Odcinek 81

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

04.11.2013 | 08.09.2023

— Sorry, Sasuke, ale muszę z tobą pogadać — wtrącił się bardzo... agresywnie. Był zły i miał dziwny wyraz twarzy. Jakby chciał mnie uderzyć.

Spojrzałem na niego, a potem na mamę, która oczywiście nic nie zauważyła. Temat wymeldowania urwał się. Kiwnąłem głową na Deidare, abyśmy wyszli na zewnątrz. W dłoni ponownie ściskałem klucze Sasoriego.

— Skąd masz te klucze? — syknął od razu, gdy znaleźliśmy się przed domem.

— Od Kiby, a co? Jakiś problem? — Patrzyłem na niego zdziwiony i jednocześnie zaniepokojony. Złość w nim narastała.

— Od Kiby, taa? A kiedy to niby Kiba zafarbował się na czerwono? — zapytał, a mnie zamurowało.

Czerwone włosy? Znał Sasoriego? Czyżby już widział te klucze?

Był wściekły. Widziałem z jaką złością patrzył na mnie, a szczególnie na pęk w mojej dłoni. Docierało do mnie, że znał Sasoriego. Argument sprzed chwili był jednoznaczny. Dobitnie dał mi do zrozumienia, o kim była mowa. Jednak dlaczego właściciel kluczy wzbudził w nim takie emocje?

— Znasz Sasori'ego? — zapytałem bez ogródek. Jeśli on był niedyskretny, to ja też nie musiałem. Spojrzał na mnie spokojniej, jakby potwierdziły się jego przemyślenia. Cofnął się o krok w tył i wyprostował. Stał przede mną odważnie i pewnie, ale widziałem w nim niepokój. Coraz bardziej się w tym gubiłem. Kim był dla niego Sasori?

Chciał już coś powiedzieć, ale pod dom podjechał samochód Itachi'ego. Mój brat wyszedł z niego, a Deidara błyskawicznie speszył się. Szukał oczami miejsca, na których mógłby zawiesić wzrok. Bylebym to nie był ja.

— Wracasz do domu? — zapytał mnie czarnowłosy, stając obok blondyna.

— Nie, tylko byłem coś odebrać — odpowiedziałem i uniosłem wyżej klucze.

— Czyje to? — zapytał spokojnie, nie do końca zaaferowany ich faktem.

Deidara zerwał się w stronę drzwi.

— Mama cię potrzebowała, musisz iść — powiedział chłopak i pociągnął Itachi'ego za sobą. Czarnowłosy obejrzał się przez ramię i ruszył do środka.

Jeszcze chwilę stałem przed domem. Doszedłem do wniosku, że zadzwonię do Deidary i umówię się na spotkanie w cztery oczy. Sprawa za bardzo kuła mnie w żołądek, aby ją tak zostawić.

*

— Ja już nie mam na to siły, Kiba — jęknąłem, leżąc u psiarza na kanapie.

— Na co?

— Na szukanie swojego miejsca.

— Przecież siedzisz — zaśmiał się. Spojrzałem na niego jak na idiotę. — To zrób u mnie swój kąt. Mówiłem ci, żebyś się tu wprowadził.

— Nieważne, gdzie się wprowadze. Wszędzie źle się czuje.

— U mnie nie próbowałeś — powiedział cicho, jakby z wyrzutem. — Rzygałeś mi na rękach, to jak przeznaczenie. Już tego nie przeskoczysz.

— Matka mi proponuje mieszkanie, Naruto, ty, Sasori... — westchnąłem.

— Sasori? Ten, z którym się lizałeś? — zapytał, składając pranie. Kiwnąłem głową. — Boże, ty nadal masz z nim kontakt? — warknął. Spojrzałem na niego pytająco. — Jesteś powalony? Jak blisko z nim jesteś?

— Bliżej niż ostatnio już nie było... — odpowiedziałem. Brunet spojrzał na mnie przymrużonymi oczami.

— Ale?

— Chciałem oddać mu klucze i zaproponował... związek — powiedziałem cicho. On rzucił koszulką i oparł się o stół. Wyprostowałem się. — Co się tak napinasz?

— Bo jestem oburzony — odezwał się. — Zapomnij o nim i to błyskawicznie — zażądał i obracając się do mnie plecami, wrócił do układania ubrań. Nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć. Zapadła między nami cisza.

— Czego chcesz najbardziej? — zapytał nagle.

— Spokoju — mruknąłem. Chyba właśnie tego szczerze sobie życzyłem.

—Niedługo wakacje, odpoczniesz. Potem będziesz myśleć racjonalnie — ogłosił i klasnął w dłonie. — Teraz chodź. Dwa browary postawią cię na nogi.

— Sorry, dzisiaj odpadam. Muszę wrócić do Naruto — powiedziałem, podnosząc się z kanapy.

— Nie umrze bez ciebie — zaśmiał się i chwycił moje ramię. Próbował mnie zatrzymać.

—Nie, Kiba, serio dzisiaj odpadam. Wrażeń mam dość — zaśmiałem się, zakładając bluzę. On podszedł do mnie i próbował mi to utrudnić. Z początku te szarpanie rękawów wydało mi się zabawne i trochę się z nim siłowałem. Ale gdy spojrzałem na jego twarz przestało mi się to podobać. — Co ty robisz? — zapytałem, a jego zaniepokojony wyraz twarzy nie zniknął.

— Zostań — poprosił bardzo słabym głosem, którego jeszcze nigdy z jego strony nie usłyszałem. Niepokój mieszał się na jego twarzy z zdezorientowaniem.

— Ej, Kiba, co się dzieje? — Chwyciłem jego ramiona poważnie przestraszony, bo zaczął się zataczać. Jakby miał zemdleć.

— Nie, nic, idź już. — Próbował się uśmiechnąć, ale nie miał wystarczająco siły. Zakrywał twarz.

— Ale jak nic? Niedobrze ci, czy co? — Zaniepokoiłem się. W życiu się tak nie zachowywał.

— Muszę się położyć, tyle. Przejdzie mi. — Uśmiechnął się z zaczerwionymi oczami.

— Skąd ta pewność, że ci przejdzie? — warknąłem, podtrzymując go.

— Często tak ostatnio mam. Serio, zostaw mnie to mi przejdzie.

— Często!? — wrzasnąłem. — I nic nam nie mówisz, według ciebie to jest normalne?

— Zostaw mnie, to mi przejdzie! — Odepchnął mnie. Stałem, nie wiedząc, o co chodzi, kiedy on wszedł na schody. Zatrzymał się w połowie na oddech, jakby przebiegł kilka kilometrów. Nagle zauważyłem, że dzisiaj w jego domu nie zastałem Akamaru.

— A gdzie pies?

— U Hany. Nie mogę się nim zajmować przez najbliższy czas — wykrztusił ledwo. Głupia sytuacja, stoję przy schodach, on na nich. Widzę, że potrzebuje pomocy, ale nie podejdę do niego, bo mnie odepchnie.

— Dlaczego nie możesz?

— Bo nie mam siły.

— Jak to nie masz siły? Kiba, jak coś się dzieje to powiedz mi, ja...

— Po prostu idź już. Odezwę się — przerwał i z ledwością wszedł na górę.

Wahałem się, ale jeśli chłopak położył się spać to nic tu po mnie.

Wyszedłem. Zaraz na zewnątrz wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do siostry Kiby, u której podobno był Akamaru. Może ona będzie wiedziała, co się dzieje.

— Hana powiesz mi, co dzieje się z Kibą? — zapytałem, gdy tylko odebrała.

— Wiesz, Sasuke... On potrzebuje odpoczynku. Tylko tyle.

— Ale co mu jest?

— Przeżyje. Ale daj mu trochę czasu.

*

— Co to znaczy "dziwny"? — zapytał Naruto. Od razu, gdy wróciłem opowiedziałem mu, że z Kibą jest coś nie tak.

— No jakby chory, zmęczony... Po prostu dziwny, nie wiem, co z nim jest. I to, że wysłał Akamaru do siostry... Przecież on kocha tego psa, nigdy by się go nie pozbył!

— On się go nie pozbył, Sasuke. Nie wywiózł go do siostry na stałe — poprawiał mnie.

— Nie wiem... Może go zbadasz? — zapytałem. Byłem przytłoczony tą sytuacją.

— Co proszę? — zaśmiał się.

— Uczysz się dużo w kwestii zdrowia, może już kojarzysz jakie objawy. Zobaczysz go i powiesz mi, co z nim się dzieje. On nie chce mi się przyznać — prosiłem go.

— Dobra, opisz mi, co się z nim działo. — Blondyn stanął przede mną. Na szybko odtwarzałem sytuację sprzed godziny w mojej głowie. Opisałem mu w miarę poprawnie wszystko, co zauważyłem. Od szamotania się z bluzą, do ucieczki na górę. Zmarszczył brwi.

— Jak po kwasie — skomentował.

— Po czym?

— Kwas, narkotyk. No ale nie sądzę, żeby ponownie po to sięgnął — powiedział spokojnie. Poderwałem głowę.

— Ponownie?

— To ty nic nie wiesz? — zdziwił się. — Myślałem, że skoro tak wielce się przyjaźnicie, to powiedział ci o swoim uzależnieniu.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro