2. Jazda do sklepu, alkoholicy.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

– Luke, pakuj rzeczy. Jedziesz do Włoch na tydzień, może dwa. – powiedziałam, a on spojrzał na mnie dziwnie.

– A jadę tam bo?

Bo twoje rodzeństwo musi ratować swoje głowy, a ty masz być bezpieczny. Z pewnością zajebiście by to zabrzmiało.

– Musimy coś z Samem pozałatwiać, więc stwierdziliśmy, że możesz na ten czas wyjechać. – powiedziałam, wzruszając ramionami. Znowu kłamię prosto w oczy. Nieładnie Ross, nieładnie.

– A szkoła?

A od kiedy cię szkoła interesuje, co?

– Dziadek wszystko załatwił.

– Jak zawsze. – Przewrócił oczami.

– Wieczorem masz lot, więc lepiej się pośpiesz. – powiedziałam i wyszłam z jego pokoju.

Poszłam na dół, a tam zastałam Sam'a. Trzymajcie mnie, bo jak mu jebnę to tylko huk pójdzie.

– Dawaj to. – warknęłam, wyrywając mu butelkę z rąk.

Od zawsze miał tendencje do uciekania przed problemami w niezbyt dobre sposoby, ale nachlany to on się w razie czego nie obroni.

– Myślisz, że będę cię nawalonego za sobą ciągać? – syknęłam wkurzona, bo krzyczeć nie mogłam. Luke nie musi nic wiedzieć.

– Chrzanić Gomez'a, wszystko na raz się jebie. – mruknął, patrząc w sufit.

Pieprzona zdolność ukrywania emocji, którą mamy chyba we krwi.

– Jak zwykle. Wielki Samuel da sobie sam ze wszystkim radę, a jak przychodzi co do czego to upadasz, bo przeceniasz swoje możliwości. – powiedziałam, a mój głos aż ociekał ironią.

– Ty nie jesteś wiele lepsza. – wymamrotał.

Jesteś hipokrytką, Mae.

Ale to nie zmienia faktu, że i tak mnie wkurza, kiedy zgrywa pieprzonego niezniszczalnego.

– Kiedy zrozumiesz, że możesz do mnie przyjść ze wszystkim, co? – Spojrzałam mu w oczy, a po chwili poszłam odłożyć butelkę alkoholu do szafki.

Jeszcze jego podpitego będę musiała za sobą ciągać, bo sam nic nie będzie mógł zrobić.

Co jeszcze dzisiaj? Może mi mieszkanie zaleje, czy cholera wie co?

Kiedy wróciłam do salonu zadzwonił mój telefon. Odebrałam, widząc numer mojej sąsiadki.

– Dzień dobry. – powiedziałam, rzucając się na fotel.

– Dzień dobry. Ja dzwonię, bo rura mi pękła w mieszkaniu i nie wiem, czy przypadkiem pani też nie zalało.

No ja po prostu kurwa nie wierzę. Nie ma ktoś może ochoty na morderstwo? Jeśli tak, to ja się zgłaszam na ochotnika, na miejsce osoby mordowanej.

– Aktualnie nie mam możliwości zobaczenia w jakim stanie jest mieszkanie, ale wieczorem będę w domu, więc dam znać. – mruknęłam. I tak nie zmienię teraz tego, co tam jest, więc później tam pojadę. – Do widzenia.

Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na kanapę. Tylko, że zapomniałam o drobnym szczególe, jakim jest siedzący na niej Sam. Usłyszałam przez to cichą wiązankę przekleństw.

– Czy to był zamach na moje życie? – mruknął, trzymając w ręce mój telefon.

– Nie. To jest telefon. – powiedziałam, jakbym tłumaczyła małemu dziecku. Parsknęłam śmiechem, widząc jego minę, a Sam po chwili poszedł w moje ślady.

Tak, zdaję sobie z tego sprawę, że psychicznie z nami nie wszystko jest dobrze.

Nieraz bierze nas taka głupawka, a wtedy przynajmniej zapominamy o problemach, chociaż na chwilę.

– Dobrze się czujecie? – usłyszałam kpiący głos Luke'a.

– Psychicznie, czy fizycznie? – zapytałam, a Sam znowu zaczął się śmiać.

No to już wiemy, że na pewno załączyła mu się niezła głupawka i będzie się śmiał nie wiadomo z czego.

– On coś brał? – zapytał Luke, patrząc na Sam'a, jak na idiotę.

– Przy mnie nie. – rzuciłam rozbawiona. – W jakimś konkretnym celu do nas zszedłeś? – zapytałam Luke'a.

– Nie. Po prostu zastanawiałem się co tu się dzieje, że tak wyjecie. – prychnął. Spojrzałam na Sam'a, a on na mnie i znowu zaczęliśmy się śmiać.

Może i mamy po te dwadzieścia kilka lat, ale spierdolenie umysłowe mamy to samo od dawna. Nawet jako kilku letnie dzieci nie byliśmy do końca normalni, a później się tylko pogorszyło.

– Ja lepiej wrócę się pakować.

Po wypowiedzeniu tych słów, Luke poszedł na górę. Twarz już mnie bolała od śmiechu i chciało mi się pić.

– Masz coś do picia? – zapytałam. – Oprócz alkoholu.

– Nie wiem, sprawdź sobie.

Nie powiem, bardzo konkretna odpowiedź. Chciałam wstać z fotela, ale za szybko to zrobiłam, przez co zakręciło mi się w głowie. Sam chciał szybko podejść do mnie, ale przez to, że był podpity, wylądował znowu na kanapie. Oboje zaczęliśmy się śmiać. Z podpitym Sam'em jest zabawnie, ale jak on się nawali konkretnie, to już w ogóle jest cyrk.

– Dobrze się czujesz? – zapytał, rezygnując z próby szybkiego wstania.

– Tak. Po prostu za szybko wstałam. – powiedziałam i tym razem już normalnie poszłam do kuchni. – Chcesz coś? – krzyknęłam.

– Najchętniej? Butelkę łychy, ale mi nie dasz. – Usłyszałam jego prychnęcie z salonu.

– O tym to możesz teraz pomarzyć – Wróciłam do salonu z sokiem. – Ale jak już wszystko ogarniemy, to się ostro sponiewieramy.

---
– Uważaj, bo się przemęczysz. – prychnęłam, a Sam tylko spojrzał na mnie. Aktualnie ogarniam jego dom, bo przez kilka dni pewnie tu nie będziemy, a on sobie leży i ogląda.

– Przesadzasz. – mruknął, przełączając odcinek serialu.

– Przesadzić, to ty sobie możesz kwiatki, a odcinka nie opłaca ci się zaczynać, bo za pół godziny wychodzimy.

Nie był zadowolony z tego, że nie może oglądać dalej, ale mówi się trudno. Nie zawsze ma się to czego się chce, a nawet częściej się tego nie ma.

– Po co tak wcześnie? – Niezadowolenie w jego głosie było wyczuwalne chyba na kilometr. Leń.

– Muszę pojechać do Dylana. – odpowiedziałam i rzuciłam w niego pustą butelką. – Powiesz mi, po co to stało na szafce?

– Nie wiem, Luke'a się spytaj. – powiedział i wzruszył ramionami. – Po co ty w ogóle chcesz jechać do Dylana?

– Simba jest u niego od wczoraj i miałam go zabrać jutro, ale musi tam zostać na dłużej.

Wyjęłam telefon, bo wypadałoby wiedzieć, czy Dylan jest w ogóle w domu. Napisałam mu wiadomość z pytaniem, ale na razie nie dostałam odpowiedzi.

Po kilkunastu minutach dostałam odpowiedź od Danielsa, że aktualnie go nie ma, ale niedługo wraca. Zanieśliśmy rzeczy Luke'a do samochodu i usiedliśmy na schodach.

Spojrzałam w niebo, które było delikatnie zachmurzone. Byleby nie padało, bo naprawdę nie miałam ochoty moknąć.

– Jedziemy? – usłyszałam spokojny głos Luke'a.

Właśnie dlatego jest trzymany przez nas od tego wszystkiego z daleka. Żeby chociaż on miał ten pieprzony spokój i był w miarę bezpieczny.

– Jeszcze zajedziemy do Dylana. – mruknęłam, bo jemu jeszcze nie mówiłam. Nie będzie z tego powodu zadowolony, ponieważ nie pałają do siebie sympatią, ale mówi się trudno.

– Musimy? – jeknął niezadowolony, a Sam przewrócił oczami.

– Tak, ale nie potrwa to długo i możesz poczekać na dworze, lub w samochodzie. – odpowiedziałam i podniosłam się, otrzepując spodnie. Bracia ruszyli w moje ślady i po chwili siedzieliśmy już w moim samochodzie.

Na szczęście Daniels nie mieszka daleko, więc dosyć szybko dotarliśmy na miejsce. Nie lubiłam rozstawać się z Simbą, ale wiedziałam, że teraz będzie lepiej dla niego, jak zostanie z Dylanem.

Przed wyjściem z samochodu, zapytałam jeszcze Sam'a czy idzie, ale stwierdził, że mu się nie chce. Ruszyłam więc sama w stronę bramy, ale nawet nie zdążyłam do niej podejść, a stał już oparty na niej czarny owczarek.

– Zostań. – powiedziałam, a Simba usiadł i spojrzał na mnie, czekając.

Otworzyłam bramę, będąc pod czujnym spojrzeniem psa, który tylko czekał, aż pozwolę mu podejść.

– Chodź, futrzaku. – powiedziałam po zamknięciu bramy, a Simba zaczął biec do mnie.

Jego długa, czarna jak noc sierść wyglądała pięknie, kiedy biegał.

Zaczęłam go głaskać, na przemian z drapaniem po brzuchu, lub za uchem. Po chwili zobaczyłam Danielsa, który wyszedł z domu.

– Najpierw z psem się witasz, a nie ze mną? – rzucił oburzony. – Będziesz coś chciała. – prychnął i podszedł do mnie.

Simba pobiegł gdzieś na ogród, zapewne w poszukiwaniu piłki, czy innej zabawki, a ja spojrzałam na wysokiego szatyna, którego włosy delikatnie się falowały.

– No właśnie problem w tym, że już coś chcę. – powiedziałam i podniosłam się z podjazdu.

– Czy ty nie masz innych przyjaciół? – fuknął.

Przewróciłam oczami na jego słowa. Nie moja wina, że Simba najbardziej lubi jego i jest do niego najbardziej przyzwyczajony. W sumie, to traktuje go, jak swojego drugiego właściciela.

A że Simba słucha się tylko mnie, Danielsa i czasem Sam'a to nie mam, jak go zostawić u kogoś innego.

– W zasadzie to nie – powiedziałam, bo z osób, które mogłam teraz poprosić o pomoc, on był jedyny, który ogarnie mojego psa. – Potrzebuję żeby Simba u ciebie jeszcze został.

– Jego to ja tu mogę mieć cały czas. – powiedział i pogłaskał psa, który przebiegł po usłyszeniu swojego imienia.

Dylan lubił psy i sam chciałby mieć swojego, ale boi się, że nie podoła dobremu wychowaniu szczeniaka. Pogadam z nim o tym, jak ogarnę całe gówno z Gomezem.

– A dlaczego zostawiasz mi go jeszcze? – zapytał zaciekawiony.

– Drobne problemy, które nie wiem, jak się potoczą, więc lepiej mu będzie u ciebie. – powiedziałam, wymijająco. Jakby się dowiedział, że mam Gomeza na karku, to chyba by go szlag trafił.

– Jak coś to dzwoń. – Przytaknęłam, kiwając głową, chociaż wiedziałam, że tego nie zrobię, bo wystarczy, że ja z Samem mamy tą hiszpańską szumowinę na karku.

Pobawiłam się trochę z Simbą, gadając w tym czasie z Danielsem.

W nazwisku bruneta najbardziej bawiło mnie jedno. Brzmi ono Daniels, a jego ulubionym alkoholem jest Jack Daniels.

Dobrze, że jego rodzicem nie jest tata Marry, bo wtedy to już napewno nazywałby się w stu procentach, jak wspomniany wcześniej alkohol. Jej ojciec często miewał głupie pomysły. Cud, że ona dostała normalne imię.

Tęskniłam za nią, ale los to suka i musiała niecały rok temu wyjechać. Jakiś kontakt mamy, ale to nie to samo.

A ja siedzę tutaj ze względu na niedokończone sprawy, ale i tak nawet o wszystkim zapewne nie zdecyduję się na wyprowadzkę. Z jednej strony chciałabym mieć normalny kontakt z Mar, a z drugiej nie chciałabym zostawiać Sama, Luke'a i Dylana.

– Odwieziemy Luke'a i jedziemy do mnie. – powiedziałam do Sama, wsiadając do samochodu.

– Dlaczego do ciebie? – zapytał i ziewnął, przez co, ja też to zrobiłam.

Pomyślmy, bo mniejsze prawdopodobieństwo, że odwalą coś w kamienicy, a nawet jeśli, to będą ograniczeni?

– Bo tak. – mruknęłam i odpaliłam samochód. Sam na moje słowa przewrócił oczami.

– Rzeczywiście, argument nie do przebicia. – prychnął.

Ja nie wiem, jak można czegoś tak prostego nie wiedzieć. "Bo tak." to jest argument na wszystko, więc jest najlepszy. Tak samo jest z "Bo nie." i dyskusja skończona.

---
– Idź, bo się spóźnisz – mruknęłam, wstając z maski samochodu. – A i pamiętaj. Dziewczyna, trochę niższa odemnie, czarno-niebieskie włosy, jakoś się znajdziecie na lotnisku.

– Mówiłaś to już nawet nie zliczę ile razy. – Przewrócił oczami i odszedł kawałek z Samem. – Jak coś to dzwońcie. – krzyknął i zniknął za drzwiami.

– No to się zacznie. – mruknęłam i oparłam się tyłkiem o maskę samochodu, wzdychając.

Wyjęłam papierosa i odpaliłam, a po chwili Sam zrobił to samo.

– Cześć, Pérez. – Zagotowało się we mnie, na sam dźwięk głosu tej szuji.

– To nie jest moje nazwisko. – warknęłam chłodno i zaciagnęłam się papierosem. Wyrzuciłam go i ruszyłam szybkim krokiem do niego, a Sam za mną. Z jedną różnicą. Ja dlatego, że miałam ochotę go zabić gołymi rękami, a Sam żeby zapobiec temu w miejscu publicznym.

– Nie denerwuj się tak. – zakpił, a moja pięść wylądowała na jego twarzy.

– Nie tutaj. – warknął Sam, łapiąc mnie.

Wściekłość mnie ogarniała w bardzo szybkim tempie, a chęć zemsty wzrastała jeszcze bardziej.

Zabrał mi wszystko.

A może jednak odjebać Reeda nawet przy ludziach? Z więzienia zawsze można uciec, a on pewnie będzie się znowu chować.

– Fajnie się rozpierdala czyjeś życie, pojebany chuju? – rzuciłam pustym głosem. – Sam, co bym nie zrobiła, uważaj na siebie. – dodałam cicho, ostrzegawczym tonem.

– Widzę, że słownictwo na wysokim poziomie. – zakpił. – Oj Pérez, jeszcze nic takiego nie zrobiłem.

Zabrałeś mi kurwa wszystko, nadal jeszcze zatruwasz mi życie i śmiesz mówić, że nic takiego nie zrobiłeś?

Próbowałam się wyrwać z uścisku Sama, ale on nie chciał za nic mnie puścić. Był świadomy tego, co może się wtedy stać.

– Jesteś taki durny, że przychodzisz sam do kogoś, kto zabiłby cię bez mrugnięcia okiem? – zakpiłam, a on się roześmiał i wskazał na dwa białe auta, stojące na drugiej stronie ulicy.

Złość, żądza zemsty i ból, jednocześnie rosły, a to była niebezpieczna mieszanka. Jedyne czego nie mogłam za nic w świecie, pokazać po sobie to jak bardzo bolała mnie strata.

Najlepszy sposób na zamaskowanie rzeczywistych uczuć? Kpina, chłód i pustka.

Ta pustka, która ogarniała mnie zbyt często, ale po czasie zaczęłam się z nią nawet lubić. Wtedy nie czujesz już smutku, gniewu, żalu, czy czegokolwiek innego. Wtedy nie ma nic.

– Pamiętaj Pérez, ja zawsze wygrywam. – rzucił i spojrzał mi w oczy, pewnym wzrokiem.

– Wygrywać to ty możesz na ringu, ale nie z wkurwioną kobietą, której nic nie zostało. – powiedziałam pustym głosem, a on na szczęście odszedł. Tylko nie wiem, czy bardziej na szczęście dla mnie, czy dla niego.

Morderstwo w miejscu publicznym, to nie jest dobry pomysł, a nie skończyłoby się to dobrze, gdybym nadal musiała na niego patrzeć.

Wyjęłam z kieszeni paczkę papierosów i odpaliłam jednego. Byłam świadoma tego, że chwilę wcześniej paliłam, ale bez tego się nie da.

Spojrzałam na Sama, który patrzył na mnie od odejścia Reeda.

– No i co się gapisz? – fuknęłam i zaciagnęłam się mocno. Miałam ochotę naprawdę w coś przywalić, ale jedyne co miałam blisko, to mój samochód. A na tym mógłby ucierpieć, więc lepiej nie.

Reed, Gomez, ciekawe kto jeszcze mi się wpieprzy do życia. Wyjęłam telefon i wybrałam numer Rhoadsa.

– Czego dusza pragnie? – Po kilku sygnałach usłyszałam jego zachrypnięty głos.

– Masz czas? – zapytałam, a Sam spojrzał na mnie z zaciekawieniem.

Potrzebowałam zmęczenia fizycznego, jak zawsze, kiedy coś więcej jest nie tak.

Była tylko jedna sytuacja, kiedy nawet tego nie chciałam, ale to dlatego, że wówczas upadłam, a mój świat się rozpadł. Byłam wtedy na pieprzonym dnie.

– Niestety, było za późno, gdy do nas dotarł.

Teraz zresztą też nie jestem wiele wyżej niż dno. Najgorsze jest to, że jedno powinięcie nogi i tym razem już będę poniżej dna. A wtedy nie ma się od czego odbić.

– Zależy na co.

– Trening.

– Boże święty, świat staje na głowie. Ross chce nadprogramowo trening. – Jego głos aż ociekał sarkazmem, a ja przewróciłam oczami.

– Nie wyolbrzymiaj – burknęłam. – I tak w najbliższym czasie będę musiała je ograniczyć. To mogę podjechać?

– Masz godzinę na pojawienie się u mnie, a ja ściągnę Simona, to nie będę jutro latać tylko do niego.

Rozłączyłam się i spojrzałam na Sama. No i czego on się gapi cały czas? Wsiadłam do samochodu, a on poszedł w moje ślady.

– Podrzucę cię do loftu, a potem pojadę do Rhoadsa. – mruknęłam, odpalając samochód, a Sam kiwnął głową.

---
– Potrzebuję ostrego sparingu. – burknęłam do Simona, rozciągając się.

– Rhoads się nie zgodzi, niedawno wróciłaś.

Wiem, że się nie zgodzi, ale mało mnie to interesuje.

– A musi wiedzieć? – zapytałam z nadzieją, że Simon się zgodzi. – I tak nas nie rozdzieli.

– Może i nie rozdzieli, ale każe nam robić pompki do usranej śmierci. – prychnął.

– Mi nie. – Machnęłam ręką po kontuzji. Rhoads nie dowaliłby mi jeszcze niewiadomo ile pompek, bo nie chciałby żebym rozwaliła znowu rękę. – Wiem, że tobie też tego brakuje – powiedziałam i już wiedziałam, że trafiłam. – To jak?

– Niech ci będzie. – Przewrócił oczami i wstał z podłogi, a ja zrobiłam to samo.

Rozejrzałam się po sali i zobaczyłam, że Ricka tam nie ma. Pewnie wyszedł na chwilę.

– Bierz owijki, Rhoads wyszedł, więc mamy chwilę. – mruknęłam, idąc do półki.

Z uśmiechem stanęłam przed Simonem, kończąc zakładanie owijek. On po chwili zrobił to samo. Moja ręka zdążyła polecieć w brzuch blondyna i już słyszałam krzyk Ricka.

– Kurwa mać, spokój ma być! – Wkurzony krzyk Rhoadsa rozniósł się po pomieszczeniu.

Jak mi przykro, że jakoś nas to ani trochę nie interesuje. Simon wie co miałam kontuzjowane, dlatego nie będzie tam celował, więc może Rhoads nie będzie miał aż takiego problemu. Chociaż i tak pewnie dowali nam pompki, tylko dlatego, że się go nie posłuchaliśmy.

– Wyluzuj. – mruknęłam, próbując uniknąć ciosu, ale mi się nie udało, przez co dostałam w policzek. Syknęłam cicho, ale nie pozostałam mu dłużna.

– Jakie, kurwa, wyluzuj!? Niedawno wróciłaś po kontuzji, a teraz chcesz sparing?

– Ja go nie chcę, ja go mam. – Przewróciłam oczami z uśmiechem, na typowe zagranie Simona.

Rhoads tylko westchnął, bo wiedział, że i tak nas nie rozdzieli. Wszyscy wiemy, że później będziemy mieli przejebane za to, ale kogo to teraz interesuje?

– Kurwa. – syknęłam, gdy zablokowałam cios złą ręką.

Potrząsnęłam dłonią, jakby mi to miało pomóc. Nie pomogło, ale tym będę się martwić później. Blondyn zajął się tym, że dostałam po kontuzjowanej ręce, a ja wykorzystałam okazję i wyprowadziłam dosyć mocny cios w jego żebra. Zgiął się z sykiem, ale po chwili wyprostował się i szybkim ruchem kopnął mnie w udo.

– Ty padalcu jebany. – warknęłam i kopnęłam go z półobrotu w żebra, ale tym razem z drugiej strony.

---
Po skończeniu naszego drobnego sparingu i zrobieniu ćwiczeń, które dowalił nam Rhoads, wyszłam z Simonem przed budynek.

Miałam nadzieję na spokojny powrót do loftu. No cóż, nadzieja umiera ostatnia, bo zdążyłam odpalić papierosa, a na ulicy białe auto zahamowało z piskiem opon. Przyjrzałam się co się dzieje w samochodzie.

– Na ziemię. – rzuciłam i dla pewności pociągnęłam blondyna za sobą. Po chwili rozległ się dźwięk strzałów, a po tym auto odjechało.

Kurwa znowu będę miała rozwalony samochód. Dlaczego zawsze on musi oberwać? Nawet jak komuś nie chodzi o mnie to moje auto musi zostać pokiereszowane. No magia jebana.

– Co to miało być? – zapytał wkurzony Simon.

– Drobne problemy. – mruknęłam i chciałam podejść do samochodu, ale blondyn mnie złapał za rękę i przyciągnął do siebie.

– O co chodzi? – Wpatrywał się we mnie, oczekując odpowiedzi, ale ja nie miałam zamiaru jej udzielić. Im mniej wie, tym lepiej śpi.

– Tym razem nie sparing, tylko bójka uliczna? – zakpiłam, wyrywając swoją rękę z jego uścisku. Poszłam do samochodu, który nie wyglądał zbyt ciekawie, ale odpalił, więc odjechałam w stronę loftu.

Trzasnęłam drzwiami i zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu w poszukiwaniu Nicka. W salonie był tylko Sam i Aron, ale drugi pewnie wie gdzie on jest.

– Gdzie jest Nick? – zapytałam, a brunet przewrócił oczami.

– Miłe przywitanie, nie powiem. – parsknął.

– Jest mi potrzebny i mnie nie wkurwiaj. – warknęłam, bo naprawdę nie mam ochoty na jego gierki.

– Nie wiem. Chyba poszedł chlać z Liamem.

Jebani alkoholicy, czego ja się spodziewałam?

Wyjęłam telefon i wybrałam numer Nicka, który odziwo po kilku sygnałach odebrał.

– Mae, jak ci życie leci? – usłyszałam jego podpity, radosny głos.

– Zajebiście dopóki ktoś nie zrobił z mojego auta sitka. – burknęłam, a Nick chyba załapał aluzję.

– Daj mi piętnaście minut.

Poszłam do kuchni, bo chciałam się napić energetyka. Zastałam w niej Willa, obmacującego jakąś rudą laskę na blacie. Przewróciłam oczami, typowy Will. Mam jedno pytanie. Dlaczego zawsze kuchenny blat?

– Od czegoś masz swój pokój – burknęłam. – Niektórzy później na tym blacie szykują jedzenie.

Na szczęście ja nie należę do tego grona osób. Wzięłam dwie puszki z lodówki i wróciłam do salonu. Rzuciłam jedną z nich Samowi, a on burknął coś nie do końca zrozumiałego.

– Bo ja se to teraz otworzę, jak tym rzuciłaś. – prychnął, a ja wzruszyłam ramionami i rzuciłam się na kanapę.

– Sobie, jak już i zawsze mogłam ci w ogóle nie przynosić.

Będę musiała jutro pojechać po rzeczy, bo dzisiaj już mi się nie chce. Poza tym dzisiaj nie mam czym, bo mój samochód został jebanym sitkiem.

Kolejny powód do listy dlaczego chcę odjebać Reeda. Ewentualnie Gomeza, chociaż stawiam na tego pierwszego, bo chyba tylko on mógł zdecydować o tak żałosnym zagraniu.

Gomez zdecydowanie ma tak nie po kolei w głowie, że wymyśliłby coś bardziej kreatywnego.

Po kilkunastu minutach siedzenia i gapienia się w telefon, usłyszałam trzaśnięcie drzwi i krzyk Nicka, że już jest. Przewróciłam oczami, bo tutaj chyba wiecznie się ktoś drze.

I tak, często to ja jestem tą co się drze.

– W salonie jestem. – krzyknęłam. No właśnie o tym mówię, jak przez kilkanaście minut nikt tutaj się nie wydrze to jest podejrzane.

– Masz – rzucił we mnie kluczykami. – Narazie będziesz jeździć tym, a ja jakoś ogarnę twój.

Przeniosłam swój wzrok na niewiele wyższego odemnie chłopaka. Na jego prostych włosach znajdowała się sprana, czerwona farba. Niebieskie oczy delikatnie błyszczały przez wypity wcześniej alkohol.

– Na kiedy?

Było to dosyć istotne, bo po pierwsze najlepiej mi się jeździ nim. Po drugie kurwica mnie bierze, jak mam coś nie tak z autem, a po trzecie nie lubię jeździć nie swoim samochodem.

– Nie wiem, powiedzmy tydzień, ale nic nie obiecuję. – odpowiedział i usiadł na drugim końcu kanapy. – A kto ci go znowu tak załatwił?

Nick to ma przewalone z tym moim samochodem, bo wiecznie cierpi na czymkolwiek. Ktoś ma problem do mnie? Prędzej oberwie samochód niż ja. Ktoś ma problem nie do mnie? Też często oberwie auto. Kurwa, magia.

– Tym razem nie będę musiała dodatkowo kogoś ścigać. – burknęłam, dopijając resztkę energetyka. Nick spojrzał na mnie niezrozumiale. Boże, on chyba więcej ogarnia, jak jest nawalony, niż trochę podpity. – Reed.

Gabriel i tak ma u mnie przejebane i jak tylko nadarzy się dobra okazja, będzie martwy.

– Pijemy? – zapytał Nick, po chwili.

Typowy Nick. Alkohol i alkohol.

– W sumie to tak. – powiedziałam, a Sam fuknął obrażony.

– A mi to nie dałaś pić. – rzucił naburmuszony.

– Po pierwsze, musiałabym cię ciągać nawalonego za sobą, a stąd się już nie ruszamy dzisiaj. A po drugie w sumie mnie to jebie, bo mam ochotę się najebać.

– Tylko chyba nie mamy alkoholu. – mruknął Nick.

– Chcesz mi powiedzieć, że wychlaliście ostatnio wszystko z Liamem? – zapytałam, unosząc brew.

– No, nie – powiedział, przeciągając ostatnią literę. – Inni też pili.

– Mhm, już to widzę. – burknęłam, podnosząc się z kanapy. – Tak w ogóle to do jakiego samochodu są te kluczyki?

– Mój Charger.

No to nie tak źle, bo jeździłam już nim nie raz.

– No to dupy do góry i jazda do sklepu, alkoholicy. – parsknęłam, a oni wstali i poszli za mną do samochodu.

Po kilkunastominutowej jeździe dotarliśmy do sklepu, a tam wzięliśmy trochę energetyków, coli i oczywiście to po co przyjechaliśmy czyli alkohol. Starsza pani zza lady patrzyła na nas jak na chorych psychicznie, albo jakiś antychrystów, kiedy zobaczyła nasze zakupy. To był ten klasyczny wzrok starszych pań, kiedy im coś w kimś nie pasuje.

Ale prawdę mówiąc, jebie mnie jej zdanie. Myślę, że Nicka też niewiele ono interesuje.

Nie nasza wina, że pić napewno nie będziemy sami, bo szybko ktoś też przyjdzie chlać.

A trzeba być przygotowanym, żeby nie zabrakło, bo wtedy to już cienko z dostaniem się do sklepu.

– Chlejemy! – krzyknął głośno Nick, po tym jak zanieśliśmy wszystko do jego pokoju.

– Cicho, bo się za dużo ich zleci. – prychnęłam, siadając na podłodze.

– No właśnie, morda na kłódkę. – dodał Sam, siadając pod oknem.

Po chwili drzwi otworzyły się z impetem, uderzając o ścianę. Przewróciłam oczami, bo chyba każde drzwi w tym domu są nieźle pokrzywdzone.

– Witam, witam i o zdrowie pytam. – Zobaczyłam Izzy, stojącą z uśmiechem na twarzy w wejściu. Była ubrana w czarne, długie spodnie i tego samego koloru bluzkę na ramiączka z dekoltem.

Isabel była tego samego wzrostu co ja. Jej długie czarne włosy, tym razem były zebrane w koka z którego część włosów wystawała. Swoimi ciemnymi oczami przeskanowała dosyć duże pomieszczenie, zatrzymując wzrok na moim bracie.

– Widzę, że będzie ciekawie. – mruknęła, ale nadal z uśmiechem. Zaraz po tym przeniosła swój wzrok na mnie, bo się odezwałam.

– Kurwa, czemu nie powiedziałaś, że przyjechałaś? – zapytałam. Podeszłam do niej, a ona mnie przytuliła.

Nie wiedziałam, że brunetka przyjechała, ale oczywiście na hasło "Chlanie" musiała się pojawić nie wiadomo skąd.

– Tak wyszło. Dzisiaj rano stwierdziłam, że przyjadę i oto jestem – odpowiedziała. – Ale to nie wszystko.

I po tych słowach, wyszedł zza ściany jej brat Alex. Dlaczego ja się zawsze dowiaduję ostatnia?

Alex był trochę wyższym ode mnie szatynem, ale oczy miał identyczne, jak Izzy. Ubrany był w czarne dresy i zwykłą, szarą koszulkę.

– Nasza niezniszczalna Maeve Ross. – rzucił z uśmiechem.

A jednak nie taka niezniszczalna.

Nie odpowiedziałam, tylko spojrzałam na niego z uśmiechem. Nie powiem, że mi ich nie brakowało, bo bym skłamała. A już wystarczająco kłamię.

– Gdzie twoje fioletowe kudły? – zakpił, patrząc na moje kasztanowe włosy.

– Wyjebały na wakacje. – odpowiedziałam, równie kpiąco co on. – A twoje bluzy, gdzie?

Kiedyś, a w zasadzie nie tak dawno, szatyn zawsze chodził w bluzach. A nawet jeśli nie miał jej na sobie, to miał ze sobą. Nie ważne, czy było cholernie gorąco, czy zimno.

– Chyba pojechały razem z twoimi włosami. – Wzruszył ramionami i podszedł do jednej z siatek z zakupami.

Lubiłam te wzajemne docinki, czy mini kłótnie z szatynem. Kiedyś nie było dnia bez tego, a później drogi się trochę rozeszły. Ale cieszę się, że przyjechali.

– Trochę tego mamy – powiedziała Izzy z Alexem w tym samym czasie. – Ale to dobrze, nie będzie problemu z dostaniem się do sklepu.

Kiedy w moje ręce dostała się butelka alkoholu, pociągnęłam z niej łyk i bez przełykania tego, napiłam się jeszcze jakiegoś energetyka. Po co komu jakieś szklanki, czy zrobienie normalnie drinka?

A po chwili picia, z ust Izzy padło pytanie, na które miałam nadzieję, że tym razem nie będę musiała odpowiadać. Ale tak się nie stało, bo brunetka w swoim mniemaniu musiała dostać odpowiedź.

No cóż, Ross, znowu będziesz kłamać. Co prawda po alkoholu bywa trochę trudniej, ale ja i tak to już opanowałam niemal do perfekcji.

– Jak się czujesz?

✯✯✯
Za ewentualne błędy, czy coś z góry przepraszam, ale kończyłam i poprawiałam ten rozdział w środku nocy/nad ranem. Trzeci rozdział już zaczęłam pisać, ale nie podaję dokładnie kiedy się pojawi, bo ze mną nigdy nic nie wiadomo.

I diabełki, jeśli zobaczycie jakieś błędy to będę wdzięczna, jak dacie znać w komentarzach.

Miłego dnia, diabełki🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro