Odcinek 52

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

05.09.2010 | 28.06.2023

Narracja: Itachi

— Sasuke! Znowu do ci- — usłyszałem krzyk taty na korytarzu.

— Tak, tak, niech wejdzie na górę — odpowiedział mój brat.

Znowu? Hah, życie towarzyskie się kręci... przeleciało mi przez myśl, po czym uśmiechnąłem się pod nosem.

Wróciłem do czytania książki.

– Kocham cię, Elizo.

Eliza zastanowiła się przez chwilę.

– Nie – powiedziała w końcu – Nie podoba mi się.

– Dlaczego?

– To tak, jakbyś przystawił mi pistolet do skroni. To tylko sposób na zmuszenie kogoś do wypowiedzenia czegoś, czego prawdopodobnie nie myśli. Cóż innego mogę odpowiedzieć ja czy ktokolwiek inny jak tylko, że „Ja też cię kocham"?

— Kurt Vonnegut to był jednak gość — mruknąłem sam do siebie.

Dzisiaj miałem wolne, więc nareszcie w spokoju mogłem rozciągnąć się na łóżku i poczytać wypożyczone już chyba dwa miesiące temu książki. Niby pracuję w bibliotece, a nie mam nawet kilku minut, żeby coś przeczytać.

Nagle drzwi mojego pokoju się otworzyły.

— Stało się coś? — zapytałem stojącego w progu tatę.

— Nie, wychodzę. Muszę załatwić coś na mieście. Sasuke ma gościa, także miej na nich oko — powiedział poważnym głosem, po czym zamknął za sobą drzwi.

Spojrzałem na nie zdziwiony.

Miej na nich oko? A to niby dlaczego?

Lekko zaciekawiony tym stwierdzeniem zeskoczyłem z łóżka i przystawiłem ucho do ściany, która dzieliła mój pokój i pokój Sasuke.

— Jiraiya tu był?

— Jiraiya? Nie, nikogo tu nie było — usłyszałem głos mojego brata.

Rozmawiał z jakimś chłopakiem. Głos wydawał się znajomy, był lekko zachrypnięty. Ale mimo tego, że skądś go kojarzyłem, nie potrafiłem przypomnieć sobie wyglądu tego osobnika.

— Sasuke, nie ściemniaj.

— No dobra, był. Ok? Ale nie mów mu, że ci powiedziałem, bo odwiedzi mnie jeszcze raz, a z tego już cały nie wyjdę.

— OK, rozumiem.

— Ale jak już zaczęliśmy ten temat...

— Sasuke, nie. Skończ go. Wychodzę — syknął chłopak, ale mój brat go zatrzymał.

— Nie, nie, nie.

— Co wam tak wszystkim zależy na tym, żebym brał te leki? Chcecie mnie otruć czy jak? Grupowo się przeciwko mnie zmówiliście?

Leki? Jakie leki? O co im chodzi?

— Naruto, to nie tak! Ty je masz brać dla własnego dobra.

— Odwalcie się od mojego dobra!

— Dobra, masz je brać dla naszego dobra.

— A co ma jedno do drugiego?

— Jak tobie będzie dobrze to nam też będzie... Dobrze — mruknął mój brat.

W tym momencie, mimo powagi sytuacji parsknąłem śmiechem.

— Wychodzę.

— Nie! — Sasuke krzyknął.

— Sasuke, odpuść! Niczym mnie nie przekonacie do tego, żebym brał te leki!

— Niczym? Naprawdę niczym?

— Tak. Uwierz mi, nie wynajdziesz czegoś tak mocnego.

— A to, że cię, kurwa, kocham jest wystarczająco mocne?!

I w tym momencie odskoczyłem od ściany, patrząc na nią szerokimi oczyma.

Ko... Kocha? Nie... Nie mówcie mi, że to dzieję się naprawdę! To on też?

Złapałem się za głowę.

Cholera... To moja wina. Ale właściwie... Niby nie. On przecież nic nie wie. Chyba, że...

Złapałem szybko telefon, który leżał na łóżku i zadzwoniłem do Deidary.

W tym samym momencie ktoś wyszedł z pokoju Sasuke. Szybko wybiegłem na korytarz, gdyż chciałem zobaczyć, kto to do cholery był. Blondyn, niebieskie oczy.

— To pięknie... — rzuciłem sam do siebie.

— Słucham? — usłyszałem w końcu w telefonie.

— Deidara? Powiesz mi, co się dzieje w moim domu? — zapytałem, wracając do swojego pokoju.

*

Narracja: Sasuke

— I co ja, kurwa, zrobiłem — powiedziałem sam do siebie, kiedy w końcu wszystkie łzy już zaschły na mojej twarzy, powodując niewielkie uczucie ściągnięcia.

Od jakiejś godziny siedziałem na łóżku w samych bokserkach i owinięty kocem. Z moich włosów kapało jeszcze trochę wody po zimnym prysznicu, który podarowałem sobie jakieś trzydzieści minut temu, żeby trochę ochłonąć i zacząć racjonalnie myśleć.

Chyba trzeba porozmawiać... Nie.. Nie dam rady. Z resztą... On by i tak nie słuchał. Też bym nie słuchał.

Nie wiedziałem, co zrobić w tej sytuacji. Myślałem już, czy by może nie zadzwonić do Kiby bądź Hinaty, może oni wpadliby na jakiś pomysł. Szybko odrzuciłem od siebie tę opcję. Jeszcze by brakowało, żeby oni się do tego wmieszali. Wystarczy mi to, co jest teraz...

A może po prostu... Nic nie robić? Naruto i tak ze mną nie będzie, może jutro będzie zachowywać się normalnie? Jak zawsze, nawet gdy się pokłócimy, on na następny dzień zachowuje się, jakby tego wczoraj nie było.

— Sam nie wierzę w to, co myślę...

Niestety, to z dzisiaj to już nie była normalna kłótnia. To nie zalicza się nawet do kategorii "kłótnia". Nie wiem do czego to porównać... Do czego można porównać wyznanie twojego kolegi, że cię kocha? Totalne okropieństwo życiowe, natychmiastowe obniżenie poczucia własnej wartości, zapadnięcie się własnego systemu życiowego? A może delikatna próba wymuszenia samobójstwa? Lub zasugerowanie, że jest się czymś paskudnym? No bo w końcu, niestety, zostało się obiektem westchnień kogoś takiego jak Sasuke Uchiha. Straszne.

To naprawdę źle brzmi.

A w jego sytuacji to brzmi koszmarnie źle.

Ciekawe co właśnie sobie myśli Naruto. Pewnie rozważa opcje zmiany miejsca zamieszkania, zmiany szkoły albo nawet opuszczenie kraju. Nie zdziwi mnie już nic. Ja jestem wystarczająco dziwny.

Wstałem z łóżka i przykucnąłem przy moim lustrze. Obróciłem się do niego tak, bym widział kawałek moich pleców i wyryty na nich napis...

Napis brzmiący ITACHI.

Ciekawe czy Naruto odczuwa podobny ból do tego. Chociaż pewnie wolałby ten ból.

— Sasuke, obyś zdechł, pierdolony odmieńcu.

*

W pewnym momencie poczułem lekkie szturchnięcie. Otworzyłem oczy.

— Wybacz, że cię budzę, ale przyszła jakaś dziewczyna do ciebie — powiedział mój brat, podając mi szlafrok. Lekko zdezorientowany zacząłem się rozglądać.

Byłem na łóżku, a na mnie leżał ręcznik, którym jeszcze jakiś czas temu się okrywałem. Najwyraźniej musiałem zasnąć.

Nic nie mówiąc, wziąłem szlafrok od brata, ubrałem go i wyszedłem z pokoju, wolno schodząc po schodach na dół.

Najbardziej przerażała mnie wizja, że za drzwiami czeka Hinata. Nie musiałbym nic mówić, wystarczyłoby jej jedno spojrzenie w moje oczy i już by wiedziała, że coś jest nie tak. I męczyłaby mnie tak długo, aż bym się ponownie rozpłakał, a ja naprawdę nie chcę, żeby ktokolwiek się o dzisiejszym zajściu dowiedział.

Kiedy szerzej otworzyłem drzwi zobaczyłem osobę, która była na samym końcu listy osób, których bym się spodziewał.

— Midori? — zdziwiłem się.

— Hej, Sasuke — przywitała się z uśmiechem. — Przeszkadzam? — zapytała z nutą nadziei w głosie. Już chciałem powiedzieć, że nie, ale nagle...

— Tak, trochę tak — mruknąłem i lekko przymknąłem drzwi.

Gdybym odpowiedział, że nie, istniałoby pewne prawdopodobieństwo, że dziewczyna albo chciałaby wejść, albo chciała, żebym to ja wyszedł. A w tym momencie nie mam ochoty na niczyje towarzystwo.

— Och, szkoda... — powiedziała smutno. — Wszystko ok? Masz strasznie podkrążone oczy — zapytała.

— Zawsze takie mam — odpowiedziałem.

Midori po chwili podniosła swoje brązowe oczy na mnie.

— A nie znajdziesz dla mnie nawet chwili? — zapytała, mrugając oczami i kręcąc stopą kółeczko na wycieraczce.

— Midori, o co ci chodzi? — palnąłem po chwili, lekko zirytowany jej zachowaniem. Zachowaniem, które bardzo przypominało mi zachowanie Sakury. Dziewczyna z zaskoczeniem przyjęła mój lekki brak kultury.

— No bo... Myślałam, że może gdzieś wyszlibyśmy razem... — zaczęła.

— A to niby dlaczego tak myślałaś? — zdziwiłem się.

— Bo to w Sugar... Myślałam, że coś zaiskrzyło... — powiedziała, a mnie zatkało.

Chwilę tak stałem i patrzyłem na te jej szczenięce oczka, które do mnie robiła.

O nie, muszę to przerwać.

— To źle myślałaś. Wybacz — powiedziałem i zamknąłem dziewczynie drzwi przed nosem. Wziąłem głęboki oddech.

Coraz większa świnia ze mnie.

Odwróciłem się z zamiarem ponownego wejścia na górę i zaszycia się w moim pokoju, ale zatrzymał mnie wzrok brata, który stał na schodach i przyglądał mi się.

— Co? — warknąłem.

— N-Nie, nic — odpowiedział.

Dziwnie to zabrzmiało... Jakby się zawstydził, że przyłapałem go na patrzeniu się na mnie. Bez słowa ominąłem go i wszedłem do swojego pokoju.

Coś czuję, że jutrzejszy dzień będzie kolejnym dniem, w którym opuściłem zajęcia lekcyjne...

*

Jak zasnąłem tak spałem do dnia następnego.

Po przebudzeniu trochę się wystraszyłem. Cały ten czas, czyli od wczorajszego południa, do teraz, godziny jedenastej, Killer nie był na dworze. Automatycznie zerwałem się z łóżka, ale wtedy zobaczyłem leżącą przy łóżku kartkę, na której pisało, że mam się nie martwić, Killer jest na dworze i dostał jeść. Ku mojemu zaskoczeniu była to notatka od Itachi'ego.

Co on taki miły od wczoraj?

Praktycznie cały dzień przeleżałem w łóżku, próbując wymyślić jakieś wyjście z tej sytuacji, ale tak naprawdę przez cały czas miałem pustkę w głowie i przerażone oczy Naruto przed oczami.

I tak leżałem, niczym chory i umierający człowiek, gapiąc się w jeden punkt na poduszce obok.

O godzinie piętnastej ktoś zadzwonił do drzwi.

W domu nikogo nie było, a Itachi jeszcze nie wrócił z Killerem, więc zszedłem na dół z zamiarem otworzenia drzwi.

Gdy znalazłem się już przy nich wręcz wyczułem, że za nimi stoi nie kto inny jak...

— Kiba... — mruknąłem na jego widok.

— Też się cieszę, że cię widzę — odpowiedział z kamiennym wyrazem twarzy.

— Co się stało? — zapytałem.

— To jest moja kwestia — odpowiedział i bez zaproszenia wszedł do środka.

Zrezygnowany zamknąłem za nim drzwi.

Chłopak, niczym u siebie, wszedł do kuchni, wyjął sobie z szafki jedną colę w puszce, po czym wskoczył na blat i otworzył ją. Nawet nie miałem ochoty ani siły, by go jakąś upomnieć. Stanąłem obok niego i oparłem się plecami o blat, na którym siedział psiarz.

— Co się między tobą, a Naruto stało? — zapytał spokojnym i jakże oczywistym tonem głosu.

— Skąd wiesz, że akurat między nim, a mną?

— Czyli jednak się coś stało... — mruknął. — Chodził po szkole jakiś dziwny. A ciebie nie było. Już wiedziałem — powiedział, biorąc łyk coli.

— Zaszła między nami pewna rzecz... — zacząłem. Kiba spojrzał na mnie zaciekawiony. — Nieprzewidziane i bardzo kiepskie w skutkach zajście — dodałem.

— Przespaliście się? — zapytał normalnym tonem głosu.

Parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową.

— Nie...

— A więc? — dopytywał się.

— Powiedziałem mu, że go kocham.

Kiba zamilkł na moment. Nie spojrzał na mnie, cały czas patrzył przed siebie.

— Jak zareagował? — zapytał po chwili.

— Ciężko stwierdzić, bo go wyrzuciłem.

— Wyrzuciłeś go po tym, jak wyznałeś mu, że go kochasz? — zapytał zaskoczony.

— Tak...

— Nieźle — zaśmiał się. — I co teraz?

— Jak co? Nic. Co ja mogę — mruknąłem, wzruszając ramionami.

Kiba spojrzał na mnie. Po chwili położył swoją prawą rękę na moim prawym barku i przycisnął mnie do swojej klatki piersiowej.

— Wiesz, jak chcesz się wypłakać to dawaj. A jakbyś miał ochotę potrzaskać trochę talerzy to moja kuchnia stoi dla ciebie otworem — zaśmiał się. Również się zaśmiałem.

— Nie, dzięki. Sam dam sobie z tym radę.

Widziałem, że Kiba czuje się bezradny.

— Jak chcesz — mruknął i puścił mnie. — No to w sumie... Ja już pójdę. Muszę się jeszcze pouczyć na test z biologii... W końcu na weterynarii to nie ma zmiłuj — powiedział z uśmiechem, zeskakując z blatu.

— Ok... Dzięki, że wpadłeś — powiedziałem, kiedy Kiba zakładał buty.

— Spoko. I pamiętaj, że jakby co, to ja jestem zawsze, okej?

— Ok, ok... — zaśmiałem się.

— Dobra, to lecę. Narka — rzucił i wyszedł, lekko zamykając za sobą drzwi.

Zrobiłem sobie herbatę i z powrotem wszedłem na górę.

*

Dzień minął w ciszy.

Siedzenie na parapecie i wpatrywanie się w okolicę na zewnątrz, z totalną pustką w głowie i z kubkiem czarnej herbaty w dłoni, dokładnie tak to wyglądało.

Na zegarku widniała już godzina 19:13.

— Sasuke — zawołał mnie tata. Odwróciłem się w jego stronę. Stał w drzwiach z jedną ręką na klamce. — Wyjdziesz z Killerem? Tylko tu, przed dom, ale i tak musiałbyś go pilnować.

— Już idę — odpowiedziałem i odłożyłem kubek z herbatą na biurko. Zeskoczyłem z parapetu i sięgnąłem po sweter. Tata bez słowa przepuścił mnie w drzwiach, zamykając je za nami. — Killer, idziemy — powiedziałem spokojnie w stronę psa, który na dźwięk mojego polecenia od razu poderwał się z dywanika na którym leżał.

Ubrałem buty i złapałem smycz. Otworzyłem drzwi. Pies skorzystał z tego i wybiegł na podwórko. Wyszedłem zaraz za nim, zamykając drzwi. Ostatnie, co widziałem w środku, to podejrzliwe spojrzenie ojca stojącego na schodach.

Na zewnątrz wziąłem głęboki oddech. Killer już bawił się swoim gumowych kurczakiem, który leżał na trawniku przy podjeździe. Niewiele myśląc usiadłem na huśtawce na werandzie, z której miałem doskonały widok na wyczyny psa.

— I znowu pustka w głowie — mruknąłem sam do siebie, wpatrując się w jeden punkt na drewnianym tarasie.

Siedziałem tak jeszcze chwilę w ciszy i spokoju, gdy nagle poczułem, że nie jestem tu sam.

— Cześć — usłyszałem głos Naruto.

Stał jakieś dwa, trzy metry ode mnie, po mojej lewej stronie. Wiedziałem to dzięki jego cieniowi, który padał na podłogę przede mną.

Nie spojrzałem na niego, nie potrafiłem.

— Po co przyszedłeś? — zapytałem po chwili, dalej siedząc na huśtawce. Nie miałem zamiaru z niej schodzić.

— Nie było cię dzisiaj w szkole. Za tydzień wyjeżdżam, a chciałem się z tobą zobaczyć... I porozmawiać.

— Nie ma o czym — mruknąłem.

— Jest. Sasuke, co do wczoraj-

— Nie mamy o czym mówić — wtrąciłem i oparłem się plecami o jedną z poduszek, która leżała na huśtawce. Chciałem wyglądać na jak najbardziej rozluźnionego. Mimo, że nie byłem ani trochę.

— Wczorajszy dzień był dosyć nerwowy... Nie chcę, żeby przez ten incydent było już tak zawsze. Chcę, żeby było normalnie, więc może zapomnijmy o tym -

— Nie, Naruto — przerwałem mu. — Nigdy nie będzie normalnie. Ja wiem, że mnie nie kochasz-

— Jiraiya też na ciebie wpłynął, ja dopiero co wyszedłem ze szpitala i to pewnie przez ten ogrom emocji powiedziałeś coś, co zabrzmiało tak, jak nie powinno — mówił dalej, jakby w ogóle nie usłyszał, co powiedziałem. Podszedł do mnie kilka kroków. — Nie miałeś tego na myśli-

— O czym ty mówisz? — zapytałem zaskoczony, patrząc na niego. Dzisiaj w jego ubraniu przeważała kolorystyka zielona. — Nie byłem zdenerwowany, nie byłem pod wpływem żadnych emocji. To co powiedziałem to była prawda. Ja wiem, co myślę.

— Sasuke, ale posłuchaj...

— Nie, nie będę cię słuchał, bo dobrze wiem, co czuję — powiedziałem podniesionym tonem głosu.

Nie mogłem uwierzyć, jak on w ogóle śmie podważać moje słowa i wmawiać mi, co czuję, a czego nie.

— Ale zrozum, że to nie jest prawd-

— Ja cię naprawdę kocham i nic tego nie zmien-

— Ale ja ciebie nigdy nie pokocham! — wrzasnął.

I w tym momencie poczułem coś najokrutniejszego, co mogłem poczuć w całym moim dotychczasowym życiu. Moje serce pękło. Dosłownie, jakby właśnie jakiś lekarz przez przypadek wbił w nie skalpel, a cała krew, która była w środku tego narządu, powoli zalewała mój organizm i zaraz miała wypłynąć przez moje gardło.

Wiedziałem, że to prawda. Od początku wiedziałem, że Naruto mnie nie kocha i nie pokocha. Byłem w stu procentach oswojony z tą myślą. Ale dopiero teraz, kiedy blondyn to wypowiedział, dotarło do mnie, że gdzieś w środku tego serca, które właśnie gniło, ukrywałem taką cichą nadzieję, że nigdy nie usłyszę tego z jego ust.

Niestety... Nadzieja matką głupich.

Czułem, jak moje oczy drżą. Tak samo jak moje dłonie i reszta ciała. Chciałem to ukryć, więc nie mogłem teraz spuścić wzroku z Naruto. Dalej na niego patrzyłem. Patrzyłem wzrokiem pełnym bólu. Wszystkie mięśnie na mojej twarzy były napięte. Musiałem wyglądać tak, jakbym miał zaraz wybuchnąć. Z całej siły zacisnąłem zęby. Gdyby nie resztki kontroli, którą posiadałem, pewnie odgryzłbym sobie język.

Naruto po chwili zorientował się, co właśnie powiedział. Zrobił jeden krok do przodu, ale po chwili znowu się wycofał. Jakby chciał coś powiedzieć, ale jednak nie mógł.

— Przepraszam... Nie powinienem krzyczeć... — wymamrotał po chwili.

— Idź już — powiedziałem pełen opanowania i stanowczości. Jakbym był jakimś królem i wyganiał służbę, która zrobiła coś źle.

Naruto nic nie powiedział. Po kilku sekundach w końcu odszedł.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro