Odcinek 55

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

08.01.2011 | 04.07.2023

Obudziło mnie jakieś brzdąkanie, albo raczej trzaskanie, zważając na mój obecny stan po wczorajszej imprezie. Leniwie przetarłem oczy i podniosłem głowę, która jeszcze nigdy nie wydawała się tak ciężka.

Spojrzałem w moją prawą stronę. Oślepiły mnie promienie słońca wpadające przez okno, przez co zakręciło mi się w głowie. Gdy obraz wyostrzył się dostrzegłem Aye. Stała obok łóżka tyłem do mnie i zakładała długi, złoty naszyjnik. W pierwszej chwili nie zauważyła, że już się obudziłem. Sięgnęła po swoją spódnicę, która leżała na łóżku. Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.

— Witam — mruknąłem.

— Jak spałeś? — zapytała i zarzuciła włosami na swoją lewą stronę. — A raczej, jak się czujesz? — zaśmiała się i szybko, ale seksownie wskoczyła w swoją spódnicę.

— Trochę tego wczoraj było — rzuciłem z ledwością przed suchość, którą odczuwałem w ustach.

Dziewczyna podeszła do biurka, na którym już stały dwie szklanki. Sięgnęła po jedną z nich i podała mi ją.

— Dzięki — mruknąłem i wziąłem łyk wody. Odkopałem się spod kołdry i usiadłem na brzegu łóżka.

Dziewczyna usiadła obok mnie, kładąc sobie swoją dużą torbę sygnaturowaną logiem Dolce&Gabbana na kolanach. Zaczęła w niej grzebać. Wyciągnęła z niej kosmetyczkę w panterkę, z której wyjęła jakieś tabletki.

— Daj rękę — poprosiła. Wystawiłem do przodu dłoń. Złotowłosa wycisnęła jedną tabletkę.

— Weź, szybciej ci minie.

— Antykac? — zaśmiałem się.

— Coś w tym stylu — rzuciła z uśmiechem, poprawiając makijaż w lusterku, które miała w torebce. Przeczesała włosy palcami i zaczęła pakować wszystkie drobiazgi z powrotem do torby.

— Gdzie idziesz?

— Do pracy — odpowiedziała z uśmiechem.

— Która jest godzina?

— Szósta czterdzieści — powiedziała. — Za trzydzieści minut mam metro.

— To poczekaj, zrobię ci śniadanie — zaproponowałem, odkładając szklankę na szafkę.

— Nie jem śniadań — mruknęła jak małe dziecko. Spojrzałem na nią zaskoczony.

— Ale musisz coś zjeść — powiedziałem, wstając z łóżka. — To przynajmniej do pracy ci coś zrobię. Nie wybaczyłbym sobie, gdybyś zasłabła w pracy czy w drodze do pracy.

— Ależ ty troskliwy. Ja sobie poradzę, spokojnie — zaśmiała się, głaszcząc mnie po głowie jak pięciolatka.

— Nie, nie wyjdziesz z tego domu bez jedzenia. To chociaż dam ci pieniądze na coś — upierałem się i sięgnąłem po portfel.

— Ale ja mam pieniądze — powiedziała, zakładając grube bransolety na nadgarstki.

— Nie sprzeciwiaj się gówniarzowi na kacu — mruknąłem i jednym ruchem wyciągnąłem banknoty, podając je blondynce.

Ale gdy zobaczyłem jej wyraz twarzy...

Patrzyłem raz na nią, a raz na pieniądze.

— Czy to nie wygląda...

— Dziwnie? — zaśmiała się.

— Nie, to nie ma wyglądać tak jakbym-

— Płacił mi za seks? — zaśmiała się.

— Musiałaś mówić to głośno? — mruknąłem niezadowolony nadal z wyciągniętą w jej stronę ręką.

Dziewczyna pokręciła głową z uśmiechem i wzięła ode mnie pieniądze.

— Żebyś nie czuł się zobowiązany — powiedziała z uśmiechem i musnęła moje usta.

Wyszliśmy z mojego pokoju.

— Jasne, jasne... Ale na pewno nic nie chcesz? — zapytałem, kiedy schodziliśmy na dół.

— Już się nie rób taki opiekuńczy — powiedziała, malując usta w lustrze, które wisiało przy drzwiach wyjściowych. — Jestem dużą dziewczynką.

— No właśnie — mruknąłem.

— Aż tak źle ci wczoraj było, że mnie od staruszek wyzywasz? — oburzyła się, uderzając mnie torebką w bok i nadymając policzki.

— Nie, skądże! — zacząłem się bronić.

— No — warknęła. — Dobra, to papa — pożegnała się, dała mi buziaka w policzek i wyszła z domu, zamykając za sobą drzwi.

— Jakbym jeszcze coś z tego pamiętał... — wymamrotałem sam do siebie, przekręcając zamek.

Leniwie padłem na kanapę w salonie i nawet nie wiedząc kiedy, zasnąłem.

*

— Obudź się — usłyszałem nad głową czyjś znudzony głos. Kiedy otworzyłem oczy, zobaczyłem wiszącego nade mną Itachi'ego. Automatycznie poderwałem się do góry i gdyby nie refleks brata, stuknęlibyśmy się czołami. — Nareszcie. Myślałem, że nie żyjesz — mruknął beznamiętnie. — Trzymaj — rzucił i podał mi prostokątny, niski, czarny karton. Lekko oniemiały chwyciłem go jedną ręką. Nie pomyślałem, że będzie on ważył aż tyle i jedną ręką nie utrzymałem go, przez co omal nie spadł mi na ziemię. — Uważaj, nie stać cię na naprawę tego — powiedział czarnowłosy, podchodząc do kuchennego blatu, na którym stały jakieś reklamówki. Zaczął wypakowywać z nich różne produkty spożywcze.

Wróciłem wzrokiem na karton, który teraz leżał na moich kolanach.

— A co to? — zapytałem zaspany niczym małe, zaślinione dziecko.

— Jeśli nie otworzysz, to się nie dowiesz — powiedział, chowając jedzenie do szafek.

— Głupio to zabrzmiało.

— Głupi to jesteś ty, że dostajesz prezent i nie chcesz go otworzyć — warknął.

— Prezent? — zapytałem zdziwiony, po czym lekko nakręcony zacząłem szukać otwarcia. Gdy je znalazłem, szybko dostałem się do wnętrza kartonu i wyciągnąłem na zewnątrz to, co było w środku. Niemałe było moje zaskoczenie, gdy zawartością tego kartonu okazał się żółty laptop ze srebrnym logiem firmy.

— Oł. — To jedyne co byłem teraz w stanie wykrztusić. — Dzięki. A z jakiej to okazji?

— Kiedyś umrzesz, a wtedy nie chcę słyszeć, że nigdy nic ode mnie nie dostałeś — mruknął, wolnym krokiem wchodząc po schodach z puszką coca-coli w ręce.

— Kiedy umrę to nie będę mógł nic mówić — rzuciłem, dokładnie oglądając sprzęt.

— Jasne, jasne... Niewdzięczny człowiek. Dostał laptopa i jeszcze mnie za słówka łapie, co to ma być, kurde... A! Jeszcze taka sprawa — powiedział, zatrzymując się na schodach. — Hatake dzwonił — oznajmił mi. Oparł się o barierkę, czekając na odpowiedź z mojej strony.

Mnie na dźwięk tego nazwiska ścisnęło w gardle.

No to pięknie, niech mnie jeszcze ze szkoły wyrzucą za te nieobecności...

— Nie wydam cię — rzucił nagle, na co aż podskoczyły mi brwi.

— Dzięki — powiedziałem zaskoczony. — Po raz drugi.

— Ale wiesz... Tak za jakiś czas mógłbyś iść do szkoły...

— Idę jutro — wyrwałem się pełen zapału, sam nie do końca wiedząc, co mówię. Brat spojrzał na mnie zdziwiony.

— Serio? — zapytał niedowierzając.

Ochoczo kiwnąłem głową na tak. Sam nie wiem dlaczego tak nagle wypełniła mnie niepohamowana ochota pójścia do szkoły. Pewnie odrobina strachu przez telefon od Kakashi'ego mnie tak nakręciła.

— Pewny jesteś? — zapytał. — Jeszcze byś mógł zostać z dwa dni...

— Nie, już pójdę — powiedziałem w stu procentach pewny.

— No... Dobrze. Jeśli czujesz się na siłach... — mruknął, przeczesał ręką włosy i wszedł na górę, opuszczając salon.

Jeśli czujesz się na siłach? Co to miało znaczyć?

*

Nigdy nie mówiłem, że jestem we wszystkim dobry... A jeśli chodzi o komputery to ograniczam się do włącz/wyłącz. Ale nie narzekam! Od czego ma się Kibe?

Zaraz po obejrzeniu prezentu napisałem mu SMS, że pilnie potrzebuje pomocy. Psiarz od razu po szkole wpadł do mnie z jakimś dziwnym stosem płytek do instalacji. Kiedy dorwał się do laptopa, ja tylko z podziwem starałem się w ogóle ogarnąć, co dzieje się na ekranie monitora.

— Ok, to się teraz ładnie załaduje, to się zapisze, później wbije tylko to i można zacząć ściągać pornole — powiedział z uśmiechem, a ja dalej siedziałem z rozdziawionym pyskiem, patrząc na niego jak na boga.

— Aha... — mruknąłem po chwili, prawie oblewając się napojem, który trzymałem w ręce. — Dzieki...

— Nie patrz na mnie jak na kosmitę — zaśmiał się. — To jakieś zamówienia na coś masz?

— Ale w jakim zakresie tematycznym? — zapytałem, bo nie wiedziałem, o co mu chodzi.

— Nie wiem, jakieś programy, pomóc ci z jakimiś portalami, coś ci wgrać, jakiś komunikator?

— Kup mi podręcznik... — mruknąłem, wstając z kanapy z zamiarem dolania sobie coli. Kiba tylko się zaśmiał.

— Wiesz co... Na razie założę ci tylko pocztę, ściągnę komunikator i wyjaśnię co to jest komputer.

— Ależ ty kochany — rzuciłem z sarkastycznym uśmiechem. — A co to za komunikator?

— Yahoo. Generalnie wszyscy go mają, zainstaluje ci go też na telefonie.

— Po co?

— Żebyś był w kontakcie z ludźmi z sieci nawet poza domem — zaśmiał się.

— A to ja mam komputer w telefonie? — jeszcze bardziej się zdziwiłem, a Kiba zrobił przysłowiowego facepalm'a.

— Internet, Sasuke, internet.

— No Boże, Jezu, to to samo — mruknąłem.

— Oj, ja tu widzę ciężki przypadek...

— Nikt ci nie mówił, że życie jest łatwe? — rzuciłem, szczerząc się bezczelnie.

— Wypisz to — mruknął, wskazując mi na puste linijki.

— Muszę podawać imię i nazwisko?

— Spokojnie, żadnych porno zabawek ci nie wyślą. A jakby ci coś wysłali to możesz mi oddać.

— Haha — zaśmiałem się, wpisując swoją datę urodzin. Kiedy wypełniłem wszystkie wolne pola, Kiba zaczął wszystko aktualizować, a ja skoczyłem do kuchni po lody.

— Ok, to teraz ludzie. Kogo chcesz? — zapytał, wpisując siebie na listę znajomych.

— Kto to ma z naszej klasy? — zapytałem, podając mu pucharek z lodami.

Dzisiaj w Tokio nie było bardzo gorąco, ale jakbym mógł nie skorzystać z okazji, kiedy lody stoją takie samotne i niekochane w lodówce?

— Lepiej zapytaj kto tego nie ma — zaśmiał się.

— No to kto?

— Hmm... Już nie zaniżasz średniej, więc nikt — rzucił z uśmiechem.

— Krowa — warknąłem pod nosem.

— Cielątko — uśmiechnął się, robiąc przy tym obrzydliwie słodki dzióbek. — Ok, Ino, Hinata, Neji, Sai...

— I to tak samo wszystko ściąga?

— A co? Chcesz zgodę właściciela, władz miejskich i wojska?

— No wiesz... Ja nie wiem.

— Boże... Gdzieś ty żył przez te wszystkie lata?

— W jaskini — mruknąłem i wziąłem trochę lodów do ust. Kiba tylko się uśmiechnął. — Chcesz może polewy czekoladowej?

— A z chęcią.

— Czekaj, przyniosę.

— Neee, ja przyniosę. Już mi tyłek zdrętwiał — zaśmiał się. — Gdzie ją masz? — zapytał, będąc już w kuchni.

— W górnej szafce obok lodówki.

— A tego nie powinno się trzymać w lodówce?

— Jak coś to po otwarciu. Nie opłaca się, bo i tak przy moich zdolnościach jedna polewa idzie w jeden dzień — rzuciłem. Kiba tylko parsknął śmiechem.

Wlepiłem oczy w monitor i z łyżką w buzi starałem się wyłapać, co właśnie dzieje się na ekranie.

— Proszę — rzucił Kiba i polał mój pucharek polewą.

— Jeszcze — rzuciłem, nie odrywając oczu od laptopa. Poczułem, że ciężar pucharka się zwiększył, ale to jeszcze nie było to... — Jeszcze — ponowiłem prośbę, a odpowiedzą na to był śmiech Kiby. Pucharek znowu przybrał na masie. — Jeszczeee — mruknąłem.

— Człowieku, cukrzycy dostaniesz — powiedział z niedowierzaniem i ponownie wycisnął polewę z buteleczki.

— Dobra, już — powiedziałem, gdy poczułem, że masa pucharka wróciła do swojej pierwotnej, gdy były w niej cztery gałki, a nie dwie tak, jak było przed chwilą.

— No i zjadłeś — mruknął Kiba, gdy próbował wycisnąć mi jeszcze trochę, ale butelka wydmuchała z siebie jedynie powietrze.

— No i problem gdzie powinna stać polewa rozwiązał się sam — powiedziałem, nadal nie odrywając oczu z monitora.

— Boże... Aż strach pomyśleć, co byś mi zrobił, gdybym używał czekoladowego balsamu.

— Zlizałbym cię z powierzchni Ziemi — powiedziałem całkiem poważnie. Kiba odpowiedział dopiero po chwili ciszy.

— Fuj — skrzywił się.

— Lubisz tooo — powiedziałem, ale tym razem nie potrafiłem powstrzymać śmiechu na widok jego miny.

— Jesteś wstrętny.

— Powiedział chłopak, który przed chwilą gadał o smarowaniu samego siebie balsamem czekoladowym — wywnioskowałem, za co dostałem w głowę. — Ałaaa...

— Za jakie grzechy ja tu z tobą siedzę... — rzucił, rozwalając się na kanapie i odchylając głowę do tyłu.

Siedzieliśmy w spokoju i jedliśmy lody, obserwując, co dzieje się na ekranie, gdy nagle pojawił się komunikat, że właśnie wgrywa się numer Naruto. Przeszedł mnie dreszcz na sam widok tego imienia, ale starałem się, by Kiba tego nie zauważył. I udałoby mi się, gdybym tylko nie zauważył aktualnego statusu i opisu Naruto.

Naruto ONLINE

~Ale mam wielbiciela ;P

Prawie wypuściłem lody na ziemię. Niesamowicie zepsuło mi to humor.

To oczywiste, że ma na myśli mnie. Z kogo innego tak ochoczo by się naśmiewał? Ale czy musiał tak publicznie? Pewnie cała szkoła już wie... Cholera. Zapowiada się idealny wtorek...

— Ok, to co tu jeszcze... — rzucił Kiba, gdy komputer zakomunikował nam, że wszystkie wcześniej zapisane kontakty ściągnęły się.

— Wiesz co... Na dzisiaj wystarczy — wtrąciłem się.

— Mózg Ci się przegrzał? — zaśmiał się.

— Powiedzmy... — mruknąłem.

— Ok — rzucił z uśmiechem i klepnął mnie w kolano, podrywając się do góry.

— Kiedy łaskawie pojawisz się w szkole? — zapytał, ubierając buty.

— Jutro — rzuciłem szybko.

— Jutro? Wow... Przyj-

— Przyjdę — wyprzedziłem jego pytanie, czy wejdę po niego przed szkołą.

— Ok... — rzucił zdziwiony moim zachowaniem. — Wszystko ok? — zapytał, ale ja nic nie odpowiedziałem. Sam nie wiem dlaczego. Jakby ktoś zabrał mi zdolność mowy.

Ogarnęła nas chwilowa cisza.

— No ej! To, że się nie orientujesz w temacie to nic, szybko się wciągniesz-

— Nie wychodziłeś już? — przerwałem mu.

— Ok, ok... Do jutra — zaśmiał się.

— Pa — rzuciłem cicho, nawet na niego nie patrząc.

*

Wiem, że dzisiejszy dzień będzie napięty. Czuję to.

— No, Shino... Jaka rada na dzisiaj? — zapytał Kiba, rozciągając się.

— Na żonę należy wybrać tylko taką kobietę, jaką by się wybrało na przyjaciela, gdyby była mężczyzną — powiedział.

Kiba spojrzał się na niego krzywo.

— Czyli na przyjaciela należy wybrać takiego mężczyznę, którego wybrałoby się na żonę, gdyby był kobietą? — zdziwił się Chouji.

— Ewentualnie na przyjaciółkę należy wybrać taką kobietę, którą wybrałoby się na męża, gdyby była facetem... — zamyślił się Shino.

— Albo na przyjaciela należy wybrać takiego faceta, którego wybrałoby się na męża, gdyby był facetem — powiedziałem z uśmiechem.

— Kurwa... Co wy bierzecie? — zapytał Kiba, patrząc na nas z "podziwem".

— A nic, ja tak tylko myślę... — powiedziałem.

— Nieważne. Powracając do mojej teorii — wtrącił się Chouji. — Na przyjaciela należy wybrać takiego mężczyznę, którego wybrałoby się na żonę, gdyby był kobietą... Więc jeśli ona jest słuszna... To co ja tu z wami robię? — zapytał z nutą strachu w głosie.

— Boże, Chouji... — jęknął Kiba.

— Ale chwila, coś w tym jest — zaparłem się. — Spójrz na to z mojej strony, na przyjaciela należy wybrać takiego faceta, którego wybrałoby się na męża, gdyby był facetem... Albo gdyby było się kobietą?

— To sens miałoby większy. Jednakże gdyby stwierdzenie, że na przyjaciela należy wybrać takiego faceta, którego wybrałoby się na męża, gdyby było się kobietą było słuszne, stwierdzenie, że na żonę należy wybrać taką kobietę, którą wybrałoby się na przyjaciela, gdyby była mężczyzną, zaprowadza nas do punktu wyjścia...

— Ale czy tym samym nie ma sprzeczności? — zapytałem.

— Nie sprzeczność, a odwrotność.

— Ręce opadają! — wrzasnął Kiba i przyśpieszył kroku, byleby nie iść obok nas.

— A gdyby było się kobietą i na męża należałoby wybrać takiego faceta, którego wybrałoby się na przyjaciela, powszechne stwierdzenie panujące wśród kobiet, że gej to najlepszy przyjaciel nie byłoby trochę wykluczające dla wszelakich związków heteroseksualnych? — zamyślił się Chouji.

— Racja — przyznałem.

— Lecz z drugiej strony — zaczął Shino, ale poddenerwowany Kiba mu przerwał.

— Na partnera wybieraj człowieka, którego wybrałbyś na przyjaciela i odwrotnie. Zamknijcie się już — warknął, zaszedł nas od tyłu i pchnął do przodu. — Boże, pierwszy raz marzę o tym, żeby znaleźć się w szkole na lekcji, bo tam jest tak cicho... — jęknął.

Po jakichś pięciu minutach znaleźliśmy się w budynku szkoły. Tak jak myślałem, nie mogłem opędzić się od spojrzeń ludzi.

Genialnie... Niech no ja tylko zobaczę tego blondyna...

Jak na złość spojrzałem w lewą stronę i kto stał pod ścianą? No właśnie.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro