Odcinek 51

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

16.08.2010 | 26.06.2023

— Tak, mają efekt uboczny. Niszczą mi życie! — wrzasnąłem, strącając z parapetu doniczkę z kwiatkiem.

Lekarz w ogóle się tym nie przejął, bo często tak reaguję na jego rozkazy. Złapałem spodnie i bluzę i wyszedłem z sali zabiegowej w samych bokserkach. Ze skrzywioną miną maszerowałem przez korytarz pełen ludzi, gotowy do natychmiastowego wybuchu.

Do moich uszu dotarło tylko jak Jiraiya przeprasza lekarza za moje zachowanie. Znowu.

*

Narracja: Sasuke

— Nie sądzicie, że powinienem być teraz w szpitalu? — wyrwałem się nagle.

Wszyscy spojrzeli na mnie zdziwieni.

— A po co? — zapytała Ino.

— Nie po co, a dla kogo — powiedziałem.

— Nie, Sasuke, nie musisz modlić się przy Naruto — mruknął Kiba.

— Ale nie uważasz, że to chamskie, że on leży w szpitalu, a ja tu z wami chleje?

— A co, jesteś jego mężem, czy jak? — zaśmiał się Sai.

— Nie... — mruknąłem, patrząc przed siebie i czując, że moje oczy napełniają się łzami.

Nie wiem dlaczego, ale słowa Sai'a w pewien sposób mnie zabolały. Jakbym był właśnie przez niego wyśmiany.

— Wszystko w porządku? — nagle zapytała mnie Midori, kładąc dłoń na moim ramieniu.

— Nie — warknąłem i pobiegłem do łazienki.

*

Nachylałem się nad zlewem, głęboko oddychając. Było mi niedobrze, chciało mi się płakać i targały mną wszystkie możliwe złe uczucia.

Dlaczego?

Nie wiem, ale wiem jedno, że to przez Naruto.

— Hej — usłyszałem nad głową jakiś delikatny głos. Spojrzałem na tę osobę przez kosmyki włosów.

Młody chłopak, ubrany na czarno. Blond włosy. Na ich widok zrobiło mi się jeszcze gorzej.

Siedział obok mnie na blacie, w który były wbudowane umywalki.

— Co? Brak prochów? — zapytał.

— Nie biorę — warknąłem.

— Nikt nie bierze — zaśmiał się. — Chcesz? — zapytał i wystawił w moją stronę rękę z tabletkami.

— Powiedziałem, że nie biorę — rzuciłem.

— Dobrze, dobrze... — mruknął i na raz połknął wszystkie tabletki, które mi proponował. — Co, dziewczyna? — zapytał.

Prychnąłem śmiechem.

— Nie.

— Chłopak?

— Nie — powiedziałem, ale już spokojniej.

— Kumpel?

— Nie.

— Hmm... Dowiedziałeś się czegoś niemiłego? — wypytywał.

— Czy wszyscy w Tokio muszą wpieprzać się w nieswoje sprawy? — zapytałem go. Chłopak się zaśmiał.

— Kei — rzucił z uśmiechem i podał mi rękę. Spojrzałem na niego.

— Sasuke. — Uścisnąłem ją po chwili.

— Na pewno nic nie chcesz? — zapytał. Znowu chodziło mu o narkotyki.

— Nie chce kasy, chcę pomóc. I nie jestem dilerem, nie zgwałcę cię w kiblu i nie wywlokę na dwór, by cię okraść czy sprzedać twoje narządy — zastrzegał się.

Tylko się uśmiechnąłem.

— Sorry, ale po ostatnim razie nie tknę tego gówna do końca życia.

— Aaa... Czyli się brało! — zaśmiał się. — Heh... Wiesz, ja też tak kiedyś mówiłem — uśmiechnął się pod nosem.

— A nie jesteś trochę za młody? — zapytałem, gdyż na moje oko chłopak miał z czternaście lat.

— Kto to mówi! — zaśmiał się. — Ile masz lat?

— Szesnaście — rzuciłem bez większego zastanowienia. Kei spojrzał na mnie zaskoczony.

— Szesnaście? — powtórzył.

— Tak.

— Dawałem ci z dziewiętnaście... — powiedział zdziwiony.

— Aż tak źle właśnie wyglądam? — zaśmiałem się. — A ty ile? — zapytałem.

— Dwadzieścia dwa — powiedział, a ja omal nie zaliczyłem podłogi.

— Ile?! — wrzasnąłem na całą toaletę.

— Dwadzieścia dwa. Mogę ci pokazać dowód, jeśli nie wierzysz — zaśmiał się. — I wiem, że wyglądam jak gówniarz.

— To ci muszę przyznać rację — mruknąłem, oparając się o blat obok niego.

— Wpisuj się — powiedział, podając mi swój telefon komórkowy.

— Dlaczego ludzie w Tokio są tacy bezpośredni? — zapytałem.

— Nie wiem, wpisuj — zaśmiał się.

Wziąłem od niego telefon i wstukałem swój numer. On puścił mi sygnał, dzięki czemu mogłem zapisać jego numer.

— Sam jesteś? — zapytał, wierzgając w powietrzu nogami.

— Z przyjaciółmi.

— I kimś jeszcze?

— W sensie?

— No, ktoś ważny dla ciebie. Ktoś, kto cię do takiego stanu doprowadził.

— On zalicza się do kategorii przyjaciele. Znaczy się... Powiedzmy — mruknąłem.

— ON — powtórzył z uśmiechem.

— Eee... — zmieszałem się. — On w sensie, że przyjaciel — poprawiłem się.

— Nadal ON — zaśmiał się.

— ONO! — krzyknąłem i udałem obrażenie. Chłopak zaśmiał się.

Muszę przyznać, że Kei przypomina mi postać z jakiegoś anime dla kobiet... Przesłodzony bishounen[1] o łagodnym głosie, delikatnie i zgrabnie wykonując każdą czynność.

— A ty z kim jesteś?

— Ze znajomymi — odpowiedział.

— Krótko i zwięźle — uśmiechnąłem się.

— Taki jestem — również się uśmiechnął. — Postawić ci drinka? — zapytał, obejmując mnie ręką. Spojrzałem na niego lekko zirytowany.

— Czy ty mnie podrywasz? — zapytałem lekko rozbawiony tą sytuacją.

— Nie... Zdaje ci się — mruknął i zabrał rękę. — Nie jesteś w moim typie, za chudy jesteś — rzucił i wyszedł z łazienki.

Stałem jeszcze przez chwilę i z otwartymi ustami wpatrywałem się w drzwi, po czym wróciłem do stolika.

*

Narracja: Kiba

Jiraya:
Naruto już się obudził, wszystko jest dobrze, pyskuje jak zawsze : ) Jak możesz daj znać reszcie, szczególnie Sasuke. Nie mam jego numeru, a on powinien się dowiedzieć pierwszy... ~Jiraiya

Ki:
OK, dzięki za info. Zaraz przekaże : D

— Z kim piszesz? — zapytał lekko znudzony Sai, spoglądając na mój telefon przez moje ramię.

Cała reszta rozeszła się po sali, to po drinka, to przywitać się ze znajomymi.

— Naru się obudził — odpowiedziałem.

— Spoko — powiedział z uśmiechem, bawiąc się parasolką w swojej Margaricie. — Powiesz mu? — zapytał mnie po chwili z szyderczym uśmiechem.

Wiedziałem, kogo ma na myśli.

— Chyba żartujesz — parsknąłem śmiechem, chowając telefon do kieszeni. Sai się uśmiechnął.

— Pilnujesz jak oka w głowie — stwierdził, biorąc łyk drinka.

— A od czego są psy? — zaśmiałem się i również napiłem się swojego drinka.

— Co wy tak sami siedzicie?— zapytał Sasuke, podchodząc do naszego stolika.

— Towarzystwo się rozwiało — mruknąłem.

— To co? Zbieramy się? — zaproponował Sai.

— Jestem za, nudno dzisiaj straaaaasznie — jęknąłem. — Idziesz, czy zostajesz? — zapytałem Sasuke.

— Idę — powiedział, dopijając swojego drinka.

Powiadomiliśmy resztę o tym, że się zbieramy i wyszliśmy z baru.

*

Narracja: Sasuke

Leżałem na brzuchu na moim totalnie rozkopanym przez Killera łóżku. Po powrocie z imprezy od razu położyłem się spać. Tym razem udało mi się zasnąć. Kiba obudził mnie poranny SMS, że nie da rady przyjść dzisiaj do szkoły, chyba za dużo wypił.

Skłamałem, że ja też nie dam rady. W rzeczywistości po prostu nie chciałem.

Sprawdzałem mój telefon już chyba ósmy raz. Miałem nadzieję, że w końcu... Że w końcu poczuję ulgę...

Czy boję się o blondyna? To chyba logicznie, prawda? Oczywiście, że się boję. Albo inaczej, strasznie się martwię.

— Sasuke, do ciebie! — usłyszałem nagle tatę na korytarzu.

— Już schodzę! — odkrzyknąłem mu. Zszedłem z łóżka i wyszedłem na korytarz.

Jakież wielkie było moje zdziwienie, że moim goście okazał się Jiraiya.

*

Narracja: Jiraiya

— Jira-

— Słuchaj, nie mamy dużo czasu — przerwałem mu. — Mam do ciebie ogromną prośbę. I będę cię błagał, choćby na klęczkach, dopóki się nie zgodzisz... Więc mi tego oszczędź, bo jeśli się nie zgodzisz to po śmierci, która mnie czeka prędzej niż ciebie, będę cię nękał i powodował u ciebie problemy z erekcją — powiedziałem, grożąc mu palcem.

Chłopak zastygł z otwartymi ustami, patrząc na mnie wielkimi oczami. Z resztą tak samo jak jego tata.

— No... Dobrze — wymamrotał po chwili osłupienia. — O co chodzi?

— Namów Naruto do brania leków — powiedziałem prosto z mostu, składając ręce w błagalnych geście.

— A to on już się obudził?! — zapytał zaskoczony.

— No przecież. Już wczoraj — rzuciłem na luzie. — Nikt ci nic nie powiedział? — zdziwiłem się.

— Nie! Ale nic mu nie jest?! Wszystko z nim w porządku?! Oddycha?! — zaczął wypytywać, rzucając się na mnie i łapiąc moją koszule.

Zdziwiła mnie jego reakcja.

Nagle chłopak spojrzał za mnie, po czym puścił moją koszulę i zrobił krok w tył. Jeszcze bardziej się zdziwiłem, ale przypomniałem sobie, że kilka metrów za nami stoi ojciec Sasuke.

Spojrzałem za siebie kątem oka. Nie myliłem się. Mężczyzna rzucił na swojego syna karcące spojrzenie.

— Chodź za mną — powiedział nagle Sasuke. Kiwnąłem tylko głową na tak.

Przesunęliśmy się bardziej w głąb korytarza, gdzie wzrok ojca już nas nie dosięgał.

— Więc jak się czuje? — zapytał prawie szeptem, ale z takim samym przejęciem w głosie co przed chwilą.

— Wszystko w porządku, nie masz się co martwić — powiedziałem, na co chłopak wypuścił powietrze z ust, przymykając oczy i kładąc rękę na sercu.

— Całe szczęście... — mruknął. — Ale chwila. Dlaczego nie mamy dużo czasu? — zdziwił się.

— A no właśnie. Naruto wyjdzie ze szpitala za jakieś trzydzieści minut, uparł się, że chce wrócić sam. Cudem wybłagałem u niego, by został jeszcze tę noc w szpitalu — westchnąłem, przypominając sobie tę nocną mordownie. — Więc ty zadzwonisz albo napiszesz do niego,, żeby po drodze wstąpił tutaj, a nie odmówi, bo się pokłóciliśmy. I go zapytasz, co mówili lekarze. Pewnie rzuci tekstem, że zmuszamy go do leków. Ty w tym momencie go uderzysz i do tego nakłonisz, bo to dla jego dobra, okej? — szybko przedstawiłem mu plan działania.

Chłopak patrzył na mnie zdezorientowany.

— No... Niech będzie — mruknął po chwili.

— Boże kochany, dziękuje! — powiedziałem z rękoma wzniesionymi ku górze i przytuliłem chłopaka. — Ale, ale! — wtrąciłem nagle.

— C-co?

— Nie możesz mu powiedzieć, że tu byłem i cię o to prosiłem, bo zginiemy oboje, rozumiesz?— zapytałem.

Chłopak kiwnął głowa na tak.

— Dobrze. Więc powodzenia, trzymaj się planu, będę duchem z tobą. Liczę na ciebie! — krzyknąłem już poza progiem jego pokoju.

Będąc na dole rzuciłem jeszcze krótkie "do widzenia" ojcowi chłopaka i pobiegłem do domu jak najszybciej potrafiłem, aby tylko nie wpaść na tego blondwłosego, rozjuszonego gnoma.

*

Narracja: Sasuke

Cicho. Teraz muszę coś zrobić...

Chwyciłem telefon z totalną pustką w głowie i automatycznie, z prędkością światła, wystukałem na klawiaturze numer do Naruto.

Odebrał od razu. Jakby czekał na ten telefon.

— No?

— N-Naruto? — zapytałem zdziwiony, mimo że wiedziałem, że to on odbierze.

— Raczej — zaśmiał się. — Co jest? — zapytał, a ja w słuchawce usłyszałem dźwięk odpalanego motoru. — Właśnie wracam do domu...

— Chodź do mnie — palnąłem głośno, przerywając mu.

W słuchawce na moment zapadła cisza.

— Dobrze, zaraz będę — powiedział i rozłączył się.

Spojrzał na mój telefon. Nie wiem ile tak stałem, ale po chwili cała ta sytuacja dotarła do mnie i zapełniła mój jeszcze przed chwilą opustoszały umysł.

Otworzyłem szeroko usta i prawie pisnąłem.

Chodź do mnie?! Czy ja naprawdę to powiedziałem?! Dlaczego ja o niczym w tym momencie nie myślałem?! I chwila... O co prosił mnie Jiraiya? A, o namówienie Naruto do... Ej, chwila! Ja mam namówić Naruto do brania leków? Przecież jak tylko o nich wspomnę to on mnie zabije! Cholera! Tak łatwo dałem się wrobić! Ale właściwie... Dlaczego Ji poprosił akurat mnie? I dlaczego tata tak dziwnie na mnie spojrzał? Ej chwila... Ja już znam numer Naruto na pamięć? I on teraz do mnie jedzie? O ma... Ej! Jakie to lekkomyślne! Naruto jedzie sam na motorze do mnie po takim omdleniu!? Już?! On powinien zostać na obserwacji co najmniej przez tydzień! A jeśli coś mu tam gdzieś pękło, albo miał wylew i wyjdzie dopiero później!? Jeśli zasłabnie na przykład zaraz, w moim pokoju? Przecież to oczywiste, że spanikuje i jeszcze sam sobie krzywdę zrobię! Ej... Naruto tu jedzie. A tu taki bałagan!

Bez namysłu rzuciłem się na łóżko i zwinąłem całą pościel. Wziąłem ją na ręce, wpadłem do łazienki i wrzuciłem ją do wanny, po czym zasłoniłem zasłonę. Wbiegłem z powrotem do pokoju i jednym ruchem ręki zgarnąłem wszystko z biurka do kosza, po czym sam kosz wystawiłem za okno. Po chwili dotarło do mnie, że to głupie, więc kosz również wrzuciłem do wanny na pościel.

— Killer, spadaj stąd! — rzuciłem i zacząłem wypychać tę spasioną kulkę z mojego pokoju, ale pies się nie dał. Zacząłem nerwowo się rozglądać w poszukiwaniu czegoś, co pomoże mi wypłoszyć psa z progu, kiedy na szafce obok wejścia dostrzegłem buty Kiby, które ten mi pożyczył. Bez namysłu chwyciłem jednego z nich i wyrzuciłem z pokoju tak, że trampek sturlał się po schodach. Oczywiście Killer pobiegł za nim, więc uzyskałem pożądany efekt. A co do buta...

— Kiba, wybacz mi — mruknąłem i zamknąłem drzwi pokoju, żeby pies nie wbiegł tu ponownie.

Otworzyłem okno, by jakoś odświeżyć to pomieszczenie, ale na dworze akurat rozpętała się genialna burza, której dziwnym trafem nie zauważyłem, aż do teraz.

Naruto pewnie zmoknie... Ręczniki!

Ponownie rzuciłem się w stronę łazienki. I tak jeszcze kilka razy. Od okna do łazienki, bo moje okno z widokiem na sąsiadów odmówiło posłuszeństwa, samoczynnie się otwierając. Dzięki temu hektolitry wody pod postacią deszczu wpadały do mojego pokoju, a głównie na mnie, przez co moje włosy aktualnie lepiły mi się do czoła, a koszulka do klatki piersiowej.

I w momencie kiedy już miałem ochotę zbić szybę, byleby zamknąć okno, pod mój dom podjechała taksówka, z której wyskoczył zadowolony blondyn i pobiegł w stronę drzwi wejściowych.

— Sasuke! Znowu do ci...

— Tak, tak, niech wejdzie na górę — przerwałem tacie, w myślach przeklinając go za to "znowu".

Cały latałem ze stresu, z podniecenia i z radości, że zaraz zobaczę blondyna. No i trochę z zimna i przemoczenia.

Wyprostowałem się niczym pal od szczotki i włożyłem ręce do tylnych kieszeni w spodniach, by choć trochę wyglądać naturalnie, co mi niestety nie wyszło.

Nagle blondwłosa czupryna bez zastanowienia rzuciła mi się na szyję, dzięki czemu jeszcze bardziej się spiąłem... Wszędzie.

— A co ty taki mokry? — zapytał.

— Biegałem — palnąłem. Naruto spojrzał na mnie lekko zniesmaczony. — Znaczy się... Biegałem przy oknie trochę... I za oknem też jakby — zacząłem się tłumaczyć, co wyszło dziwnie.

— Aha, ok — powiedział z uśmiechem.

— Więc... Jak się czujesz? Ładna pogoda, prawda? — rzuciłem przez brak tematów. Totalnie nie jestem przygotowany do tej rozmowy, przez co nie wiedziałem jak ją zacząć.

— Taa, prześliczna — zaśmiał się. — A czuję się lepiej, dzięki — odpowiedział.

— A ty taksówką przyjechałeś? Wydawało mi się, że słyszałem dźwięk motoru, kiedy z tobą rozmawiałem.

— Tak, rozmawiałem z kumplem, a on miał motor i zapewne słyszałeś jak odjeżdża.

— Aaa... Zapewne.

— Wszystko dobrze? — zapytał. — Wydajesz się trochę spięty.

— Ja? Ja nie jestem spięty, nigdy nie byłem i nie jestem. Dlaczego miałbym być spięty, przecież nie widzę powodu do bycia spiętym — gadałem jak najęty.

Naruto spojrzał na mnie jak na idiotę.

— Dobra, za dużo kawy — zaśmiałem się, żeby rozluźnić sytuację. Pomogło.

— O czymś konkretnym chciałeś ze mną pogadać?

— Nie... Znaczy tak, ale i nie.

— Nie rozumiem.

— No bo... Byłem ciekaw, co mówią lekarze. Czy musisz pojawić się na jakichś badaniach, czy dostałeś jakieś leki, które powinieneś, a nie chcesz brać? — zacząłem niewinnie.

Naruto wywrócił oczami.

— Jiraiya tu był? — zapytał, ale widziałem, że jest tego pewny.

— Jiraiya? Nie, nikogo tu nie było.

— Sasuke, nie ściemniaj.

— Dobra, był. Ok? Ale nie mów mu, że ci powiedziałem, bo odwiedzi mnie jeszcze raz, a z tego już cały nie wyjdę — mruknąłem.

— Ok, rozumiem.

— Ale jak już zaczęliśmy ten temat...

— Sasuke, nie. Skończ go. Wychodzę — warknął i już położył dłoń na klamce.

— Nie, nie, nie — zatrzymałem go, ściągając jego rękę.

— Co wam tak wszystkim zależy na tym, żebym brał te leki? Chcecie mnie otruć czy jak? Grupowo się przeciwko mnie zmówiliście?

— Naruto, to nie tak! Ty je masz brać dla własnego dobra.

— Odwalcie się od mojego dobra!

— Dobra, masz je brać dla naszego dobra — powiedziałem. Chłopak spojrzał na mnie jak na głupka.

— A co ma jedno do drugiego?

— Jak tobie będzie dobrze to nam też będzie... Dobrze — palnąłem. Chłopak pokręcił głową.

— Wychodzę.

— Nie! — wrzasnąłem i odepchnąłem jego rękę od drzwi.

— Sasuke, odpuść! Niczym mnie nie przekonacie do tego, żebym brał te leki!

— Niczym? Naprawdę niczym?

— Tak. Uwierz mi, nie wynajdziesz czegoś tak mocnego — mruknął i już zaczął iść w stronę drzwi, kiedy nagle...

Nie wytrzymałem.

— A to, że cię, kurwa, kocham jest wystarczająco mocne?! — wrzasnąłem.

Blondyn nagle zastygł miejscu. Spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Jakby szok, albo raczej tylko zaskoczenie. Tak naprawdę w tym momencie na jego twarzy nie widziałem żadnego uczucia, które mógłbym jednoznacznie zdefiniować.

— Kochasz mnie? — zapytał po chwili.

I nagle cała moja determinacja poszła w dal.

Mój senny koszmar na jawie...

Już w głowie zacząłem kombinować jak odwrócić to w żart, albo powiedzieć, że kocham jak brata czy coś w tym rodzaju, ale w tym momencie...

Nie mogłem.

Nie mogłem wydusić słowa.

Moje nogi zamieniły się w watę, a ręce i wargi zaczęły drżeć. Wzrok Naruto mnie po prostu zabijał. Czułem ogromny wstyd. Obrzydzenie Naruto do mnie zaczęło mi się udzielać. Najchętniej obrzygałbym teraz sam siebie.

Po chwili zebrałem się na jakiekolwiek działanie. Chamskie działanie, ale... Odchrząknąłem, złapałem za klamkę i otworzyłem przed Naruto drzwi.

— Lepiej będzie, jeśli już pójdziesz. I weź te leki, bo Ji się martwi — powiedziałem opanowany, ze stoickim spokojem na twarzy i z wysoko uniesioną brodą. Ale nie patrzyłem na Naruto, tylko na widok za oknem.

Blondyn spojrzał na mnie zdezorientowany, po czym przeniósł wzrok na podłogę.

— Taa... Lepiej, jak już pójdę — mruknął i szybkim krokiem uciekł z mojego pokoju.

Jednym pchnięciem zamknąłem drzwi. Kiedy trzasnęły całe moje opanowanie zostało po drugiej stronie progu, na korytarzu. Zniknęło niczym bańka mydlana, która właśnie przypadkowo nadziała się na wystającą gałązkę, a zastąpiła je rozpacz.

Jak stałem tak zacząłem płakać. Jak małe dziecko zacząłem łkać. Nie. Ja zacząłem wyć. Musiałem usiąść na łóżku, by się nie przewrócić.

Zasłoniłem twarz dłońmi. Dalej płakałem. Dopiero teraz dotarło do mnie, co powiedziałem. Co przez moją bezmyślność wyszło na jaw. Dotarło do mnie, że w przeciągu kilku sekund zniszczyłem życie swoje, i obrzydziłem życie Naruto.

Teraz już nie ma szans na nic. Nawet na pierdoloną przyjaźń, przez którą bym cierpiał, ale przynajmniej byłbym blisko niego.

Nikt nigdy miał się nie dowiedzieć.

Nie udało się.

On nigdy nie miał się dowiedzieć.

Nie udało się.

Miałem nie niszczyć nikomu życia.

Nie udało się.

I w tym momencie przeleciała mi przed oczami każda chwila spędzona z nim. A na końcu wielki, czerwony krzyżyk.

Miałem nie puścić pary z ust.

Nie udało się.

Miałem się nigdy nie urodzić.

Nie udało się.

Miałem nie kochać.

Nie udało się...

* * *

[1] Bishounen – [z jap.] dosłownie "piękny chłopak"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro