Odcinek 50

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

01.08.2010 | 24.06.2023

— Nie obchodzi mnie to! — krzyknąłem. Teraz i mój głos się łamał. — Jak mam spokojnie wrócić do klasy, kiedy tu dzieje się coś takiego?!

— To jedź do domu.

— Jeszcze gorzej!

— Chodź, zawiozę cię — mruknął, patrząc na odjeżdżającą karetkę i ciągnąc mnie za ramię do swojego samochodu.

— Nie zgadzam się! — wyrwałem się. Kakashi nagle niesamowicie mocno złapał mnie za ramię. Tak mocno, że aż skrzywiłem się z bólu.

— Wsiadaj, jedziemy razem z nim do szpitala. Tsunade cały czas nas obserwuje, powiedziałem, że zawiozę cię do domu. Ja jestem nauczycielem, muszę jechać. Jakby wiedziała, że biorę cię ze sobą to wylatujemy oboje. A chyba chcesz jechać z nim, prawda? — powiedział cicho do mojego ucha, nachylając się nade mną. Spojrzałem na niego, po czym kiwnąłem głową na "tak".

Srebrnowłosy puścił mnie i lekko pchnął do przodu. Wsiedliśmy do samochodu i z piskiem opon ruszyliśmy za karetką czarnym McLaren'em Kakashie'go.

*

Siedzę na tym pieprzonym krzesełku od czterdziestu minut i nic! Nic nie wiem! Nie wiem co z Naruto, nie wiem, gdzie poszedł Kakashi, nic nie wiem! Nawet nie wiem w której sali leży! Jeśli zaraz ktoś nie przyjdzie i łaskawie mi czegoś nie powie, to ja zaraz...

— Sasuke — usłyszałem spokojny głos Kakashi'ego.

Poderwałem głowę do góry. Szedł w moją stronę z uśmiechem na twarzy. Zerwałem się z krzesła i podbiegłem do niego.

— Hola, hola! Spokojnie! — zaśmiał się, kiedy złapałem jego kurtkę.

— Wszystko już w porządku — powiedział, głaszcząc mnie po głowie.

— Gdzie on jest?

— W sali na górze, ale śpi. Znaczy się... W sumie to go nie wybudzili.

— To jak jest wszystko w porządku?! — wrzasnąłem na cały korytarz, że aż babcia stojąca kilka metrów dalej się zachwiała.

— Ciiiiicho, to jest szpital — syknął, zakrywając mi usta. — Chodzi mi o to, że wszystkie funkcje życiowe wróciły do normy. Musi sam się obudzić, a z tym różnie bywa.

— To znaczy, że się może już nie obudzić? — zapytałem wystraszony.

— Co? Nieee, chodzi o to, że nie wiadomo ile mu to zajmie — zaśmiał się. — Oj, Sasuke, Sasuke... Możesz już jechać do domu, nic tu po tobie. Jiraiya zaraz tu będzie i przejmie pałeczkę, więc też będę się zbierać. I pamiętaj, zawiozłem cię do domu, jasne? — pogroził mi palcem.

— Taaa, jasne... — mruknąłem.

— Haha... Chodź, zawiozę cię.

— Ale-

— Ale poproszę Jiraiyę, żeby dał nam znać, kiedy się obudzi, spokojnie — powiedział z uśmiechem i objął mnie ramieniem.

Wyszliśmy ze szpitala, kierując się w stronę parkingu.

— To moja wina...

*

Narracja: Kakashi

Wyszliśmy na parking.

— To mo... — wymamrotał coś pod nosem, ale nie dosłyszałem co.

— Hmm?

— To wszystko moja wina — mruknął.

— Ale że co? — zapytałem.

— Wszystko. To, że Naruto tu leży.

— A to niby czemu twoja? — zdziwiłem się. Chłopak wbił wzrok w asfalt. Wolno przekładał nogi, jakby uczestniczył w jakimś marszu pokutnym.

— Mogłem zareagować wcześniej — powiedział cicho.

— Ale jak wcześniej?

— Wiedziałem, że dzisiaj się coś stanie. Ten dzień był zdecydowanie za spokojny, a Naruto mnie wołał zanim zawołał pana...

— Naprawdę? — zapytałem.

— Tak... — szepnął.

— Aha... I co z tego?

— Jak co z tego?! — oburzył się. — Pan mógłby mu pomóc!

— I pomogłem — powiedziałem. — Nic więcej nie mógłbym zrobić.

— Ale pan już to z nim przechodził, sam pan powiedział!

— Tak, ale-

— I pan wie, jak się trzeba zachować. I jakby wcześniej powiedział... Jakbym ja go nie zignorował i powiedział panu, że coś jest nie tak, to nie byłoby teraz tego wszystkiego.

— I tak by wylądował w szpitalu — powiedziałem. Sasuke spojrzał na mnie zdziwiony. — Tsunade nauczyła mnie, że nieważne, co się dzieje, czy zemdleje, czy powie, że go głowa boli, czy tylko kichnie, od razu muszę wezwać pogotowie. Taki przypadek raczka-nieboraczka — zaśmiałem się.

— Ale... Dlaczego?

— Nawet Kabuto oraz nasze dwie pielęgniarki razem wzięte nie mogliby nic zrobić. Po pierwsze, nie mają kwalifikacji, po drugie, nie mogą, ponieważ Tsunade im zabroniła majstrować przy Naruto, a po trzecie... I tak by nie wiedzieli co, a nawet jakby się dowiedzieli, to by nie wiedzieli jak — wyjaśniłem.

— A skąd pan to wszystko wie?

— Uwierz mi, znam Kabuto od podstawówki, on tylko wygląda na mądrego. A te dwie emerytki... Eee, to znaczy pielęgniarki... Już mają swoje lata i jeszcze mogłyby mu przez przypadek trutkę podać.

— Nie mniej jednak zawaliłem... — mruknął.

— Nie, nie zawaliłeś. Zawaliłbyś wtedy, gdybyś go nie złapał, nie wyniósł i nie był teraz tutaj — powiedziałem, wkładając kluczyk do drzwi, gdyż akurat znaleźliśmy się przy moim samochodzie.

Widziałem, że jest mu ciężko. Chyba pierwszy raz spotyka go coś takiego.

Kurde... A w pokoju nauczycielskim takie plotki o nim krążyły, że taki to silny i niezłomny nastolatek...

Kiedy drzwi za Sasuke się zamknęły, włączyłem silnik.

— Pas — powiedziałem.

— Nie chcę...

— Jak uważasz. Skoro tak bardzo chcesz wrócić do Naruto jako kula u nogi... — mruknąłem, patrząc na niego kątem oka z uśmiechem. Chłopak od razu się zapiął.

— Tak lepiej — powiedziałem i ruszyłem z miejsca.

— Lubisz go, prawda? — zapytałem, gdy wyjechaliśmy z terenu szpitala.

— Koch... — znowu coś mruknął pod nosem, ale znowu mi to umknęło przez hałas przejeżdżającego obok tira.

— Co, co? Bo nie usłyszałem — powiedziałem, nachylając się w jego stronę.

— Lubię.

— Dobrze... A za co? — kontynuowałem moją rozmowę pedagoga.

— Za wszystko. A najbardziej za to, że mnie tak wkurza — powiedział i lekko się uśmiechnął.

Ohoho, rozmowa pedagoga przynosi efekty.

— Haha, popieram — powiedziałem, skręcając w prawo. — On też cię bardzo lubi — dodałem.

— Tak? — zapytał, lekko unosząc brwi ze zdziwienia.

— Yhym... Jak nie było cię w szkole teraz ten tydzień, za który NADAL NIE DOSTAŁEM USPRAWIEDLIWIENIA... — syknąłem w jego stronę — chodził jakiś taki smutny. Jak już zdążyłeś zauważyć to u niego rzadkość... Więc podszedłem zapytać, co się stało, czy źle się czuje, a on mi powiedział, że zastanawia się gdzie jesteś — wyjaśniłem, a na twarz Sasuke wpłynęła porządna dawka zdziwienia. — Też mówił tak jak ty, że to pewnie jego wina, że pewnie znowu cię czymś obraził i takie tam — powiedziałem, wjeżdżając na jedną z osiedlowych dróg. — W lewo czy w prawo?

— W lewo — odpowiedział z uśmiechem. Na ten widok również się uśmiechnąłem.

— Mów który — powiedziałem, zwalniając i przejeżdżając między różnymi domami. — Ale tu macie drzew sakury... Ja nie mogę — mruknąłem z niedowierzaniem.

— W końcu Aleja Sakury, prawda? — zaśmiał się. — To ten — rzucił i wskazał na całkiem ładny domek z huśtawką na tarasie.

Podjechałem pod płot. Chłopak wyszedł z samochodu.

— Dziękuję za podwiezienie... No i za przemycenie mnie do szpitala.

— Haha... Nie ma za co. A co do naszej rozmowy, weź trzymaj się z Naruto jak najdłużej będziesz mógł, dobrze? — poprosiłem.

— Dlaczego? — zapytał zdziwiony.

— Bo mu z nieba spadłeś. No to nic, do jutra — powiedziałem z uśmiechem i odjechałem, zostawiając zaskoczonego chłopaka przed domem.

No to teraz do szkoły złożyć raport i znowu do szpitala...

*

Narracja: Sasuke

Zegarek wskazywał godzinę 4:59.

— Czyli wychodzi na to, że całą noc nie spałem — mruknąłem sam do siebie, leżąc na łóżku w poprzek, z głową skierowaną w stronę okna. Patrzyłem na sufit nade mną. — Chyba trzeba wstawać — westchnąłem, po czym wolnym krokiem ruszyłem w stronę łazienki. Kiedy wszedłem do środka, zastanawiając się, czy wejść pod prysznic, czy może do wanny, spojrzałem w lustro. — Cześć, Zombie — rzuciłem w stronę swojego odbicia.

Blady jak zawsze, a przez nieprzespaną noc dodatkowo moje i tak już duże podkowy pod oczami zrobiły się jeszcze bardziej sine.

Zrzuciłem z siebie ciuchy i wszedłem do kabiny prysznicowej. Zasunąłem drzwiczki. Wziąłem głęboki wdech i mimowolnie zsunąłem się po kafelkach. Chwilę tak siedziałem, wpatrując się w odpływ, po czym zorientowałem się, że wypadałoby odkręcić wodę. Walnąłem więc ręką w kurek. Oczywiście trafiłem na zimną wodę. Nie chciało mi się wstać i zmienić na ciepłą, więc skuliłem się, chowając głowę w kolanach, a łydki obejmując rękoma i przyciągając do siebie. Zimna woda lała się wprost na moje włosy i plecy, spływając coraz niżej.

— Pewnie się przeziębię... — mruknąłem, po czym parsknąłem śmiechem. — Naruto... Ciekawe, co się teraz z tobą dzieje...

*

Po jakże pobudzającym prysznicu ubrałem mundurek. Musiałem również wysuszyć włosy. Ogarnąłem trochę pokój i wrzuciłem do torby kilka pierwszych, lepszych zeszytów, które zgarnąłem z biurka. Nie miałem siły ani ochoty, żeby spojrzeć na plan lekcji, a co dopiero odrabiać zadania domowe.

Wyprowadziłem Killera, czyli wypuściłem go na trawnik za domem i wypiłem kawę. Może raczej tylko ją zrobiłem i z nudów po trochu wylewałem do zlewu.

Cały czas myślałem o Naruto. Czy już się obudził? A jeśli nie to kiedy to nastąpi? Jak będzie się czuł? Czy wszystko będzie z nim w porządku?

Niby nasza medycyna jest tak rozwinięta, technologia jest na tak niesamowicie wysokim poziomie, a i tak wszyscy są totalnie bezsilni.

— Szlag by to... — mruknąłem, wylewając ostatnią porcję kawy do zlewu.

Ktoś zapukał do drzwi. Nikt inny jak sam Kiba. Nic nie mówił, tylko kiwnął głową. Rzuciłem mu nikły uśmiech, wpuściłem psa do domu, chwyciłem torbę i zamknąłem drzwi, ruszając za Inuzuką.

*

Czas w szkole niesamowicie się ciągnął. Co chwilę spoglądałem na miejsce obok mnie. Na miejsce, gdzie właśnie powinien siedzieć pewien rozwrzeszczany blondyn. Na dodatek, jak na złość, każda dzisiejsza lekcja musiała odbyć się w tej sali, bo na drugim i trzecim piętrze klasy są odnawiane.

Niczego nie notowałem, nikogo nie słuchałem. Byłem zupełnie nieobecny. Nawet nie zauważałem, kiedy dzwonił dzwonek oznajmujący koniec, bądź początek lekcji.

— Yo — usłyszałem nad sobą. — Jak się czujesz? — zapytał Kiba, siadając na krześle w ławce naprzeciwko mnie. Odwrócił się na nim w moją stronę.

— Jakoś... — mruknąłem, dalej dłubiąc ołówkiem w zeszycie. Kiba sięgnął po niego. Zaśmiał się, kiedy spostrzegł, że nie zrobiłem do teraz ani jednej notatki z jakiejkolwiek lekcji.

— Jaka teraz ma być lekcja? — zapytałem, podpierając ręką brodę.

— Angielski. I do domu — rzucił, patrząc na mnie z dołu. — Nie smutaj — powiedział z uśmiechem. — Z Naruto wszystko będzie dobrze.

— Ale to nie zmienia faktu, że to wszystko to- –

— I nie, to nie jest twoja wina — wyprzedził moją wypowiedź.

Uśmiechnąłem się pod nosem.

— Saaaa-suuu-keeee! — usłyszałem nad głową. Z niechęcią spojrzałem w górę.

— Dlaczego siedzisz tu taki samoooootnyyy? — zapytała różowowłosa, układając usta w denerwujący dzióbek.

— Bo mam taki dzień — mruknąłem.

— Ale dlaczegooo? Swojej Sakurze możesz powiedzieć wszystko — powiedziała, trzepocząc rzęsami.

— Swojej Sakurze? — spojrzałem na nią z obrzydzeniem.

— Szybko awansowałaś — zaśmiał się pod nosem Kiba.

— Jak ci coś nie pasuje, to wróć na swoje miejsce — syknęła do niego.

— Hamuj się. Na niego tylko ja mam prawo się drzeć — warknąłem.

Dziewczyna głupio się uśmiechnęła, a Kiba położył głowę na ławce i zaczął się panicznie śmiać.

— W każdym razie... Powiedz mi, dlaczego jesteś smutny? Proszę, powiedz! — pisnęła mi do ucha, aż się skrzywiłem.

— Martwię się o Naruto — powiedziałem po chwili.

Nagle dziewczyna wybuchła niekontrolowanym śmiechem. Spojrzałem na nią zaskoczony. Kiba również.

— Co cię tak ba-

— Martwisz się o Naruto?! O tę kalekę?! — palnęła.

I to było przegięcie.

Kiba spojrzał na nią wielkimi oczami. Tak jak ja. A ta idiotka nadal się śmiała.

Poczułem jak krew w moich żyłach nagle zaczyna się gotować. Spojrzałem na Sakure wściekły, z całej siły zaciskając zęby. Nie wiem co mnie pchnęło, ale...

Poderwałem się z miejsca i z otwartej ręki uderzyłem tę dziwkę w twarz. Nagle jej śmiech zamilkł. Ja zastygłem w takiej pozycji, w jakiej ją uderzyłem. Do zszokowanej miny Kiby doszły jeszcze szeroko otwarte usta. Ogólnie do całego zdarzenia doszło kilka innych, zszokowanych wyrazów twarzy osób, które właśnie weszły do klasy. Chwilę przed uderzeniem zadzwonił dzwonek na lekcje.

Sakura spojrzała na mnie wielkimi, pełnymi łzami oczami. W ogóle mnie to nie wzruszyło, nadal patrzyłem na nią wściekły.

— Eee... To może już zaczniemy lekcje, co? — zapytał lekko zaskoczony widokiem takiej sceny nauczyciel.

Usiadłem na swoim miejscu z zupełnym spokojem na twarzy. Kiba lekko przestraszony uciekł do swojej ławki, a Sakura stała i patrzyła na mnie z wyrzutem.

— Emm... Sakura? Możesz zająć swoje miejsce? — zaczął niepewnie nauczyciel angielskiego.

Sakura tylko przymknęła powieki, przez co kilka łez wypłynęło na jej policzki, po czym odwróciła się na pięcie i odeszła od mojej ławki. Dziewczyna nie odezwała się przez całą lekcje ani słowem. I bardzo dobrze.

Po lekcji spodziewałem się jakiegoś wykładu, na przykład od Kiby typu: "jak tak można?!", "weź się hamuj!". Ku mojemu zaskoczeniu cała moja paczka pochwaliła to, co zrobiłem.

Heh... Chociaż raz.

Tym razem nie poszliśmy na mleko truskawkowe, gdyż dziewczyny stwierdziły, że muszą jeszcze wskoczyć do sklepu po jakieś ciuchy, bo nie mają w czym iść na dzisiejszą imprezę w Sugar.

Ciekawe... To co było w tych łącznie czterdziestu dziewięciu torbach z zakupami, kiedy wychodziliśmy z Forever 21?

*

Leżałem na łóżku od jakiś czterdzieści minut i ślepo wpatrywałem się w sufit nade mną. Naszykowałem już czarną koszulę, jeansy i czarne adidasy na dzisiejsze wyjście. Nawet spakowałem się na jutro do szkoły.

Killer biega sobie razem z mamą po podwórku za domem, tata wypisuje jakieś papiery na dole, a Itachi jest w pracy.

— Ramię znowu mnie szczypie... — mruknąłem sam do siebie.

I nagle mój telefon zaczął wibrować.

NOWA WIADOMOŚĆ OD
Kiba

Kiba:
Ej, wiesz już co z Naru?

Sasuke:
Niestety nie.

Kiba:
Kiepsko... W Sugar mamy być o 18:00. Przyjść po Ciebie?

Szczerze... Straciłem ochotę by tam iść, przeszło mi przez myśl. Ale potem znowu wyjdzie, że pierw mówię tak, a potem robię tak...

Sasuke:
Jak Ci się chce.

Kiba:
OK, to będzie po Ciebie o 17:20.

Sasuke:
OK.

Rzuciłem telefon na szafkę obok łóżka, po czym przekręciłem się na brzuch i wtuliłem twarz w poduszkę.

Naruto, proszę... Obudź się już...

*

Pod Sugar spotkaliśmy się dokładnie o osiemnastej. W środku nie było takiego tłoku jak ostatnio, ale i tak było sporo ludzi.

Zamówiliśmy z chłopakami po zwykłym drinku dla siebie, a dla dziewczyn jakiś słodki koktajl i usiedliśmy w tym samym miejscu co ostatnio.

Nikomu z nas nie chciało się ruszyć z miejsca. Nawet dziewczynom nie chciało się skakać po parkiecie. Zamawialiśmy kolejkę za kolejką, rozmawiając o pierdołach.

W pewnym momencie doszła do nas pięcioosobowa grupka dziewczyn, Ino i Temari je znały i zapytały, czy mogą je do nas zaprosić. Nikt nie widział przeszkód, więc zgodziliśmy się.

Okazało się, że dziewczyny te, a konkretnie Chiaki i Mariko – siostry bliźniaczki, Emiko, Jun i Midori, chodzą do gimnazjum, które znajduje się trzy ulice dalej od naszego.

Miło się z nimi rozmawiało. Dowiedziałem się również, że Midori mieszka cztery domy ode mnie, a zakręcona Panna Yamazaka, która ma dom po prawej stronie od mojego to jej ciocia.

I przez przypadek wyszło na jaw, że Hinata interesuje się fotografią.

Po jakimś czasie ja też się śmiałem. Nie wiem, co to spowodowało, czy ten piąty drink, czy ta miła atmosfera. Dzięki wszystkim na chwilę zapomniałem o tym całym zamieszaniu związanym z Naruto. Ale tylko na chwilę.

*

Narracja: Naruto

— A teraz powiedz "A" — poprosił lekarz.

Sam sobie, kurwa, mów "A". Ja nie mam przeziębienia do cholery.

— Aaaaa... — mruknąłem, a lekarz korzystając z okazji, wepchnął mi patyczek do ust przyciskając mój język.

— Dobrze... A teraz "E".

— Eeeee... — jęknąłem zrezygnowany, wywracając oczami.

— Ale szerzej usta, szerzej — rozkazał, na co ja cofnąłem się głową i zamknąłem buzię.

— Nie — warknąłem.

Lekarz spojrzał na mnie lekko poirytowany, po czym pokręcił głową, wyrzucając patyczek do kosza. Ściągnął z szyi swój stetoskop, zakładając go na uszy.

— Koszulka do góry... — mruknął, grzebiąc coś w swoim podręcznym zestawie. Spojrzałem na niego jak na idiotę.

— Jaka koszulka? — zapytałem, siedząc przed nim w samych bokserkach.

Lekarz spojrzał na mnie pytająco.

— Ach... Faktycznie — zaśmiał się. — No nic, oddychaj — polecił, przykładając stetoskop do mojej klatki piersiowej. Wciągnąłem trochę powietrza.

— Ale oddychamy przez usta — mruknął. Otworzyłem usta i wciągnąłem trochę powietrza.

— Ale głębiej oddychamy...

Kurwa, sam sobie oddychaj!

— Długo jeszcze? — zapytałem, kiedy lekarz obrócił mnie na stołku, by przyłożyć stetoskop do moich pleców.

— To są standardowe badania. Przechodzi je pan co miesiąc od kilku lat, powinien pan już wiedzieć ile to trwa — mruknął.

— Taa... Ale ty z badania na badanie robisz się coraz wolniejszy...

— Naruto — skarcił mnie Jiraiya, który od początku stoi w drzwiach, opierając się o framugę.

— Oj, chłopcze, chłopcze... A ty z badania na badanie robisz się coraz bardziej upierdliwy — powiedział, świecąc mi czymś po oczach.

Skrzywiłem się.

— Jeszcze uszy i na wagę — zakomunikował i założył na głowę ten swój zabawy kask z latarką na czubku, po czym włożył mi do ucha ten mniej zabawny przyrząd, podobny do długopisu, przez którego jeszcze bardziej się skrzywiłem. — Dobrze... Dobrze. To teraz na wagę — polecił, chowając ten długopis do kieszeni fartucha.

Zrezygnowany powlokłem nogami na wagę pod oknem. Lekarz podszedł, by odczytać wynik.

— Mało...

— Też byś tak chciał, nie?

— Naruto! — Jiraiya skarcił mnie kolejny raz.

— Schudłeś i te kilogramy to ci się chyba w jakiś jad zamieniły co, hahaha? — zaśmiał się.

— Zajebiście zabawne... — mruknąłem po cichu, bo gdyby to usłyszał Jiraiya, wytargałby mnie stąd za uszy.

— Dzisiejsze omdlenie nie miało związku z twoją wadą serca, a raczej z tym, jak o siebie dbasz. Chodź na pewno twój organizm jest osłabiony przez leki, które przyjmu... A właśnie — powiedział i sięgnął po kartę z moimi wynikami badań krwi. — Powiedz mi tak szczerze... Kiedy ostatni raz brałeś leki? — zapytał siwy karakan, ściągając swoje grube okulary z nosa. Nic nie odpowiedziałem.

— To już jest twoja druga zapaść w tym roku — przypomniał mi. — Naruto, wybacz, ale twoje zdrowie jest aktualnie na poziomie sześćdziesięciolatka po trzech zawałach — mruknął, obracając się na krześle w moja stronę. — Jeśli nie będziesz stosować się do moich zaleceń i odstawisz leki...

— Tak, tak, stara śpiewka — przerwałem mu.

— Naruto, zachowuj się — ponownie usłyszałem Jiraiye.

— Nie wiem, te leki ci nie smakują, są za duże albo za ciężkie do przełknięcia, mają jakiś efekt uboczny? Rozumiem, że przez to, że musisz je brać nie możesz uprawiać żadnych sportów, pić alkoholu, musisz trzymać się ścisłej diety, ale mam nadzieję, że ty też to rozumiesz. Niestety nie możesz robić tego, co byś chciał-

— Tak, mają efekt uboczny. Niszczą mi życie! — wrzasnąłem, strącając z parapetu doniczkę z kwiatkiem.

Lekarz w ogóle się tym nie przejął, bo często tak reaguję na jego rozkazy. Złapałem spodnie i bluzę i wyszedłem z sali zabiegowej w samych bokserkach. Ze skrzywioną miną maszerowałem przez korytarz pełen ludzi, gotowy do natychmiastowego wybuchu.

Do moich uszu dotarło tylko jak Jiraiya przeprasza lekarza za moje zachowanie. Znowu.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro