Odcinek 72

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

14.08.2012 | 21.08.2023

— Twoje rzeczy — przerwał mi. — Powiedziałem twojej mamie, że dziś kimiesz u mnie — powiedział spokojnie, po czym podniósł się i ściągnął z siebie brudny t-shirt. Zauważyłem kilka siniaków na jego torsie.

— Ale co to ma być, gdzie ty byłeś? — plątałem się. — Co ci się stało?

— Nic mi się nie stało — zaśmiał się. — Byłem tylko porozmawiać.

— Porozmawiać? — parsknąłem śmiechem, widząc, że chłopak się z kimś pobił. — Z kim? — dopytywałem. Chłopak przeczesał włosy ręką, po czym spokojnie zaczął szukać rzeczy w szafce, stając plecami do mnie.

— Z Itachi'm — odpowiedział.

— Co proszę? — Spojrzałem na niego zaskoczony.

— Rozmawiałem z twoim bratem — powtórzył spokojnie.

— Ale jak, o czym? Pobiliście się? — zapytałem zdezorientowany. Emocje narastały.

— Idziesz się umyć pierwszy, czy ja mam iść? — zapytał, zupełnie ignorując moje pytania. Spojrzałem na niego wściekły.

— Nie zmieniaj tematu! Skończ bawić się w superbohatera i wytłumacz to wszystko! Nie ma cię cały dzień, wracasz zlinczowany jak kundel, rzucasz tekst o tym, że rzekomo rozmawiałeś z moim bratem i tyle? To ma mi wystarczyć?! — krzyknąłem. — I kto ci w ogóle pozwolił decydować za mnie? Nie zostanę tutaj, zabieraj te rzeczy i spierdalaj z nimi z powrotem! — Wskazałem dłonią na torbę z moimi ciuchami i zrzuciłem ją na ziemię. Chłopak westchnął i podniósł ją. Ja stałem nad nim dysząc ze złości. Obszedł mnie ze spokojem na twarzy i wyjął z szafki ręcznik. — Noż kurwa, Kiba! Powiedz coś! — wrzasnąłem bezsilny.

— Nic nie powiem — rzucił. Chciał wyjść z pokoju, ale w ostatnim momencie wbiegłem przed niego i zatrzasnąłem drzwi, uniemożliwiając mu wyjście. Dalej byłem niesamowicie zły przez to, że zupełnie nie wiedziałem, co się stało i co mnie czeka. — Chcesz się bić? — zapytał nagle, powodując, że z chęcią bym go uderzył. Cały się trząsłem, a moja twarz musiała nie wyglądać przyjaźnie. — To dawaj śmiało — prowokował mnie. Wziąłem głęboki oddech, z rządzą mordu patrzyłem mu w oczy. Byłem niczym tykająca bomba. Uderzyłbym go, gdybym nie wykrzesał z siebie ostatnich śladów zdrowego rozsądku i po prostu z całej siły odepchnąłem go od siebie i odszedłem w głąb pokoju.

Kiba zatrzymał się na szafie przy drzwiach.

Przetarłem twarz i spojrzałem w górę, głośno wypuszczając powietrze.

— Tak, byłem u ciebie — zaczął nagle. — Nikogo nie było w domu, zabrałem kilka twoich rzeczy i wyprowadziłem psa. Przyniosłem je tutaj. Spałeś. Z twojej komórki zabrałem numer twojego brata i wyszedłem. Zadzwoniłem, siedzieli za miastem na boisku. Pojechałem tam z dwoma kumplami, nie znasz ich. Wymieniliśmy kilka zdań. Na osobności. Nieważne w jaki sposób. Nikt nie interweniował, byłem z nim sam na sam. Żyjemy, więc nie świruj i ciesz się z przymusowych wakacji — wyjaśnił, a ja słuchałem tego wszystkiego z niedowierzaniem, stojąc plecami do niego. Z każdym słowem moje oczy robiły się coraz szersze. — Idź pod prysznic — zakończył i podszedł do mnie. Z lewej strony podał mi ręcznik. Nie wiedząc, co powiedzieć, zabrałem go od niego, chwyciłem po drodze moją torbę i w ciszy ruszyłem w stronę łazienki.

Wszedłem pod zimny prysznic i chwilę później opuściłem łazienkę nadal zdezorientowany. Pościel na łóżku Kiby była zmieniona na świeżą, a samego gospodarza nie było w sypialni. Zszedłem na dół. Akamaru spadł na rozłożonej kanapie, a Kiba stał w kuchni i chował naczynia do szafek. Przypomniała mi się sytuacja, kiedy chłopak chciał mnie uspokoić poprzez rozbijanie części tych naczyń. W sercu uśmiechnąłem się, ale nie umiałem wymusić uśmiechu na twarzy.

Spojrzał na mnie i kiwnął głową na lodówkę.

— Jadłeś kolację? Generalnie lodówka pełna, ewentualnie jakbyś chciał coś ciepłego to...

— Nie mów mi o jedzeniu — mruknąłem, kręcąc przecząco głową.

— No ale ja bym coś zjadł, a ty robisz dobre kanapki... Tak tylko sugeruję. — Wzruszył ramionami. Uśmiechnąłem się.

— Idź się umyć, zrobię te kanapki w międzyczasie — zarządziłem, a chłopak o nic nie pytając, uciekł do łazienki. Podszedłem do lodówki i wyjąłem z niej potrzebne produkty. Spojrzałem na zegarek i parsknąłem śmiechem.

— Środa, prawie dwudziesta druga, a ja stoję w nie swojej kuchni i robię kanapki jakiemuś frajerowi... Co ja robię ze swoim życiem? — zapytałem samego siebie. Podszedłem do kosza i chciałem wrzucić opakowanie po serze do środka, jednak pokrywę coś blokowało. Odchyliłem ją, a na podłogę wypadła koszulka Kiby. Ta zakrwawiona koszulka, którą miał chwile temu na sobie. Przyjrzałem jej się zastanawiając, kogo jest krew na materiale.

Nagle usłyszałem, jak Kiba schodzi na dół. W ataku paniki siłą wcisnąłem koszulkę z powrotem do kubła, po czym chciałem szybko wrócić do blatu, na którym przygotowywałem kanapki. Jednak zrobiłem to za szybko, zapominając o obolałej kostce i zamiast znaleźć się przy szafce, spadłem na ziemię klnąc. Brunet wszedł do kuchni i szybko do mnie podbiegł.

— Co się stało? — zapytał, pomagając mi wstać.

— Kostka — syknąłem. Chłopak próbował jej dotknąć, ale od razu jęknąłem z bólu.

— Ładnie — rzucił pełen podziwu. — Złap się. — Przerzucił moją rękę na swoje ramię, po czym objął mnie w pasie. Chwyciłem się jego barku i podskokami doszedłem do kanapy w pokoju. Chłopak posadził mnie na niej. Wrócił do kuchni po worek lodu.

— Przyłóż, ja zadzwonię po Hinate — powiedział, podając mi lód.

— O tej porze? — Puknąłem się w czoło. — Chcesz ją gonić samą przez pół Tokio?

— Sama kazała do siebie dzwonić, jeśliby się coś działo — jęknął. — Poza tym jest u Naruto, a to niedaleko — rzucił, wystukując numer na telefonie.

— U Naruto? — zapytałem niepewnie. — Po co?

— Coś z samorządem. Jakiś projekt, plakaty, rozpiski, nie wiem. Coś organizują — powiedział, przystawiając telefon do ucha. Przełknąłem ślinę.

Już po dziesięciu minutach usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Psiarz od razu ruszył w ich stronę. Wychyliłem się niepewnie do przodu, by zobaczyć, kto przyszedł. Pole widzenia miałem ograniczone, ale kiedy oprócz głosu Hinaty usłyszałem również głos Naruto – zamarłem. Przycisnąłem się do kanapy, by jak najmniej wystawiać poza nią, aby mnie nie zauważył.

— Co ty...

— Spokojnie, ja ją tylko odprowadzam. — Usłyszałem, jak Naruto odpowiada zdziwionemu Kibie. — Jak on się czuje?

W tym momencie do salonu weszła Hinata.

— Hejm Sasuke, co się sta...

— Zostawiłaś ich tam samych? — szepnąłem ostro. — Chcesz mieć więcej ofiar? — zapytałem. Dziewczyna skrzywiła się. Do pokoju wszedł Kiba.

— Już wyszedł, nie musisz się tak wciskać w tę kanapę. — rzucił psiarz. — Kostka— powiedział, a dziewczyna od razu klęknęła przy sofie. Obejrzała dokładnie moją nogę.

— Skręcona, przytrzymaj go — powiedziała w stronę chłopaka. Zdziwiłem się.

— Co? Ale co przytrzymaj, po co? — zapytałem niepewnie, po czym Kiba mocno złapał mnie pod pachami i przycisnął do siebie. Nim zdążyłem zareagować dziewczyna złapała obiema rękoma moją kostkę i wykręciła ją w przeciwną stronę. Wrzasnąłem. Bolało jak cholera. Kiba zaczął się śmiać.

— Co się cieszysz, kretynie?! Ona złamała mi nogę! — krzyknąłem.

— Nie złamałam, tylko ustawiłam tak, jak być powinna — syknęła czarnowłosa. — Masz jeszcze ten stabilizator na kostkę? — zapytała Kibe.

— Zaraz przyniosę. Chcesz coś do picia? — zapytał wychodząc.

— Nie — odpowiedziała mu, po czym zwróciła się twarzą do mnie. — Coś oprócz tego? — Wskazała na kostkę.

— Nie wiem co z nosem — mruknąłem, nadal odczuwając ból w nodze. Dziewczyna pochyliła się nade mną i złapał za nos. — Ała!

— Opuchnięty, ale nie złamany. Lód przyłóż — poradziła. Po chwili wrócił Kiba. Dziewczyna naciągnęła mi na nogę stabilizator, rozkazała pójście spać, po czym wyszli przed dom, zostawiając mnie samego. Brunet wrócił po piętnastu minutach.

— Obgadywaliście mnie? — zapytałem od razu.

— No przecież! W innym razie bym nie wychodził na dwór w samych bokserkach. — Poczochrał mi włosy.

— Super — mruknąłem.

— Dobra, Hinata kazała ci iść spać, to idziesz spać. Łap się — rzucił i chwycił mnie jedną ręką pod kolanami, a drugą w pasie i podniósł do góry niczym pannę młodą. Odruchowo chwyciłem go za kark. — I na górę.

— Co na górę, śpię na kanapie przecież — oburzyłem się.

— Nie, ty śpisz na górze, ja śpię na kanapie — powiedział i ruszył w stronę schodów.

— A kanapki? — wtrąciłem nagle. — Zgłodniałem. — Kiba zatrzymał się, po czym obrócił się ze mną na rękach i wszedł do kuchni. Jedną dłonią przytrzymał mnie, a drugą zgarnął talerz z blatu i ponownie ruszył do góry.

— Mógłbyś mnie nie nosić jak jakąś laskę?

— Mógłbyś się zamknąć i nie utrudniać mi tego upokorzenia? — odparł.

— Nie jestem za ciężki jak na jedną rękę?

— Zakupy ze spożywczego są cięższe od ciebie — powiedział, zgrabnie wdrapując się po schodach, jakbym faktycznie nie był żadnych ciężarem, dzielnie trzymając talerz pełen kanapek w drugiej dłoni. Weszliśmy do jego pokoju, a on posadził mnie na łóżku. Obok położył naszą kolację i usiadł. Od razu wrzucił sobie jedną kanapkę do ust.

— Wystraszyłeś się jak zobaczyłeś Naruto — zaczął. — Widziałem to.

— Coś mówił? — zapytałem.

— Pytał jak się czujesz. Powiedziałem, że lepiej, ale to nie najlepsza chwila na wizytę — odpowiedział. — Dobrze? — Spojrzał na mnie, gdyż nic nie odpowiadałem.

— Dobrze — rzuciłem. Wbiłem wzrok w poszkodowaną kostkę.

— Nie chce mi się stąd ruszać — jęknął, rozciągając się na łóżku.

— To przesuń się i daj mi się położyć.

— Nie, nie będziemy razem spać — zaśmiał się.

— A co, brzydzisz się mnie? — Spojrzałem na niego zdziwiony. Chłopak zamilkł i zrobił poważną minę.

— Nie, ale czy to nie będzie dziwne?

— Co?

— Że jesteś z Naruto, a sypiasz ze mną — mruknął. Parsknąłem śmiechem.

— Nie sypiam z tobą, a obok ciebie, jeśli wiesz co mam na myśli — powiedziałem. Chłopak wzruszył ramionami i przesunął się.

— A jak Hinata wróciła do domu? — zapytałem, starając się w miarę bezboleśnie ułożyć na łóżku.

— Naruto ją odwiózł, czekałem z nią przed domem, aż podjedzie — wyjaśnił. Kiwnąłem głową. — Ile już nie gadacie? — Spojrzał na mnie. Zamyśliłem się.

— Dziesięć dni — mruknąłem. Kiba gwizdnął.

— Nieźle — skomentował. — Ale nie martw się, to minie. — Uśmiechnął się i podsunął mi talerz z kanapkami.

*

Siostra Kiby odwiozła całą naszą czwórkę do szkoły. Gdy Hana dowiedziała się o mojej kontuzji chciała załatwić mi zwolnienie, ale uświadomiłem sobie, że gdyby ojciec dowiedział się o kolejnej opuszczonej godzinie mogłoby zrobić się jeszcze nieprzyjemniej i nie skorzystałem z oferty. Zresztą, Kiba przez pół nocy biegał i okładał mnie workami lodu, dzięki czemu ból faktycznie się zmniejszył.

Prześwietlenie, które doradzali mi wszyscy, uznałem za zbędne.

Od początku dnia Naruto przyglądał mi się. Dziś był ostatni dzień, kiedy samorząd nie uczestniczył w zajęciach, jednak chłopak kręcił się w pobliżu na każdej przerwie. Cały czas na mnie patrzył. Czułem, jak mnie obserwuje.

Kiedy na trzeciej przerwie Sakura weszła przed niego, zasłaniając mu całe pole widzenia, blondyn w ogóle się tym nie przejął i przesunął dziewczynę jak pionka, po czym nadal rzucał mi ukradkowe spojrzenia. Przeżyłem niemały szok. Nigdy nawet nie myślałem, że będę świadkiem, kiedy Haruno jest traktowana przez Naruto jak coś zbędnego, a nawet przeszkadzającego. W ogóle nie zareagował, kiedy dziewczyna zaczęła się gotować, tupiąc przy tym obcasami, nie ukrywając urazy za takie traktowanie.

Po zajęciach całą paczką zebraliśmy się przed szkołą i kiedy już chciałem iść prosto pod naszą budkę zauważyłem, że wszyscy stoją i na coś czekają.

— O co chodzi? — zapytałem, starając się nie stawać na skręconej kostce. Nie bolała, jednak wolałem dmuchać na zimne i uważać na nią przez najbliższy czas.

— To Naruto z nami nie idzie? — zapytała Temari. Spojrzałem na nią zaskoczony.

— Chciał, ale powiedział, że jeśli nie będzie go pod szkołą to znaczy, że się nie wyrobił. — rzucił Kiba, po czym odwrócił się na pięcie i zaczął iść w moją stronę. — Zbieramy się, jakby co przecież nas znajdzie.

— Jak to Naruto miał iść z nami? — szepnąłem. — Po co i dlaczego ja nic nie wiem?

— Niedawno napisał wiadomość do Sai'a, czy może iść z nami. Nie podał powodu, tak po prostu — odpowiedział. — Może jeszcze do nas dojść, więc nastaw się psychicznie na konfrontację z nim — dodał.

*

Całe dwie godziny siedzenia pod sklepikiem były dla mnie czystym koszmarem. Co chwile zerkałem w stronę uliczki, z której mógłby nadejść blondwłosy chłopak, nerwowo ściskając kartonik mleka, którego tak naprawdę nawet nie zacząłem.

Bałem się, że spotkam się z nim twarzą w twarz, sam nie wiedząc dlaczego. Z jednej strony miałem to gdzieś, nie obchodziło mnie to, czy przyjdzie czy nie i taką postawę starałem się przybrać przed przyjaciółmi. Ale z drugiej strony, która była zdecydowanie silniejsza, panikowałem na samą myśl o spotkaniu z nim, rozmowy z nim, przebywaniem przy nim. Zauważyłem to już wczoraj, kiedy tylko usłyszałem jego głos. Świadomość tego, że od paru dni patrzy na mnie napawa mnie pewnego rodzaju niepewnością i ciekawością, przez które nie mogę nie myśleć o chłopaku jeszcze więcej, niż zwykle.

Jednak mimo zapewnień Sai'a, że Naruto przyjdzie on nie pojawił się na horyzoncie. W drodze powrotnej do domu czułem się spokojniej, było mi lżej, ale zarazem byłem trochę zawiedziony, a moja ciekawość nadal pozostawała niezaspokojona.

Dla bezpieczeństwa ze szkoły wróciłem prosto do mojego domu, a nie do domu Kiby.

— Wróciłem — rzuciłem zaraz za progiem. Kątem oka zauważyłem w kuchni mamę.

— Jak jesteś głodny to tu masz pod przykrywką makaron, ja muszę zaraz wyjść, musisz mi wybaczyć — powiedziała, biegając po domu i tak na prawdę nie zwracając na mnie uwagi. — Jak było u Kiby?

— Fajnie, ale nie siedzieliśmy długo — odpowiedziałem, ściągając buty. Z opuszczoną głową skierowałem się do schodów, by rodzicielka nie zauważyła tego, że byłem lekko poobijany.

Gdy tylko udało mi się wejść na piętro prawie wpadłem na brata. Ten z obojętnością na twarzy minął mnie, szturchając ramieniem. Szybko uciekł sprzed moich oczu, aczkolwiek zdążyłem zauważyć jego rozciętą wargę, podbite oko i lekko utykający, niczym mój, chód.

Spiąłem się kiedy mnie dotknął, ale ten widok lekko zaszczutego Itachi'ego dał mi poczucie satysfakcji.

Z lżejszym sercem wszedłem do siebie, w miarę szybko odrobiłem lekcje, a kiedy mama zniknęła z domu i mogłem bezpiecznie poruszać się po kuchni,nakarmiłem psa i siebie.

Wróciłem na górę, szukając sobie jakiegoś zajęcia. Spojrzałem na laptop leżący na biurku, przysypany zeszytami. Prezent od brata. Podszedłem do niego, zabrałem go i usiadłem z nim na łóżku. Dawno z niego nie korzystałem. Serfowanie po internecie nigdy mnie nie wciągnie. Poprzeglądałem parę stron, przeczytałem kilka artykułów, po czym zalogowałem się na konto portalu społecznościowego, które założył mi Kiba. Od razu rzuciła mi się w oczy pokaźna sumka zaproszeń do znajomych, głównie ludzi ze szkoły. Po akceptacji ich zrobiłem małą rundkę po ich profilach, śmiejąc się z ich galerii. Niektóre zdjęcia były godne uwagi.

W końcu w moje ręce wpadł profil Naruto. Chwile wahałem się, czy chcę zobaczy jego galerie, gdzie pewnie znajdę pełno różowowłosej, ale gdy już zdecydowałem się i przejrzałem ją, przeżyłem szok. Sakura była widoczna tylko na dwóch z ponad trzystu zdjęć i to na dodatek były to zdjęcia grupowe.

W pewnej chwili w oczy rzuciła mi się miniaturka zdjęcia na którym był widoczny Naruto... i ja. Było to te zdjęcie, które zrobiliśmy sobie w trakcie pracy nad projektem w domu chłopaka. Wtedy, kiedy on chciał mnie pocałować, ale w końcu nie zrobił tego, tłumacząc się, że nie może.

Kliknąłem na nie i spojrzałem na opis zdjęcia. „With Hubby". Zdezorientowany spojrzałem na termin dodania zdjęcia.

Cztery dni temu.

Odsunąłem się od ekranu, nie za bardzo rozumiejąc, o co chodzi. Zjechałem niżej i spojrzałem na liczbę komentarzy. Siedemdziesiąt sześć. Przełknąłem ślinę, spodziewając się licznych wyzwisk, docinek i przekleństw na nasz, a szczególnie na mój, temat. Jednak nie znalazłem niczego takiego. Przejrzałem wszystkie wypowiedzi i nie znalazłem ani jednej negatywnej. Większość z nich brzmiała po prostu: "Szczęścia!", "Jesteście słodcy", "Czekałam na takie zdjęcie", "Fajnie razem wyglądacie".

Zrobiło mi się cieplej na sercu, ale miałem mętlik w głowie. Dziwił mnie brak jakiejkolwiek nienawiści i to, że Naruto dodał to zdjęcie nic mi nie mówiąc i wcale nie zaprzeczając, że jesteśmy razem. I że zrobił to stosunkowo nie dawno.
Zamknąłem laptop i spojrzałem na okno.

— Muszę ochłonąć — rzuciłem sam do siebie i zszedłem na dół. Złapałem smycz i pogoniłem Killera na dwór.

Po spacerze, który wcale mnie nie uspokoił, a tylko namieszał w mojej głowie, z trudem udało mi się zasnąć.

*

W piątek obudziłem się zdenerwowany. Nie wiedząc czemu we wściekłość wprowadzał mnie nie chcący się zapiąć guzik koszuli czy nawet fakt, że buty nie mogą zasznurować się same. W drodze do szkoły wręcz syczałem, odstraszając wszystkich wokoło, a gdy tylko przekroczyłem próg szkoły byłem niczym tykająca bomba i nawet lekki podmuch wiatru mógł mnie wyprowadzić z równowagi. Ludzie musieli dostrzec mój oficerski chód, gdyż bez zbędnych ceregieli usuwali mi się z drogi. A ja już z korytarza zauważyłem, że blondyn siedział w sali. Jego widok jeszcze bardziej podniósł mi ciśnienie i dodał prędkości.

Zabawne, jak zmienia się moje nastawienie do sytuacji, sposób przeżywania tego wszystkiego i radzenia sobie z uczuciami. Na początku byłem zdezorientowany, później smutny, przygnębiony, anemiczny, potem prawie popadający w histerię, a nagle te wszystkie emocje zastąpiła tak ogromna wściekłość, że aż nabrałem przez to energii.

Musiałem coś zrobić, a rozwalenie najbliższej ściany było nie najlepszą opcją.

Nagle przypomniałem sobie o zawartości mojej kieszeni. O bransoletce z liściem klonu, którą podarował mi blondyn. Nie wiedziałem, dlaczego akurat teraz. Sam nie byłem pewny tego, co robię, ale szybkim ruchem sięgnąłem po nią, założyłem ją na prawy nadgarstek i jak burza wbiegłem do naszej sali. Gdy tylko znalazłem się na końcu klasy głośno szarpnąłem krzesło, którego skrzypnięcie zwróciło uwagę większości osób. Zaskoczony blondyn zajmujący miejsce obok uniósł na mnie oczy znad książki.

Ludzie spojrzeli na nas niepewnie. Opadłem na krzesło i uderzyłem prawą pięścią w stół. Z premedytacją wbiłem wzrok w tablice przed sobą, dzielnie ignorując spojrzenie chłopaka obok. Wszystko musiało wyglądać bardzo teatralnie. Starałem się sprawiać wrażenie, że nic mnie to nie obchodzi, ale dałbym głowę za to, że wszyscy widzieli moje pulsujące żyły. Sam zastanawiałem się, dlaczego tak postępuję. Chyba gdzieś wewnątrz chodziło mi o zwrócenie na siebie uwagi blondyna.

Kątem oka zauważyłem, że chłopak przeniósł wzrok z mojej twarzy na dłoń na blacie stolika. Serce echem odbijało się w moich uszach. Wyczekiwałem jego reakcji. Przez kilka sekund patrzył na mój nadgarstek, a raczej na prezent w postaci bransoletki. Ze zdenerwowania zaczęły drżeć mi nogi i kiedy już myślałem, że zacznę krzyczeć, żeby w końcu wyrzucić z siebie te emocje, dłoń chłopaka spoczęła na mojej.

Spojrzałem na nią szybko zaskoczony, jak na oparzenie, które pojawiło się znikąd. Ścisnął moją prawą dłoń, gładząc jej wierzch kciukiem.

Rozluźniłem się i splotłem palce razem z jego. Poczułem niesamowitą ulgę, jakby ktoś spuścił ze mnie te wszystkie negatywne uczucia niczym powietrze z balonu. Naruto, trzymając moją dłoń, wrócił do czytania książki, ale z boku widziałem, że się uśmiecha. Sam siedziałem z ogromnym bananem na twarzy, wewnątrz ciesząc się jak wariat. Chciało mi się śmiać z własnej głupoty, ze szczęścia i po prostu z życia.

Ludzie szybko zauważyli, że między nami jest już w porządku. Miałem wrażenie, że cała ta zaaferowana sytuacją grupa miała mi za złe, że to wszystko skończyło się bez afery, bez wielkiego rozstania i bez moich zwłok na grobie Romea i Julii.

Po pierwszej lekcji wstałem i bez ostrzeżenia chwyciłem go za rękę, ciągnąc w stronę łazienki na końcu korytarza. Zrobiłem to automatycznie z dzwonkiem, by naszą ucieczkę zarejestrowało jak najmniej osób. Chciałem wejść do środka, wepchnąć go do kabiny i tam przytulić się do niego, ale blondyn musiał zrozumieć, o co mi chodzi i udaremnił tę próbę ukrycia się. Gdy już miałem otworzyć drzwi on pchnął mnie w kąt holu i tam pocałował.

Byłem zaskoczony, że robi to tak publicznie, ale nawet nie myślałem o tym, aby go upomnieć. Chłopak mocno przycisnął swoje ciało do mojego, zupełnie ignorując ludzi stojących niecałe dwa metry od nas. Przywarliśmy do siebie tak mocno, że czułem się tak, jakbyśmy tworzyli jedność. Wsunął swoje kolano między moje nogi, złapał moją prawą dłoń i zaczął całować szyję, mrucząc do ucha na zmianę. To było zabawne, a jednocześnie niesamowicie podniecające. Zaczynałem chichotać za każdym razem, gdy to robił. Co chwilę mocniej przyciskałem swoje biodra do jego z premedytacją. O dziwo, Naruto był subtelny jak nigdy. Opuszkami palców delikatnie dotykał moje twarzy, jakbym był porcelanową lalką. Był cały roześmiany, cieszył się, jakby nie widział mnie tyle lat i nagle dostał mnie z powrotem. Miałem wrażenie, że jestem dla niego ważny. Nie, ja to czułem. Chyba. Nie byłem pewien, z jego strony doświadczałem tego pierwszy raz.

Nagle złość i żal do chłopaka za całą krzywdę, jaką mi wyrządził po prostu zniknęły. Przez głowę przemknęła mi myśl, że będę tego żałować, ale szybko pozbyłem się jej.

W duchu byłem wdzięczny, że na korytarzu robiło się tłoczno. Oprócz ludzi stojących najbliżej, nikt nie zwracał na nas uwagi. Nie przejmowaliśmy się naszą małą widownią, gdyż były to głównie zaaferowane gówniary z innej klasy. Wyglądały na całkiem zadowolone z obrotu spraw. Zakrywały swoje uśmiechnięte twarze dłońmi, piszcząc coś do siebie. Ja dalej droczyłem się z blondynem. Bez słów. Czułem się trochę tak, jakbym wyrwał najlepszy towar w klubie i właśnie miał z nim swój uroczę sam-na-sam.

Te nasze ciche dni ciągnęły się za długo. Tak długo, że miałem wrażenie, że dopiero od paru minut jesteśmy parą. Robiło mi się niesamowicie gorąco przez jego obecność, a blondyn miał w swoich oczach coś... nowego. Coś, co widziałem pierwszy raz. Błyszczały, były takie czyste, szczere. Widziałem w nich prawdziwe szczęście i zadowolenie. Jego zachowanie wskazywało na to, że taki obrót spraw odpowiadał mu tak samo, jak mnie. I nie było w tym nic udawanego. Nie bawiliśmy się, nie graliśmy tak, jak zawsze.

Było po prostu fajne, nie chciałem, aby się kończyło.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro