Odcinek 47

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

02.07.2010 | 18.06.2023

Wszedłem na górę i zacząłem wypakowywać swoje rzeczy. Killer bardzo chciał mi pomóc...

Kiedy już wszystko poukładałem napisałem SMS do Kiby.

Sasuke:
Ej, masz czas po szkole?

Kiba:
Pewnie, a co?

Sasuke:
No bo musimy się spotkać.

Kiba:
Ooo, to jednak Cię Naru rozdziewiczył?

Kiedy przeczytałem tego SMS, prawie spadłem z krzesła, na którym właśnie usiadłem.

Sasuke:
A skąd Ty wiesz, że nocowałem u Naruto?

Kiba:
A powiedział nam w szkole, bo zapytałem go czy może wie, co się z Tobą dzieje, bo DZWONIŁEM DO CIEBIE 16 RAZY, a Ty nic. Ale teraz już wiem czym byłeś tak bardzo zajęty ;]

Sasuke:
 IDIOTA! Dobra, pogadamy jak się spotkamy. Może być o 14:00 w parku?

Kiba:
OK.

*

W parku spotkaliśmy się trochę wcześniej. Kiba specjalnie dla mnie uciekł z ostatniej lekcji. Cóż za poświęcenie...

Udaliśmy się do pobliskiej cukierni, kupiliśmy sobie po dwie gałki lodów i postanowiliśmy przejść się wzdłuż ścieżki w parku.

Opowiedziałem Kibie jak wyglądał cały dzień z Naruto, od momentu wejścia do domu, przywitania się z Jiraiyą, kiedy nazwał mnie członkiem rodziny, kiedy poszliśmy na górę do pokoju Naruto, a on zaprosił mnie na łóżko, to, jak przybiegł do mnie do łazienki, cały proces tworzenia pracy, rozmowy z Jiraiyą i czas, który z nim spędziliśmy, późniejsza propozycja wspólnej kąpieli, aż do tej pamiętnej nocy, kiedy blondyn się do mnie przytulił, a Jiraiya dał nam buziaka na noc.

— Ale słodko... Wy tworzycie taką fajną rodzinkę — zachwycał się Kiba.

Obok nas właśnie przebiegły jakieś dzieciaki z piłką, głośno się śmiejąc.

— Jak rodzinkę? — zapytałem zdziwiony i zlizałem z łokcia strużkę loda.

Przez to całe opowiadanie zupełnie o nim zapomniałem, co spowodowało, że lód ze stałego stanu skupienia zamienił się w ciekły.

— Ty, Naruto i Jiraiya — powiedział z uśmiechem, wpatrując się w idealnie niebieskie i czyste niebo nad nami. Włożył ostatni kawałek wafelka no ust.

— Ciekawe, co by wam Jiraiya powiedział, jakbyście przyznali się do bycia razem — zamyślił się psiarz.

— Pewnie wyjebałby mnie za drzwi, a Naruto zaraz za mną. A zresztą, nawet nie miej takich myśli, nigdy nie będziemy razem — mruknąłem cicho, pozwalając lodowi spłynąć po mojej ręce prosto na ziemię.

— Sasu — warknął Kiba. Zabrał ode mnie wafelek i rzucił go gdzieś w krzaki. Posadził mnie na ławce i uklęknął przede mną. — Skąd ty to wszystko wiesz, hmm? — zapytał.

— Bo to jest logiczne! — wrzasnąłem. — On mnie nie będzie kochać — jęknąłem jak małe dziecko i skrzyżowałem ręce na klatce piersiowej.

Musieliśmy wyglądać zabawnie, ja jak mały, rozkapryszony synek ubabrany lodem, a Kiba jak troszcząca się o swoją pociechę mamusia.

— Nie ma rzeczy niemożliwych — powiedział, po czym spojrzałem na niego jak na idiotę. — Są tylko trudne do zrozumienia — poprawił się, a na jego twarz wpełzł głupi uśmiech.

— W każdym razie, w tej sprawie nie ma rozwiązania dobrego dla mnie — mruknąłem, krzywiąc się.

— Jest, ale ty w nie nie wierzysz, przez co nie chcesz nawet spróbować — powiedział z uśmiechem.

— Ale nie ma szans! — jęknąłem.

— Są, ale ty się nie starasz! — powiedział głośniej i potrząsnął moimi kolanami.

— A co ma zrobić? "Cześć, Naruto, kocham cię, zrobię dla ciebie wszystko, ale bądź ze mną"? — zapytałem ironicznie.

— Tak! — powiedział.

Parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową.

— Na pewno... — mruknąłem.

— Sasuke... A ty byś z nim chciał być? Tak na serio, na sto procent? — zapytał cicho, a mnie znowu zatkało.

— Znaczy się... Chyba tak... Sam nie wiem... Jakby on wykazywał jakieś chęci to raczej tak — odpowiedziałem. Odwróciłem głowę w bok, bo poczułem, że robię się czerwony.

— Dobra, chcesz — zadecydował za mnie.

— A skąd ty to możesz wiedzieć? — zapytałem lekko oburzony.

— Bo to się widzi — wyjaśnił z nikłym uśmiechem. Spojrzałem zaskoczony na jego nagły spadek humoru.

— Czyżby? — zapytałem po chwili.

— Słuchaj, to jest tak, chcesz z nim być, ale z jednej strony boisz się, że się do nie dopasujesz, bo jest zbyt idealny dla ciebie. Zdajesz sobie sprawę, że to może nie wypalić. Z drugiej strony jednak boisz się, że to on się do ciebie nie dopasuje, że on nie będzie ci odpowiadał, bo też masz swoje potrzeby i jeśli byście chcieli być razem on też by je musiał spełniać. Ale znowu wkrada tu się kwestia tego, że to on jest idealny dla ciebie i to raczej ty będziesz się próbował dopasować — mówił, gestykulując przy tym rękoma niczym zawodowy mówca. — A on jest dla ciebie idealny, bo się w nim zakochałeś, a on w tobie nie. Przez to odczuwasz własną, hmm... Nieidealność w jego oczach. Czyli jedynym rozwiązaniem jest dojście do porozumienia ze sobą, wewnętrznie. Musisz poczuć, że jednak nie jesteś aż tak bardzo nieidealny i musisz też poczuć, że Naruto nie jest aż tak idealny jak myślisz. Dzięki czemu odnajdziecie wspólną, idealną harmonię — dokończył wywód.

Siedziałem na tej ławce przed nim z otwartą buzią i wielkimi oczyma.

— Jej... Kiba... Ale ty jesteś mądry — powiedziałem z niedowierzaniem.

— Hah, dzięki — zaśmiał się.

— Skąd ty to wszystko wiesz?

— Ino przeżywa coś takiego co tydzień — rzucił. Spojrzałem na niego jeszcze bardziej zaskoczony.

Czyli Ino co tydzień zakochuję się... A Kiba musi to przeżywać, cierpieć?

— S... Serio?

— No, przy zakupie butów — powiedział na luzie, a moje oczy powiększyły się jeszcze bardziej, o ile to możliwe. Już chciałem coś powiedzieć, ale Kiba się wtrącił. — Ej, wiem, co zrobić, żebyś się poczuł pewniej — powiedział, po czym wyciągnął ze swojej torby czarne, szpanerskie okulary przeciwsłoneczne z różnymi dziwnymi błyskotkami po bokach. Włożył mi je na nos. Przyjrzał mi się dokładnie z każdej strony.

— I jak się czujesz? — zapytał z uśmiechem.

— Nie mogę ich nosić — mruknąłem.

— Czemu? — oburzył się.

— Bo mi się rzęsy nie mieszczą — rzuciłem, śmiejąc się. Ściągnąłem je i podałem Kibie.

— Haha, jak ja bym miał tylko takie problemy... — rzucił z uśmiechem, wrzucając szpanerski gadżet do torby.

— A właśnie, dość o mnie. Co u ciebie? — zapytałem. Brunet się skrzywił.

— Noo... Jakoś to idzie — mruknął, cały czas kucając przede mną. Znowu przebiegły obok nas dzieciaki z piłką.

— Ej, co się stało? — zapytałem.

— No bo kurde, widzisz to? — Wskazał na swój nos. — I to?! — Teraz wskazał na swoją prawą rękę.

— Eee... Bez urazy, ale nos i rękę masz od urodzenia.

— Meen, nie chodzi o to! Ty mnie w ogóle ostatnio nie słuchałeś! — krzyknął oburzony i z obrażonym wyrazem twarzy skrzyżował ręce na klatce piersiowej.

— Nie no, o co ci chodzi z twoją ręką i nosem?

— Nie chodzi o rękę, a o całe ciało — powiedział. Spojrzałem na niego pytająco.

— Boże, Sasuke, jestem za blady! Zdecydowanie za blady! — jęknął. — Chodzę od tygodnia na solarium, a tu nic nie widać! Nawet smaruję się jakimś gównem, co ma przyspieszyć proces opalania, ale dupa, nic nie daje!

— I to jest ten twój problem? — zapytałem zdziwiony.

— Tak! — wrzasnął. Po chwili ciszy zacząłem się niesamowicie śmiać i zwijać na ławce, na której siedziałem.

Kiba spojrzał się na mnie spod byka.

— Sasuke, kompleksy to gorszy problem niż tchórzostwo — powiedział.

Zamilkłem.

Kto jest niby tchórzem?

— Dobra, a co ci w nosie nie pasuje?

— Widzisz to? — zapytał, obracając się do mnie bokiem. Wskazał na swój nos.

Schyliłem się pierw w jedną stronę, potem w drugą, potem spojrzałem na jego nos z góry, bo chciałem dostrzec źródło problemu, ale...

— Nic nie widzę — mruknąłem i ponownie opadłem na ławkę.

— Jak nie widzisz?! Ty to specjalnie gadasz, żeby mi przykrości nie zrobić!

— To co ci nie pasuje w tym nosie?

— Ten garb! — wrzasnął.

— Garb? Jaki garb? — zapytałem, patrząc na jego idealnie zarysowany, lekko zadarty nos.

— Jeśli myślisz, że wciskanie kitu przez przyjaciela pomaga, to się grubo mylisz — warknął, wygrażając mi palcem.

— Słuchaj no — warknąłem i wstałem z ławki. — Wyprostuj rękę — zażądałem. Kiba spojrzał na mnie pytająco. — No wyprostuj! — zażądałem ponownie. Kiba zrobił to. Do jego ręki przyłożyłem swoją. — Jaki ja jestem?

— No... Biały.

— Blady jak już — mruknąłem. — A jaki ty jesteś w porównaniu ze mną?

— Noo...

— No? Noo? — poganiałem go.

— Noo...

— No brązowy kurde! — krzyknąłem.

— Nie brązowy, lekko karmelowy — mruknął niechętnie. Spojrzałem na niego jak na idiotę, ale po chwili to zignorowałem.

— Dobra, teraz ustaw się bokiem — nakazałem. Zrobił to.

— Widzisz? PROOOOSTEEEEE — przeciągnąłem, przejeżdżając palcem po jego nosie, który cały czas wolno płynął po tej części Kiby, co potwierdzało, że mam rację.

— Ale ty masz prostszy — mruknął.

— Nie, nie mam prostszego — warknąłem.

— Dobra, chodź po jeszcze jednego loda — rzucił przez śmiech.

*

Pospacerowałem z Kibą jeszcze godzinę. Tłumaczyłem, że korekta nosa nie jest mu potrzebna, a jego biodra wcale nie są krzywe, po czym udaliśmy się do niego, gdyż Hinata była taka wspaniałomyślna i litościwa, że skserowała dla mnie wszystkie notatki z lekcji i materiały, których nie mam, a Kiba był taki kochany i mi je przyniósł. Na pożegnanie dostałem ochrzan, że jeśli w poniedziałek nie pojawię się w szkole to mnie dopadnie.

Haha... Dobrze wiedzieć.

W drodze powrotnej do domu nagle sobie o czymś przypomniałem. Sięgnąłem po telefon i zadzwoniłem do Kiby.

— Już się stęskniłeś? — zaśmiał się psiarz.

— Chciałbyś — mruknąłem. — Ej, była ta impreza w czwartek u Sakury?

— Aaa, była... Aaaa! Właśnie!

— Co?

— Kuźwa, zapomniałem ci powiedzieć!

— Ale co?

— Nie, nie. Tego się nie da przez telefon wyjaśnić, dzisiaj ci już dam spokój, ale dasz radę jutro wyjść?

— No... W sumie mo-

— Znaczy się... Nie czy dasz radę tylko musisz, bo się umówiliśmy z naszą paczką o dziewiątej przy pomniku Hachiko. Otwierają to wielkie centrum handlowe.

— W niedziele?

— Skoro ma być wielkie otwarcie, to ludzie muszą przyjść, a żeby przyszli muszą mieć wolne, nie?

— W sumie...

— Ok, to przyjdź po mnie o ósmej trzydzieści, ok? O ósmej czterdzieści mamy pociąg.

— Ok — powiedziałem, po czym Kiba się rozłączył.

Zacząłem iść dalej. Wziąłem się za czyszczenie mojej skrzynki odbiorczej. Już kilka dni temu wyświetlał mi się komunikat, że mam za dużo zapisanych wiadomości.

Przez to wszystko totalnie się zapomniałem i wpadłem na kogoś. Wszystkie notatki Hinaty wypadły z moich rąk, rozsypując się na asfalt.

— O, przepra... — urwałem w pół słowa. — Cześć, Ino! — powiedziałem na widok blondynki stojącej przede mną.

— Sasuke! — krzyknęła, rzucając mi się na szyję.

Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że dziewczyna próbowała mnie udusić i cała drżała.

— Hej, czy coś się-

— Pomóż mi — szepnęła, a jej głos łamał się. Spojrzałem na nią zaskoczony. Byłem w lekkim szoku, ale czułem, że muszę spełnić tę prośbę.

— Co mam zrobić? — zapytałem cicho.

— Obejmij mnie i spuść głowę, żeby mężczyzna w czarnym garniturze, który stoi za nami, nie zobaczył twojej twarzy — wyjaśniła całkiem poważnie.

Szybko objąłem ją w pasie i schowałem swoją twarz we włosach dziewczyny.

— Co teraz?

— Postójmy tak chwilę, potem mnie puścisz, obrócisz się do tego faceta tyłem, pozbieramy twoje kartki i pójdziemy do... do... — zaczęła, ale chyba nie umiała wymyślić, gdzie możemy pójść.

— Do mnie.

— Nie, nie może wiedzieć gdzie mieszkasz.

— To do Kiby — zaproponowałem, a jej drżenie nagle ustało.

— Ale Ki-

— Nic mu nie powiem, a będzie to wyglądało naturalnie.

— Dobrze... — mruknęła po chwili.

Puściłem ją, przykucnęliśmy i zaczęliśmy wszystko zbierać. Cały czas sztucznie się śmialiśmy, rozmawialiśmy o pierdołach i o jakiejś wyimaginowanej koleżance, żeby wszystko wyglądało naturalnie. Kątem oka udało mi się spojrzeć na tego mężczyznę, krzywa morda po czterdziestce, pieprzony biznesmen.

Zdziwił mnie strój Ino. Dwa małe kucyki na czubku głowy, mocny, ciemny makijaż. Cała była ubrana w czarną skórę.

Gdzie podziała się nasza kolorowa, rozwrzeszczana, wiecznie zakochana i zakręcona Ino?

Kiedy pozbieraliśmy wszystko, złapaliśmy się za pod rękę i udaliśmy się w stronę domu Kiby.

— Kto to, twój ojciec? — zapytałem.

— Nie. Przepraszam, Sasuke, ale wytłumaczę ci wszystko kiedy indziej, dobrze?

— Oke-

— Ale nic nikomu nie mów. Nikt nie może się o tym dowiedzieć — wtrąciła surowym głosem.

— Dobrze...

Kiedy znaleźliśmy się pod drzwiami Kiby, zapukaliśmy dwa razy.

— Ty się seryjnie stęskni... O, cześć, Ino — rzucił lekko zaskoczony widokiem dziewczyny.

— Cześć, cześć, my do ciebie — powiedziałem, wpychając dziewczynę do środka i szybko zamknąłem za nami drzwi.

— Coś się stało? — zapytał brunet.

— A to nie mogę wpaść i się przywitać? — zapytała z uśmiechem Ino, rzucając się na Kibe. Zakręciła nim tak, że teraz Kiba stał do mnie plecami, a Ino była skierowała twarzą do mnie. Na szczęście chłopak nadal był w szoku i nie zauważył, że dziewczyna zrobiła to specjalnie. Ino spojrzała na mnie, po czym kiwnęła głową na okno. Wyjrzałem za nie. Mężczyzna w garniturze dalej tam stał. Spojrzałem na dziewczynę i kiwnąłem głową na "tak". Ino się skrzywiła.

— Ej, to może zrobić coś do picia? — odezwał się Kiba.

— To ja zrobię — zaproponowałem i udałem się w stronę kuchni.

— No... W sumie jesteś jak u siebie — zaśmiał się Kiba. Ino sztucznie chichotała.

— Ej, Kiba, zrobiłeś coś z włosami? — zaśmiała się, ciągnąc chłopaka na kanapę, żeby odciągnąć jego uwagę ode mnie.

Postawiłem wodę na herbatę, ale jednocześnie cały czas obserwowałem mężczyznę przez okno. Po chwili podjechał jakiś czarny mercedes. Wsiadł do niego i odjechał. Zrobiłem herbatę, ustawiłem ją na tacy i wszedłem razem z nią do salonu z uśmiechem na twarzy. Ino siedziała na kolanach Kiby i bawiła się jego włosami. Dalej był w szoku, ale wyglądał na zadowolonego.

— Herbatka gotowa — zachichotałem. Postawiłem tacę na stole.

— Poszedł — szepnąłem z uśmiechem.

Ino kiwnęła głową na "tak".

— Emm... To dlaczego ty się wróciłeś? — zapytał mnie Kiba tak, jakby chciał mnie, delikatnie mówiąc, spławić.

Haha, nie dziwię się... Okazja pozostania sam na sam z Ino nie może zostać zmarnowana.

— Właściwie Ino się tu troszeczkę zgubiła, więc ją odprowadziłem — powiedziałem z uśmiechem.

— Dokładnie, dokładnie — zaśmiał się jak typowa, głupiutka blondynka.

Kamuflaż musi być...

— To jak doszłaś cała i zdrowa to ja już pójdę.

— Ok — powiedzieli jednocześnie.

Zebrałem papiery z szafki przy wejściu, ubrałem buty.

— To papa, miłej zabawy — powiedziałem, machając im na pożegnanie.

*

Co to miało być? Zapytałem siebie w myślach już któryś raz. Ten mężczyzna... Jakbym go skądś znał... Heh, przynajmniej się udało. Ale nie popuszczę Ino, muszę wiedzieć kto to i o co chodziło.

Na szafce przy łóżku stała świeżo zaparzona herbata. W pokoju zrobiło się trochę duszno przez zamknięte od kilku dni okno.

Leżę na łóżku i nie chce mi się wstać, aby je otworzyć. Założyłem słuchawki i włączyłem MP3. Jakoś nie miałem ochoty na żadną konkretną muzykę, więc włączyłem na pierwsze, lepsze radio. Przymknąłem oczy.

Pogoda dzisiaj rozpieszcza. Niestety, tylko dzisiaj. Od jutra prognozowane są opady w całym kraju, a w przyszłym tygo...

Nagle ktoś wtargnął do mojego pokoju z wielkim rozmachem.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro