Odcinek 88

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

31.12.2013 | 22.09.2023

— Rozumiem. I wiem, że też miałeś ciężki okres, ale już wystarczy — powiedział, a ja poderwałem głowę. — Weź się w garść. Daję ci ostatnią szansę. Będę cię obserwował i to, jak traktujesz mojego syna. Bo za takiego go uważam.

— I co w związku z tym? — zapytałem. Patrzyliśmy sobie prosto w oczy.

— Jeśli się nie poprawisz wracasz do domu. I nie pozwolę, żebyście byli razem.

Moje oczy rozszerzyły się. Nie ukrywałem, wystraszyłem się. Jiraiya nigdy nie wzbudzał we mnie negatywnych uczuć, teraz stałem przed nim dosłownie sparaliżowany.

— Tyle ode mnie, zanieś mu to na górę. — Wyciągnął w moją stronę rękę z jakąś kopertą. — Za pół godziny możecie zejść na obiad.

Jak stałem tak stałem. Patrzyłem na kopertę w jego dłoni, potem na jego twarz i tak w kółko. Jakbym zupełnie stracił świadomość. Mężczyzna zrobił krok i dotknął mnie kopertą.

— Słyszałeś?

— Tak, wszystko słyszałem — rzuciłem nadal pod wpływem szoku. Powoli wracało mi czucie i rozeznanie w świecie. — Za pół godziny na dole, okej — szepnąłem pod nosem jakby sam do siebie i zabrałem kopertę. Wyszedłem z kuchni spokojnie, ale już na schodach wbiegłem na górę, bojąc się kolejnego ataku Jiraiyi.

Naruto wyciągał zeszyty z torby. Spojrzał na mnie.

— I co chciał?

— Do ciebie — wtrąciłem szybko i podałem mu kopertę. — Za pół godziny na dole.

— No dobra, ale co ci mówił? — Zabrał ode mnie papier.

— Powiedz mi, co lubisz na śniadanie? — zapytałem. Spojrzał na mnie pytająco.

Trzęsąc się ze strachu zrozumiałem, że jak najszybciej chciałem zadowolić Jiraiye, aby nie spełnił swoich ostrzeżeń. Robienie śniadania, które i tak obiecałem blondynowi stało się teraz moim priorytetem. Byleby Naruto był szczęśliwy.

Wszystko teraz w mojej głowie automatycznie przestawiało się "na korzyść" dla blondyna.

— Co to za pytanie? — zdziwił się.

— Normalne. Miałem ci zrobić śniadanie.

— No tak... ale co tak nagle? Co ci ten Jiraiya nagadał?

— Mnie? Nic. Tak mi teraz wpadło do głowy. Jiraiya pytał, czy wszystko w porządku.

— Z czym?

— No z mieszkaniem tutaj i takie tam. Ogólnie pytał o to, jak się czuję — skłamałem. Naruto przytaknął, otwierając kopertę.

— Myślałem, że coś gorszego...

— To znaczy? — zapytałem z ciekawości.

— Sam nie wiem. Tak mi się wydawało, że coś się szykuje. A śniadania lubię na ciepło — odpowiedział i poszedł do łazienki.

*

Ten obiad musiał wyglądać komicznie. Byłem dosłownie przerażony. Co prawda mężczyzna wywołujący u mnie te uczucia nie siedział z nami przed telewizorem, a w kuchni.

Co chwile głośno pytałem Naruto o różne rzeczy. Pochwaliłem go za coś. Przecierałem mu twarz wmawiając, że się pobrudził. Robiłem to wszystko, aby ewentualnie przysłuchujący się, bądź podglądający nas, Jiraiya widział, że wszystko między nami jest pięknie w porządku. Jak było między nami w rzeczywistości, to już inna sprawa. Musieliśmy wiele spraw przedyskutować, ale bez obecności obserwatora.

Naruto był zdziwiony, ale jednocześnie rozbawiony moim zachowaniem. Był święcie przekonany, że próbuję go ugłaskać po tym, jak poznał moje oceny.

Po obiedzie poszliśmy na górę, a chłopak po odrobieniu pracy domowej zawzięcie wziął się za szykowanie notatek do mojej poprawki z biologii. I kiedy on tak walczył o moje "być albo nie być" udawałem, że odrabiam moje zadanie. W rzeczywistości szukałem w Internecie przepisu na jakieś ciepłe śniadanie.

Byłem tak nabuzowany emocjami, że lepiej było nie polegać na mojej inwencji twórczej, a na czymś sprawdzonym. Znalazłem zupełnie niejapońskie placuszki, które można było podawać na słodko, słono, z dodatkami... Wybrałem je, dając blondynowi wolną rękę. No i przepis wydawał się łatwy.

— Ej, chcesz coś ze sklepu?

— A gdzie idziesz? — Poderwał znad notatek głowę oburzony tym, że chce się ulotnić.

— Po jedzenie dla Killera.

— Jeszcze ma całą szafkę. Jiraiya kupił.

Zakląłem w myślach.

— No ale nie ma suchej karmy.

— On nie je suchej karmy. — Puknął się w czoło. — Ostatnio całe kilo wyrzuciliśmy.

— Ale Kiba polecił mi jakąś, podobno dobra. I ma witaminy, a ja chce, żeby Killer brał witaminy. — Próbowałem wymyślać coś na szybko. Oczywiście, nie wychodziło mi to.

— Podobno dajesz mu witaminy. — Spojrzał na mnie badawczo. Zdziwiłem się.

— Jakie witaminy?

— Byłeś ostatnio po jakieś witaminy.

Faktycznie. Już raz nakłamałem, że wychodzę po witaminy dla psa. Których oczywiście nigdy nie kupiłem i nigdy mu nie dawałem.

Tyle ostatnio kłamię, że sam się w tym gubię.

— No nie chciał ich jeść. — Uśmiechnąłem się, chcąc uciec z pokoju.

— A gdzie je masz? — zapytał. Spojrzałem na niego przerażony. — Ja mu spróbuję dać, może ode mnie weźmie.

— Ja... dałem je Kibie. To znaczy Akamaru. Bo on je połyka — palnąłem, po czym przypomniałem sobie, że pies Inuzuki nadal jest u jego siostry. Wziąłem głęboki oddech.

Na szczęście blondyn tylko westchnął.

— To w sumie idź, może ta karma coś da. Ale zaraz wróć. I jak na dole nie ma chipsów, to weź parę paczek. Zaraz ci dam pieniądze. — Wstał od biurka i zaczął szukać portfela.

— Mam swoje — odparłem szybko.

— Przecież kasa ci się już kończy.

Wiedział, że wyprowadzając się z domu, miałem ze sobą odkładaną przez jakiś czas sumę pieniędzy. Z tym przyszedłem do Naruto. Kupiłem za nie kilka rzeczy do domu, dla psa, dla siebie.

I faktycznie, ta kasa się kończyła. A raczej skończyła.

— Wezmę z konta.

Zdecydowałem, że skoro ani Jiraiya, ani Naruto nie korzystają z pieniędzy, które moja mama przesyła na konto, to ja to zrobię. Będę kupować rzeczy do domu, będę się dokładać. Skończy się era pasożyta.

Naruto patrzył na mnie zszokowany. Założyłem spodnie i zapytałem go:

— Coś taki zdziwiony?

— Nie, nic... Zarzekałeś się, że nie tkniesz tej karty.

— A potrzebujesz ją? — zapytałem. Przelotnie spojrzał w stronę biurka. Nie bardzo to zrozumiałem.

— Nie, nie potrzebuję.

— No! — Klasnąłem w ręce. — To się w końcu przyda — powiedziałem, wychodząc.

Zszedłem na dół do kuchni. Ku mojemu nie-zdziwieniu Jiraiya automatycznie wszedł za mną. Sięgnąłem do koszyka na lodówce i zabrałem kartę. Spojrzałem na mężczyznę bez słowa. Patrzył na mnie i na kartę bez zupełnego wyrazu. Minąłem go więc w ciszy, ubrałem buty i wyszedłem. Pies tylko mnie obserwował.

Poszedłem do małego marketu nieopodal naszego osiedla. W telefonie miałem listę rzeczy potrzebnych na placki dla Naruto. Przy okazji chwyciłem pierwszą lepszą psią karmę z napisałem "z witaminami". Gorączkowo sprawdzałem, czy na pewno biorę dobre produkty i czy będą smakować mojemu chłopakowi. Na koniec wziąłem z dziesięć paczek chipsów i ruszyłem do kasy.

Dopiero teraz zacząłem się zastanawiać, czy ta karta na pewno nie była używana i czy stać mnie na te zakupy.

Niska dziewczyna, uśmiechając się zalotnie, skasowała, co miała skasować i zabrała ode mnie kopertę. Błagałem w głowie wszystkich stwórców, abym nie wyszedł na kretyna. Co jeśli te spojrzenie Jiraiyi znaczyło, że konto jest puste?

Oddała mi co moje i życzyła miłego dnia. Po paru sekundach patrzenia na kasjerkę, ocknąłem się. Ona zrozumiała to inaczej i zrobiła się czerwona. Wziąłem bezdusznie zakupy i wyszedłem.

Aby uniknąć podobnego stresu podszedłem do bankomatu przy kiosku. Sprawdziłem stan konta, wbijając pin z kartki, którą mama zawinęła wokół karty i prawie wypuściłem moje zakupy. Spokojnie przeżyłbym za to sam, przez trzy miesiące. Nawet płacąc rachunki.

Nie wiedziałem, co jaki czas i ile mama wysyłała mi pieniędzy, ale zaraz po tym odkryciu napisałem jej wiadomość, że przez najbliższe dwa miesiące nie musi tego robić. Niech załata dziurę w budżecie, którą na pewno zrobiła.

Wróciłem do domu, a mój zniecierpliwiony blondyn stał ze smyczą w dłoni. Killer siedział przy jego nodze.

— On piszczy.

— Już go biorę. — Podbiegłem zestresowany tym, że Jiraiya spoglądał na nas z kanapy.

— Ja go biorę. Ty idziesz się uczyć na górę. Notatki są na biurku — mruknął i zaczął zapinać cieszącego się nadchodzącym spacerem psa. Spojrzał na moją reklamówkę. — Po co aż tyle? Co ty tam w ogóle masz? — zapytał ciekawski.

— A nic takiego. — Zabrałem mu reklamówkę z oczu. — Idę na górę zaraz — powiedziałem, uciekając do kuchni. Rozpakowałem to wszystko po szafkach i chwilę wahając się nad tym, czy odłożyć kartę na lodówkę czy zabrać ze sobą, poszedłem na górę wraz z nią.

Wygląd biurka mnie przeraził. Nie, nie było brudne czy zniszczone, ale zasypane papierami, z wielką encyklopedią czegośtam otwartą na środku niczym Biblia. Miała pełno pozaznaczanych kolorami słów, których zapewne miałem się nauczyć. Wziąłem głęboki oddech. Zapragnąłem porządnej kawy.

Wróciłem na dół i wyjrzałem zza rogu, widząc w kuchni pana ojca.

— Mogę kawę? — zapytałem. Spojrzał na mnie.

— Zaraz ci przyniosę.

— Ja sam...

— Przyniosę ci. Idź się ucz — odparł stanowczo. Wyprostowałem się i uciekłem na górę, modląc się, by niczego nie dodano do tego napoju.

Po drodze minąłem jego pokój i wpadłem na genialny pomysł. Zdecydowałem przejść się po domu i posprawdzać, co się kończy, czego brakuje, co można byłoby dokupić. Uznałem to za kolejny świetny sposób pokazania, że szanuję to miejsce i czuję się jego częścią.

Korzystając z okazji szybko wbiegłem do łazienki siwowłosego, gdzie prócz kończącej się pasty i wody po goleniu niczego nie dostrzegłem. Zrobiłem zdjęcia telefonem, by kupić te same produkty i wbiegłem do mojego pokoju. I to w ostatniej chwili, bo Jiraiya właśnie wchodził na górę z moją kawą.

— Trzymaj. — Dał mi ją i odszedł, nie czekając na moje "dziękuję".

Powąchałem ją niepewnie. Nic podejrzanego w niej nie wyczułem, więc wziąłem łyk. W smaku wydawała się bezpieczna.

Postawiłem ją na szafce obok naszego łóżka i wkroczyłem do mojej i blondyna łazienki. Tu rzeczy na wykończeniu było więcej. Pasta, papier, jego kosmetyki. Parę moich, które miałem już dawno kupić, ale tego nie zrobiłem. Teraz była okazja. Ponownie zrobiłem zdjęcia.

Teraz mogłem się iść uczyć.

*

Dni mijały mi w napięciu i stresie, a innym w zupełnym spokoju. Byłem niczym nakręcony samochodzik: kupując, obmyślając, ucząc się, poprawiając oceny i myśląc, jak tu jeszcze sprawić radość Naruto.

Jego uśmiech strasznie na mnie działał. Ale byłem wykończony. Nie mogłem nawet myśleć o odpoczynku. Brakowało mi jakiegoś wsparcia, a nie miałem z kim o tym porozmawiać. Uczyć się musiałem, nie było dyskusji. A plan "mieszkaniec miesiąca" musiał pozostać w ukryciu.

Moja obsesja na punkcie sprawianiu chłopakowi radości i niepodpadaniu Jiraiyi rosła. Szczególnie, że ostatnimi czasy mężczyzna miał dużo wolnego i kręcił się w pobliżu, wywołując tym u mnie palpitacje serca. Starałem się działać niezauważony dla niego, ale zauważalny dla Naruto. Prędzej podziała na niego pochwała na mój temat z ust blondyna, niż przyuważony przez niego samego mój dobry uczynek.

— Ej, hallo, skup się. — Sasori walnął mnie w ramię. Zadrżałem.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro