Odcinek 57

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

26.02.2011 | 08.07.2023

Usiadłem z powrotem na łóżku i wziąłem głęboki oddech. Spojrzałem przez okno na gałęzie sakury.

Wyglądają strasznie o tej porze...

Przymknąłem oczy i już chciałem położyć się na łóżku by zasnąć, kiedy ktoś szarpnął mnie za włosy do tyłu. Odruchowo zaparłem się nogami i złapałem ręką róg łóżka, ale gdy poczułem jak moje włosy są wyrywane wraz z cebulkami, pisnąłem i puściłem łóżko, próbując oderwać dłonie tego kogoś od mojej głowy. Niestety ten osobnik okazał się silniejszy i przeciągnął mnie przez łóżko niczym kukłę. Starałem się jakoś wyrwać, kręciłem się na boki, ale ból zdecydowanie mi to utrudniał.

Spadłem na ziemię. Atakujący zatoczył moim ciałem okrąg na podłodze. Bawił się mną jak workiem. Pociągnął mnie za włosy do góry, co wywołało jeszcze większy ból. Wrzasnąłem, ale mój krzyk został szybko stłumiony przez dłoń Itachi'ego.

— Jak cicho... — mruknął, gdy już podciągnął mnie na wysokość swojej twarzy. Miał ten swój chory uśmiech, którego miałem przyjemność tak długo nie oglądać.

Niestety wszystko co pięknie musi się kiedyś skończyć.

Ledwo dotykałem podłogę stopami. Wręcz wisiałem na włosach, których Itachi mi jeszcze nie wyrwał.

— Podnieca cię to? — wysyczałem przez zęby. Itachi zwęził oczy i jednym, błyskawicznym ruchem puścił moje włosy, zwinnie przenosząc swoją dłoń na mój kark. Rzucił mnie na ścianę i przycisnął do niej. Jęknąłem. Przez przyduszone gardło nie mogłem z siebie wydusić nic więcej.

— Pyskujesz? Mi? — zaśmiał się, odsuwając kawałek koszuli. Wyciągnął zza paska swój, tak dobrze mi już znany, składany nóż.

— Na to wygląda — warknąłem, nie odrywając wzroku od metalowego narzędzia w jego lewej dłoni.

— Odważny jesteś, wiesz? — kontynuował. Przystawił nóż do mojego brzucha. Gdy tylko go poczułem wszystkie narządy wewnętrzne skurczyły się, a ja jak najmocniej wciągnąłem brzuch.

Itachi przejechał nożem do góry, ale nie raniąc mnie nim. Moja czarna koszulka zwijała się wraz z każdym centymetrem, gdy nóż był coraz wyżej. Brat przybliżył ostrze do mojej twarzy. Uśmiechnął się. Gdy to zobaczyłem nie wytrzymałem i splunąłem mu w twarz.

Itachi zmrużył oczy i poluzował uścisk na moim karku.

— Nawet nie wiesz jak bardzo — warknąłem. Chłopak spojrzał na mnie wściekły. Starł ślinę z policzka dłonią, w której trzymał nóż, po czym szybkim ruchem złożył go i włożył z powrotem do kieszeni.

Już chciałem uśmiechnąć się i cieszyć ze zwycięstwa, kiedy chłopak zamachnął się i z zaciśniętymi zębami z całej siły uderzył mnie pięścią w twarz, jednocześnie puszczając mnie. Przez siłę uderzenia wręcz poleciałem na szafkę obok. Na nieszczęście dodatkowo ból spowodowała gałka szafki, która wbiła się między żebra. Zakląłem pod nosem, czując trochę krwi w ustach.

Czekając na kolejny cios jedyne, co do mnie dotarło to trzaśnięcie drzwi. Poderwałem głowę i spojrzałem na zamknięte drzwi. Zacząłem się rozglądać by wiedzieć, z której strony nadejdzie uderzenie, ale jakie było moje zdziwienie, gdy w końcu dotarło do mnie, że w pokoju zostałem sam.

Podniosłem się na jednej ręce i na lekko ugiętych nogach wszedłem do łazienki. Spojrzałem w lustro. Na szczęście krew, którą poczułem w ustach okazała się tylko krwią z lekko przegryzionej wargi. Uniosłem koszulkę, by spojrzeć na miejsce w które wbiła się gałka. Zaczerwienione. Jutro będzie śliczny siniak.

Niby nie ma powodu do zmartwień... Właśnie jest.

Długo mnie nie odwiedzał, a dzisiaj też nic mi nie zrobił... W najbliższym czasie muszę spodziewać się czegoś... ekstra.

— Dzisiaj to już raczej nie zaśniesz.

*

4 dni później

— Spóźnia sieee... — jęknął Sai.

— Jestem tu krócej niż ty, a już się przyzwyczaiłem — zaśmiałem się, leżąc obok niego na ławce.

— Nie narzekaj, Sai, więcej czasu dla nas — rzuciła Tayuya, poprawiając makijaż w lusterku z puderniczki.

— Właśnie. I pamiętaj, co mówił dzisiaj Shino — dodał Chouji.

— To, że Kurenai ma niezły tyłek? — zdziwił się Sai.

— Nie... To wcześniej — mruknęła Temari.

— To, że Amerykanie przeprowadzają na nas eksperymenty przez dodawanie środków chemicznych do jedzenia? — zapytał.

— Boże, Sai! Jaka była rada na dziś? — powiedział już lekko zbulwersowany Kiba.

— Aaa... Coś z czasem...

— No, no? A co z tym czasem? — kontynuował Kiba.

— Wykorzystaj każdą wolną chwilę na coś pożytecznego — odpowiedziała Hinata, czytając jakiś damski magazyn. Kiba odchylił ze zrezygnowaniem głowę.

— Ty jesteś Sai? — warknął w jej stronę.

— Jestem z was dumny. W końcu ktoś mnie słucha — wtrącił Shino. Ja i Neji parsknęliśmy śmiechem.

Dzisiaj sobota.

Na dworze jest bardzo duszno i parno. Niebo zaczęły przysłaniać gęste i smoliste chmury. Jednak przepowiednie prezenterki telewizyjnej się sprawdzą.
Aktualnie całą klasą siedzieliśmy w naszej sali, oczekując przybycia Kakashi'ego.

Oczekując już jakieś dwadzieścia minut.

Wszyscy byli w okropnych humorach. Spóźniający się nauczyciel, niezapowiedziana kartkówka z biologii na pierwszej lekcji, zapowiedź testu z matematyki z tematu, którego nikt nie rozumie i dodatkowo okropna i ciężka do przetrwania z uśmiechem na twarzy pogoda. Nawet zabójczo grzeczna Hinata dzisiaj nie raz już przeklęła i marudziła.

— To na co ja mam wykorzystać ten genialny czas wolny, skoro mi się nic nie chce przy takiej pogodzie? — zapytał Sai.

— Nie wiem, pomyśl nad przyszłością — mruknęła Tayuya.

— Kurwa... — zaklął pod nosem Sai. Tylko ja byłem wystarczająco blisko, żeby to usłyszeć.

— Właśnie, ty masz problem z wybraniem zawodu w przyszłości, nie? — zapytała Hinata.

— Jak każdy... — mruknął.

— A masz już jakiś pomysł na siebie? — zapytałem, podnosząc się z ławki i opierając się o kolana Temari, która siedziała na ławce za mną.

— Nie — odpowiedział Sai.

— To może takie pytanie na początek... — zaczął Neji. — W czym jesteś dobry?

— Proszę cię, dziwką nie zostanę — jęknął Sai.

— Przemilczę to — odpowiedział po chwili Neji. Przytaknęliśmy mu.

— Dzień dobry! — wykrzyczał z uśmiechem na twarzy nauczyciel. — Sorry za spóźnienie, ale korki były — powiedział Kakashi, który właśnie wszedł do klasy.

Uwierzylibyśmy mu, gdyby nie fioletowe i zielone pasemka na jego głowie.

— Był pan u fryzjera, prawda? — jęknął znudzony Kiba. Mężczyzna odłożył dziennik na biurko i chrząknął.

— Taa... To co my dzisiaj mamy do roboty... — zamyślił się i nerwowo zaczął przeglądać swoje notatki, mrucząc coś pod nosem, by odwrócić od siebie uwagę.

Już wiedzieliśmy, że Kiba ma rację i nie ma co dalej ciągnąć tego tematu, tylko trzeba zająć swoje miejsca i wziąć się do roboty.

Przez ostatnie dni zupełnie nic się nie działo. Nic. Szkoła, dom, szkoła, dom. Nawet wypady na mleko nam odpadły, ponieważ cały czas padający deszcz. Czas, który byliśmy zmuszeni spędzać w domu jeszcze nigdy nie był tak nudny. Nawet nie chciało mi się włączyć laptopa, który jeszcze kilka dni temu pochłaniał resztki mojego życia.

Dołujący czas skłaniający do refleksji.

W domu panuje błoga atmosfera nicnierobienia. Itachi ciągle gdzieś wychodzi, praca, szkoła, znajomi. Ojciec ma spotkania biznesowe, a matka wkręciła się w kółka zainteresowań dla samotnych kobiet. Za to Killer kręci z suką nowych sąsiadów, poważnie.

Ach, czuję się taki olewany...

Siedzę cały dzień przy biurku pod oknem i wpatruję się w krajobraz za nim lub leżę na łóżku i wpatruję się w sufit. Włóczę się po domu z nadzieją, że znajdę sobie coś ciekawego do roboty.

Ale mimo wszystko... Ja, niczym głupi optymista, gdzieś w środku czuję, że to minie. Że to wszystko prowadzi do tego, kiedy na moim niebie wyjdzie słońce.

— Sasuke, bo wyglądasz na znudzonego... Skoczysz się po kredę? — powiedział Kakashi, wyrywając mnie z zamyślenia.

— Taa... — mruknąłem pod nosem. Leniwie wstałem z ławki, po drodze specjalnie szturchając Kibe, który zasnął.

Wcale nie spieszyło mi się na dół, więc założyłem ręce za głowę i wolnym krokiem sunąłem po korytarzu w stronę schodów. Kiedy już znalazłem się na dole woźny czytał książkę i nawet mnie nie zauważył. I dobrze, bo nie chciało mi się z nim rozmawiać i zawzięcie tłumaczyć po co mi kreda.

Wziąłem w dłoń dwa białe, paskudzące mi ubranie pseudopatyki i z powrotem, na całkowitym luzie udałem się w kierunku klasy. Nuciłem coś pod nosem, nawet nie wiedząc co to.

Skręcałem właśnie w prawą stronę, gdy nagle zza rogu wyskoczyła osoba, której najmniej bym się teraz spodziewał.

— O, cześć! — powiedziałem zaskoczony i lekko zdezorientowany na widok Naruto.

— Masz chwilę? — wtrącił szybko. Wyglądał dziwnie. Był jakiś nabuzowany, zasapany, jakby przed czymś właśnie uciekał.

— Noo... W pewnym sensie — odpowiedziałem z uśmiechem, patrząc na kredy w mojej lewej dłoni. — Ale o co chodzi? Jesteś jakiś... Roztrzęsiony — zauważyłem.

— Muszę ci coś powiedzieć.

— Mi? Co? — zdziwiłem się. Chłopak już otworzył usta, ale nagle spojrzał w dół. Zamyślił się na chwilę, widocznie przejęty jakąś sprawą.

— Tak w ogóle... Przecież miałeś być dopiero w niedzielę, prawda? — zacząłem. — I czemu masz na sobie mundurek skoro jest już ostatnia lekcja? — wypytywałem, ale chłopak dalej nad czymś intensywnie myślał. — W ogóle, gdzie masz torbę? I właściwie... Po co przyszedłeś? Coś się stało? Ostatnia lekcja, ostatni dzień szkoły, a ty... I dlaczego tak czaiłeś się za rogiem? — zagadywałem go, gdy on w pewnym momencie wybuchnął.

— Boże, Sasuke! — wrzasnął zrezygnowany.

— Co? — zapytałem zaskoczony.

— Chcesz być ze mną czy nie?! — zapytał i ze zrezygnowaniem opuścił ręce.

Ja... zastygłem w bezruchu. Stałem z otwartymi ustami i z wyraźnym zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Wszystkie naczynia krwionośne w moim ciele na chwile zamarły, by po kilku sekundach zacząć działać z pięciokrotnie większą szybkością, doprowadzając mnie do szału.

— Nooo... chce — wydusiłem po chwili ciszy, czując, że brakuje mi śliny w ustach.

— To jesteśmy razem — oznajmił i złapał mnie za rękę w której trzymałem kredę, przez co wypadła na ziemię, pękając w pół. Szarpnął mnie w swoją stronę.

— Co ty- — tylko tyle zdołałem wydusić, gdyż usta Naruto zamknęły moje.

Zupełnie nie rozumiałem, co się teraz dzieje. Czułem tylko jak moje oczy drżą, a serce już nie bije w klatce piersiowej, a w uszach. Dłonie zupełnie zdrętwiały, a wszelkie prośby o wytłumaczenie mi tej sytuacji kierowane do mojego mózgu gubią się gdzieś po drodze... Nozdrza skurczyły mi się, a jedyna droga, którą mogę zaczerpnąć świeżego powietrza, które jest mi teraz bardzo potrzebne, została zamknięta przez blondyna, który zaczyna rozpływać mi się przed oczyma.

Zebrałem w sobie resztki siły i zdrowego rozsądku i odepchnąłem Naruto od siebie, cofając się o krok na chwiejnym nogach.

— Co... Za co-

— Buziak na początek — powiedział chłopak.

Patrzyłem na niego z niedowierzaniem. Cały się spiąłem i zrobiło mi się najzwyczajniej w świecie głupio. Jakbym stał zupełnie nagi przed ogromną publicznością. Nie wiedziałem, co mam zrobić, uciec, rzucić się na niego, zignorować?

Ale... Co on robi? Co on mówi?

— Sorry, ale... Ja nic z tego nie rozumiem — wymamrotałem po chwili, robiąc kolejny krok w tył niczym mała dziewczynka wystraszona obcym panem, który zagrodził jej drogę.

— Och, matko... — mruknął. — Myślałem o tej całej sytuacji i tak stwierdziłem... Czemu nie? — powiedział, a ja uniosłem jedną brew do góry. — Mogę spróbować, zobaczyć jak to jest... A może mi się spodoba? — Uśmiechnął się.

— Może ci się spodoba? — zapytałem urażony tym stwierdzeniem, gdyż poczułem się jak towar na półce.

— Raz się żyje, prawda? — zaśmiał się, robiąc krok do przodu i przytulając się do mnie.

Trzymałem ręce blisko ciała tak, jakbym się go brzydził. I w sumie, to chyba była prawda.

— Zaraz, zaraz — wtrąciłem, odpychając go. — Najpierw mówisz, że nic z tego nie będzie, bo to jest chore, później wyjeżdżasz, wracasz i nagle chcesz pobawić się w mojego chłopaka? — zapytałem, patrząc na niego jak na idiotę.

— A co... Ty nie chcesz? — zapytał po cichu z miną zbitego szczeniaka, delikatnie wplątując swoje palce w moją lewą dłoń.

I to zupełnie mnie rozbroiło.

— Nie no... Chcę... — mruknąłem, zupełnie mu się poddając. Ostatnie, co widziałem to jego uśmiech.

Drżałem. Czułem się jak zwierzyna zagoniona w róg przez lwa, która na widok zbliżającego się drapieżnika ma jeszcze resztki nadziei, że nie zginie.

Spiąłem się jak najbardziej mogłem i nie byłem w stanie oddać pocałunku. Ale drobna końcówka języka blondyna tak bardzo chciała wejść w moje usta, że nie wytrzymałem i rozchyliłem wargi. Od razu wbiłem się w jego usta i pchnąłem go na ścianę, byśmy nie stali na środku i nie rzucali się za bardzo w oczy.

Całowałem go tak, jakbym korzystał z ostatniej możliwości zrobienia tego. Wiem, że to wszystko śmierdzi jedną, wielką ściemą, ale... Nie mówcie mi teraz o tym. Właśnie moje marzenia stają się rzeczywistością.

*

Do klasy wróciłem po dzwonku, co wywołało nie lada zdziwienie wszystkich, zwłaszcza na to, że podobno wyglądałem jak wstawiony. Ja, nic nie mówiąc, wziąłem swoją torbę i wychodząc z sali zgarnąłem Naruto, którego widok wywołał jeszcze większe zdziwienie.

Gdy tylko skręciliśmy w prawą stronę, znikając z oczu ludzi z klasy, schodząc schodami w dół, nie umiałem się powstrzymać, by nie złapać prawej dłoni Naruto. Zrobiłem to, na co chłopak tylko się uśmiechnął i ścisnął moją dłoń. Wtedy poczułem, jakby wszystkie motyle i ptaki uwięzione w klatce w moim żołądku zostały wypuszczone, obraz przede mną się rozjaśnił, a w głowie zagościła jakaś przemiła, nieznana mi dotąd melodyjka.

Szedłem przed siebie z dumą. Nie, ja wręcz frunąłem jak na skrzydłach.

Naruto odwiózł mnie do domu na swoim motorze. W drodze mogłem bezkarnie się do niego przytulić. Z resztą... Teraz wszystko między nami będzie bezkarne.

Odwiózł mnie pod same drzwi. Pożegnałem się z nim jednym, namiętnym pocałunkiem i po odprowadzeniu go wzrokiem wszedłem do domu jak na haju. Nie myślałem teraz o niczym innym. Tylko o nim.

Wszystko wydaje się takie... Niemożliwe, nierealne. Ale co z tego! Nie chcę teraz rzeczywistości! Nie chcę! Chcę bajkę, chcę pieprzoną baśń z białymi jednorożcami, słodyczami i z gwiazdkami spadającymi z nieba na moje życzenie. Chcę tego, nawet jeśli miałoby trwać tylko dziewięćdziesiąt minut, niczym nisko budżetowa komedia romantyczna.

— Oo, siemka! — rzucił Deidara, wychodząc z kuchni.

— Yhy... — mruknąłem i wszedłem na górę, zostawiając zdziwionego chłopaka na dole.

*

Przez cały dzień chodziłem jak naćpany. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, nawet kiedy spuściłem sobie talerz na nogę. Przyznam, co jakiś czas w głowie włączała mi się lampka, że ta sprawa jest podejrzana i muszę się nad tym wszystkim poważnie zastanowić, ale zaraz wypierałem tę myśl twarzą Naruto, która była tak blisko mojej...

Myśl, że mogę mieć tak codziennie jest zbyt zajebista.

Taa... Jaram się tym. I nie mam zamiaru przestać. Chce wskoczyć na łóżko, biegać na bosaka po domu, turlać się po ziemi i wykrzyczeć, że kocham Naruto. Nie potrafię teraz racjonalnie myśleć, język mi się plącze i śmieje się cały czas niczym ćpun, ale po prostu jest mi cholernie dobrze.

Co ja mogę więcej powiedzieć?

W pewnym momencie całą tę moją euforię przerwał dźwięk przychodzącego SMS. Z uśmiechem podszedłem do półki na której leżał telefon, a gdy przeczytałem, że to wiadomość od Naruto aż pisnąłem i zacząłem tupać jak dziecko na widok ogromnego, kolorowego i słodkiego lizaka.

Boże... Co ten chłopak ze mną robi.

Kliknąłem na OTWÓRZ.

Naru ;*:
Pakuj się, zostajesz dziś u mnie.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro