Odcinek 67 cz.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

15.04.2012 | 05.08.2023

Po raz kolejny w Forever 21 odgrywałem rolę ofiary. Naruto ze swoim "artystycznym zmysłem" namiętnie przebierał w ciuchach, buszując w każdym sklepie, a gdy tylko jego jastrzębie oko dostrzegło godny twór, owe cudo, rażąc moje oczy swoją kolorystyką, lądowało na moich rękach. Padająca ze strony blondyna komenda "do przymierzalni" brzmiała niczym głos samego diabła.

Czekając, aż chłopak wybierze coś z najnowszej kolekcji, modliłem się, aby nie był to kolejny ciuch w kolorze cukierkowatym, jaskrawym bądź innym, który spowodowałby, że w wolnej chwili mógłbym zatrudnić się jako kolejny neon na ulicach TokIo.

Znudzony, a jednocześnie przerażony tymi zakupami, zacząłem błądzić myślami jak najdalej od centrum. Wpadłem na pomysł, aby zapytać blondyna, czy jednak nie poszlibyśmy do Kiby, skoro wszystkie sprawy, które miały być załatwione w dniu dzisiejszym mamy już za sobą. Obróciłem się w jego stronę. Dokładnie przyglądał się każdej koszulce na stoisku.

— Ej, Naruto? — zacząłem niepewnie.

— No? — mruknął, nie odrywając wzroku od jaskrawych t-shirtów.

— Jeśli badania poszły szybciej niż zakładałeś i jesteśmy wolni wcześniej, to może jednak pójdziemy na imprezę do Kiby, hmm? — Próbowałem go podejść, uśmiechając się znacząco.

— Nie — odparł szybko. Spojrzałem na niego zawiedziony.

— Jemu zależało... — Ciągnąłem dalej, ale Naruto gwałtownie obrócił się w moją stronę, prawie na mnie wpadając.

— Powiedziałem nie. Żadnego Kiby — powiedział spokojnie, lecz twardo. W jego oczach widziałem złość. — Wyraźnie użyłem słów "chce spędzić z tobą dzień" — dodał, akcentując przed ostatnie słowo.

— Ale ja też bym tam był...

— Ta będzie dobra. — Przerwał, wpychając mi w ręce jakąś szmatę – A temat imprezy u Kiby w dniu dzisiejszym niepodległa już żadnej dyskusji. Jasne? — zapytał. Tylko niemrawo kiwnąłem głową, mocniej ściskając podaną koszulkę. — A teraz do przymierzalni. — Pchnął mnie lekko do przodu, wskazując ręką miejsce, do którego miałem się udać.

Zrezygnowany ruszyłem w stronę przymierzalni, która była na drugim końcu sklepu. Z racji weekendu ruch był dosyć spory, więc przed przymierzalnią jedna z pracownic podała mi numerek, prosząc, abym chwilę poczekał. W między czasie, żeby nie stać bezczynnie, zacząłem przeglądać pobliskie wieszaki, by znaleźć coś mniej krzykliwego niż wszystkie propozycje blondyna. Nagle ktoś zaśmiał mi się nad uchem.

— Znowu ty! — Usłyszałem. Podniosłem oczy i od razu się uśmiechnąłem.

— Śledzisz mnie? — zapytałem tak dobrze mi już znanego chłopaka z metra.

— To pytanie powinno paść z mojej strony. To ty ukrywasz się między regałami, jakbyś na coś polował — odpowiedział z uśmiechem. Znowu pachniał genialnie, jak zwykle zresztą. — Dzisiaj też taki zakręcony dzień jak ostatnio? — zapytał, wspominając ostatni raz, kiedy wpadłem na niego, gdy byłem na zakupach z Kibą.

— Poniekąd... — mruknąłem, spoglądając w stronę blondyna na drugim końcu sklepu.

— Taa, ostatnio wszyscy takie mają. — Spojrzał na moje ręce. — Ale nawet fakt, że masz zakręcony dzień nie usprawiedliwia cię z tego, że chcesz ubrać coś takiego — zaśmiał się i wskazał palcem na koszulkę, z którą zostałem przysłany. — Jeśli to kupisz, albo chociaż założysz na siebie, nie wybaczę ci tego.

— A to niby czemu? — oburzyłem się na żarty.

— Nie pasuje do ciebie — powiedział i zaczął grzebać w tym samym dziale co ja. — No, to już bardziej. — Wyciągnął bordową koszulkę na ramiączkach z nadrukiem i przyłożył ją do mnie. — Będzie idealna na upał, ją możesz przymierzyć. Ale te mi oddaj w trybie natychmiastowym — zażądał i mimo moich protestów odebrał mi koszulkę Naruto, wkładając ją między inne rzeczy.

— Wiesz, że jak tego nie przymierzę, to mnie zabiją? — zaśmiałem się.

— Nie wierzysz w mój gust? — zapytał z niedowierzaniem.

— Za dużo czerwonego — zauważyłem, biorąc pod uwagę kolor jego włosów, bordowe słuchawki i czerwoną, luźną bluzkę.

— Pewnie masz rację. Ale uwierz mi, do twojej mlecznej skóry lepsze będzie bordo.

— Nie sądzisz, że przydałoby mi się w końcu trochę koloru? — Odwiesiłem jego wybór.

— Kto ci takich bzdur naopowiadał? — zdziwił się. — Jesteś idealny taki jaki jesteś. Nie zmieniaj nic, bo moda lub ktoś podsunął ci taki dziwny pomysł. Wyobrażasz sobie mnie w różowym? — parsknął śmiechem. Zaśmiałem się. Nagle jak spod ziemi wyrósł obok mnie Naruto.

— Coś długo zajmuje ci to przymierzanie — warknął, patrząc na chłopaka przede mną.

— Czekam jeszcze w kolejce. Naruto, to jest... Właśnie. — Wstrzymałem się, uświadamiając sobie, że chłopak jeszcze nigdy nie powiedział mi, jak ma na imię.

— O cholera, faktycznie — uśmiechnął się. — Nie przedstawiłem się jeszcze, a wpadamy na siebie już któryś raz — powiedział blondynowi i wyciągnął do niego rękę. — Jestem Sa...

— W dupie mam jak się nazywasz. Zajmij się swoimi sprawami, ślicznotko — warknął mu w twarz. Chłopak zdębiał, tak samo jak ja. Zszokował mnie jego nagły wybuch. Nim zdążyłem coś powiedzieć, Naruto złapał mnie za nadgarstek i wyciągnął ze sklepu. Minąłem oniemiałego chłopaka, krzywiąc się z bólu. Blondyn pociągnął mnie tak kawałek. W pewnej chwili wepchnął mnie w jedną z wnęk z telefonem i rozpiską centrum. Cisnął swoją torbę pod moje nogi. — Co to miało być? — zapytał wściekły.

— Jak co? Co ty...

— Co ja? — parsknął. — Ja stałem i patrzyłem jak twój nowy kolega stara się być pomocny.

— Nie nowy kolega... — zaprzeczyłem, rozmasowując nadgarstek.

— Jak nie nowy, nawet nie znałeś jego imienia! — krzyknął.

— Tak wyszło.

— Może chciałeś je poznać w przymierzalni, co? — zasugerował.

— Nie przeginaj! — szepnąłem ostro, spoglądając kątem oka na zaciekawionych naszą rozmową przechodniów.

— Nie będę przeginać, jak nie będziesz dawał ku temu powodów. Coś ci już mówiłem na ten temat. — Zawisł nade mną, opierając się dłonią o ścianę przy mojej głowie.

— Mam zakaz rozmów z obcymi? — Spojrzałem na niego zdziwiony, a raczej zaskoczony.

— A jak ty byś się czuł, jakbyś chciał spędzić cały dzień ze swoim chłopakiem, a ten wolałby radośnie mrugać do jakiegoś frajera z gołymi plecami na drugim końcu sklepu? — zapytał.

Zamilkłem.

— Powinienem wrócić go przeprosić — powiedziałem.

— Jego przeprosić?! — oburzył się, odchodząc ode mnie. — Chyba mnie! Powinieneś mi dziękować za to, że nie wyszedłem stamtąd bez ciebie! — Kopnął w kosz obok. Przechodzący obok ludzie spojrzeli na nas zdziwieni. — Tak bardzo chcesz ode mnie uciec? — zapytał. — Najpierw co chwilę znikałeś w szpitalu, później gadanie o Kibie, a teraz on.

— Przepraszam — powiedziałem po chwili ciszy.

— Brawo — zaśmiał się. Stałem jeszcze przez chwilę ze spuszczoną głową, bojąc się na niego spojrzeć. Naruto podszedł bliżej i zabrał z ziemi swoją torbę. — Wiesz co? Jakoś przeszła mi ochota na zakupy. Idziemy. — Szarpnął mnie ze sobą.

*

Wracaliśmy metrem w stronę domu. Przez całą drogę próbowałem go jakoś ugłaskać – tuliłem się do niego, przepraszałem, mówiłem, że jest cudowny. Było mi naprawdę głupio, bo zrozumiałem, jak bardzo go zawiodłem. W końcu, na ostatnim przystanku w centrum, udało mi się go wyciągnąć z powrotem na miasto.

Wbiegłem do pierwszego sklepu, żeby blondyn mógł się czymś zająć, zrobić ze mną co chce. Już nie zwracałem uwagi na to, co każe mi przymierzyć. Biegałem z uśmiechem na twarzy, udając, że to wszystko bardzo mi się podoba. Z czasem Naruto również się rozweselił. Ulżyło mi.

— Ej, w sumie... Dobry pomysł z tą imprezą — wtrącił nagle, kiedy staliśmy razem w przymierzalni. Chłopak pomagał mi zapiąć guziki, które znajdowały się z tyłu.

— Naprawdę? — zapytałem zaskoczony, obracając się w jego stronę. Czułem jak zabłysły mi oczy.

— Tak. Może pójdziemy do Flanders? Podobno ma być tam dzisiaj spora impreza.

Flanders? — zapytałem niepewnie. Nagle cała nadzieja na wieczór z przyjaciółmi zniknęła.

— Jeszcze tam nie byłeś, prawda? O, wiem! — Klasnął w dłonie. — Kupimy sobie nowe rzeczy, przebierzemy się w nie i pójdziemy się pokazać, co? Świetny pomysł, prawda? — uśmiechnął się.

— Tak, super. Chodźmy... — odpowiedziałem cicho, starając się uśmiechnąć. Spuściłem wzrok. Nie chciałem tam iść.

— Genialnie — cieszył się. — Mówię ci, świetny klub, cała elita z Tokio, mnóstwo miejsca. Nie to co Sugar, przyziemna knajpka w porównaniu z tym gigantem — dodał. Obrócił mnie, by zapiąć resztę guzików.

— Taa... To będzie ciekawa noc — mruknąłem sam do siebie, patrząc na swoje zrezygnowane odbicie w lustrze.

*

Męczyło mnie spędzanie całego dnia poza domem – od siódmej do obecnej dwudziestej drugiej. Mój system nerwowy był już przeciążony. Za dużo świateł, ludzi, kolorów, hałasu, zapachów... Za dużo wszystkiego. Od porannego biegania po szpitalu, znoszenia humorów blondyna, poprzez śniadanie z Jiraiyą, nerwową rozmowę o szkole, aż do pamiętnych zakupów i złości blondyna. I do teraz, kiedy ubrany w jakąś białą szmatę, która miała imitować luźną koszulkę, w potarganych rurkach i w jakiś błyszczących adidasach z wyższej półki sunąłem za strasznie aktywnym – jak na późną porę – blondynem, który wyglądał jak jedna z reklam na ulicy. Chociaż jego widok drażnił mnie najmniej, praktycznie w ogóle. Źle czułem się w takim miejscu, a jeszcze nawet nie weszliśmy na parking klubu, do którego zmierzaliśmy.

Co chwilę nerwowo naciągałem koszulkę, która spadała ze mnie z każdym gwałtowniejszym ruchem, o ile obrót głowy czy krok do przodu można nazwać gwałtownym ruchem.

Nie pasowałem do tego. Do tego miejsca, trybu życia, zachowania i całej tej zabawy w klubowanie od nocy do rana. Ale z uwagi na blondyna nawet nie myślałem, żeby się odezwać, zaprotestować. Za każdym razem, gdy obracał się w moja stronę, z uśmiechem pytając "widziałeś?", mając na myśli coraz to dziwnej ubranego przechodnia, kiwałem tylko głową, z najradośniejszym uśmiechem jaki udało mi się w danej chwili wyprodukować.

Samo miejsce przywracało o zawrót głowy. Może nie sam klub, który był utrzymany w nowoczesnym porządku, stylu i bogactwie, co ludzie w okolicy. Częściej firmowo ubrane nastolatki, mówiące po angielsku niż Japończycy. Chociaż i takich nie brakowało. Zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle wpuszczą tu kogoś takiego jak ja, ale blondyn, ciągnąc mnie cały czas za rękę, tylko kiwnął głową do ochroniarzy, a ci, robiąc nam przejście, wpuścili nas do środka.

Skrzywiłem się. Rażące moje oczy światło, witające nas półnagie dziewczyny i przeróbka jakiegoś kawałka, którego autor zapewne właśnie wołał o pomstę do nieba.

— Masz tu gdzieś jakiś cichy kąt? — krzyknąłem do chłopaka przede mną.

— Zaraz będziemy — odpowiedział i uśmiechnął się szeroko. Zdziwiłem się. Ale moje zdziwienie po chwili zamieniło się w osłupienie, kiedy blondyn nagle zatrzymał się przed jednym ze stolików, przy którym siedziało już kilka osób.

— Hej wszystkim, to właśnie jest Sasuke. — Ustawił mnie przed sobą jak manekina na wystawie. Wymusiłem coś na kształt uśmiechu. Byłem zdezorientowany. Pierwszy raz widziałem tych ludzi. Blondyn położył mi dłonie na ramionach. — Rozluźnij się, strasznie chcieli cię poznać! — zaśmiał mi się nad uchem i pocałował mnie w policzek. Dalej stałem nieruchomo, nie wiedząc, co myśleć o tej sytuacji.

— Boże, jacy wy jesteście słodcy! — pisnęła jedna z dziewczyn. Wychudzona blondynka, ubrana jak choinka na święta. Trzymała w dłoni kolorowego drinka, odstraszając mnie długością swoich sztucznych paznokci. Wysłałem jej delikatny uśmiech.

Spojrzałem na resztę grupy. Trzy dziewczyny wyglądające jak kopie tej pierwszej i trójka chłopaków, którzy skanowali mnie wzrokiem od dołu do góry, rozłożeni między kobietami. Patrząc na ich koszulę i marynarki poczułem się jak kolejna panienka do towarzystwa.

Naruto krzyknął coś do przechodzącej kelnerki, zamawiając jakieś drinki, po czym usiadł przy jednej z blondynek i pociągnął mnie koło siebie. Zaczął szczerzyć zęby do wszystkich, opowiadając o dzisiejszych zakupach, chwaląc się czego to nie kupił i czego, lub kogo nie widział. Rozglądałem się tylko po pełnej sali, jakby gdzieś tam miał czekać na mnie ratunek.

Więc tak ma wyglądać cały dzień tylko ze mną?

— Naruto... — Pociągnąłem go za rękaw. Chłopak nie zareagował i dalej śmiał się z jakiegoś wewnętrznego żartu, który opowiedział jeden z chłopaków. — Naruto — powtórzyłem ostrzej.

— Tak, słońce? — Obrócił się do mnie z szerokim uśmiechem, w ogóle nie zważając na ton mojego głosu.

— Nie powiedziałeś mi, że przyjdziemy do twoich znajomych.

— Nie przyszliśmy do moich znajomych, tylko do klubu, prawda? — odpowiedział mi, odgarniając mi włosy za ucho.

— Tak, ale nie powiesz mi, że to jest przypadek, że ich spotkaliśmy, prawda? — zapytałem, próbując zignorować spojrzenia wszystkich na sobie.

— Och, czemu jesteś taki niezadowolony? Masz okazję na poznanie kogoś nowego! — Pogłaskał mnie po twarzy. Jego zachowanie pod publiczkę strasznie mnie irytowało.

— No tak, ale na imprezę u Kiby się nie zgodziłeś — mruknąłem. Chłopak milczał, patrząc na mnie.

— Bo ich już znasz, prawda? — wysyczał po chwili ze sztucznym uśmiechem. Zwątpiłem i spuściłem wzrok. Naruto wrócił do rozmowy z resztą, przepraszając ich. Niestety, kiedy już chciałem podać swój kontrargument, kelnerka uniemożliwiła mi to, stawiając przed nami wysokie, kolorowe drinki, przy okazji ocierając się o mnie. Zniesmaczony uciekłem od niej ramieniem, co nie uszło uwadze dziewczyny siedzącej naprzeciwko mnie, jak i samej kelnerki, która tylko zaśmiała się, pogładziła mój podbródek i zniknęła w tłumie. Blondyn nie zareagował. Znajoma Naruto nachyliła się do mnie.

— Spokojnie, młody wypije z trzy drinki i o tobie zapomni — zaśmiała się i puściła do mnie oko. — Wyluzuj.

— Młody? — zapytałem. Dziewczyna kiwnęła głową na chłopaka obok mnie. — Aaa... — mruknąłem. — Skąd takie przezwisko? — zapytałem ją.

— Gówniarze z was i tyle — parsknęła, biorąc słomkę w usta. — Ale nie martw się, tutaj większość osób leci na takich, sam dzisiaj nie zostaniesz. — Położyła mi rękę na kolanie.

— Ciężko, żebym został sam, skoro już z kimś przyszedłem — powiedziałem oschle. Opalona brunetka spojrzała na mnie z pogardą i wróciła na swoje miejsce, zabierając dłoń.

— To się jeszcze okaże — powiedziała, robiąc niezadowoloną minę.

— Sasuke, tak? — Usłyszałem z prawej. Podniosłem oczy na chłopaka w błękitnej marynarce.

— Tak — odpowiedziałem, stając tym samym w centrum zainteresowania.

— Masz brata, Itachi'ego, prawda? — zapytał. Skrzywiłem się, po raz kolejny doświadczając piętna sławy długowłosego na sobie.

— Taa, mam. Bo co?

— Bywał tu kiedyś, ale wyrwał kogoś i się już tu więcej nie pokazał — zaśmiał się, a reszta z nim. Wymusiłem uśmiech. — Jestem ciekawy, co u niego?

— Wszystko po staremu — powiedziałem i sięgnąłem po swojego drinka.

— Itachi'ego już znamy, może ty powiesz nam coś o sobie, co, Sasuke? — wtrącił rudowłosy chłopak, nachylając się do przodu. — Słyszałem, że jesteś dobry w łóżku.

— Podobno uroczy — dodał chłopak w błękitnej marynarce, mocząc usta w napoju. Zamarłem. Wszyscy uśmiechnęli się, bądź zaśmiali znacząco. Łącznie z Naruto.

To pytanie tak wytrąciło mnie z równowagi, że temat urwał się i rozmowa się skończyła. Uwagę wszystkich ściągnęła na siebie jedna z dziewczyn, opowiadająca jakąś historię.

Skąd oni wiedzą takie rzeczy? Z resztą, co ich to w ogóle obchodzi? Widzę ich pierwszy raz, nawet mi się nie przedstawili, a oni od tak komentują jaki jestem w łóżku? Co jest z nimi nie tak, do cholery?

Spojrzałem na zadowolonego blondyna. W ogóle zignorował mój szok, jakby wiedział, że to powiedzą.

Obrócił twarz w moją stronę.

— Co to miało być? — warknąłem mu nad uchem.

— Niby co? — zaśmiał się.

— Jak co? Ten tekst o łóżku — powiedziałem zdenerwowany, a jednocześnie zawstydzony.

— Jak co? — zapytał zdziwiony. — Żarty. Sasuke, wyluzuj! — uśmiechnął się.

Zaskoczył mnie. Próbował objąć mnie ramieniem, ale ja poderwałem się z miejsca i niewiele myśląc, ruszyłem w stronę wyjścia. Blondyn rzucił coś do grupy i pobiegł za mną.

— Ej, ej, czekaj. Stój! — zaśmiał się, łapiąc mój nadgarstek. Wyrwałem mu go z ręki. — Co cię ugryzło?

— Co mnie ugryzło? — zapytałem zirytowany. — Przyprowadzasz mnie do jakiegoś klubu, do ludzi, których nie znam i w ogóle nie miało ich tu być i pierwsze co od nich słyszę, to szczegóły, których nie powinni znać — warknąłem. — Robisz ze mnie swoją prywatną seks zabawkę, czy co?

— Kochanie... — Chłopak położył mi dłoń na policzku. — Nie żadną seks zabawkę. Tak tylko zażartowali, za bardzo to przeżywasz. — Złapał mnie za nadgarstek. — Z resztą... Nie sądzisz, że to był komplement? — zapytał ściszonym głosem. Spojrzał na mnie spod przymrużonym powiek i pocałował. Oddałem pocałunek, gdyż nie był gwałtowny i trochę mnie uspokoił. Spojrzałem na niego, nadal speszony tą sytuacją przy stole.

— Ale nigdy więcej takich...

— Nigdy więcej, obiecuję — uśmiechnął się. — A teraz chodź, idziemy zatańczyć — zaproponował i pociągnął mnie w stronę tłumu.

*

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro