Odcinek 80

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

21.09.2013 | 06.09.2023

Podjąłem nieodwołalną decyzję. Oddam klucze Sasoriemu i zakończę naszą znajomość. Za dużo nerwów i ukrywania.

Pod wieczór Naruto zajął się swoimi sprawami. Przeglądał notatki z biologii, surfował po Internecie, a ja uznałem to za świetną okazję, aby się ulotnić. Pod pretekstem potrzeby zakupienia w centrum witamin dla Killera, których swoją drogą nigdy nie brał, pojechałem prosto do dzielnicy Sasoriego. W drodze serce wielokrotnie podchodziło mi pod gardło, razem z zawartością żołądka. Klucze, które za chwilę miały przestać być moją własnością, ściskałem tak mocno, że zostawiały mi w dłoni głębokie, czerwone ślady. Ale nie zawahałem się ani na chwilę.

Wysiadłem z metra i napisałem mu smsa z pytaniem, czy jest w domu. Nie miało to dla mnie większego znaczenia, i tak zostawiłbym klucze w skrzynce. Ale coś mnie pchnęło, żeby jednak nie kończyć tego w taki zimny i oschły sposób.

Odpisał natychmiast, że jest w domu i czy ma po mnie przyjechać. Odpisałem tylko: "Zostań, gdzie jesteś" i ruszyłem w stronę jego apartamentu.

Adrenalina napełniła mnie tak mocno, że nawet nie zauważyłem, że ze zwykłego kroku zacząłem biec, jakby chcąc oddać to, co nie moje jak najszybciej, jakby parzyło jak piekielne narzędzie.

Sasori otworzył od razu, jakby warując pod drzwiami. I dobrze, bo nagle zapragnąłem uciec.

Spojrzał na mnie stanowczo, ale w głębi jego oczu widziałem strach. Musiałem wyglądać podobnie. Odsunął się na bok, robiąc mi przejście w drzwiach. Nie planowałem tam już nigdy więcej wchodzić, ale mimo to zrobiłem krok.

— Cieszę się, że cię widzę. Zjemy obiad, a po...

— Nie przyszedłem do ciebie posiedzieć — przerwałem mu. Strach z głębi jego oczu teraz wysunął się na pierwszy plan. — Przyszedłem oddać klucze.

— Jak... Jak to oddać klucze? — zaśmiał się nerwowo. — Po co chcesz oddawać mi coś swojego?

— Nie, Sasori. One nie są moje i doskonale o tym wiesz. — Spojrzałem na niego zły. Spuścił wzrok, jakby przytłoczony moją osobą.— Oddaje klucze i lojalnie mówię, że nie chcę się już z tobą widywać. Ostatnia sytuacja... — zawiesiłem się, mając na myśli nasz pocałunek.

— Bądź dorosły.

— Sypianie z kimś, z kim się nie jest, jest dla ciebie oznaką dorosłości? — uniosłem się. Coraz mocniej zaciskałem dłoń na kluczach w kieszeni. O dziwo, zamiast je wyciągnąć i po prostu zostawić – nie umiałem. Jakby do mnie przyrosły.

— Nie o to chodzi. Po pierwsze: nie spaliśmy ze sobą. A po drugie: jesteś dorosły i masz prawo robić, co chcesz.

— I właśnie to robię — oburzyłem się.

— Właśnie nie. — Podszedł bliżej mnie. — Odpychasz mnie, zaprzeczając sam sobie. Sasuke, wybacz, ale ja naprawdę mam świadomość, jak ty na mnie patrzysz — kontynuował, stając na tyle blisko, że nosem opierał się o moją szyję. Poczułem jego zapach. Ten zapach, który zawsze zwracał moją uwagę — I ten pocałunek...

— Z grzeczności. — Odskoczyłem, czując, że za dużo sobie pozwala. Zaczął się śmiać.

— Wybacz, ale trochę żyję na tym świecie i z grzeczności się tak nie całuje.

Zapadła między nami cisza. Znowu podszedł bliżej mnie i jak gdyby nigdy nic, zaczął delikatnie całować moją szczękę. Zacisnąłem oczy, jakby każdy jego pocałunek sprawiał mi ból. Dusiłem dłonią klucze w kieszeni.

— Kto będzie dla ciebie tak dobry, jak ja? — zapytał nagle. Otworzyłem zaskoczony oczy. — Kto będzie cię kochał i dawał ci wszystko, czego chcesz? — kontynuował. — Mieszkanie, podróże, prezenty, wykształcenie. No kto?

— Chcesz się bawić w alfonsa? — Teraz to ja się zaśmiałem. Spojrzał na mnie zdziwiony. Pokręciłem głową i już prawie chwyciłem klamkę drzwi, aby wyjść.

— Nie, nie w alfonsa. — Zatrzymał mnie. — Chcę być z tobą w normalnym, stałym, stabilnym, szczęśliwym związku.

— Ja już jestem w związku — powiedziałem cicho, jakby nie będąc tego pewien.

— Radziłbym ci się nad tą relacją zastanowić.

— Ja go kocham.

— Mnie też możesz kochać. — Chwycił moją dłoń. Spojrzałem na nasze splecione palce. — Ze mną możesz zrobić, co chcesz.

— To jest niemożliwe...

— Nie ma rzeczy niemożliwych, kochanie — powiedział, a ja na dźwięk ostatniego słowa poderwałem na niego oczy. Zdziwił się.

— Czemu tak na mnie... Czy on cię kiedykolwiek nazwał "kochanie"? — zapytał, a ja nie umiałem odpowiedzieć.

Na pewno Naruto nazwał mnie tak, i to wielokrotnie. Ale nagle nie mogłem sobie przypomnieć ani jednego takiego przypadku, przez co poczułem się strasznie... dotknięty.

— My... razem mieszkamy — rzuciłem, w głowie szukając jakichkolwiek argumentów "za" moim aktualnym związkiem.

— To go wyrzuć.

— Mieszkam u niego.

— Od kiedy? — zapytał zdziwiony, puszczając moją dłoń.

— Jakiś czas...

— I to mnie nazywasz alfonsem... — Pokręcił głową i odszedł ode mnie kawałek. Wyprostowałem się.

— Przestań. To nie tak.

— A jak? Z tego co wiem, to nie pracujesz. Czyli siedzisz tam za darmo — zaczął, uderzając tym samym w mój czuły punkt. — Dajesz dupy, bawisz się w dziewczynę...

— Nawet jeśli? — wtrąciłem, rozzłoszczony określeniem "dajesz dupy". — To co?

— Boli mnie to, kurwa — mruknął. Posłałem mu pytające spojrzenie. — Wolałbym, żebyś to wszystko robił u mnie. Nie rzucę cię po pierwszej kłótni. Nie wyrzucę cię po pierwszej studenckiej imprezie. A on? Jaką masz pewność, że nie zostaniesz sam przez jakiś kaprys? Bo humory to on ma, widzieliśmy oboje. — Pił do ich spotkania w centrum handlowym. — Przepiszę mieszkanie na ciebie, podam ci hasła do kart kredytowych. Przy mnie nie zostaniesz na lodzie, nawet jak się pokłócimy. To będzie nasze mieszkanie, nasze życie, nie dom twojego chłopaka.

Oparł się o blat w kuchni. Ja stałem tam gdzie stałem i zrobiło się cicho. Z jego wyrazu twarzy i tonu głosu byłem pewien, że mówi poważnie. Nie starał się mnie w nic wciągnąć, czy zaciągnąć do łóżka. Mówił szczerze, chyba sam zdziwiony tym, jak łatwe to wszystko mogłoby być.

A ja nagle zapomniałem, po co tam przyszedłem. Zapomniałem o kluczach w kieszeni, od których ściskania już straciłem czucie w dłoni. Zapomniałem o tym, że chciałem zerwać z nim kontakt. Jedyne, o czym teraz myślałem to to, ile on ma racji. Jak bardzo nie jestem pewien relacji z Naruto, jak bardzo źle czuję się w jego domu, jak bardzo nie mam własnego miejsca i szukam jakiegoś kawałka, do którego będę przynależeć.

— Przemyśl to sobie, daj mi numer do twoich rodziców i ja to...

— Nie, dobra. Koniec. Idź na spotkanie, do pracy, gdziekolwiek. Zapomnij, że dzisiaj tu byłem. Cześć. — Machnąłem rękami i wyszedłem. Musiałem przerwać, bo cała ta sytuacja wydała mi się tak bajkowo idealna, że aż rzygać się chciało.

*

— Naruto?

— Hmm? — mruknął w moje włosy, pisząc smsa nad moją głową. Leżałem na jego klatce piersiowej.

— Czy ty chcesz mnie wyrzucić?

— Jak cię wyrzucić?— zapytał wpatrzony w telefon, nie widząc, jaki dramat rozgrywa się we mnie na jego torsie.

— No z mieszkania.

— Nie chcę cię wyrzucić. Nie po to cię tu zaprosiłem, żeby cię wyrzucać. — Odłożył telefon.

— No właśnie... "Zaprosiłeś" — mruknąłem sam do siebie i zszedłem z niego, kładąc się obok. Spojrzał na mnie pytająco. — Bo wiesz, zaproszenie zazwyczaj jest na czas określony. Przychodzisz, posiedzisz, odchodzisz.

— Co ty znowu wymyślasz?

— Nic, po prostu. Jest tu bardzo dobrze, nie mam do niczego zastrzeżeń, wszystko mi się podoba, ale...

— Ale? — Nachylił się nade mną.

— Jiraiya nie wziął ode mnie pieniędzy, ty też nic nie chcesz. Czuję się tu taki... No brakuję mi pewności. — Wyrzuciłem z siebie naprawdę bliski płaczu. Ugryzłem się w język. — No i w sumie... Nawet nie mam tutaj własnych kluczy — powiedziałem, ale tak cicho, że tylko ja mogłem to usłyszeć. A klucze mieszkania Sasoriego leżały piętro niżej, na szafce, przy wyjściu...

— Co?

— Nie, nic. Śpij już, chyba muszę odpocząć. — Obróciłem się do niego plecami. Naruto jak nachylał się nade mną, tak nachylał.

— Co mam zrobić, żebyś czuł się tu pewnie? — zapytał, ale w taki sposób, że czułem, że naprawdę zależy mu na odpowiedzi, a nie pyta tylko "żeby nie było". Objął mnie. — Nie chcesz mi tego powiedzieć wprost, to zrób mi listę. Albo wyślij e-mail. Nie chcę, żebyś czuł się tu nieswojo. To twój dom, zrozum to. — Potrząsnął mną lekko. — Wiesz, że na razie nie możemy cię przemeldować od rodziców bez pisemnej zgody.

— Wiem. — Obróciłem się do niego. — A w ogóle chcesz mnie tu zameldować?

— Oczywiście, że chcę. Gdybym nie chciał, to nie rozmawiałbym o tym z Jirayą.

— Mnie przy tej rozmowie nie było... — mruknąłem i znowu obróciłem się do niego plecami.

— Chcesz to mogę ją powtórzyć, jak Jiraya będzie w domu. Przy tobie — zaproponował, ale jakoś nie robiło to na mnie wrażenia.

— Nie, nie róbmy scen. Śpij.

*

Rano wstałem dziwnie obrzydzony sam sobą. Razem z Naruto pojechaliśmy do szkoły, w której nic się nie działo albo byłem na tyle "spostrzegawczy", że nic nie zauważyłem. Po prostu siedziałem na zajęciach zmęczony, znudzony, zdenerwowany i zdecydowanie nie zainteresowany kontaktami z kimkolwiek.

Nawet Kiba mnie irytował, co już było szczytem. Chodziłem cały dzień zły, tak naprawdę bez przyczyny.

Wróciłem do domu, poprosiłem blondyna o wyprowadzenie Killera, sam idąc pod prysznic. Stałem pod nim, nic nie robiąc. Woda po mnie spływała, a ja miałem nadzieję, że w jakiś magiczny sposób mi to pomoże. Oczywiście nic to nie dało.

Spakowałem się na następny dzień, posprzątałem trochę w kuchni, próbując w czymkolwiek odnaleźć stabilny nastrój, kiedy wrócił Naruto.

— Oddałem klucze twojej mamie. Chwilę z nią pogadałem, kazała ci przekazać, że masz do niej przyjść w tym tygodniu, bo ojca nie ma — krzyknął z przedpokoju.

— Jakie klucze? — zdziwiłem się.

— No te, co leżały tu na szafce przy drzwiach. Twoje z domu, nie? Już ich przecież nie potrzebujesz — powiedział spokojnie, a ja prawie dostałem zawału.

Naruto oddał mojej mamie klucze Sasoriego, myśląc, że to były moje klucze z domu rodziców.

— Oddałeś je mamie, tak? — zapytałem dla upewnienia, trzymając się szafki, żeby rzeczywiście nie zemdleć.

— No tak, tylko ona mnie tam toleruje — zaśmiał się. — Co robisz? — zapytał, wchodząc do kuchni.

— Mdleję — odpowiedziałem blady jak ściana.

— Co?

— Jestem głodny i zaraz zemdleję. Robimy coś? — Szybko zmieniłem temat. Chłopak podszedł do lodówki.

— Mamy gotowy sos, trzeba tylko ugotować ryż i pokroić kurczaka — rzucił i zaczął przygotowania.

Stałem i przeżywałem to, co zrobił. Jedno jest pewne – muszę to wszystko szybko odkręcić, odebrać od matki klucze.

A mogłem je oddać już dawno temu... przeszło mi przez myśl.

*

— Klucze Kiby? — zdziwiła się matka.

— Tak, Kiby. Naruto myślał, że są twoje, pomylił się. Możesz mi je oddać?

— Tak, już oddaję. — Zaczęła szperać w torebce. — Właściwie po co ci klucze Kiby? I od kiedy on ma takie mosiężne zamki? — wypytywała.

— Czasami idę po Akamaru, żeby wyciągnąć go z Killerem. A masywne są, bo... Kiba ma podwójne drzwi. Nie widziałaś ich, są spore — wymyśliłem na poczekaniu. Mama przyglądała mi się badawczo. Też byłoby mi ciężko w to uwierzyć, lichutkie drzwi Kiby to nic w porównaniu z antywłamaniowymi wrotami Sasoriego.

— W ogóle, co to za pomysł z oddaniem kluczy z twojego domu?

— Naruto to wymyślił... W sumie chciał dobrze — mruknąłem, gdy podała mi klucze.

— Mam nadzieję, że nadal masz klucze. Nawet nie myśl mi ich oddawać. To twój dom. — Zabrzmiała bardzo poważnie. Nic nie powiedziałem.

— Mamo, mogłabyś mnie wymeldować? — zapytałem, a ona spojrzała na mnie jak na ducha.

— Zwariowałeś? I gdzie pójdziesz mieszkać? — Była oburzona.

— Przecież mieszkam u Naruto. — Spojrzałem na nią jak na idiotkę.

— Ale tylko na chwilę.

— Nie, nie na chwilę — broniłem się. Byłem znacznie pewniejszy po wczorajszej rozmowie z Naruto. — Chcę być tam zameldowany, żeby nie czuć się nieswojo.

— To wróć do domu — wręcz warknęła.

Zakląłem w myślach. Będzie ciężej niż przypuszczałem.

Już miałem przedstawić mamie kolejne powody, aby spełniła moją prośbę, kiedy z góry zszedł Deidara.

— Sorry, Sasuke, ale muszę z tobą pogadać — wtrącił się bardzo... agresywnie. Był zły i miał dziwny wyraz twarzy. Jakby chciał mnie uderzyć.

Spojrzałem na niego, a potem na mamę, która oczywiście nic nie zauważyła. Temat wymeldowania urwał się. Kiwnąłem głową na Deidare, abyśmy wyszli na zewnątrz. W dłoni ponownie ściskałem klucze Sasoriego.

— Skąd masz te klucze? — syknął od razu, gdy znaleźliśmy się przed domem.

— Od Kiby, a co? Jakiś problem? — Patrzyłem na niego zdziwiony i jednocześnie zaniepokojony. Złość w nim narastała.

— Od Kiby, taa? A kiedy to niby Kiba zafarbował się na czerwono? — zapytał, a mnie zamurowało.

Czerwone włosy? Znał Sasori'ego? Czyżby już widział te klucze?

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro