Rozdział 24

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Wyraźnie zaskoczony Shane przyglądał jej się z góry. Wolałaby, żeby przyłapał ją ktoś spoza rodziny Bergerów, ale ostatecznie mogło być gorzej. Mogła po raz kolejny zostać nieprzyjemnie potraktowana przez babcię bliźniaków albo stracić zaufanie Shannon.

– Zgubiłam gdzieś kolczyk – rzuciła, wracając wzrokiem do niekoniecznie najczystszych kwadratowych kafelków. Widziała już jednak znacznie brudniejsze, zachlapane krwią i wnętrznościami.

– Kolczyk? Tutaj? – zapytał jeszcze bardziej zaskoczony niż przed momentem.

– Nie wiem, czy tutaj. Tutaj zorientowałam się, że go nie mam.

Shane stał tak bez słowa i jakiegokolwiek ruchu, dopóki po raz kolejny nie podniosła na niego wzroku. Wówczas zaczął udawać, że się rozgląda. Nie schylił się, by pomóc jej w poszukiwaniach. Może jednak to dobrze, że nie przyłapał jej Frank, a właśnie Shane.

– Co tam się dzieje? – mruknął, gdy w końcu dostrzegł za oknem swoją matkę i policjanta z Odessy.

– Gdzie?

– Nieważne.

Anastasia podniosła się z ziemi i otrzepała ręce. Zerknęła na zaabsorbowanego widokiem za szybą Shane'a, po czym bez słowa podeszła do zlewu i umyła dłonie. Kiedy znów odwróciła się w stronę nastolatka, nadal wlepiał wzrok w ten sam kierunek. Phoebe i Oscar musieli zacząć rozmawiać ciszej, bo mimo otwartego okna w kuchni nie było już nic słychać.

– To co z tym lasem? – zapytała, korzystając z okazji, że jest z Shanem sam na sam.

– Przecież już mówiłem.

– Tylko tyle, że powiesz mi jutro.

– No właśnie.

Anastasia otworzyła usta, żeby jakoś to skomentować, ale ostatecznie tylko wzięła wdech. Pokiwała głową, czując, że jeszcze moment i zacznie się śmiać. Powaga Shane'a bawiła ją znacznie bardziej, niż powinna. Naprawdę nie widziała różnicy w tym, czy chłopak oznajmi jej swoją decyzję dzisiaj, czy jutro. Wcale nie wyglądał, jakby się wahał. Po prostu stwierdził sobie, że zrobi to jutro i tak musiało zostać. Gdy zaczęła się zastanawiać, czy Shane zawsze tak kurczowo trzyma się postanowionych sobie rzeczy, przestało jej być do śmiechu. Równie dobrze półtora roku wcześniej mógł postawić sobie za punkt honoru ukaranie Paula, który odrzucił jego siostrę.

– Niech będzie, ale skoro mam tyle czekać, to lepiej, żeby odpowiedź była twierdząca.

Kąciki ust Shane'a ani drgnęły. Wzruszył tylko ramionami, po czym bez słowa przeszedł z kuchni na korytarz. Chwilę później był już w przedsionku, więc Anastasia przypuszczała, że idzie dotrzymać matce i Holdenowi towarzystwa. Teoretycznie mogła zostać w kuchni i patrzeć na rozwój wydarzeń, ale praktycznie była już częściowo spalona. Jeśli Shane przypadkiem zerknąłby w stronę okna i ją zauważył, wówczas nie wykpiłaby się już niczym. Pozostawał jej po prostu powrót do jadalni.

Jej krzesło było odsunięte, mimo że na pewno oparcie stykało się z krawędzią stołu, gdy opuszczała to pomieszczenie. Siadając, zerknęła na Teddy'ego, którego policzki znów były czerwone. Chłopiec nie podniósł na nią wzroku, grzebał łyżką w pustym naczyniu po zupie. Z kolei Shannon zajmująca miejsce po jej drugiej stronie wpatrzona była w telefon. Anastasia żałowała, że Twitter nie oferował funkcji ustawienia powiadomień o wpisach osoby, której się nie obserwowało. Niby mogła stworzyć fałszywe konto, jednak czy profil bez żadnych wpisów i obserwujących, a na dodatek założony w tym miesiącu nie byłby zbyt oczywistym znakiem, że został stworzony tylko w celu śledzenia nastolatki? Bezpieczniej było po powrocie do wynajmowanego domku po prostu sprawdzić, czy pojawiło się coś nowego.

Kilka minut później Phoebe wróciła i oskarżycielskim tonem zapytała członków swojej rodziny, dlaczego naczynia nie są jeszcze pozbierane. Shannon poderwała się jako pierwsza, Frank trochę się ociągał, a Shane nadal nie wrócił. Anastasii nie pasował ten ostatni fakt. Jeżeli nastolatek wyszedł, żeby zobaczyć, o czym jego matka rozmawia z Oscarem Holdenem, wówczas Phoebe raczej kazałaby mu wrócić z nią do domu. Gdy Anastasia była w kuchni, nie słyszała, by drzwi wejściowe trzasnęły, ale wówczas nie zwróciła na to uwagi. Widziała jedynie, że Shane wchodzi do przedsionka i na podstawie tego założyła, że zaraz wyjdzie. Może został w domu, a może faktycznie wyszedł, lecz bynajmniej nie po to, by wspomóc matkę.

Pojawił się, gdy wszystkie talerze były już na stole. Anastasia omiotła jego sylwetkę wzrokiem, gdy przechodził przez jadalnię, by dostać się na drugi koniec pomieszczenia. Siedział dzisiaj między Lily-May a swoim młodszym bratem. Nic w jego chodzie się nie zmieniło – ta sama lekko pochylona głowa, skurczone ramiona i długie kroki. Wyglądał dokładnie tak, jak kilkanaście minut wcześniej w kuchni.

Anastasia co jakiś czas zerkała na Shannon, żeby zacząć z nią rozmowę. Dziewczyna jednak patrzyła w zupełnie innym kierunku. Zdawała się obserwować brata i Lily-May, co jednak agentka wywnioskowała z jej niezadowolonej miny, a nie spojrzenia.

– Dlaczego tak jej nie lubisz? – rzuciła nagle, przechylając się lekko w stronę osiemnastolatki. Powiedziała to jednak tak cicho, że Shannon chwilę zajęło zorientowanie się, że w ogóle coś usłyszała.

– Co? Kogo?

– Przecież wiesz, o kim mówię.

Shannon znów zerknęła w stronę tamtej dwójki, po czym natychmiast wróciła wzrokiem do Anastasii, która tylko skinęła głową. Córka Bergerów w pierwszej chwili chciała zaprzeczyć, a w drugiej dowiedzieć się, czy to faktycznie aż tak widać. Ostatecznie jednak postanowiła wrócić do jedzenia. Tylko na dosłownie sekundę, bo zaraz znów patrzyła na siedzącą obok szatynkę. Właściwie co jej szkodziło powiedzieć? Wszystko i tak zaraz miało się skończyć, a goście wrócić do swoich własnych domów.

– A muszę mieć w ogóle jakiś powód?

Anastasia przekrzywiła głowę, odkładając widelec. Ledwo powstrzymała się przed złożeniem dłoni w wieżyczkę i wygłoszeniem mowy nauczycielskim tonem. Zamiast tego wypuściła powietrze z płuc i przez chwilę po prostu przyglądała się Shannon. Lekko chropowata z bliska twarz nastolatki wyrażała co najwyżej znudzenie. Zupełnie jakby ciągle przewracała oczami, mimo że nie zrobiła tego ani razu.

– Nie, ale mogłabyś mieć.

Shannon wzruszyła ramionami i wygięła jeden kącik pełnych ust w dziwnym grymasie. Nie potrzebowała powodu, żeby kogoś nie lubić. Jeżeli coś nie pasowało jej w danej osobie, to po prostu to wszystko działo się samo. Na dodatek Lily-May irytowała ją swoim wścibstwem, ale akurat o tym Shannon nie chciała wspominać.

– Jest taka... bezbarwna.

– Bezbarwna – powtórzyła Anastasia, znów chwytając sztućce w dłonie.

– Tak, bezbarwna – mruknęła Shannon nagle rozdrażniona. Niemal czuła, że następne pytanie będzie dotyczyć tego, co właściwie rozumie przez takie określenie. Nic podobnego jednak nie padło. Przez dłuższą chwilę żadna z nich się nie odezwała.

– A ja?

Shannon uniosła brwi, a na jej usta wypełzł uśmiech, którego Anastasia jeszcze nie widziała. To pytanie znacznie bardziej podobało się osiemnastolatce. Sprawiło wręcz, że przeszedł ją przyjemny, elektryzujący dreszcz.

– Anastasia – zaczęła, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią – na pewno intensywnie, ciemna czerwień... może karmin.

– Wolę karmazyn.

Shannon roześmiała się cicho, po czym wróciła do jedzenia. Uśmiech jednak nie zszedł jej z ust. Sama nie wiedziała, co aż tak ją rozbawiło, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Shannon od powodów bardziej obchodziły skutki. Zazwyczaj. Nie dotyczyło to tych naprawdę dobrych powodów, obok których po prostu nie dało się przejść obojętnie. Tych, które aż prosiły się, by skutek był poważny.

Reszta obiadu okropnie dłużyła się Anastasii. Miała jeszcze wiele do zrobienia, a godziny spędzone na pracy przeciekały jej przez palce. Myślała nawet o wyjściu od razu po drugim daniu, ale nie wytrzymałaby ze świadomością, że w ten sposób mogłaby przegapić coś ważnego. Podczas deseru, gdy Shannon poszła z dziećmi do salonu, by opowiedzieć im świąteczne bajki, a Shane i Lily-May pochłonięci byli swoją własną rozmową, Anastasia nieco bardziej zaangażowała się w trwającą dyskusję. Wciąż nie wtrącała się zbyt często, ale przynajmniej słuchała z należytą uwagą.

Rozmowa zeszła na temat dzieci, a następnie edukacji. Hailie zapytała Phoebe, czy w Lake Lafayette jest jakaś szkoła, czy bliźnięta i mały Frankie muszą jeździć gdzieś indziej. Pani Berger szybko wyjaśniła, że najbliższa placówka znajduje się w Odessie i jest tylko jedna, więc dzieci tutaj nie mają zbyt dużego wyboru. Odpowiedź skłoniła Anastasię do kolejnych przemyśleń, mimo że przecież wiedziała to wszystko już od jakiegoś czasu. Dopiero teraz dotarło do niej, że szkoła naprawdę jest jedna.

Gdy zapytała dzisiaj Franka o nagie zdjęcia żony Oscara Holdena, usłyszała, że miała je właśnie cała szkoła. Szkoła Shane'a i Shannon. Od razu zaczęła się zastanawiać skąd i z jakiej racji uczniowie weszli w posiadanie takich fotografii. Oscar nie wyglądał na kogoś, kto mógłby wychowywać już nastoletnie dzieci, chyba że urodziłyby się one, gdy był jeszcze naprawdę młody. Nie chodziło więc raczej o to, że nastolatkowie śmiali się ze zdjęć matki kolegi czy koleżanki z klasy. Louise musiała mieć coś wspólnego ze szkołą.

Anastasia przestała słuchać dalszego przebiegu rozmowy. Czasami tylko kiwała potakująco głową, gdy dotarły do niej jakieś słowa albo po prostu inne osoby to robiły. W rzeczywistości przypominała sobie teraz wszystko, co przez te kilka dni zapisywała w notesie. Było tam jedno nawiązanie do szkoły. Danielle Ferry pracowała w szkole średniej jako nauczycielka matematyki. Ta sama Danielle, która najpierw czuła się śledzona, a którą następnie napadnięto, próbowano zgwałcić i której na dodatek odcięto pukiel włosów. Paul Simmons, zamordowany w lesie chłopak, również uczył się w tej placówce. Jednak Sophie Timms, która zaginęła w zimowisku przed dwoma laty, nie. Znów coś nie pasowało.

Sfrustrowana ścisnęła widelczyk do ciasta w dłoni. Zawsze coś się nie zgadzało, więc spychała te podejrzenia w dalszy kąt świadomości. Tym razem nie chciała tak łatwo odpuścić. Chciała kolejny raz to wszystko przemyśleć, rozpisać, połączyć kropki, których teraz nie była w stanie dostrzec.

Gdy goście w końcu zaczęli się rozchodzić, a ona sama również wyszła z domu Bergerów, niemal nie pobiegła do tego wynajmowanego. Znów żałowała, że ma tylko mały notes, a nie wielką tablicę. Brakowało jej przejrzystości, przez co nie potrafiła sobie tego wszystkiego odpowiednie poukładać. Ściskała słowa na papierze, w ogóle nie rozprężając skłębionych w głowie myśli.

Zdjęła buty, rzuciła kurtkę na kanapę i pognała do sypialni, żeby wygrzebać notes z jednej z szuflad starej komody. Wcale nie zwróciła uwagi czy to na walizkę, czy na róg kołdry. Zupełnie o tym nie myślała, zależało jej jedynie na spisaniu spostrzeżeń, z których zdała sobie sprawę podczas deseru. Coś jej umykało.

Rozsiadła się na dwuosobowej kanapie w salonie i odblokowała telefon. Wpisała w wyszukiwarkę internetową imię i przypuszczalne nazwisko żony Oscara Holdena, dokładając do tego jeszcze nazwę miejscowości oraz stan. Trafiła na stronę szkoły średniej w Odessie. Louise co prawda nie była nauczycielką, ale pracowała w sekretariacie. To dlatego jej zdjęcia wywołały taką furorę. Anastasia jednak wciąż nie wiedziała, jak właściwie trafiły do uczniów. Teoretycznie istniał sposób, żeby to zmienić, jednak dość ryzykowny. Właściwie istniały nawet dwa.

Mogła ujawnić się przed Oscarem, którego wciąż jeszcze całkowicie nie wykluczyła z kręgu podejrzanych, szczególnie po dzisiejszych groźbach skierowanych do Phoebe. W ten sposób ryzykowała jednak, że nigdy nie pozna prawdy, chyba że za jakiś czas z gazet. Gdyby sprawcą był faktycznie Holden, wówczas wiedza, że kręci się obok niego FBI, na pewno powstrzymałaby go przed jakimikolwiek działaniami przynajmniej na pewien czas. Z dwojga złego Anastasia już wolała tylko domyślać się, kto rozesłał te zdjęcia, niż ryzykować takim obrotem spraw.

Drugi sposób też nie był całkowicie bezpieczny. Wciąż miała numer telefonu do Danielle Ferry, która jako pracownica tej samej szkoły, w której wszystko się wydarzyło, na pewno coś wiedziała. Anastasia jednak musiałaby się mocno nagimnastykować, żeby nauczycielka matematyki powiedziała jej cokolwiek na ten temat. Poza tym potrzebowała dobrego powodu – dlaczego jako dziennikarkę miałoby ją to interesować? Gdyby jej się poszczęściło, sama szansa na znalezienie napastnika mogłaby przekonać Danielle do zwierzeń. W najgorszym wypadku kobieta powie Louise, że jakaś niezależna dziennikarka śledcza o nią wypytywała. Danielle nie dysponowała nawet prawdziwymi danymi Anastasii, więc ryzyko zdemaskowania niemal nie istniało.

Znalazła odpowiedni numer w ostatnio wybieranych i szybko go nacisnęła. Gdyby zaczęła się zastanawiać, nie zadzwoniłaby. Zdobywała informacje, podając się za zupełnie kogoś innego. Na szczęście jednocześnie nie była na tyle głupia, by podszywać się za jakąś znaną osobę, więc nie powinna wpędzić się w zbyt duże kłopoty. Wiedziała jednak, że przełożony nie pochwaliłby jej metod. Może gdyby nie kazał jej pracować pod przykrywką, to nie musiałby posuwać się do takich rzeczy.

Z każdym kolejnym sygnałem coraz bardziej chciała się rozłączyć. Jednocześnie coraz mocniej wierzyła, że Danielle będzie w stanie powiedzieć jej coś istotnego.

– Słucham?

– Dobry wieczór, pani Ferry. Nie wiem, czy...

– Dowiedziała się pani czegoś? – zapytała wyraźnie ożywiona Danielle.

Czyli jednak ją zapamiętała. Anastasia nie była pewna, czy to dobrze, czy źle. Wiedziała jedynie, że jej gardło na moment się zacisnęło, a wolna dłoń od razu sięgnęła po notes.

– Sprawdzam różne możliwości.

– Czyli?

– Mam do pani jeszcze jedno pytanie – odparła wymijająco.

– Znalazła coś pani czy nie? – zapytała Ferry już znacznie mniej entuzjastycznie niż na początku.

– Szukam. Dowiedziałam się, że w szkole, w której pani pracuje...

– Skąd pani wie, gdzie pracuję?

– Z artykułu w internecie – odpowiedziała szybko Anastasia, nawet nie wiedząc, czy kłamie, czy nie. Co prawda znalazła tę informację w bazie danych, ale możliwe, że w artykule również była. – Podobno po szkole krążyły nagie zdjęcia jednej z pracownic.

– A co to ma do rzeczy?

– Właśnie to próbuję ustalić.

Danielle nie odzywała się przez dłuższy moment, przez co Anastasia nieświadomie zgniotła dolną część czystej kartki z notesu. Upewniła się, że na odwrocie nie jest nic zapisane, po czym ją wyrwała i odłożyła na stolik.

– Było takie coś – rzuciła w końcu nauczycielka jakby od niechcenia. Nie zdołała jednak zamaskować tym wahania. – Ponad rok temu, nawet ponad półtora. Dlaczego pani pyta?

– Tak, jak powiedziałam, sprawdzam różne możliwości. – Zapisała słowa Danielle oraz przybliżoną datę. Półtora roku temu był czerwiec. Akcja ze zdjęciami musiała zdarzyć się jednak jeszcze wcześniej, w czerwcu dzieci nie chodziły już do szkoły. Tak czy siak, Paul na pewno jeszcze wtedy żył. – Wiadomo, kto udostępnił te fotografie?

– Nie, a przynajmniej nie oficjalnie.

– A nieoficjalnie?

Anastasia obawiała się, że już zna odpowiedź na to pytanie. Dobrze pamiętała, kiedy pierwszy raz usłyszała o tych zdjęciach. Frank kłócił się z Oscarem i wywołał ten temat niedługo po tym, jak stwierdził, że policjant nie powinien był zajmować się sprawą śmierci nastolatka. Skoro w czasie rozpowszechnienia tych zdjęć Simmons jeszcze żył, to mógł mieć z tym coś wspólnego.

– Nie powinno się mówić źle o zmarłych.

– Oczywiście. Rozumiem. – Nie musiała dopytywać. Zdawało jej się, że nie może chodzić o nikogo innego. To byłby już zbyt duży zbieg okoliczności. – Dziękuję pani za pomoc.

– Lepiej, żeby zrobiła pani z tym coś użytecznego.

Danielle rozłączyła się, zanim Anastasia zdążyła zareagować. Odłożyła telefon i przeanalizowała, co właściwie wnosi ta nowa informacja. Jedynie dawała motyw Holdenowi, by rozprawić się z nastolatkiem, który skompromitował jego żonę przed całą szkołą. Skąd jednak Paul wziął te zdjęcia? Opcji było wiele: Louise mogła zgubić telefon, Paul mógł ją podglądać, a nawet tę dwójkę mogło łączyć coś więcej. Mimo że najbardziej prawdopodobna wydawała jej się pierwsza opcja, trzecia też w pewnym stopniu do niej przemawiała. Może właśnie z tego powodu Paul nie był zainteresowany Shannon, a ona wypisywała w internecie o swoim pechu i niesprawiedliwości? Może tweet o tym, że nic nie dzieje się bez przyczyny, dotyczył właśnie potencjalnego romansu Paula z pracownicą szkoły i podejrzeń Shannon względem Holdena?

Anastasia zacisnęła zęby, znów przypominając sobie o Sophie. Tylko ona tutaj nie pasowała, z niczym się nie łączyła. Przejrzała notatki i uświadomiła sobie coś, co najwidoczniej ciągle wypierała – sama też mogła niedługo znaleźć się na takiej liście ofiar. Ona też nie miała nic wspólnego ze szkołą, a jednak jej koszulka rozpłynęła się w powietrzu. Tak samo Gareth przecież nie uczęszczał do tej placówki, a jego zabawka zniknęła. Tak, jak przypadek chłopca potrafiła jakoś przed sobą uzasadnić, tak swojego własnego nie. Samochodzik Garetha mógł zostać zabrany przez młodszego brata bliźniąt, a przynajmniej tak lubiła sobie to tłumaczyć Anastasia. W tej chwili jednak zwątpiła. Było coś, co łączyło dosłownie wszystko.

Bergerowie.

Sophie zaginęła w ich zimowisku. Paul mieszkający w Lake Lafayette i znający się z Shannon oraz Shanem, a może nawet z ich rodzicami, zginął w lesie nieopodal. Danielle Ferry jako nauczycielka matematyki ze szkoły bliźniąt prawdopodobnie nie znała tylko ich, lecz również rodziców. Anastasia i Gareth też pasowali do tego kryterium.

Musiała dowiedzieć się, co znajdowało się w leśniczówce. Szybko podniosła się z kanapy i otworzyła malutką lodówkę. Znajdowała się w niej puszka coli, która stała tu już wtedy, gdy Anastasia przyjechała. Wylała jej zawartość do zlewu, a następnie zajrzała do szafki ze sztućcami. Znalazła w niej nożyczki. Nie były zbyt długie i ostre, ale miała nadzieję, że wystarczą.

Chwilę męczyła się nad zlewem, by odciąć górną oraz dolną część puszki. Opłukała to, co z niej zostało, a następnie przecięła w poprzek. Otrzymany kawałek aluminium odłożyła na znajdujący się nieopodal blat. Po wysuszeniu go ścierką kuchenną przewieszoną przez uchwyt jednej z szafek ostrożnie przeniosła go na stolik w salonie. Szybko znalazła w internecie odpowiedni filmik i zaczęła postępować zgodnie z zamieszczoną tam instrukcją. Nie miała jednak linijki, więc wszystko musiała odmierzać na oko, przez co cięła materiał dość krzywo. Mogło to znacząco wpłynąć na funkcjonalność podkładki, którą zamierzała otworzyć kłódkę zawieszoną na drzwiach leśniczówki, ale nie miała czasu i możliwości, by zrobić to dokładniej. Zresztą i tak nie do końca wierzyła w powodzenie tego pomysłu. Co prawda między pałąkiem a korpusem kłódki była niewielka przestrzeń, w którą dało się coś wcisnąć, ale Anastasia obawiała się, że zrobiona przez nią podkładka będzie po prostu za miękka i szybciej sama się wygnie, niż rozbroi zabezpieczenie.

Wycięła dużą literę „M" z kawałka aluminium, naiwnie wierząc, że trafi z rozmiarem. Chciała zagiąć fragment materiału, ale chwyciła go tak niefortunnie, że przeciął jej skórę na dwóch opuszkach. Syknęła z bólu, zaciskając prawą dłoń w pięść. Nie powstrzymało to jednak krwi przed sączeniem się między palcami. Każde inne miejsce krwawiłoby i bolało słabiej. Kilka godzin wcześniej opatrywała Franka, a teraz przyszła kolej na nią.

Przeszła do sypialni i lewą dłonią otworzyła walizkę. Na moment zastygła w bezruchu, by sekundę później z frustracją uderzyć w czarne wieko. Nie sprawdziła, czy zamek był zapięty do końca, czy została niewielka przerwa. Wygrzebała spomiędzy ubrań małą kosmetyczkę pełniącą funkcję wyjazdowej apteczki. W samochodzie miała prawdziwą, ale nie było potrzeby, by po nią iść.

Przyciskała krwawiącą rękę do obojczyka, nie zdając sobie sprawy z faktu, że właśnie brudzi sweter. Drugą wyjęła z apteczki jałową gazę i plastry. Niczego nie zamykając, przeszła do aneksu kuchennego i włożyła dłoń pod strumień letniej wody, która od razu zabarwiła się na czerwono. Stała tak dłuższą chwilę, czekając, aż palce przestaną pulsować. Nie przestały ani trochę, a ona nie chciała marnować już więcej wody. Oderwała kawałek ręcznika papierowego z rolki stojącej w rogu aneksu i osuszyła nim dłoń. Otworzyła opakowanie z gazą, którą przecięła na pół, a następnie każdy z kawałków owinęła wokół jednego palca, by całość przytwierdzić do skóry plastrami. Nie zamierzała tracić czasu na tworzenie dokładniejszego opatrunku – po prostu nie chciała, by lejąca się krew przeszkadzała jej w tworzeniu podkładki.

Gdy wróciła do stolika w salonie, znów pomyślała o zostawionych w domu skórzanych rękawiczkach. Naciągnęła rękawy cienkiego swetra na dłonie. Dopiero wtedy podjęła drugą próbę zagięcia aluminium. Okręciła skrajne krawędzie w taki sposób, żeby tylko środkowy fragment wystawał. Ostatecznie otrzymała kształt zbliżony do litery „T" z szeroką nóżką i wygiętymi jak pierścień ramionami.

Ledwo skończyła, a jej telefon zaczął wściekle wibrować na drewnianym stoliku. Rozkojarzona zranieniem nawet nie spojrzała, kto do niej dzwoni.

– Ashbee, słucham.

Nie padła żadna odpowiedź. Odsunęła telefon od ucha, by spojrzeć na wyświetlacz. Nie kojarzyła tego rzędu cyfr. Pulsowanie z palców przeniosło się aż na skronie. Bicie sera od dłuższej chwili bębniło jej w uszach.

– Pollard, jeśli to ty, to przysięgam, że przy następnej okazji wyślę cię prosto do piekła.

Tym razem doczekała się reakcji. Przez bardzo krótką chwilę słyszała śmiech, po czym połączenie się urwało. Wypuściła powietrze ustami, gdy dreszcz, który momentalnie przeszedł jej po plecach, minął. Nigdy nie widziała śmiejącego się Pollarda, ale zdawało jej się, że teraz to musiał być on. Na nikogo innego tak nie reagowała.

Wysłała krótką wiadomość do Libby, po czym wciąż lekko drżącymi dłońmi zabrała ze stolika zrobioną podkładkę oraz klucze. Notes schowała za leżące na kanapie poduszki. Niewiele myśląc, ubrała kurtkę i buty, zostawiła zapalone światło w salonie, a na koniec wyszła. Zakluczyła drzwi, jednocześnie rozglądając się, czy nikogo nie ma w okolicy. Szybkim krokiem pokonała drogę dzielącą ją od lasu, przez cały czas sprawdzając, czy nikt jej nie widzi. Gdy przekroczyła linię pierwszych drzew, wyciszyła telefon i przyciemniła ekran. Nie schowała bolącej dłoni do kieszeni. Na początku mróz przyjemnie niwelował pulsowanie. Na dodatek już po kilku minutach zwężał naczynia krwionośne, dzięki czemu powoli gojące się opuszki niemal przestały krwawić.

W zimowisku mrok nie był aż tak dobijający, ponieważ rozświetlały go kolorowe lampki zawieszone na domu Bergerów, a także niewyraźne światło księżyca. W lesie Anastasia ledwo widziała swoje dłonie. I tak miała szczęście, że na ziemi leżał śnieg, dzięki czemu przynajmniej pod nogami mogła coś dostrzec. Szybko zdecydowała się wyjąć z kieszeni telefon i włączyć latarkę. Światło przepuszczała jednak przez palce, żeby nie rzucać go aż tak wiele. Najpierw z równowagi wyprowadziło ją spostrzeżenie, że to Bergerowie łączą wszystkie ofiary, później zranienie się, a na koniec jeszcze to połączenie telefonicznie. W tej chwili była daleka od trzeźwego myślenia. W uszach wciąż dudnił jej śmiech, który na pewno należał do mężczyzny. Ledwo była w stanie pamiętać, po co w ogóle wyszła z domku.

Skręciła w momencie, w którym uznała, że idzie już wystarczająco długo i za jej plecami na pewno nie widać już zimowiska. Rozkojarzona omal nie wpadła na jeden z pni. Serce podeszło jej do gardła w obawie, że to wcale nie z drzewem prawie się zderzyła. Pod zmarzniętymi palcami natychmiast wyczuła szorstką korę. Odetchnęła głęboko mroźnym powietrzem. Musiała się pozbierać. Musiała oczyścić głowę, jeżeli chciała iść dalej. Kilka głębokich wdechów i napięcie w klatce piersiowej nieco zelżało. Wykorzystała czas postoju na nasłuchiwanie, ale nie dotarł do niej żaden podejrzany dźwięk. Jedynie szum gałęzi poruszanych przez delikatne podmuchy wiatru.

Jakimś cudem trafiła do leśniczówki. Co prawda musiała się do niej cofać, ale ją znalazła. W lewej kieszeni kurtki wyczuła podkładkę. Minęła tył budynku i przeszła na bok. Plecami przywarła do ściany, jeszcze zanim zrozumiała, co się dzieje. Instynktownie zaczęła szukać pod kurtką broni. Puls podskoczył jej niemal dwukrotnie, gdy zorientowała się, że przez roztargnienie jej nie wzięła.

W leśniczówce paliło się światło, a ona omal nie pojawiła się w szybie. Nie widziała tego, podchodząc od tyłu budynku, ponieważ tam znajdowało się inne pomieszczenie, a okna na dodatek były zakryte ciemnym materiałem. Ktoś przebywał w pierwszym pokoju. Tym ze starym dywanem, krzywą komodą i kanapą z wytartym materiałem. Tkwiła przywarta do ściany w odległości niecałych dwóch metrów od okna. Szybko wyłączyła latarkę w telefonie, której światło od chwili było skierowane w dół. Teraz mrok stał się jej sprzymierzeńcem. Założyła kaptur, by lekko zasłonić twarz.

Nieznacznie się wychyliła, by po skosie zajrzeć przez okno. Widziała stąd kawałek kanapy i fragment czyjejś sylwetki. Po ciemnych ubraniach i posturze obstawiała, że to Shane. Siedział bokiem do okna, więc może nie zauważyłby, gdyby wychyliła się jeszcze trochę. Spróbowała, dzięki czemu dostrzegła kawałek twarzy. Teraz nie miała już żadnych wątpliwości, że to syn Bergerów. Nie chcąc kusić losu, Anastasia wróciła do poprzedniej pozycji. Widziała Shane'a akurat, gdy ruszał ustami. Ktoś musiał być z nim w leśniczówce.

Wahała się nad zaryzykowaniem i zajrzeniem do środka, a pozostaniem w ukryciu aż do wyjścia Shane'a. Przecież nie mógł siedzieć tam wiecznie. Dochodziła dziesiąta wieczór, jeszcze trochę i rodzice na pewno zauważą jego nieobecność. Mimo tego Anastasia wolałaby zobaczyć, co dzieje się w środku. Nie miała pewności, że później zdoła otworzyć kłódkę.

Schowała telefon do kieszeni i ukucnęła. Nie dałaby jednak rady przejść pod oknem inaczej niż na czworaka, więc chwilę później dłońmi i łydkami stykała się ze śniegiem. Po przemieszczeniu się na drugą stronę znalazła się bliżej kanapy, ale jednocześnie, żeby zobaczyć ją z leśniczówki, konieczne byłoby przekręcenie głowy w stronę szyby. Wciąż na kuckach zerknęła do środka. Za Shanem dostrzegła blond włosy. Musiał siedzieć z Lily-May. Teraz tym bardziej nie mogła tak po prostu wrócić do zimowiska. Przecież miała pilnować, by bratanicy szefa nic się nie stało.

Nie widziała zbyt wiele. Podjęcie jeszcze większego ryzyka prawdopodobnie doprowadziłoby do jej zdemaskowania. Za każdym razem, gdy tylko czyjaś głowa nieznacznie obracała się w stronę okna, Anastasia umykała w bok, a krew zaczynała krążyć szybciej. Nie minęło jednak nawet dziesięć minut, aż Shane i Lily-May wstali z kanapy. Wtedy Anastasia od razu przemieściła się na drugą stronę okna. Wyprostowała ścierpnięte nogi i przystanęła na końcu bocznej ściany, w każdej chwili gotowa plecami przywrzeć do tej tylnej.

Ciężkie drzwi uderzyły w konstrukcję drewnianego budynku, a po lesie zaczęły rozchodzić się młode głosy. Anastasia od razu wycofała się za budynek. Nie była w stanie całkowicie zrozumieć dyskusji dwójki nastolatków. Usłyszała jedynie Lily-May mówiącą, że ojciec nie będzie zadowolony z jej późnego powrotu. Odpowiedź Shane'a pozostała dla niej zagadką tak samo, jak dalszy przebieg rozmowy.

Odczekała jeszcze kilka minut po tym, jak głosy całkowicie ucichły, a następnie szybkim krokiem obeszła leśniczówkę. Zdrętwiałymi z zimna palcami wygrzebała z lewej kieszeni podkładkę. W jednej dłoni trzymała telefon z włączoną latarką, a drugą próbowała wcisnąć wystającą część podkładki między pałąk a korpus kłódki. Udało jej się, ale nie trafiła z wielkością.

Schowała telefon, by lewą ręką zacząć ciągnąć za pałąk. Prawą operowała podkładką. Mogła kręcić nią i dociskać ją do woli, ale nie była w stanie poradzić nic na to, że aluminium było po prostu za krótkie, przez co wciśnięcie rygla pozostało niemożliwe. Dobre kilka minut mocowała się z zamkiem, mając nadzieję, że szczęście jednak jej dopisze. Nic z tego, pałąk ani nie drgnął.

Sfrustrowana do granic możliwości wyjęła podkładkę z kłódki i włożyła ją do kieszeni. Znów oświetlała sobie drogę powrotną, planując wykonanie kolejnego takiego narzędzia. Musiała jedynie zdobyć jutro puszkę i wieczorem po raz kolejny mogła próbować. Chyba że Shane sam zdecyduje się ją tutaj zabrać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro