Odcinek 70

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

08.07.2012 | 17.08.2023

Po niecałych dziesięciu minutach zobaczyłem jak idzie w moją stronę z rękoma w kieszeni. Ubrany kolorowo jak zawsze z burzą jasnych, sterczących w każdą stronę włosów. Zwracał uwagę wszystkich wokoło.

Uświadomiłem sobie, że wyglądał bardzo podobnie jak tego dnia, gdy nasze osoby zauważyły się pierwszy raz. Na domiar wszystkiego właśnie w tym miejscu. Jednak dziś blondyn nie był uśmiechnięty. Nie tryskał energią. Nie patrzył na mnie z tą ciekawością w oczach. Szedł z kamienną twarzą i zupełnie pustym spojrzeniem. Zero emocji. Biło od niego pewnego rodzaju zimno, bardzo niezachęcająca atmosfera.

— Hej — westchnął i usiadł obok. Próbował mnie pocałować, ale uciekłem od niego głową. — Co się stało? — zapytał zaskoczony. Nic nie odpowiedziałem. Czułem, jak pozytywne wspomnienie pierwszego dnia, gdy go zobaczyłem znika, zacierane przez mój obecny niepokój wywołany tą sytuacją. — Co tu robisz?

— Wyszedłem z psem — mruknąłem, patrząc przed siebie. Spojrzał na smycz po mojej prawej stronie, której najwyraźniej wcześniej nie zauważył. Gdy wypatrzył Killera złapał ją i ruszył w jego stronę. Zaczął się z nim bawić goniąc go i rzucając mu patyk do aportu.

Na początku nie był optymistycznie nastawiony do tego, że mam psa. Ale z czasem polubił go. Jednak nadal nie toleruje faktu, że pozwalam wchodzić mu na meble, szczególnie na łóżko.

Po jakiś dwudziestu minutach zapiął go i wrócił do cały czas obserwującego ich mnie. Zmęczony pies położył się pod moimi nogami, a blondyn ponownie usiadł obok.

— To może jednak pogadamy? — zapytał, drapiąc mnie lekko po karku, bawiąc się moimi krótszymi z tyłu głowy włosami.

— O czym? — zapytałem, prostując się. Starałem się zignorować dotyk, który zdecydowanie działał na mój system nerwowy, a blondyn perfidnie ten fakt wykorzystywał.

— O wszystkim co cię boli.

— Chce ci się? — parsknąłem śmiechem, odwracając w jego stronę głowę. Cały czas patrzył na mnie czekając, aż zacznę rozmowę. Nic nie powiedziałem i ponownie spojrzałem przed siebie.

— No mów! — jęknął, puszczając moje włosy. Położył rękę wzdłuż oparcia ławki. Miałem wiele do powiedzenia jak i wiele do dowiedzenia się. Czułem, że dalej nie mogłem bawić się w obrażoną nastolatkę. Z resztą, nie dałbym rady dalej tego wszystkiego w sobie dusić.

— Od kiedy jesteśmy razem nie potrafię cię zrozumieć, nie potrafię zrozumieć twojego zachowania. Zachowujesz się zupełnie inaczej. Ignorujesz mnie, jakbym był jakąś cholerną kulą u nogi — wyrzuciłem mu, a on uważnie drążył mnie swoim lazurowym spojrzeniem. — Ostatnio co chwile robisz i mówisz co innego. Przykładowo, zabroniłeś mówić komukolwiek o tym, że jesteśmy razem, a gdziekolwiek pójdziemy wszyscy i tak wszystko wiedzą.

— Co za różnica skoro i tak wszyscy by się dowiedzieli?

— Dzięki komu? — zapytałem ironicznie. Powieka blondyna lekko drgnęła. — Już nie wiem, jak mam cię odbierać.

— Normalnie. — Wzruszył ramionami. — Odbieraj mnie tak, jak mnie widzisz.

— Widzę kilka odsłon ciebie naraz, mam sobie wybierać zależnie od okazji? — powiedziałem zirytowany. Chłopak skrzywił się. — Naruto, praktycznie nic o tobie nie wiem, w ogóle ze mną nie rozmawiasz.

— Przecież rozmawiamy — wtrącił cicho.

— Tak, teraz, świetnie. Ale za każdym razem, gdy zaczynaliśmy o czymś mówić albo kończyliśmy to kłótnią, albo ty zmieniałeś temat na jakiś zupełnie idiotyczny. — Blondyn spuścił wzrok, jakby przyznając mi rację. — Nigdy nie opowiedziałeś mi o tym, jak było, kiedy twoi rodzice żyli. Co pamiętasz, co robiliście, jak się z tym wszystkim czułeś. Nigdy też nie zapytałeś mnie o cokolwiek... — rzuciłem smutno. — Nie pytałeś, jak to jest u mnie w domu, jak było w Kioto. Nawet nie wiesz, dlaczego się przeprowadziliśmy. Miło byłoby, jakbyś wykazał jakieś zainteresowanie. — Spojrzałem na niego. — Nie interesuje cię to? — zapytałem. On tylko westchnął i bardziej rozsiadł się na ławce, wbijając wzrok w swoje buty. — Interesuje cię to czy nie? — powtórzyłem zły.

— Interesuje, interesuje... Ale jakoś tak nigdy nie pomyślałem, żeby zapytać... — kręcił. Chłopak wyraźnie się nudził.

— To zacznij myśleć — syknąłem. — Nie jestem przedmiotem, jestem człowiekiem i mam potrzebę komunikacji. Jakiejkolwiek interakcji międzyludzkiej, to cie nic nie kosztuje.

— Ale to jest śmieszne — zaśmiał się. Aż się wyprostowałem.

— Śmieszne? Co jest w tym śmiesznego? — dziwiłem się. — Że chcę rozmawiać z tobą o moich uczuciach?

— No właśnie — mruknął. Odsunąłem się kawałek.

— Dobra, przepraszam. Zapomniałem, że to ja jestem ciotą w tym związku.

— Nie no, to nie tak. — Przysunął się. — Tylko ja tak nie potrafię, rozmawiać o uczuciach i zachowywać się w taki sposób.

— Przy mnie nie potrafisz, ale przy Sakurze jesteś w stanie płakać i śmiać się na zawołanie. — Skrzyżowałem ręce na piersiach.

— Jesteś hipokrytą — rzucił po chwili.

— Ja?! — wrzasnąłem, patrząc na niego z niedowierzaniem. Aż Killer poderwał się z ziemi. Grupka ludzi z ławki naprzeciwko spojrzała na nas.

— Tak, ty. Wiecznie wypominasz mi moje kontakty z Sakurą, a ty z Kibą to niby co?

— Kiba to mój przyjaciel.

— A Sakura to moja przyjaciółka.

— Przyjaciółka? — zaśmiałem się. — Chodzicie sobie za rączkę, wisicie na sobie, jeździsz co chwilę do niej. Może jeszcze ją posuwasz?

— Nie przesadzaj, dobra? — syknął.

— Nie przesadzaj? Kto tu przesadza? Ja mówię co widzę i co inni zauważyli, a ty się awanturujesz o moją przyjaźń z Kibą. Tyle, że ja nie stawiam go na piedestale, nie całuję się z nim i nie traktuję jak boga, tak jak ty masz w zwyczaju robić to z Sakurą i Shikamaru. Taka subtelna różnica.

— Co ty chcesz od Shikamaru? — zdziwił się, opadając zrezygnowany na ławkę.

— Drażni mnie to, że biegasz wokół niego jak pies. Liczysz się tylko z jego zdaniem i jego wyborami. To wygląda jak sekta, a ty przynależysz do jego obozu i grzecznie wykonujesz wszystkie polecenia, jakbyś nie miał własnego rozumu — wyrzuciłem, po czym zapadła chwila ciszy. — Nie możesz tak traktować Kiby — powiedziałem spokojniej, przypominając sobie ich kłótnie.

— Przecież ty Shikamaru też tak traktujesz. — Odezwał się w końcu.

— Z tą różnicą, że on mnie prowokuje.

— To nie dawaj się prowokować — rzucił.

— Acha, czyli jak on się będzie zachowywać się jak ostatni skurwiel to ja mam to ignorować, tak? — Spojrzałem na niego jak na idiotę.

— Jezu, dobra. — Uderzył dłońmi w kolana, podciągając się na ławce. — Jak obiecam, że zakopię topór wojenny z Kibą, odwalisz się od Shikamaru?

— W jakim sensie "odwalisz"? — Spojrzałem na niego zaciekawiony.

— Nie będziesz z nim żył jak pies z kotem.

— A przepraszam, kto zaczął? Kto od razu na dzień dobry zaczął wyzywać mnie od pedałów? — zapytałem go. Zaczął chichotać się pod nosem. Spojrzałem na niego pytająco.

— No i miał rację — zaśmiał się. Rozszerzyłem oczy. Oparłem się o ławkę z naburmuszoną miną. Nie mogłem uwierzyć, że to powiedział.

Znowu zapadła między nami cisza.

— No mów, co cię jeszcze boli — poprosił, szturchając mnie lekko.

— Nie chce mi się dzisiaj kłócić — warknąłem ze spojrzeniem tak wściekłym, że ludzie z ławki naprzeciwko odwrócili od nas oczy przestraszeni.

— Ja też nie chcę się kłócić, chcę porozmawiać.

— Dziś źle się czuję — rzuciłem na odczepne.

— Ty się zawsze źle czujesz! — krzyknął. — Ostatnio co chwile albo jesteś pijany, albo na kacu. Masz problem z alkoholem? — zapytał. Wziąłem głęboki oddech.

— Naruto, proszę — jęknąłem zrezygnowany, przecierając twarz.

— Nie no, pytam poważnie, bo...

— Powiedział to chłopak, którego siłą musiałem wyciągać z Flanders — przerwałem mu i uniosłem brew.

— To był weekend — bronił się.

— Nie ważne, czy to był weekend, święta Bożego Narodzenia, czy normalny dzień.

— Boże, ty mnie nie zrozumiesz... — Przeczesał włosy dłonią. — Wtedy chciałem dobrze.

— Chciałeś dobrze? Co było takiego "dobrego" w targaniu mnie po klubach wśród obcych ludzi, wciskając mi uprzednio kit, że będziemy sami? — zapytałem wkurzony.

— W taki sposób chciałem się do ciebie zbliżyć — odpowiedział po chwili.

— Zbliżyć? To ci powiem, że ciężko jest się "zbliżyć" zalewając się w trupa z ludźmi, którzy wypytują o to, jaki jestem w łóżku — wtrąciłem zły, ale po chwili poczułem jak moją twarz pokrywa rumieniec, a złość zastępuje wstyd.

Czułem się głupio za każdym razem, gdy przypominała mi się ta sytuacja. Naruto też się speszył.

Spojrzałem na niego kątem oka.

— Podobam ci się?

— Co? — mruknął zdziwiony.

— Podobam ci się? — powtórzyłem.

— Dlaczego teraz pytasz o takie rzeczy? — Zmarszczył brwi.

— Odpowiedz.

— Jakbyś był brzydki to bym z tobą nie był. — Spojrzał na mnie jak na idiotę. — Dlaczego zadałeś takie pytanie?

— Bo za każdym razem, kiedy szliśmy do łóżka byłeś pijany — rzuciłem szybko przez zaciśnięte zęby, wykopując butem dziurę w trawniku. Było mi głupio. Może to dziwne, ale naprawdę mam wrażenie, że on nie jest ze mną z własnej woli. Boje się, że tak naprawdę się mną brzydzi.

— I co w związku z tym? — Uniósł brew.

— Robisz to ze mną tylko dlatego, że tak wypada, a nie z własnych chęci — mruknąłem, odwracając od niego głowę. Bolało mnie jego ignorujące spojrzenie. Złapał mnie brutalnie za szczękę i przekręcił w swoją stronę.

— Jak mogłeś tak pomyśleć? To nie ma sensu — nie dowierzał. Wyrwałem się z jego uścisku.

— Ale zauważ, jak to za każdym razem wygląda — jęknąłem, kładąc nacisk na "to".

— Źle? — pisnął. Wyraźnie nie był zadowolony z tej uwagi, jakbym ugodził nią jego dumę.

— Przelecisz mnie jak lalkę i na tym się kończy.

— A co, mam ci się po każdym razie oświadczać? — parsknął śmiechem.

— Nie! — warknąłem. — Ale mógłbyś być jakoś... No wiesz.

— Nie, nie wiem.

— Bardziej czuły, cokolwiek! — szepnąłem ostro. — Nie wymagam od ciebie kolacji przy świecach, bo nie bawi mnie coś takiego, ale po prostu mógłbyś być delikatniejszy. Seks ma nas zbliżyć, a za każdym razem na drugi dzień albo ze sobą nie rozmawiamy, albo musisz mnie przepraszać. — Chłopak nie odpowiedział. Jego twarz uspokoiła się. Ściągnął brwi i zacisnął wargi, myśląc nad czymś intensywnie. Chyba poczuł, że mam rację.

Nie chciałem mówić, że mam dość. To nie zabrzmiałoby tak, jak miałoby zabrzmieć. Nie miałem dość naszego związku czy jego, miałem dość takiego zachowania. Nawet czułem niedosyt tego blond wariata, ale nie miałem pojęcia jak mu to powiedzieć.

— Brakuje mi czegoś miłego, jakichś drobnych rzeczy, a ostatnimi czasy jedyne, co mi "miłego" powiedziałeś było to, że nie jestem ambitny — wypomniałem mu. — Chcę spędzać z tobą czas, słyszysz? — Położyłem moją dłoń na jego. Splótł ze mną palce.

— Ale wiesz, że z tym czasem jest ciężko — jęknął, przyglądając się naszym dłoniom.

— Jeślibyś powiedział, jak naprawdę wyglądają twoje zajęcia to byś ten czas znalazł, gdybyś chciał — powiedziałem. — Nie wiem czemu jesteś ze mną, bawisz się moimi uczuciami, chwalisz się mną przy znajomych i na tym moja rola się kończy. Ty chyba nie chcesz prawdziwego związku. — Odpowiedziała mi cisza i cały czas wlepione w nasze dłonie spojrzenie chłopaka. — Powiesz mi w końcu, że mnie kochasz? — zapytałem zachrypniętym głosem.

Naprawdę zbierało mi się na płacz. Ale nie mogłem. Nie tutaj, nie teraz i nie przy nim.

Bałem się odpowiedzi. Nieważne, czy byłaby twierdząca czy wręcz przeciwnie. Bałem się usłyszeć "nie", bo to byłoby jedną z gorszych rzeczy w moim życiu, a odpowiedź "tak" też napawała mnie pewnymi obawami. Co, jeśli zabrzmiałaby nieszczerze i dalej bawilibyśmy się w kotka i myszkę?

— Wiesz co? — wtrącił, odwracając twarz w moją stronę. Widziałem, że chciał mi coś powiedzieć, więc czekałem, z sekundy na sekundę rosnącym coraz wyżej ciśnieniem. Bicie serca odbijało się echem mojej głowie, wywołując okropny szum w uszach, jak przy gorączce. Jeszcze chwila i zalałby mnie zimny pot. — Ja spadam — powiedział w końcu wręcz odpychając moją dłoń i po prostu wstając.

Spojrzałem zaskoczony na jego oddalające się plecy. Killer poderwał się i poszedł kawałek za nim, ale gdy zauważył, że ja nie ruszam się z miejsca wrócił do mnie i zaczął się kręcić zaniepokojony.

Czekałem na jedno z ważniejszych, o ile nie najważniejszych, czy nawet decydujących wyznań z jego strony, a on po prostu... odszedł? Powiedziałem wszystko, co leżało mi na sercu, a on nie wydał z siebie nawet słowa i zostawił mnie w jeszcze gorszym stanie niż przed tym, zanim przyszedł. Jak ja mam to teraz odbierać? Jak on w ogóle mógł tak mnie zignorować, aby nie powiedzieć bezczelnie olać?

Opadłem na ławkę całym ciałem zupełnie zrezygnowany, kręcąc głową z niedowierzaniem.

— Może ty mi wytłumaczysz co to ma być? — zapytałem siedzącego obok psa. Zignorował mnie tak samo jak chłopak.

*

Nie mogłem płakać. Nie mogłem przeklinać. Nie mogłem wydusić z siebie ani słowa, nie wspominając o skupieniu się na czymkolwiek. Trwałem w zupełnym osłupieniu. Wracając do domu, gdyby nie Killer pewnie nie poszedłbym poprawną drogą. Jedyne, o czym myślałem było to, że muszę przebierać nogami. Tylko tyle. Nie byłem w stanie zrobić niczego więcej. Sam fakt zmuszenia dwóch kończyn do poruszania się mnie przytłaczał.

Z kamienną twarzą i grobową atmosferą wokół wszedłem na górę i zamknąłem się w pokoju, siadając na skraju łóżka. Chciałem coś zrobić. Chciałem pomyśleć, przeanalizować sytuację, wyciągnąć wnioski, cokolwiek! Ale gdy tylko udało mi się odtworzyć początek naszego spotkania, zaraz wszystko zamazywały mi ostatnie słowa blondyna.

"Ja spadam". Co to miało być? Jawna kpina, zaplanowana tortura czy najszczersze wyznanie, na jakie było go stać względem mnie? Otwierać mi się przed nim zachciało, jasna cholera! Jestem żałosny, a cała ta sytuacja daremna. Nie chciałem być jak obrażona nastolatka, a wyszło gorzej, znacznie gorzej.

Kurwa mać! Jak ja mogłem dopuścić do czegoś takiego między nami? Nie minęły nawet dwa miesiące odkąd jesteśmy razem, a ja zachowuję się jak zdesperowana, niechciana żona. Popadam w obłęd? Obsesje? Zapewne on tak uważa, zapewne pomyślał, że traktuje to wszystko zbyt serio. I ma racje!

A może nie ma? W końcu, zdecydowaliśmy się na związek. Związek, prawdziwy związek, a nie bawienie się w parę od czasu do czasu.

A może tylko ja tak uważam? Traktuję to wszystko zbyt poważnie? Jesteśmy młodzi, a moje zachowanie przypomina czterdziestolatka po rozwodzie, który szuka miłości aż po grób. Blondyn przestraszył się tego. Przecież to ja pokochałem pierwszy i wszystko stało się przeze mnie. Może on tak naprawdę wcale mnie nie kocha, tylko chciał zobaczyć, jakby to było? A może chciał dać mi szansę, chciał się zakochać, ale po tym wszystkim wolał uciec, jak zrobił to dziś?

Może powinienem być wdzięczny i siedzieć cicho? Po co mu rozmowy, planowanie przyszłości. Może nasza relacja naprawdę powinna opierać się tylko na miło spędzanym czasie na imprezach, zakupach, wśród ludzi? Może on chce, żeby to był tylko taki słodki epizod, gdzie ja trzepocze rzęsami i uśmiecham się, a on zagra rolę władczego, a jednak opiekuńczego, młodego mężczyzny? Może dzisiejsza próba rozmowy nie miała być tak naprawdę rozmową, a ja na pytanie „Czy coś mnie boli?", miałem odpowiedzieć radośnie: „Nie, kochanie, nic. Tylko to, że mnie nie całujesz". Wtedy nastąpiłby hollywoodzki pocałunek, po czym poszlibyśmy się kochać o wschodzie słońca, porobić sobie zdjęcia, posłuchać najnowszych piosenek, kupić parę nowych rzeczy, odpowiednio mnie ustylizować i pokazać znajomym.

Nie. Nie zrobi sobie ze mnie swojej zabawki. Nigdy w życiu. Nie chcę być lalką. Nie chcę być marionetką. Nie chcę być zastępcą Sakury. Nie chcę bawić się w coś, gdzie on ustala reguły gry. Chcę normalnie żyć, funkcjonować, bawić się, kochać i mieć zdrowe relacje z ludźmi, szczególnie z Naruto. Nie chcę dalej żyć w toksycznym związku.

Muszę to naprawić! On na pewno właśnie tego chciał, pomóc nam, ale ja uniosłem się niepotrzebnie emocjami i wszystko zepsułem. To wszystko moja wina, jak zawsze! Wyrzuciłem mu, że rani mnie fizycznie, a ja sam niszczę go psychicznie. Zrzucam na niego winę o wszystko, nawet o to, że nie potrafi kochać się z facetem. Właśnie, nie potrafi! Muszę być wyrozumiały, to ja chciałem z nim być. On dał mi szansę, a ja cały czas go krytykuję, jakbym sam był nie wiadomo jak doświadczony.

Cały czas skupiam się na tym, co jest nie tak. W ogóle nie zwracam uwagi na pozytywne strony. Po raz kolejny ja muszę przeprosić. Poprzednie błędy niczego mnie nie nauczyły.

Muszę spędzać z nim więcej czasu. Reszta zrozumie, na pewno. Oni mają siebie, ja mam tylko Naruto. Muszę dbać o te relacje, inne sprawy jakoś się ułożą.

*

Zeszła noc była jedną z najgorszych nocy w moim życiu. Zasypiałem na krótkie odcinki czasu, po czym budziłem się zdenerwowany, nadal zawzięcie kłócąc się sam z sobą. Raz stawiałem się w roli ofiary, raz w roli kata.

Jednak czwartkowego poranka szedłem do szkoły z przekonaniem, że to nie ja jestem winny i jeśli mam stanąć po którejś ze stron to na pewno po stronie poszkodowanego.

Kiba rozmawiał z Chouji'm. Nie zauważył, że wyraz mojej twarzy co chwilę zmieniał się, a moja wewnętrzna walka właśnie osiąga drugi poziom. Nawet spostrzegawczy Shino nie dostrzegł, że coś jest nie tak.

— A tak w ogóle, Shino? — wtrącił psiarz, a z jego pytającego spojrzenia wywnioskowaliśmy, że chłopak czekał na "wróżbę dnia" okularnika.

— "Nie daj się zniewolić" — rzucił. Te słowa wyrwały mnie z zamyślenia. W ułamku sekundy doznałem olśnienia, a wszystkie odpowiedzi na gnębiące pytania stały się oczywiste.

— Właśnie! — Wyrwało mi się dość głośno, co zaskoczyło, a nawet wystraszyło chłopaków.

— Co "właśnie"? — zdziwił się Chouji.

— O to chodzi, prawda? — powiedziałem pełen przekonania. Nabrałem nadziei, pewności siebie.

— Ale że co? — głupkowato zapytał Kiba.

— O wolność! O to, aby być sobą i nie dać się zniewolić!

— Nie ogarniam. — Palnął psiarz, przyglądając się niepewnie mojemu nagłemu wybuchowi energii.

— "Nie staraj się zrozumieć wszystkiego, bo wszystko stanie się niezrozumiałe" — odpowiedział mu, zadowolony z mojej optymistycznej reakcji, Shino, ale Kiba tylko posłał w jego stronę pytające spojrzenie. — Demokryt — wyjaśnił mu.

— Dalej nic nie rozumiem i to nie jest fajne — burknął brunet. Chouji zaśmiał się z jego dziecinnie obrażonej miny. Westchnąłem jakby szczęśliwszy.

— Podrośniesz to zrozumiesz. — Machnąłem na niego ręką. — Teraz powiedz mi, rozmawiałeś z Ino? — zmieniłem temat. Chłopak wyraźnie posmutniał, jednak nawet spuszczenie przez niego głowy nie ukryło rumieńca, który pojawił się na jego twarzy.

— Noo... rozmawiałem — rzucił speszony.

— I?

— Chciała z tobą w ogóle rozmawiać, czy potwierdziły się twoje obawy? — wtrącił zaciekawiony Chouji.

— Chciała. Pogadaliśmy trochę u mnie, mniej więcej wyjaśniłem jej, o co mi chodzi. Przyjęła to dosyć dobrze, obiecała, że jak tylko poukłada sobie niektóre sprawy to znajdzie dla mnie czas aby ostatecznie porozmawiać. Da mi znać.

— No brawo, mężczyzno. — Klaskałem w dłonie.

— Nawet mnie przytuliła — dodał z delikatnym, pełnym dumy uśmiechem, który usilnie starał się zamaskować.

— Więc dlaczego smutek twarz twą pokrywa? — zdziwił się Shino.

— A co ma być omawiane na tej "ostatecznej" rozmowie? Co jej w ogóle powiedziałeś? — dopytywał Chouji. Zaciekawiło mnie to i również czekałem na odpowiedź.

— A jeśli nie znajdzie dla mnie czasu? — Kiba zignorował pytania chłopaków i przeniósł wzrok na mnie. Naprawdę nie wiedziałem, co powiedzieć. Chciałem rzucić coś w stylu "nie martw się", "wszystko będzie dobrze", ale Shino wyprzedził mnie, widząc moje wahania.

— Jackson mówił: „Zachowaj nadzieje przy życiu, nie daj jej umrzeć" — powiedział spokojnie, kładąc mu dłoń na ramieniu. Przytaknąłem, gdyż Kiba nadal patrzył na mnie błagalnym wzrokiem, wyczekując jakiejś odpowiedzi na jego pytanie. Spojrzał przed siebie.

— Michael to był jednak klawy gość — rzucił. Shino warknął.

— Nie Michael to powiedział.

— A kto? — zapytał zdezorientowany psiarz.

— Jesse Jackson. — Wyprzedził poetę Chouji, wyraźnie zadowolony z siebie.

— Jesse Jackson? Jakiś aktor? — Kiba zmarszczył brwi.

— Poeta, kretynie — warknął w odpowiedzi Akamichi, widząc narastające zdenerwowanie na twarzy Shino.

— A skąd ty to wiesz? — zdziwił się i jednocześnie oburzył właściciel trójkątnych tatuaży.

— Wszyscy to wiedzą — mruknął na niego. Kiba złożył usta w dzióbek i zmrużył oczy niezadowolony z wypomnienia mu jego niskiego poziomu wtajemniczenia w niektórych kwestiach.

Dzień zaczął się w dobrej atmosferze, pierwsze lekcje mijały szybko i bezboleśnie. Na drugiej godzinie napisała do mnie Aya ciekawa tego, co u mnie słychać. Poskarżyła mi się na kolejną nieudaną próbę stałego związania się z kimś. Zgodnie stwierdziliśmy, że tworzymy idealny duet porażek i musimy się spotkać. Jednak prawdziwe zaskoczenie przeżyłem, gdy niespodziewanie otrzymałem wiadomość od Sasoriego. „Zajęcia pozałatwiane, nie martw się i nie baw się telefonem na lekcji ;)". Byłem tak zaskoczony, że gdy tylko rozbrzmiał dzwonek, wybiegłem na korytarz . Reszta została w klasie. Przez hol przechodziło pełno osób, wychodzących bądź wchodzących do swoich klas.

Wybrałem numer do czerwonowłosego.

To ty nie w szkole? — zapytał od razu.

— O co chodzi z tymi zajęciami?

Pierwszy spytałem — rzucił radośnie. Westchnąłem.

— W szkole, przerwę mam. Więc?

Popytałem, pochodziłem i są — powiedział spokojnie, coraz bardziej nakręcając moją ciekawość.

— Ale co, gdzie, jak i jakim cudem?

Cudem bym tego nie nazwał — zaśmiał się. — Na uniwersytecie w Shinagawie wieczorami odbywają się zajęcia przygotowawcze dla licealistów, więc cię wpisałem. Ale papierki sam musisz donieść, najlepiej do końca tego tygodnia – odpowiedział. Rozszerzyłem oczy i otwarłem usta. Nie mogłem uwierzyć w to, co mówi.

— Jak ty to zrobiłeś?

Szybko — parsknął śmiechem. — Uznajmy, że urok osobisty i trochę szczęścia.

— I jak ja ci się mam odwdzięczyć? — zapytałem, kręcąc głową z niedowierzaniem. Nie wiedząc czemu – czułem szczęście. Cieszyłem się, że jednak pójdę na te kursy i wszystko będzie szło właściwym torem, jak powinno. Mimo, że nigdy o nich nie myślałem i nie zależało mi na nich – poczułem ulgę. Jakbym zobaczył malutkie światełko na końcu tunelu, a Sasori pchnął mnie w jego stronę.

Ucz się, masz zaliczyć te kursy — warknął. — Administracja, prawo urzędowe, łacina. Nie ma, że boli. — Wyliczył, a ja nagle się ocknąłem.

— Łacina?! — pisnąłem. Ludzie stojący obok spojrzeli na mnie pytająco.

Tym się na razie nie przejmuj, wyśle ci wiadomość z tym, co masz donieś do szko...

Nagle to, co mówił Sasori przestało do mnie docierać. Mój zmysł słuchu zupełnie się wyłączył, gdy zobaczyłem, jak zza rogu wyłania się Naruto i Sakura. Trzymali się za dłonie, idąc w stronę klasy przy której stałem. Rozmawiali o czymś, śmiejąc się, ale gdy Naruto zauważył mnie, pogawędka urwała się. Spokojnie puścił dłoń dziewczyny i wolno wsunął ręce do kieszeni spodni. Różowowłosa zupełnie zignorowała ruch chłopaka i uśmiechnęła się w moją stronę. Szli prosto na mnie. Cały czas patrzyliśmy sobie prosto w oczy. Stałem jak kołek z telefonem przy uchu, przez który cały czas, jak przez szybę, słyszałem głos Sasoriego.

Blondyn z dziewczyną obeszli mnie, wchodząc do klasy.

Sasuke! — jęknął po raz kolejny, wyraźnie zniecierpliwiony.

— Oddzwonię — mruknąłem tylko i rozłączyłem się, wkładając telefon do kieszeni. Szybko wszedłem do klasy. Sakura już siedziała ze swoimi koleżankami, a Naruto witał się z Neji'm.

Psiarz i Hinata spojrzeli w moją w stronę. Chłopak kiwnął do mnie głową, posyłając pytające spojrzenie. Ja tylko się skrzywiłem. Brunet spuścił wzrok, a dziewczyna spojrzała na mnie z jeszcze większym pożałowaniem. Minąłem Naruto i usiadłem na swoim miejscu, zabierając moją torbę z krzesła chłopaka.

Przez całą przerwę Naruto rozmawiał z chłopakami, a ja siedziałem w ostatnim rzędzie wlepiając w niego swoje oczy, jakby czekając na swoją kolej rozmowy, która w rzeczywistości nigdy nie miała nadejść. Jednocześnie starałem się wyłapać z ich rozmowy jakiś szczegół dotyczący mnie, bądź Sakury, ale rozmowa nie dotyczyła czegokolwiek, co by mnie interesowało, same błahostki.

Siedziałem wyprostowany, jakbym sam był na jakiś przesłuchaniu. Byłem bardzo zdenerwowany i wystraszony. Nagłe pojawienie Naruto spowodowało powrót wszystkich negatywnych emocji, które męczyły mnie przez całą noc. Znowu nie mogłem się skupić i pomyśleć, co zrobić.

Kiedy lekcja zaczęła się i nauczyciel wrócił do sali, chłopak tylko oznajmił mu, że razem z Sakurą doszli dopiero teraz. Mężczyzna odhaczył to sobie w dzienniku, a blondyn bez słowa wszedł na górę, nie zwracając na nic uwagi i zajął swoje miejsce obok mnie.

Nie odezwał się do mnie przez całą godzinę, nawet na mnie nie spojrzał. Nawet wtedy, gdy nauczyciel kazał przeczytać mu tekst z książki. Złapał mój podręcznik, przeczytał co miał przeczytać i odłożył go z powrotem. A ja głupi nie byłem w stanie się odezwać, bałem się otworzyć usta. A w środku wszystko wręcz krzyczało.

Ignorował mnie przez cały dzień. Po zajęciach po prostu podniósł się i wyszedł ze swoją świtą z Sakurą na czele. Przed szkołą czekał na nich Shikamaru, który nie raczył pojawić się dziś na zajęciach.

Bolało. Bolało mnie to, że zupełnie mnie zignorował. Nie odezwał się ani słowem, zupełnie olewając całą sprawę. Jakby nic się wczoraj nie stało, jakbyśmy nigdy nie byli razem, jakby mnie nigdy nie poznał. Po szkole od razu wróciłem do domu. Położyłem się na łóżku z bólem głowy, chowając twarz w poduszce. Nie miałem siły i ochoty na cokolwiek. Byłem zupełnie wykończony. Tą sytuacją, osobą Naruto. Wszystkim. Ale najbardziej samym sobą. Swoim zachowaniem, nadmiernym myśleniem. Tym, że znowu ignoruję moich przyjaciół i znowu zamiast spędzać z nimi czas leżę tutaj. Znowu ich zawodzę. Dodatkowo sypie się mój związek.

Spojrzałem na telefon leżący obok. Przez głowę przemknęła mi myśl, aby napisać wiadomość do blondyna. O niewiadomej treści, bez konkretnego powodu. Po prostu napisać.

Nie. Shino powiedział: „Nie daj się zniewolić". Nie mogę po raz kolejny robić z siebie ofiary, pierwszy przepraszać. Nawet Aya powiedziała, że powinienem wstrząsnąć Naruto, bo jego przyjaźń z Sakurą musi mieć pewne granice. Skoro on podał mi swoje zasady, to ja powinienem ustalić swoje. Raz to ja muszę mu się postawić i tupnąć nogą.

Tylko jak?

*

I tak minęło sześć kolejnych dni. Weekend spędziłem na grillu u Chouji'ego, na który zostałem siłą wyciągnięty przez Kibę i Sai'a. Chłopaki starali się odciągnąć moje myśli od problemów z Naruto wszystkim, co się dało. Niestety, bezskutecznie.

Byłem trochę zły na siebie, że oni skakali wokół mnie, próbując rozweselić, a ja najzwyczajniej w świecie to ignorowałem. Ale nie byłem w stanie robić niczego innego niż myśleć o Naruto i czekać na nie wiadomo co.

Blondyn świetnie czuł się w obecności Sakury. Życie płynęło, a on bawił się ze mną w ciszę wyborczą, podchody i tortury w jednym. Przez cały ten czas z jego ust w moją stronę nie padło ani jedno słowo. Jedyne, co robił, to wysyłał mi co chwilę spojrzenia. Dziwne, dwuznaczne spojrzenia, których nie mogłem zrozumieć. Raz wydawał się smutny, raz wyglądał jakby triumfował, obnosił się dumą, a chwilę potem jakby miał się rozpłakać. Już sam nie wiedziałem, co się dzieje i o co mu chodzi. Najgorsze było siedzenie obok niego na każdej lekcji. Bez słowa. Czysta tortura. Łapałem się na tym, że chciałem położyć mu rękę na nodze, ale w porę się opamiętywałem. W końcu, w poniedziałek wykonał jakiś gest w moim kierunku. Pomachał mi. Jednak nadal milczał, dziwnie na mnie patrzył i spędzał czas ze swoją paczką.

Już cała szkoła wrzała, a raczej w ciszy i skupieniu przyglądała się nam, interpretując każdy ruch, aby uzyskać dawkę nowych, świeższych plotek odnośnie tego, czy jesteśmy razem czy już nie.

Najzabawniejsze w tym wszystkim było to, że sam byłem jednym z tych oczekujących gapiów. Nie dawałem tego po sobie poznać, ale w całej tej atmosferze zakładów między ludźmi, sam byłem ciekaw odpowiedzi. Po tym, co powiedziałem wtedy w parku zacząłem się zastanawiać, co tak naprawdę miały znaczyć słowa blondyna "Ja spadam". Czy miało to oznaczać koniec, że zrywa, wypisuje się, przysłowiowo "spada" z tego bagna czy po prostu, że idzie do domu?

Dodatkowo to pytanie o bransoletkę, zadane z tą nutą obojętności w głosie, ale odrobiną żalu w oczach. Jak to wszystko odczytać?

Oczywiście, nadal jej nie noszę. Nie noszę na ręce. Ale gdy tylko wróciłem z Killerem do domu w to feralne, środowe popołudnie wyjąłem ją z szafki i włożyłem do kieszeni spodni mundurka. W weekend oczywiście przekładałem ją do zwykłych spodni i nosiłem ją przy sobie jak talizman, jak broń, która czeka uśpiona w mojej kieszeni na specjalną okazję na swoje wielkie wejście.

Jednak pozostawał jeszcze jeden as w rękawie, moja ostatnia deska ratunku, o której myślałem przez całą noc. Kurtka już dawno wepchnięta do szafy, gdyż na dworze było na nią za ciepło, miała w kieszeni schowaną małą kartkę papieru. Liścik z herbaciarni, który dostałem, gdy byliśmy na wycieczce w górach. „Przeczytaj to gdy już będzie tak źle między wami, że nie dasz rady". Myślę, że przedłużające się ciche dni to odpowiedni moment.

Jak oparzony rzuciłem się w stronę szafy i zacząłem szukać brązowej kurtki, wyrzucając wszystko za siebie. Gdy w końcu mebel stał przede mną prawie pusty, dostrzegłem poszukiwaną rzecz zwiniętą i wciśniętą w róg. Chwyciłem ją, strzepnąłem i zacząłem przeglądać kieszenie. Mając dłoń w drugiej, między palcami poczułem kawałek papieru. Zatrzymałem się na chwilę i wziąłem głęboki oddech, po czym wyjąłem ją na zewnątrz. Dłonie zaczęły mi drżeć, ale wiedziałem, że muszę ją przeczytać. Złapałem za oba końce i otworzyłem karteczkę, od razu czytając jej zawartość.

— Co? — powiedziałem sam do siebie, krzywiąc się. Rzekomej "wróżby" nie nazwałbym wróżbą czy przepowiednią. Nic nie wyjaśniała, nie pomogła tylko zrobiła mi większy zamęt w głowie, brakiem jakiegokolwiek sensu.

"Jest ślepy". Co mam przez to rozumieć? Naruto nie jest ślepy, nie ma problemów ze wzrokiem, więc o co chodzi? W jakiej kwestii chłopak ma być ślepy? Ślepy przez wybór partnera? Czyli to moja wina?

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro