Odcinek 97

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

02.06.2014 | 10.10.2023

Do domu wróciłem wieczorem.

Od razu na wejściu Jiraiya pogratulował mi zdania fizyki. Naprawdę wyglądał na szczęśliwego z tego powodu. Odpowiedziałem mu uśmiechem. Chciałem jak najszybciej zobaczyć się z Naruto, póki jeszcze trzymał mnie alkohol i miałem w sobie na tyle odwagi.

Nadal nie chciałem mówić o Sasori'm.

Przy drzwiach leżała jego torba. Spojrzałem na nią, potem na mężczyznę, który akurat rozmawiał przez telefon. Kiwnął głową na schody. Naruto musiał być na górze, więc nie popełniając błędu po raz drugi nie czekałem. Od razu poszedłem do naszego pokoju. Najpierw chciałem zapytać o badania, dowiedzieć się wszystkiego. Potem mogliśmy usiąść i...

No właśnie. Do omówienia było wiele spraw. Dręcząca mnie Sakura. Przerażający pomysł moich rodziców. Historia Itachi'ego. Ogólnie nasza relacja, ostatnio zimna jak biegun. Pozytywniejszy akcent szkoły, wakacje, fizyka...

Wszystko się mieszało. Nie miałem żadnego planu. Liczyłem na to, że wyjdzie spontanicznie. Wszedłem do pokoju z zupełnym bałaganem w głowie, który próbowałem zatuszować uśmiechem na twarzy.

Blondyn był w środku.

Pakował swoje rzeczy.

— Hej — rzuciłem niepewnie. — Jak było? — Biegałem wzrokiem po rozłożonych na łóżku rzeczach. Obrócił się w moją stronę.

— Dawali w szkole listę ocen? — zignorował moje pytanie zadając swoje. Pokręciłem przecząco głową.

— Nie, dlaczego?

— Będę musiał zgłosić się jakoś poza lekcjami... — rzucił, bardziej do siebie niż do mnie. Znowu wkładał rzeczy do torby.

— A... jak badania? — powtórzyłem się, podchodząc bliżej łóżka. Nie obrócił się.

— W porządku, tak jak ostatnio. Bez większych zmian. — Spojrzał na mnie. Stał obok i uśmiechał się. Uniosłem brew.

— Czyli wszystko dobrze? — zapytałem. Kiwnął na tak. — To co ty robisz? — Wskazałem na torby.

— Muszę wyjechać — mruknął i wrócił do składania. Opuściłem ręce i spanikowałem.

— Ale jak wyjechać? Gdzie?

— Do takiego jakby... sanatorium. Pozałatwiam wszystko już i będę mieć wakacje dla siebie, nie lekarzy. Co jakiś czas tak robię.

— Ale przecież wszystko w porządku, tak? To po co jedziesz?

— Bo to trzeba powtarzać — odparł na zakończenie i zamknął jedną z toreb. Zamyśliłem się.

— Gdzie to? — zapytałem.

— Obrzeża miasta, nie ma tragedii.

— Kiedy i na ile?

— Jutro, na dwa tygodnie — powiedział spokojnie, a ja aż podskoczyłem.

— Jutro? A zakończenie szkoły i wszystko? Tak po prostu pojedziesz?

— Nie będzie mnie — mruknął. Dziwił mnie ten spokój.

— A wakacje?

— Wszystko tak jak ustaliliśmy z resztą. — Ściągnął drugą torbę z łóżka i chwycił tą leżącą na ziemi. Ruszył w stronę wyjścia.

— Możesz na chwilę... — Dłonią zasugerowałem, aby zostawił torby i się zatrzymał. — Masz moment?

Stanął w progu, ale nie odłożył bagażu.

— Muszę do sklepu wyjść, a co się stało?

— Nie wiem, mówisz mi to wszystko ot tak jak gdyby nic. Nie chcesz porozmawiać, objaśnić więcej szczegółów? Nie chcesz mi czegoś powiedzieć? — Rozłożyłem bezradnie ręce. Spuścił wzrok, ale poderwał go po chwili.

— Cieszę się z powodu fizyki. — Uśmiechnął się lekko.

Nie o to mi chodziło. Szybko szukałem słów, aby zacząć konkretną rozmowę, ale wtedy on wziął pod pachę pościel z komody przy drzwiach. Spojrzałem na niego jak na idiotę.

— A po co to zabierasz? W sanatorium chyba mają pościele?

Zaśmiał się.

— To na dół, nie do sanatorium. — Ruszył w stronę schodów, a ja za nim.

— Po co na dół? Ktoś przychodzi?

— Nie, ja tam śpię.

— Na kanapie? — Wszedłem przed niego.

— No tak. — Patrzył mi prosto w oczy i czekał, aż się przesunę. Nie bardzo wiedziałem, jak go powstrzymać.

— Ale ja myślałem, że skoro... Że skoro zdałem wszystko, to nie mam już niczego na sumieniu. Ty się nie będziesz złościł, i że w końcu porozmawiamy o wszystkim. Opowiesz, o co chodzi z badaniami, czy mogę wpaść do sanatorium, ustalimy coś więcej z wakacjami i... I czemu Sakura tu była. — Przeszło mi to w końcu przed gardło. Uciekł wzrokiem w bok.

— Muszę dziś pobyć sam, w ciszy. — Podciągnął torbę na ramieniu. — To ja już pójdę na dół. Chcesz coś ze sklepu?

— Nie — rzuciłem, ale nie w odpowiedzi na zakupy, ale zagradzając mu drogę, aby nie uciekał ode mnie. Westchnął.

— Sasuke, chcę iść na zakupy. — Próbował się przecisnąć.

— Nie zachowuj się tak! Jakbym nie wszedł do pokoju akurat, jak się pakowałeś, to byś nawet nie był łaskaw powiedzieć, że wyjeżdżasz na dwa jebane tygodnie. Z mózgiem ci się coś stało? — Zrobiłem krok w jego stronę. Cofnął się. — Nagle zacząłeś mnie unikać. Myślałem, że to przez tę zasraną szkołę, ale dalej się zachowujesz, jakbym był co najmniej gnijącym zombie. — Sprawiał wrażenie, jakby mnie nie słuchał. Rozdrażniło mnie to i chwyciłem go mocno za ramię, żeby zwrócił na mnie uwagę. — Dopóki nie usiądziesz w naszym pokoju i ze mną nie porozmawiasz, możesz zapomnieć o jakimkolwiek wyjeździe. I nie mówię tylko o sanatorium, ale i o wakacjach.

— Co, zamkniesz mnie w piwnicy? — wyśmiał mnie. Szarpnąłem go do siebie.

— Mam dość twoich fochów. W dupie mam, że jesteśmy razem. Potraktuje cię jak faceta, obije ci mordę i jeśli już gdzieś pojedziesz, to do szpitala za rogiem. — Patrzył na mnie zdziwiony. — Chyba, że po ludzku usiądziesz i porozmawiasz.

— Sasuke, spokojnie. Daj luz. — Usłyszałem z prawej strony. Oczywiście, Jirayia musiał się wtrącić. — Idź do sklepu, weź paczkę fajek dla Sasuke i nie zapomnij o moich plastrach. — Wyswobodził delikatnie rękę Naruto z mojego uścisku, podał mu pieniądze i popchnął w stronę schodów. Zrobił, jak mu kazał. Odchodząc bez słowa, rzucił mi oskarżające spojrzenie.

Już nie przejmowałem się tym, co pomyśli sobie Jiraiya. Obróciłem się pewnie przodem do niego i czekałem na to, co powie. Ewentualnie na to, kiedy da mi w twarz.

— On ma tak przez te badania. Wiesz, że tego nie lubi. Przez to całe sanatorium też będzie marudny i paskudny do wszystkich. Rozmowa z nim teraz nie ma sensu — wytłumaczył po cichu, aby nikt prócz mnie tego nie usłyszał. Uniosłem brew. — Odpuść na razie, emocje opadną to pogadacie. Wiem, że cię to męczy. Mnie też. Poważnie. — Klepnął moje ramię i zszedł na dół. — Chodź, nałożę ci jedzenie.

*

Nie potrafiłem zasnąć. Świadomość, że Naruto jest na dole, a jutro już go nie będzie nie pozwala mi spać. Szczególnie przez atmosferę, w jakiej się "rozstajemy". Chciałem zerwać się z łóżka i pobiec do niego, ale jakiś dziwny rodzaj strachu paraliżował mnie i krzyczał, abym tego nie robił. Mimo wszystko chciałem go zobaczyć. Już nie rozmawiać, ale po prostu przy nim posiedzieć.

Myślałem o tym, co powiedział mi Kiba. Że jeśli już chciałem wyjaśnić sobie wszystko z Naruto, to naprawdę wszystko. Każdą prawdę, nawet tę, do której nie chciałem się przyznać. Siedziałem parę godzin, aby około drugiej zdecydować, że zbiorę się na odwagę. Gdy blondyn wróci z wyjazdu usiądzie i dowie się wszystkiego.

Poniekąd czułem, co może z tego wyjść. Byłem niemal pewny, że to będzie równoznaczne z końcem, co wywoływało u mnie dreszcze. Musiałem być twardy i tak jak powiedziałem – traktować go jak faceta, nie jak potulnego mężusia. Jeśli chce się mieć jasną sytuację, trzeba to załatwić po męsku.

Wyjrzałem przez drzwi, czy Jiraiya przestał już kręcić się po korytarzu. Pracował dziś do późna i cały czas słyszałem, jak drepta od jednego do drugiego pokoju. Gdy upewniłem się, że wszyscy zasnęli, wyszedłem po cichu z pokoju i podszedłem do schodów. Naruto spał na kanapie na dole, obłożony znacznie większą ilością poduszek, które sam zabrał. Pewnie za sprawą Jirayi. Oddychał spokojnie, z kocem podciągniętym pod nos.

Zszedłem na dół, starając się nie nadepnąć na ani jedno skrzypiące miejsce. Oparłem się o ścianę dokładnie naprzeciwko niego, ale istniała zbyt duża szansa, że zauważy mnie gdy uchyli powieki. Wszedłem do kuchni i przysunąwszy barowy stolik do drzwi usiadłem na nim. Widziałem go dokładnie. Gdyby mnie zauważył zawsze mogłem powiedzieć, że przyszedłem coś zjeść, albo czekam aż woda się zagotuje. Często budziłem się po coś do kuchni.

Siedziałem tak do świtu, przeszło dwie godziny, pochylając się nad szklanką wody i patrząc jak śpi. Chciałem pomyśleć, ułożyć podstawowy przebieg naszej rozmowy za dwa tygodnie, ale stało się tak, że nie wymyśliłem nic. Byłem tam i zupełnie nie myślałem. Nigdy nie miałem takiej pustki w głowie, jak w to nocne siedzenie i patrzenie na mojego śpiącego chłopaka. Chociaż paradoksalnie czułem dużo. Dużo działo się w moim ciele, nie wiem czy przez zmęczenie, czy ogólnie przez ostatnie zdarzenia. Mnóstwo uczuć, z którymi usiadłem i nie umiałem już nic zrobić.

Jedyna myśl, jaka od czasu do czasu świtała mi w głowie to strach, że Naruto się obudzi. Jednak chwilę po tym miałem nadzieję, że właśnie to się stanie. Że otworzy oczy, spojrzy na mnie i powie, żebym do niego podszedł. Albo chociaż wygoni mnie na górę zirytowany, a ja wmówię sobie, że to był przypływ troski.

Gdy już uciekłem do siebie zasnąłem na kilka godzin, a po przebudzeniu wszystkie uczucia uderzyły mnie niczym dźwięk budzika. Kiedyś wierzyłem, że z większymi decyzjami, problemami trzeba się przespać. Już to na mnie nie działało. Sen był tylko chwilową przerwą, pauzą, która tylko pogarszała sytuację.

Kolejny dzień zacząłem sam w domu. Miałem wolne od zajęć, a w kuchni ponownie znalazłem przykryte śniadanie, kartkę i wczorajszą paczkę papierosów kupioną przez Naruto, którego już nie było. Dziwnie ścisnęło mnie w gardle, gdy o tym pomyślałem. Że pojechał, że nie będę go widzieć. Jeśli to miał być jakiś kretyński sprawdzian, jakby to było, gdybyśmy zerwali to już widziałem, że nie zdałem.

W połowie porannej kawy zadzwonił mój telefon. Podniosłem go i dopiero wtedy zaważyłem, że dochodziło już południe.

Ej, chodź pobiegać.

— Zgłupiałeś? — warknąłem w stronę Kiby.

Postanowiłem, że będziemy biegać od wakacji.

— To ty sobie postanowiłeś, więc mnie nie wciągaj. — Zapaliłem papierosa. — Poza tym, wakacje się jeszcze nie zaczęły.

— Myślałem, że mnie zmotywujesz. Bo w sumie nie chce mi się.

Parsknąłem śmiechem. Wiedziałem.

— Wbij z psem do mnie.

— Sam jesteś?

— No, sam. A ktoś musi obiad zrobić.

— Ja robię tylko kanapki.

— To zrobisz je na ciepło. Weź Akamaru i chodź, pobawi się z Killer'em za domem. Nigdzie dziś nie wychodzę, mało spałem.

Stało się coś? — zapytał. Zaśmiałem się

— Właśnie nie. Przyjdź to ci opowiem.

Dwadzieścia minut później już czułem futro Akamaru przy moich nogach, kiedy wbiegł do mieszkania i zaczął się witać. Potem od razu pobiegł do mojego psa i skakali przez siebie nawzajem. Otworzyłem wyjście na tył domu, a one wybiegły.

— To co jest, brzydalu? — Kiba rzucił od razu, siadając przy kuchennym stole i podsuwając sobie część mojego śniadania.

— Gadałem wczoraj z Naru — burknąłem, a on poderwał na mnie swoje oczy. — To znaczy, próbowałem pogadać, ale to inna kwestia — sprostowałem.

— Gdzie on w ogóle wyszedł? — zapytał, wpychając sobie połówkę jajka do ust.

— Wyjechał — odparłem od razu, a on niemal się zakrztusił.

— Jak wyjechał? Gdzie?

— Do sanatorium... Podobno — dodałem, widząc jak uniósł brew.

— Do tego u nas, czy tego dalej?

— Mnie powiedział, że na obrzeżach miasta. A to są dwa?

— E, to spoko. Tu nas jest tylko czysto pod kątem kontroli. Do tego drugiego jechał wtedy, jak się coś złego działo — mruknąłem w odpowiedzi. — Ale, kurde. Tak nagle?

— Też byłem zdziwiony. Wchodzę wczoraj do domu, idę na górę, a on się pakuje. I jak gdyby nigdy nic powiedział, że wyjeżdża. Tyle.

— On jest strasznie dziwny w stosunku do ciebie. I do mnie, ale to twoja wina. — Podałem mu kawę, milcząc. — No dobra, ale to o czym gadaliście?

— No właśnie o tym i tyle. Powiedział, że jedzie, ochrzaniłem go, że mi się nie podoba jego zachowanie. Chciałem pogadać o wszystkim, ale wpieprzył się Jiraiya i powiedział, że gadka z nim aktualnie nie ma sensu.

— Jakby kiedykolwiek miała. Niepotrzebnie się wcinał.

— Stary, serio. Albo ja mam rację i wszystko jest jakieś dziwnie popierdolone, albo ty masz rację z tym, że on tylko do mnie jest taki nastawiony negatywnie.

— To czemu nie spałeś?

— Myślałem o tobie.

— O mnie? — Wyprostował się.

— O tym, co mi powiedziałeś.

— Jezu, już się wystraszyłem — zaśmiał się. Skarciłem go spojrzeniem. — No to co?

— Doszedłem do wniosku, że jak to tak wygląda, to aktualnie co bym nie zrobił, to jest tylko wybieranie między złem, a ciut mniejszym złem, więc idę na całość. — Uniósł pytająco brew. — Jak wróci z sanatorium, powiem mu wszystko. Jak facet facetowi.

— Łącznie z Sasori'm?

— Łącznie. — Kiba przytaknął. — Powiem najpierw o Sasori'm. Jak będzie chciał mnie dalej słuchać, powiem o Itachi'm. A jeśli nie — w tym momencie się zaciąłem. Nie wiedziałem, co powiedzieć.

— To co?

— Nie wiem. Wyląduje na kanapie, ale u ciebie.

— Jakby co mój dom to twój dom, ale jak teraz tak o tym mówisz, to się zaczynam zastanawiać, czy to wszystko jest dobrym pomysłem. Ta rozmowa w żadnym przypadku nie skończy się pozytywnie, wiesz o tym.

— Wiem.

— To będzie kwestia wyniku negatywnego, albo trochę mniej negatywnego. Ogarniasz?

— Ogarniam — odpowiedziałem. Zamieszał kawę.

— To jak już nie spałeś, to chociaż się poprzytulaliście przed wyjazdem, co? — uśmiechnął się szeroko.

— Nie — odpowiedziałem chłodno.

— Czemu nie? Drażniła go fizyka, którą jednak zdałeś. Nie widzę przeciwwskazań.

— Chuj wie, co go drażniło. Spał na kanapie.

— Wyjebałeś go?! — krzyknął pełen zarzutów.

— Sam poszedł. — Puknąłem go w czoło. Zmarszczył brwi.

— Nie łapie.

— Ja też nie. "Muszę dziś pobyć sam" — zacytowałem go.

— I nic? Jesteście razem czy nie, bo w sumie jak to tak wygląda, to ta rozmowa nie ma sensu. I tak razem nie żyjecie.

— Jesteśmy. — Trwałem przy tym twardo.

— Ta, na zasadzie umowy dżentelmeńskiej chyba. Nie brakuje ci seksu? — zapytał po chwili.

— Co ty tak nagle o seks? — zdziwiłem się.

— Bo mi brakuje i szukam wsparcia — rzucił poważnie, ale zaraz po tym zaczęliśmy się śmiać.

Prawdę mówiąc brakowało mi, i to jak cholera. Seksu, bliskości, tulenia, pocałunku. Czegokolwiek.

— Ostatnio była u mnie Ino.

— I co? — zaskoczył mnie. Pozytywnie.

— Pachniała jakąś męską wodą. — Emocje mi opadły. — Nie zrozum mnie źle, nie mam problemów z erekcją, ani nic. Pierwszy raz mogło dojść do czegoś więcej, ale im bliżej mnie była, tym większe miałem wrażenie, że przed chwilą u kogoś to robiła. To nie było fajne.

Zaniepokoiło mnie to. Ino mówiła, że pracuje tylko za barem. W takim, a nie innymi miejscu, gdzie facetów jest pełno. Ale Kiba nie mówiłby tego, gdyby faktycznie nie poczuł od niej jakiegoś kolesia.

— I co zrobiłeś?

— Chyba wyczuła, że coś jest nie tak. Odpuściła, chwila jałowej rozmowy i stwierdziła, że musi się zbierać — powiedział, bawiąc się łyżeczką. Rzucił ją na stolik. — Nie wiem, przestaje mi zależeć.

— No co ty.

— No sorry, Sasuke! Może ty masz siłę biegać odwiecznie za Naruto, bo coś tam już było i coś może będzie. Ale ja z Ino to jest wyjątkowo nieśmieszna zabawa. Ostatnio łapię się na tym, że coraz częściej chcę już wakacje tylko po to, żeby kogoś wyrwać. Zupełnie nowego, z daleka. I najlepiej brunetkę. I o dziwo, nie przeszkadza mi to.

— Ona w ogóle jedzie z nami? — zapytałem.

— Pies ją trącał. Bardziej Doi i Temari siedzą w sprawach organizacji. A Naru w ogóle jedzie?

— Powiedział mi, że wszystko bez zmian. Jak ustaliliśmy z wami.

— No okej. To podpytam dziś ludzi. Ogarnę jak to wygląda i dociągnę do końca. — Klasnął w dłonie, ale nagle jakby posmutniał . — Chcesz z nim przed tym wyjazdem rozmawiać? — Kiwnąłem na tak. — To co jakbyście faktycznie się... rozeszli? Albo zawiesili, nie wiem.

— Nie myśl o tym, nie kombinujmy. Jakby się coś zjebało, to między nami, a nie w ekipie.

Przytaknął głową. Włożyłem naczynia do zlewu, gdy nagle coś stuknęło w okno. Zaczął padać deszcz.

— Zawołam psy. — Kiba wstał i wyszedł z kuchni. — Masz może jakąś dużą karmę? Bo nic nie zabrałem do mojego.

— Jest tego pełno nad piecem, bierz co chcesz — odkrzyknąłem mu i usiadłem na jego miejscu.

W tym samym momencie dostałem SMSa. Sięgnąłem po telefon. Wydało mi się to podejrzane, bo wiadomość strasznie długo się otwierała. Dodatkowo nie znałem tego numeru. Dopiero gdy Kiba skończył wycierać psom łapy, na ekranie pojawiło się zdjęcie wykonane na podkładzie statku. Machała do mnie dziewczyna w nieziemsko długiej sukience, a w tle widziałem Statuę Wolności.

Już wiedziałem, kto przysłał te zdjęcie.

— Sporo go musiał kosztować ten MMS. — Usłyszałem nad ramieniem i prawie spadłem z krzesła ze strachu. — Fajna ta modelka. — Kiba zabrał mi telefon, by przyjrzeć się bliżej. — Przynajmniej wiesz, że chłopak żyje. Gadałeś mu?

— O czym? — Oddał mi komórkę.

— Że chcesz powiedzieć wszystko Naruto.

— Nie zamieniłem z nim słowa od wtedy, gdy ostatni raz go tu widziałem — odpowiedziałem. Spojrzał na mnie.

— Tęsknisz? Ale szczerze.

— Aż do teraz nie myślałem o nim w żadnej innej kategorii oprócz: „problem, który muszę przekazać Naruto".

— A teraz jak o nim myślisz?

— Że się sukinkot ładnie bawi w tych Stanach.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro