Odcinek 98

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

09.07.2014 | 12.10.2023

Ten dzień minął mi wyjątkowo... przygnębiająco. Kiba posiedział u mnie dwie godziny. Psy jadły albo spały, a my cicho marnowaliśmy czas, ślepo wlepiając oczy w telewizor. Razem wyglądaliśmy na przybitych, mimo wizji nadchodzących wakacji i zdanej szkoły. Jakby coś wisiało w powietrzu, albo jakbyśmy stracili nadzieje na lepsze jutro. Gdy psiarz wrócił do domu i zostałem sam, nie umiałem znaleźć sobie miejsca. Nie miałem ochoty na wychodzenie gdziekolwiek, więc włóczyłem się po domu, szukając jakiegoś zajęcia.

Wpadłem na genialny i bardzo produktywny pomysł, żeby zrobić listę kończących się w domu produktów. Naruto zabronił mi kupować nowych rzeczy. Ale po powrocie nie zauważy, czy coś zostało dokupione czy też nie, bo zdąży się to zużyć. Tchnięty jakąś pozytywną energią z przygotowaną kartką zacząłem przechadzać się po mieszkaniu i zaglądać w każdą szafkę. Miałem nadzieję zapełnić ją listą zakupów. Jednak ja na złość wszystko było nowe, a ja nie byłem na tyle zdesperowany, by pobiegnąć po saszetkę kurkumy, bo obecna była otwarta. Cały mój misterny plan diabli wzięli.

Usiadłem zły przed telewizorem, bezcelowo przerzucając kanały. Nigdy nie sądziłem, że coś takiego wyprowadzi mnie z równowagi. Nie mogłem jak zwykły podatnik pójść do sklepu i kupić kilka rzeczy. Nie wiem jak żyją książęta. Chyba zdechłbym z braku obowiązków.

Zacząłem zastanawiać się, czy może nie pójść kupić coś sobie, na co akurat zezwolenie dostałem. Ale nie miałem ochoty. Wyjątkowo byłem osobą z ograniczoną ilością potrzeb. Miałem fajki, miałem spodnie, siedziałem w pełni wyposażonym mieszkaniu. Poza tym, jakiekolwiek zakupy osobiste oznaczały podróż do centrum, na co się dziś nie nadawałem. Marzyłem o małym supermarkecie za rogiem.

Zapowiadało się wyjątkowo dziwnie. Ja, pies i Jiraiya. To nawet gorzej, niż bycie samemu. Rano nie wyjdę z pokoju, dopóki on nie pojedzie do pracy, po czym do popołudnia będę siedział jak manekin w salonie tylko po to, by przed jego powrotem zawinąć się na górę i kontynuować moje "sztywne" zajęcie. Miałem nadzieję, że nie będzie chciał zainicjować wspólnego jedzenia obiadów przy jednym stole.

W sumie ta sytuacja była paskudna. Byłem tu praktycznie za darmo, miałem wszystko pod nosem, a jeszcze wybrzydzałem i unikałem mieszkańców. Ciągle uciekałem i najchętniej zamknąłbym się w pokoju, wychodząc z niego tylko o ustalonych porach po jedzenie. To ja powinienem biegać za Jiraiyą, lizać mu stopy i tolerować wszystkie dziwactwa. A jest na odwrót. Tylko że nikt nie chce tutaj bym okazywał wdzięczność. Nawet mi to uniemożliwiają. Naprawdę to wygląda jak trzymanie w złotej klatce. Teraz tylko czekać, aż się mną znudzą.

Nie mogłem być w tym miejscu. Wiem, że to bezczelne i niedorzeczne, ale nie wytrzymam tutaj mając pod nosem wszystko, bez raniącego moje uczucia blondyna. Samotność w tym miejscu jest tak dobra, że aż nie do zniesienia. Chyba zdecyduję się przenieść na te dwa tygodnie do Kiby.

I wypadałoby w końcu pójść do mamy. Porozmawiać o tym całym pomyśle "odesłania" mnie do Kioto. Im bardziej o tym myślę, tym bardziej mnie to przeraża i nie przekonuje jednocześnie. Mam wrażenie, że to jedno wielkie kłamstwo mojego brata. Nad wyraz skuteczne.

Z resztą już nie poradziłbym sobie w Kioto. Właściwie to nigdy tam sobie nie radziłem. Gdy byłem mały i byli przyjaciele – było fajnie. Ale później wyjechali. Nic już nie było, nikogo nie było. Nawet miejsca do którego mógłbym uciec, gdy katował mnie brat. Chociaż może teraz, gdy byłbym tam sam, znalazłbym swoje miejsce? Zaczął wszystko "od nowa" w miejscu do którego należę?

Nie.

Za bardzo tęskniłbym za ludźmi tutaj.

Może udałoby mi się wykorzystać obecną sytuację? Naruto teraz nie ma, przeniósłbym się do Kiby. Nakłamał rodzicom, że z Naruto już nie żyje, a szkołę przecież zdałem. Może ojciec odpuści? Pomyśli, że "zmądrzałem", a gdy sprawa przycichnie nawet nie zauważą, że wróciłem do domu Uzumakiego.

O ile nie wpadną na samarytański pomysł przyjęcia mnie z powrotem do domu. "Sasuke, wróć do domu. Już nie jesteśmy źli". Na co odparłbym, jak niewdzięcznym i okropnym synem jestem i nie zasługuję na powrót. Czysta komedia. Prawdę mówiąc, z domem rodziców jest tak samo jak z Kioto i domem Naruto.

Nie mogłem tam być.

Moje przemyślenia przerwały otwierające się drzwi. Killer zauważył Jiraiye i pobiegł w stronę wejścia. Ja ani drgnąłem z kanapy, siedząc plecami do niego. Nie miałem też ochoty się odezwać. Jednak coś było nie tak. Killer cieszył się z jego powrotu wyjątkowo głośno. Za bardzo. Lubił Jiraiyę, ale tak ostro reagował tylko na mnie, Kibe lub...

Zerwałem się z kanapy i stanąłem twarzą w twarz z Naruto. Poderwał głowę znad psa i spojrzał przed siebie, prosto na mnie. Był bardzo zaskoczony moim widokiem.

— Ty w domu? — zapytał.

— Ty też? — zdziwiłem się. Przecież miał być w sanatorium.

— Myślałem, że skoro masz wolne, to gdzieś wyszliście całą paczką — rzucił, ściągając buty. — Przyjechałem tylko szybko po teczkę z wynikami, bo zapomniałem spakować.

Rozebrał do końca obuwie i minął mnie bez słowa. Chciałem mu powiedzieć, żeby się zatrzymał, ale sam nie wiedziałem po co miałby to robić.

Dla mnie oczywiście, ale po co.

— Ej, Naru...

— Nie mam czasu, taksówka czeka przed domem — powiedział, wchodząc po schodach. Nie zatrzymałem go.

— Można cię tam odwiedzać? — zapytałem z dołu, aby fizycznie nie przeszkadzać mu swoją osobą, gdy szukał potrzebnych papierów. Nie odpowiedział.

Czekałem na dole i jedyne, co chodziło mi po głowie, to zatrzymanie go. Bez przyczyny. Całe to tempo było za szybkie. Jego nagły wyjazd i nagłe pojawienie się. Dopiero gdy go zobaczyłem dotarło do mnie, jak ciężki będzie ten okres bez niego.

Zbiegł na dół, cały roztrzepany, z brązową teczką w dłoni. Naprawdę się śpieszył. Ale gdy był obok mnie, dosłownie wbiegłem przed niego. Zatrzymał się zaskoczony tak blisko, że stykaliśmy się czubkami nosów.

— Taksówka czeka. — Machnął zrezygnowany teczką w stronę zamkniętych drzwi.

Nie chciałem go puścić. Miałem chore wrażenie, że jeśli to zrobię, to już go nie zobaczę.

Oparłem czoło o jego i objąłem jego twarz dłońmi. Chciałem, żeby na mnie spojrzał. Nie na drzwi, nie na psa, nie między moje oczy czy na boki, ale na mnie. Żeby przez chwilę nie myślał o innych rzeczach tylko skupił się na tym, że stoję przed nim i go trzymam. I ku mojemu zdziwieniu, zrobił to. Z początku niechętnie, ale po chwili jakby czytał mi w myślach. Wbił we mnie pytające, ale skupione spojrzenie. Wiedziałem, że nie było żadnego pytania. Wiecznie coś między nami kwestionowaliśmy albo nie rozumieliśmy. Pytające spojrzenia między nami to już chyba przyzwyczajenie. Gdzieś zawiesiło się to pytanie o nas, którego żaden nie był w stanie sformułować. A jeśli w końcu któremuś z nas by się udało, wierzę, że nie ma odpowiedzi.

Położył mi wolną rękę na biodrze. Drugą, w której trzymał teczkę, oparł na moim prawym ramieniu.

Patrzyłem na niego przez chwilę, aż w końcu pocałowałem go. Też to zrobił, po czym powtórzył. Delikatnie chwytał i dłużej niż zwykle przytrzymywał moje usta. Jakbyśmy całowali się pierwszy raz. To było dziwnie chłodne i wywoływało mieszane, przykre uczucia. Oboje czuliśmy ten pocałunek. Jednocześnie, jakby wisiało nad nami przekonanie, że to nasz ostatni pocałunek.

Miałem wrażenie, że chciałem mu przekazać wszystko przez tę chwilę, ale strach mnie sparaliżował. Nie wiem czego się bałem, skoro nie miałem już nic do stracenia.

A może właśnie miałem?

Uniósł oczy i spojrzał we mnie jeszcze raz. Nic nie powiedziałem, on też nie. Jego wzrok był czytelny jak nigdy. Czułem każdym nerwem na ciele, co chciałby mi powiedzieć. Doskonale słyszałem to niewypowiedziane zdanie, które było idealnym podsumowaniem tego, co się między nami działo i odpowiedzą na pytanie, które nie padło.

Mrugnął, spuścił wzrok i wyszedł z domu. Po chwili taksówka odjechała.

Stałem, nie płacząc. W głowie odsłuchiwałem jego głos, mówiący słowa, których nie wypowiedział.

"Przepraszam, ale nie wiem".

*

Zakończenie szkoły nie wzbudzało w mojej klasie większych emocji. Nasza grupa się nie rozstanie, idziemy do budynku obok praktycznie w tym samym składzie. Nauczyciele będą inni, ale nasi starzy będą mijać nas codziennie na korytarzu. Cała ceremonia i teksty dyrektorki o tym, jak to otwiera się przed nami "nowa droga" to był czysty pic na wodę. Nic się nie zmieni. Tylko materiału do nauki będzie więcej.

Było mi jedynie smutno z powodu Neji'ego. Ostatnie tygodnie szkoły bardzo się z nim zżyłem, a teraz będę go rzadko widywać. Szedł do szkoły na drugim końcu miasta, z trudnościami przeprowadził się do najbardziej oddalonej części miasta. Jego ojciec zachowywał się tak, jakby go nie znał. Matka podtrzymywała ostrożnie stronę ojca. Prawie jak u mnie. Tylko że ja nie zostałem ze wszystkim sam, tak jak on. Wiedzieliśmy jednak, że to było najlepszym wyjściem. Że w końcu musiał postawić na swoim, odciąć się od toksycznego domu i pójść swoją drogą. Zostać tym pieprzonym fryzjerem, nie zważając na to, że zacznie żyjąc w gównianej ruderze i pracując w małym barze. Wierzyliśmy, że mu się uda i byliśmy w to wszystko bardzo zaangażowani. Kto jak kto, ale on zawsze mógł na mnie liczyć. Neji był chyba jedyną osobą, co do której nie mieliśmy wątpliwości, że się nie stoczy i nas nie zostawi. Co do drugiego, ze strony ekipy mógł liczyć na to samo.

Ino uciekała przed Kibą, a goniła mnie. Ale teraz to ja uciekałem przed nią. Dziwnym wydaje mi się to, co powiedział Kiba i nie umiałem być przy niej zupełnie szczerym i wyluzowanym. Zachowywałem dystans, a ona wyczuwała, gdy coś było nie tak. Jak barometr nadchodzącą burzę. Przez to wszystko sama zaczęła uciekać i przede mną.

Nagły wyjazd Naruto był jak fajerwerk – wszyscy byli w szoku, ale emocje szybko opadły. Za dwa tygodnie wróci, a wszyscy i tak byli zajęci planowaniem naszego wypadu. Nawet specjalnie nie zauważą jego nieobecności.

Tylko ja czułem się w tym wszystkim... obco.

Niby biegałem z Doi'em po sklepach, obgadywałem z Sai'em namioty i organizowałem jedzenie na drogę z Hinatą, ale myślami byłem gdzieś indziej. Cały czas miałem wrażenie, że szykowałem coś, w czym nie wezmę udziału. Byłem bardzo zdystansowany do wyjazdu, jak przy Ino. Ludzie to widzieli oczywiście. Ale wszyscy tłumaczyli to brakiem Naruto. A ja, z braku pomysłów, też tak robiłem. Chociaż to chyba nie do końca było to. Gdybym faktycznie czuł się jak kosmita przez brak mojego chłopaka, pojechałbym do sanatorium. Zadzwoniłbym. Powiedział o tym ludziom. Nic z tego nie zrobiłem.

Co najlepsze, a może najgorsze – nie tylko zniknął Naruto, ale też Jiraiya. Nie pokazał się w domu ani razu od dnia, gdy Naruto wyjechał. Już myślałem, że może został razem z nim w sanatorium, ale od osób, które były u mojego chłopaka zaraz na drugi dzień dowiedziałem się, że Jiraiya cały czas pracuje i nie ma wolnego.

Kolejna komiczna sytuacja. Mój chłopak uciekł ode mnie, jego opiekun również. Myślałem, że problemem jest ich obecność, a gdy zostałem sam, przeszkadza mi ich brak. Pewne Jiraiya siedział w pracy cały dzień, odwiedzał blondyna, a noc przesypiał w hotelu w centrum. A mnie porzucili jak psa. Sam tego chciałem, a gdy do tego doszło miałem ochotę złożyć reklamację.

Przez to praktycznie nie bywałem w domu. Nieoficjalnie przeniosłem się do Kiby. Poszedłem do niego z psem po zakończeniu roku szkolnego i jakoś tak wyszło, że od tego czasu w domu pojawiałem się tylko po świeże rzeczy. Ale oficjalna wersja jest taka, że "wpadłem pograć do Kiby".

Chyba bałem się tego domu. Gdy byli w nim ludzie, atmosfera była wiecznie nieodpowiednia, a ja czułem się w jak gość. Dom był dla mnie zawsze niedostępny. Nie mogłem w nim nic robić. A teraz, gdy byłem w nim sam miałem wrażenie, że ten dom mnie nienawidził. Że każdy mebel szydził ze mnie albo klął za to, że nic do niego nie wniosłem. Wolałem więc zaszyć się u Kiby, niż przechodzić moją prywatną paranoję ulicę dalej.

Pierwszy tydzień innym minął szybko, mój czas się ciągnął. Robiłem dużo, organizowałem wiele, a czas jakby się zatrzymał.

Codziennie zamierzałem się z pójściem do mamy. Codzienne tego nie robiłem. Niby nic mnie nie powstrzymywało, ale też nic nie pchnęło, bym to w końcu zrobił.

Z Sasori'm nie rozmawiałem. W ogóle nie chciałem mu odpisywać na tego MMSa, ale nie chciałem też wyjść na sknerę, który nie wyśle wiadomości do Stanów, bo za drogo. Duma była silniejsza i odpisałem tylko, żeby nie podrywał modelki ze zdjęcia. Odesłał mi uśmieszek. Nie myślałem o nim, ale czułem, że gdyby był teraz w Tokio to u niego "grałbym w gry", nie u Kiby. Przynajmniej w jednej kwestii umiałem być ze sobą szczery.

— A ten? — Wskazałem na kolorowy koc w koszyku. Neji podszedł i przyjrzał mu się. Widziałem, że wpadł mu w oko.

— Ooo, nie, nie, nie. — Pokręcił nagle głową i odszedł do półek z poduszkami. Spojrzałem na wybraną przeze mnie narzutę nie rozumiejąc, o co chodzi.

— Czemu nie? Miękki jest. — Chwyciłem go.

— A widziałeś cenę? — zapytał. Przekręciłem pakunek tak, by dojrzeć metkę.

— Nie ma aż takiej tragedii. Lepiej kupić raz, a dobrze.

— Jak będę miał swoje mieszkanie i dobre zlecenia, to będę tak myślał — mruknął, nie przerywając poszukiwania poduszek.

Z racji tego, że mieliśmy wolne, a Neji potrzebował zakupowego partnera, zgodziłem się towarzyszyć mu w jego zbiorach do mieszkania. Po kolei zaliczyliśmy sklepy na przedmieściach, a Neji instynktownie znajdował wszystko, co miał zapisane na swojej liście zakupów. Ja, zamiast pomagać, byłem jak kula u nogi. Plątałem się, rozglądałem bez celu i zdecydowanie nie przyśpieszałem całego procesu. Chciałem mu pomóc, ale gdy już doszło do zakupów, najzwyczajniej nic mi się nie chciało. Oprócz chodzenia za nim i noszenia toreb nic nie robiłem. Byłem tam ciałem, ale dusza gdzieś mi zasnęła.

— To ja ci to wezmę. — Wrzuciłem koc do małego wózka z zakupami. Wyjął go.

— Trzymaj się planu. W kwestii koca nie mogę przekroczyć tej sumy. — Wskazał ją palcem. Odepchnąłem jego dłoń i zabrałem mu koc.

— Ale spodobał ci się, to ja za niego zapłacę.

— Oszalałeś? — Napiął się jak oburzona nastolatka. — Nie zgadzam się.

— Już nie strzelaj takich fochów jak urażona prostytutka. Kupię go i już nic nie dostaniesz na domówkę. — Wcisnąłem koc między inne rzeczy w wózku.

— Nie robię domówki, mam jakiś lewych sąsiadów. Współlokator mnie ostrzegł. — Spochmurniał.

— No to kupuję ten koc dla siebie, gdyby nastała ewentualność mojego nocowania u ciebie. Żebym nie musiał przykrywać się byle czym. — Postawiłem na swoim. Już nic nie powiedział, tylko pokręcił głową z uśmiechem.

— W ogóle, to prawda, że zwiałeś do Kiby?

— Nieoficjalnie — mruknąłem w odpowiedzi.

— Nie rozumiem cię. Masz całą chatę dla siebie. Logiczniejsza wydaje mi się ucieczka Kiby do ciebie.

— Nie spędziłeś wystarczająco czasu w tym domu, żeby zrozumieć, o co mi chodzi.

— A co? Nawiedzony? — zaśmiał się. Spojrzałem na niego pełen powagi.

— Gorzej. Obrażony. — Spojrzał na mnie pytająco. — Nieważne. Mów lepiej, jak z rodzicami.

— Cisza. Ojciec mnie nie zna, a matka chowa się za nim — odparł, przeglądając powieszone na środku sklepu żaluzje. — Tyle dobrze, że babcia zawsze była po mojej stronie. Szkoda, że umarła.

— Czemu ją teraz wspominasz?

— Bo gdyby nie jej szalony pomysł utworzenia dla mnie konta za plecami ojca, to teraz nie miałbym z czego robić tych zakupów — uśmiechnął się. — Milionów tam nie ma, ale przez pierwsze trzy miesiące nie muszę gryźć ścian.

— Nie ma to jak rodzina. — Stanąłem po drugiej stronie wieszaków. — Ja za to dalej nie wiem, co moi chcą zrobić ze mną.

— Jak co, dali ci spokój. Najwyżej nie pojawisz się w testamencie.

— Ojciec chyba serio chce mnie odesłać do Kioto — mruknąłem. Przestał przeglądać zasłony i spojrzał na mnie poważnie. Musiałem mu o tym wcześniej nie mówić. — Słyszałem od brata, że z racji Naruto i wyników w szkole zdecydowali się deportować mnie ze stolicy.

— Faktycznie, magii nie miałeś w szkole, ale zdałeś. A z Naruto... No, w każdym razie, co zrobisz?

— Nie wiem. Ani mama, ani tata jeszcze mi tego oficjalnie nie ogłosili.

— To, cholera, zadzwoń do nich i zapytaj, o co chodzi. Twojemu bratu to ja bym nie wierzył we wszystko.

— Nie mogę dzwonić, bo narobię problemów. Musiałbym iść osobiście i pogadać z matką.

— To co ty tu jeszcze robisz? — Uderzył w wieszaki. Odbiły się od siebie.

— Nie wiem. To samo, co ty. Wącham świeczki — rzuciłem i na dowód chwyciłem pierwszą lepszą z półki. Patrzył na mnie przez chwilę bez wyrazu. Zignorowałem to i dalej się wygłupiałem.

— Pójdziemy do ostatniego sklepu, zaniesiemy to wszystko do mnie i jedziemy do ciebie.

— No chyba nie. — Wyprostowałem się.

— Nie podlega dyskusji. — Zaczął odchodzić w stronę kasy.

— Neji, weź! — jęknąłem w jego stronę. Odwrócił się.

— Ty płacisz — oznajmił, patrząc na świeczkę w mojej dłoni, po czym zaczął się ze mnie śmiać. Wziąłem głęboki wdech.

Nienawidziłem tego jego udawania, że nie wiedział, o co mi chodziło.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro