Odcinek 85

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

19.12.2013 | 16.09.2023

W końcu nadeszła zbawienna sobota i wyrwałem się z domu skoro świt. Naruto w ogóle nie ruszył się z łóżka, nie odzywał się. Może chciał zrobić sobie dzisiaj dzień wolnego? Po prostu poleżeć w domu? Była szansa, że dzięki temu przestałby marudzić.

Pognałem do Ginzy, dzielnicy Sasori'ego na umówione spotkanie. Gdy wszedłem do środka kawiarni, tylko jeden stolik był zajęty. Skierowałem swoje nogi do tego samego miejsca, gdzie usiedliśmy ostatnio. Kelnerka od razu mnie zauważyła i machnęła ręką. Usiadłem więc i czekałem aż przyniesie menu, ale zamiast tego przyniosła mi to samo, co zamówiłem będąc tu ostatnio. A właściwie to, co zamówił dla mnie Sasori.

Speszyłem się. Nie chciałem spotkania u Sasori'ego, aby nie mógł dyktować mi swoich racji. A tu jest gorzej niż u niego.

— Kazał przekazać, że zaraz będzie — zakomunikowała niska dziewczyna i odeszła, uśmiechając się. Przytaknąłem głową. Spojrzałem na szklankę przed sobą. Mimo tego, że zaschło mi w ustach, nie tknąłem jej.

W tym momencie do środka wbiegł Sasori. Wyglądał i pachniał genialnie, jak zawsze. Bordowa marynarka, czarne spodnie, błyszczące buty. Uśmiechał się do mnie szeroko.

— Wybacz mi, ale spotkanie się przeciągnęło. Długo czekasz? — Zachowywał się jak gdyby nigdy nic. Zmrużyłem oczy.

— Chwilę — mruknąłem ze skrzyżowanymi rękami. Zrzucił górną część garderoby, przyglądając mi się badawczo.

— Nie smakuje ci? Ostatnio wypiłeś ją natychmiast.

— Ostatnio czułem się swobodniej. — Spojrzałem na niego wrogo. Z jego twarzy mogłem wywnioskować, że nie bardzo rozumiał, o co mi chodzi. — Dostałem ją od razu na wejściu.

— To źle? Mogę ją odnieść i zamówisz coś innego. — Już chwycił szklankę, aby oddać ją dziewczynie przy barze.

— Nie, zostaw. — Powstrzymałem go. — Po co to robisz?

— Co?

— Z góry ustalasz przebieg spotkania.

— Nic nie ustalałem.

— To skąd wiedziała, żeby przynieść mi kawę z białą czekoladą i skąd wiedziała, że zaraz przyjdziesz?

— No bo przedzwoniłem, że się spóźnię... — Speszył się.

— W takim wypadku dzwonisz do mnie. To, że tu dzisiaj takie pustki, to też twoja zasługa?

— Aż tak fajny jeszcze nie jestem. — Pokręcił zrezygnowany głową.

Zdziwiona naszą rozmową kelnerka przyniosła w końcu upragnione przeze mnie menu. Patrzyła na nas niepewnie, ale kiedy Sasori podziękował jej, odeszła spokojniejsza. — Nie rób problemów od razu na dzień dobry — rzucił, siadając.

— To ty nie siej takiego niepotrzebnego zamieszania! — oburzyłem się. Jak mógł mnie teraz pouczać?

— Dobra, już jest ok? Jesteś tu, jestem ja, zaraz coś spokojnie zamówimy i pogadamy. Lepiej? — Uśmiechnął się. Wypuściłem powietrze. Przytaknął zadowolony głową i otworzył przed sobą kartę. — To co się stało, że jednak pozwoliłeś na te spotkanie?

— Prosiłeś — odparłem spokojnie. Zaśmiał się.

— Akurat zgodziłbyś się, bo ja tego chciałem. Nie jesteś taki prosty.

— Skąd wiesz, jaki jestem? — kontynuowałem, nie odrywając wzroku z karty.

— To się czuje — powiedział. Teraz spojrzałem na niego. Patrzył wprost na mnie. — Więc? Jaki jest powód, że tu jesteś?

— Musimy sobie wytłumaczyć parę rzeczy.

— Rozumiem. — Miał opanowany ton głosu.

— I to zakończyć — wtrąciłem na co on trzasnął kartą. Spojrzałem na niego pytająco. Wypuścił powietrze z nosa zły jak smok.

— Co? — syknął przez zęby. — Co ty chcesz zakończyć?

— Ale spokojnie. — Wyprostowałem się.

— Co ty chcesz zakończyć, skoro nic się nie dzieje? — Dalej warczał w moją stronę. Patrzyłem na niego nie ukrywając zaniepokojenia. Ten mord w oczach był dla mnie czymś dziwnym i niezrozumiałym. Opanował się po dłuższej chwili.

— Przepraszam. — Odłożył kartę i przeczesał dłonią włosy. — Ale nie umiem być spokojny, jeśli chodzi o ciebie. Strasznie dziwnie żyło mi się po tym incydencie u mnie. I wiesz co? Chcę cię przeprosić — powiedział. Zdziwiłem się. — Przepraszam za naruszanie twojej przestrzeni dosłownie i w przenośni. Prawdę mówiąc... Potraktowałem cię jako zastępstwo.

— Czego? — zapytałem od razu. Wahał się przez chwilę.

— Pamiętasz jak spotkaliśmy się tu pierwszy raz? Gdy twój chłopak cię wystawił?

— Pamiętam — syknąłem.

— Powiedziałem ci, że gdy ty przyjechałeś do Tokio, ja wyleciałem na pół roku do Kenii. — Przytaknąłem. — Wyjechałem głównie dlatego, że rozpadł mi się związek. Dosyć... istotny.

— O... — mruknąłem, spuszczając wzrok. Zaskoczyło mnie to wyznanie.

— I może nie jesteś do niego podobny, ale...

— Do niego? — Aż zadrżałem. Spojrzał na mnie, po czym szeroko się uśmiechnął.

— No... tak. — Bawił się rogiem karty. Opadłem głębiej w fotel.

— W sumie mogłem się domyślić... — Przypomniał mi się incydent z jego domu.

— W sumie tak — zaśmiał się.

— To... co się stało? — zapytałem niepewnie.

— Znalazł sobie kogoś... młodszego. I pewnie ciekawszego. — Widziałem, że go to bolało.

— Przecież nie jesteś stary.

— On miał niewiele ponad dwadzieścia lat.

— A ja jeszcze dwudziestu nie mam i się nie zgadzam.

— Szkoda, że nie byłeś nim. — Uśmiechnął się. — Ale wiesz co ci powiem? Blondyni mają jedną wspólną cechę. — Spojrzałem na niego pytająco. — I twój i mój były są bardzo... temperamentni. — Ponownie chwycił kartę.

— A jaki jeszcze był? — Zaciekawił mnie.

— Pogadamy o tym kiedy indziej, trochę to wszystko za świeże. Z innego powodu się tu spotkaliśmy, prawda? — powiedział ciepło.

Odpuściłem.

— No tak...

— Powiedz wszystko prosto z mostu, ja na to odpowiem.

— Myślałem nad tym... i chcę mieć z tobą kontakt. Spotykać się i w ogóle, ale czysto na stopie koleżeńskiej. Bez żadnych podtekstów, ukrytych zamiarów i sytuacji nie wskazanych. — powiedziałem. — Jaki by Naruto nie był, to jednak z nim jestem. Pasuje mi to, kocham go i chcę być względem niego w porządku.

— Dobrze.

— Tak? — zdziwiłem się. Chyba nastawiałem się na sprzeciw z jego strony.

— No tak. Tak to miało wyglądać od początku do końca. Tylko mnie poniosło, za co przeprosiłem. Nie chcę z tobą być — powiedział zupełnie normalnie, szukając czegoś w torbie. Nawet na mnie nie spojrzał.

— To... dobrze — mruknąłem. Niby o taki obrót spraw mi chodziło, a jednak nie czułem się dobrze.

Jakoś mi było... dziwnie.

— A tu proszę. — Wyciągnął w moją stronę kopertę.

— Co to?

— Zdjęcia.

— Jakie?

— Robiłem ci przecież — zaśmiał się.

Faktycznie, w ten feralny dzień, gdy go poniosło zrobił mi kilka zdjęć. Zupełnie o nich zapomniałem. Otworzyłem kopertę z dzisiejszą datą i wyciągnąłem zawartość. Wszędzie widziałem swoją twarz.

— Dzięki — rzuciłem.

Dziwnie było oglądać tyle swoich zdjęć. Na dodatek tak dobrych.

*

Po czasie atmosfera poprawiła się i ostatecznie po spotkaniu czułem się lżejszy. Nie pojawiły się między nami żadne dziwne słowa, dwuznaczne sytuacje czy spojrzenia. I dobrze. Tym razem nie wracałem do domu z poczuciem winy.

Gdy wbiegłem do środka od razu na wejściu krzyknąłem, że wróciłem. Reklamówkę z chipsami, które kupiłem w drodze powrotnej zostawiłem w kuchni. W końcu powiedziałem blondynowi, że wychodzę na zakupy z okazji imprezy u Kiby.

Jednak dom był pusty. Tylko Killer mnie przywitał. Rozejrzałem się po pokojach i gdy faktycznie potwierdziło się to, że byłem sam, zabrałem Killera na spacer.

Jiraiya ma może jakieś spotkanie, ale Naruto? Gdzieś zniknął. A może jednak poszedł do Kiby?

Po trzydziestu minutach wolnego krążenia po okolicy wróciłem i przebrałem się na domówkę. Nakarmiłem psa, a swoje rzeczy z rana wraz z torbą zostawiłem na biurku. Nie były mi potrzebne dokumenty i wszystkie inne rzeczy, skoro miałem bawić się kilka domów dalej. To prawie jak odwiedziny u sąsiada.

U Kiby od razu na wejściu przywitano mnie błyskiem flesha. Brakowało tylko czerwonego dywanu. Zabawa zaczynała się od wejścia do domu i kończyła gdzieś na tyłach ogródka. Wszyscy byli już w szampańskich nastrojach, więc psiarz i reszta postarali się, bym szybko nadrobił.

Widok całkowicie rozpromienionego Kiby był jak miód dla mojej duszy. Wszystkim humor dopisywał. Przez całą noc nie miała miejsca ani jedna awantura, kłótnia czy inne nieporozumienie. Było wręcz idealnie. Najlepsza impreza w moim życiu.

Co prawda bez mojego chłopaka. Jednak nie znalazłem go u Kiby. Napisałem do niego wiadomość, na którą nie dostałem odpowiedzi. Ale potem już nie przejmowałem się nim. Za dużo się działo. Za dużo głupich zdjęć, za dużo ludzi, za dużo alkoholu i dobrej zabawy.

I krzyczącego wesoło do wszystkich Kiby.

Wróciłem coś po trzeciej, chociaż kazali mi zostać. Ale już nie chciałem naciągać cierpliwości Naruto, który nie odezwał się do mnie słowem. Wszedłem do ciemnego domu najciszej jak się dało. Wszyscy o tej porze spali, to oczywiście.

Nie mogłem się powstrzymać i chwilę pobawiłem się z Killerem. Wygłupiałem się z nim na podłodze w kuchni. Byłem wstawiony, a późna pora nic dla mnie nie znaczyła.

W końcu wszedłem na górę i akurat wpadłem na Naruto, który chciał zejść na dół. Prawdopodobnie zobaczyć, co tam się dzieje.

— Czemu nie śpisz? — zaśmiałem się jak głupi szczeniak.

Spojrzał na mnie zły. Ale tak... cholernie zły. Wściekły to nawet za mało powiedziane. Z powrotem wbiegł na górę i wszedł do siebie.

Czyżbym go obudził? pomyślałem, ściągając spodnie i bluzkę w drodze do jego pokoju. Wszedłem do środka w bokserkach, a ten od razu uderzył mnie w pierś jakimiś kartkami.

— Co to jest? — zapytał twardo. Dopiero po chwili zrozumiałem, że to były zdjęcia, które zrobił Sasori.

— No... zdjęcia — odpowiedziałem lekko zakłopotany.

— Co to jest pytam! Kto ci je robił, szmato?! — wrzasnął. Z wrażenia aż cofnąłem się dwa kroki do tyłu.

— Ale jezu, uspokój się! Znajomy — powiedziałem spokojnie. Popchnął mnie.

— Znajomy, tak? I wolałeś się dzisiaj na zdjęcia umówić ze znajomym, niż posiedzieć ze mną?! — wysyczał. Westchnąłem. Przypomniało mi się, że na kopercie była napisana dzisiejsza data.

— One są stare! Dzisiaj mi je tylko przekazał. Z resztą, po co miałbym z tobą siedzieć? Stało się coś?

— Po co? Najpierw poranek z jakimś facetem, potem impreza u Kiby, wracasz na drugi dzień, zero czasu ze mną, a ty pytasz po co? — Zerwał się w stronę biurka i po raz drugi dzisiejszej nocy zostałem uderzony w klatkę jakąś kopertą. — Proszę, twój prezent. Udław się nim.

— A to niby z jakiej okazji? — Spojrzałem na podłużną kopertę zdezorientowany jego krzykiem i całym zajściem. Irytowało mnie jego zachowanie.

— Mamy dziś rocznicę, cwelu! — wrzasnął, a mi aż zadzwoniło w uszach.

Przeszedł przez pokój jak tornado, zabierając koc i poduszkę, po czym wyszedł na korytarz.

— Wszystko w porządku? — Usłyszałem Jiraiyę.

— Idę spać — warknął do niego mój chłopak, po czym usłyszałem, jak ktoś zbiega po schodach na dół.

Spojrzałem jeszcze raz na kopertę, którą mi dał. Otworzyłem ją. Bilety na wyścigi konne. Nagle zrobiło mi się gorąco.

Chwila, po kolei. Jaka rocznica? Tył głowy parzył mnie coraz bardziej, a serce podeszło do gardła. Ilość alkoholu, którą wypiłem nie ułatwiała mi rozumowania sytuacji.

— Cholera, no bez jaj, że dzisiaj... — Wyjąłem szybko telefon ze spodni, które ściągnąłem. Spojrzałem na wyświetlacz. Zrobiło mi się niedobrze. — Cholera, dzisiaj ósmy.

Kurwa.

Ustaliliśmy to. Ustaliliśmy wspólnie, że będziemy świętować naszą rocznicę siódmego czerwca. Żaden z nas nie znał konkretnej daty kiedy zaczęliśmy ze sobą chodzić, więc sami wybraliśmy ten dzień. A ten dzień był wczoraj.

Przetarłem twarz. Cholera, tak zjebałem sytuację. Dlatego nie chciał iść na imprezę do Kiby. Dlatego rano się nie odzywał. Dlatego był taki dziwny w ostatnie dni. Czuł, że go zawiodę. A ja autentycznie zapomniałem.

Nagle wbiegł do pokoju po raz drugi, zupełnie mnie ignorując. Szukał czegoś na dnie szafy.

— Naruto... — rzuciłem niepewnie, nadal stojąc jak ostatni kretyn na środku pokoju w samych bokserkach. A on był jak tykająca bomba. Wyszarpał z szafy kolejną poduszkę i kierował się w stronę drzwi.

— Naruto, co ty robisz? — Próbowałem go zatrzymać.

— Zostaw mnie — warknął i wyszedł, ponownie zbiegając na dół.

— Ale gdzie idziesz?

— Śpię na dole! — krzyknął ze schodów. Opuściłem bezsilnie ręce wzdłuż ciała.

Cholera, co tu robić?

Jiraiya stanął przy schodach i przyglądał się temu wszystkiemu. Killer tylko kurczył uszy, gdy słyszał krzyki blondyna. Odłożyłem szybko prezent i pobiegłem na dół za moim chłopakiem.

On ostentacyjnie położył się na kanapie i zakrył kocem po sam czubek głowy.

— Naruto, proszę. — Stanąłem nad nim. — Nie rób cyrku.

—– Cyrk to już ty zrobiłeś — mruknął spod koca. Jego złość narastała. Stałem nad nim i bałem się ruszyć. Był jak granat, a ja jak szkło. Chociaż prawda taka, że powinienem dostać od niego w pysk. I w sumie nie miałem nic przeciwko.

— Proszę cię, chodź na górę. Jest trzecia w nocy — prosiłem, ale ani drgnął.

— To idź się dalej do Kiby bawić.

— Naruto, błagam. Nie mieszaj w to Jiraiyi — rzuciłem. Czułem, że ten argument poskutkuje. I miałem rację. Chłopak zerwał się z kocem z kanapy i jak burza pomknął na górę.

Zabrałem jego dwie poduszki i wolno poszedłem na spotkanie ze śmiercią. Po drodze minąłem Jiraiye, który jak stał przy schodach, tak stał. Jego spojrzenie było bezlitosne. Jakby chciał powiedzieć: „Zawiodłem się na tobie".

Ominąłem go z miną zbitego psa i najdelikatniej na świecie powiedziałem "dobranoc". Zamknąłem za sobą drzwi pokoju Naruto.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro