3. Królowa lodu.

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Siedziałam na dosyć wygodnym krześle, trzymając skrzyżowane nogi na blacie stołu. Moje oczy były utkwione w białym suficie, na którym było kilka plam, po zabitych pająkach. Wypicie takiej ilości alkoholu raczej nie było dobrym pomysłem. Żałuję, że nie pomyślałam o tym wcześniej. Ale tak już mam, nie pomyślę, a robię, a efekty bywają różne.

Za mało żeby mnie odcięło, ale wystarczająco by wzniecić żar bólu.

Zaskoczyłam z murka, trzymając go za rękę. Nate pociągnął mnie delikatnie, a mój śmiech roznosił się po opuszczonym budynku. Jego ręce automatycznie znalazły się na moich biodrach. Często je tam kładł.

Kolejna słona łza, spływająca po policzku. Kolejny spalony papieros. I tak zapewne będzie wyglądać cała noc.

Skąd wiedziałam? Bo nie pierwszy raz tak było. Ba, takich nocy było dużo, bardzo dużo.

Ból w klatce piersiowej nie ustępował, ale to nic, bo to od płaczu. Często tak miałam, więc wiedziałam, że to raczej nie jest szkodliwe. A nawet jeśli to, mówi się trudno.

– Czyli muszę być podwójnie zazdrosny? – mruknął rozbawiony, leżąc na moim biuście.

– Oj tam, może żadna nie będzie lepsza niż ty. – odpowiedziałam tak samo rozbawiona, a blondyn się zaśmiał.

Uderzyłam pięścią w udo, przez co po całej nodze rozszedł się ból.

Kurwa.

To miasto jest pojebane, a ludzie mieszkający w nim, jeszcze bardziej.

Chwilę po przebudzeniu, wyłapałam wzrok bursztynowych oczu, które tak bardzo lubiłam. Ręka blondyna, przesunęła się z mojej talii, na biodra, delikatnie się zaciskając na nich.

– Kurwa mać. – warknęłam cicho, tłumiąc w sobie chęć krzyku. Ponownie moja pięść spotkała się z udem, ale tym razem nie było to jedyne uderzenie.

Noc plus alkohol, mając pokiereszowane serce to nie jest dobre połączenie.

Nocą prawie zawsze wychodzi to co za dnia jest ukrywane. Bo po zajściu słońca, człowiek ma dość udawania i okłamywania nawet samego siebie. Znam to z doświadczenia, nie tylko swojego.

Wyszłam oknem na parterze, żeby nie obudzić nikogo, bo drzwi wejściowe cholernie hałasują. Usiadłam przy płocie, jednocześnie, siedząc centralnie pod gałęziami dużego drzewa, które rosło w ogrodzie od kiedy tylko pamiętam. Nie znam się na drzewach, więc nie mam pojęcia, jaki to gatunek.

Przez to, że był środek nocy, było chłodno, ale mi to nie przeszkadzało. Lubiłam, jak było mi delikatnie zimno. Alex kiedyś się śmiał, że jestem królową lodu, widząc nieraz moje zachowanie i po tym jak dowiedział się, że lubię chłód.

Tylko, czy można było być królową lodu, mając serce? Teraz nie zaprzeczę, że rzeczywiście to określenie pasuje, ale kiedyś? Kiedyś moje serce istniało i miało się nawet dobrze. Ale potem zapomniałam, że było one, jak przesiąknięte benzyną, więc wystarczyła iskra i został tylko popiół.

Kiedyś byłam przez niektórych, a raczej większość ludzi, uważana za rówieśniczkę diabła, która była tak samo zła, jak on sam. W sumie to nadal jestem tak postrzegana, ale kiedyś nie było tak w stu procentach. Ale teraz mogłam to przyznać, byłam zniszczona i zła niemal do końca.

Niebo było częściowo zasłonione przez chmury, a tam gdzie ich nie było, widoczna była duża ilość gwiazd i księżyc w pełni.

Półprzytomna spojrzałam, na dzwoniący telefon. Nie miałam pojęcia, po jaką cholerę Nate dzwonił do mnie o trzeciej w nocy, ale moja głowa zaczęła odrazu tworzyć jakieś czarne scenariusze.

– Mae, kochanie. – usłyszałam jego przepity głos.

– Czemu dzwonisz do mnie o trzeciej w nocy?

– Kurwa, chcę cię teraz, tak, jak nigdy w życiu. – Moje serce delikatnie przyspieszyło, po usłyszeniu tych słów, mimo że wiedziałam, że to był jedynie pijacki bełkot, a następnego dnia, nawet nie będzie tego pamiętać.

– Nate, jesteś pijany. Przyjadę po ciebie, ale powiedz, gdzie jesteś. – W trakcie wypowiadania tych słów, założyłam na siebie jakąś bluzę i pierwsze, lepsze dresy.

Uśmiechnęłam się smutno, nadal mając łzy w oczach. Skończyliśmy wtedy u mnie w domu, wylewając swoje żale na cały świat.

Nie miałam pojęcia, która była godzina, bo telefon zostawiłam w pokoju. W tym momencie średnio mnie to interesowało, bo dopóki nie jest jasno, jest dobrze.

– Ale się wczoraj najebałeś. – parsknęła Izzy, a blondyn spojrzał na nią.

– Nie było aż tak źle. – mruknął i wypił pół butelki wody. Nie, wcale nie było tak źle. Chyba pora go uświadomić.

– Prowadziłeś przez pół godziny rozmowę o życiu z Simbą, a jak odszedł zacząłeś się drzeć, że nawet jego nie interesują twoje problemy. – prychnęła Izzy, a po tym obie wybuchłyśmy głośnym śmiechem. Blondyn się złapał za głowę, bo zdecydowanie
zabolał go taki hałas. – Odprawiałeś jakieś dzikie tańce na stole. Wymieniać dalej? – zapytała, a Nate tylko pokręcił przecząco głową.

Zachciało mi się trochę spać, ale wiedziałam, że nie mam co próbować, bo i tak nie usnę. Tak było, jest i pewnie będzie.

– Wkurwiasz mnie. – Nate spojrzał na mnie. – Bierz co twoje i wyjdź. – dodał wskazując na drzwi, a ja wzruszyłam ramionami.

Złapałam blondyna za nogę, tak że się przewrócił i pociągnęłam w stronę drzwi. Nie było to najprostsze zadanie, ze względu na jego wielkość, ale jakoś sobie radziłam.

– Możesz mi powiedzieć co ty odpierdalasz? – zapytał, patrząc na mnie, jak na debila.

– Biorę co moje i wychodzę. – odpowiedziałam z uśmiechem, a on zaczął się śmiać.

Już nie usłyszę jego śmiechu, choćby tego kpiącego, ani jego zachrypniętego głosu z rana. Nie poczuję jego dłoni na swoim ciele. Nie spojrzę w te piękne oczy, których kolor wahał się pomiędzy miodem, a bursztynem.

Może gdybym wtedy poszła z nim to byłoby inaczej?

Na pewno byłoby inaczej.

To twoja wina, bo się go posłuchałaś, idiotko.

Zagryzłam dłoń, bo miałam ochotę krzyczeć, wrzeszczeć i nie wiem co jeszcze. Jedyne co mnie tu trzyma to zemsta i myśl o tym, jak niektóre osoby mogłyby się czuć, gdybym odeszła.

Po moich policzkach już nie płynęły łzy, bo zwyczajnie nie miałam nawet na to siły.

Spojrzałam na swoją rękę, na której znajdował się tatuaż, ale mimo wszystko blizny i tak trochę wybijały. Przynajmniej na pierwszy rzut oka, aż tak nie były widoczne.

Nie raz chciałam do tego wrócić, ale obiecałam. Nie zaprzeczę, że nawet po obietnicy zdarzyło się kilka, no może kilkanaście razy, ale nie po to się z tym pierdoliłam tyle czasu, żeby powrócić do tego. Znalazłam sobie zamienniki, mimo że wiedziałam, że też nie są dobre.

Ale czy jest cokolwiek naprawdę dobrego w życiu?

Zaczynałam trzeźwieć, ale nie do końca wiedziałam, czy to dobrze, czy źle.

W momencie, kiedy słońce zaczęło wschodzić, wróciłam do pokoju. Trochę tam posiedziałam, a potem poszłam do łazienki żeby się ogarnąć.

Z mokrymi włosami, będąc w jakieś za dużej koszulce i krótkich, dresowych spodenkach, poszłam do kuchni. Wyjęłam z szafki energetyka i otworzyłam.

Tak, wiem za dużo ich piję, ale moje ciało potrzebuje kofeiny, a kawy nie lubię. Kiedyś próbowałam nauczyć się ją pić, żeby nie wlewać w siebie tyle energetyków, ale nie byłam w stanie znieść smaku kawy, nie ważne w jaki sposób była przygotowana. Nate się zawsze śmiał z moich reakcji na cokolwiek, co smakowało, jak ona.

Drzwi wejściowe otworzyły się, z hukiem uderzając o ścianę. Oni chyba nigdy nie nauczą się zamykać ich na klucz. Stanęłam za ścianą, a kiedy ktoś podszedł, szybko się obróciłam i przycisnęłam go za szyję do ściany. Kiedy zobaczyłam twarz Dylana i jego zdezorientowaną minę, zaczęłam się śmiać.

– Co ty tu robisz o szóstej rano? – zapytałam, puszczając szatyna. Odsunęłam się o krok i uniosłam głowę, łapiąc z nim kontakt wzrokowy. W ogóle nie spał, przynajmniej dzisiaj, ale możliwe, że poprzedniej nocy też.

– To samo pytanie mogę zadać tobie. – prychnął. – Co ty z rana taka agresywna?

– No przepraszam, że nie mam rentgenu w oczach, żeby zobaczyć, że to ty. – zakpiłam i usiadłam przy stole, na którym nadal stał mój energetyk.

Spojrzałam na Danielsa, był w niewiele lepszym stanie niż ja. Ktoś inny pewnie tego nie widzi, ale od tego pieprzonego dnia zachowujemy się identycznie, więc wiem, jak jest naprawdę. Każdemu wciska kit, że jest dobrze, chociaż jest wręcz przeciwnie. Nie dziwię mu się, bo byli dla siebie, jak bracia, a w zasadzie to chyba byli kuzynami, czy jakoś tak. Nie wiem do końca, nie znam się na budowie rodziny. Mimo, że zdarzały się różne chwilę, czy kłótnie to jeden za drugiego wskoczyłby w ogień. Jak jeden cierpiał to drugi tak samo, bo bolał ich widok złego stanu tego drugiego. A strata drugiego bolała jeszcze bardziej.

– A więc czemu nie śpisz o tej godzinie? – zapytałam. Opróżniłam puszkę do końca i postawiłam na stole. Co z tego, że znałam odpowiedź.

– Ty już dobrze wiesz dlaczego. – mruknął zmęczony, odchylając głowę do tyłu, przez co oparł ją na ścianie. – Ty też nie spałaś. – dodał, przyglądając mi się.

– Bywa. – Wzruszyłam ramionami. – W jakimś konkretnym celu tu przyjechałeś?

– Nie. Po prostu nie chciałem siedzieć sam.

– Spoko, ale uprzedzę cię, żeby później nie było. – zaczęłam ostrożnie, patrząc na Dylana. – Izzy wczoraj przyjechała.

Przez jego oczy przemknął cień bólu, ale szybko zniknął. Daniels i Isabel byli parą, ale potem czarnowłosa musiała wyjechać, a Dylan został.

Przez ileś czasu, siedzieliśmy w ciszy. Podniosłam swój wzrok na Dylana, który patrzył się w ścianę. Wahałam się, czy coś w ogóle powiedzieć, ale czułam potrzebę zrobienia tego. Bo w tej kwestii, Daniels mnie najbardziej rozumie.

– Kurwa, nie potrafię żyć z myślą, że go nie ma – zaczęłam, a szatyn przeniósł swój wzrok na mnie. – Że więcej nie poczuję jego dotyku, albo wzroku na mnie. Nie usłyszę jego cudownego głosu. Co najgorsze, nie mogę przetrawić myśli, że gdybym z nim tam była, mogłoby być inaczej. To tak cholernie boli.

Dylan wstał z krzesła, podszedł i objął mnie ramionami, a ja oparłam swoją głowę na jego ramieniu.

– Twoja obecność tam pewnie, by nic nie zmieniła. Jedyne co by mogła zmienić to zostawić jeszcze większe blizny, bo zrobiliby to na twoich oczach. Oboje dobrze wiemy, że zakazał ci iść wtedy ze sobą. – powiedział cicho, gładząc ręką, moje plecy. – Wiem, że boli. Zawsze będzie boleć, ale może kiedyś, trochę mniej.

Blizny? To są rany otwarte, cholernie bolące, które pewnie nigdy się nie zagoją, a nawet jeśli, to i tak będą mnie nękać. Co jestem bliżej ich wygojenia, to na nowo pękają. Niczym rozbabrana, zakażona rana szarpana.

– Papierosa? – zapytałam, wystawiając w jego stronę paczkę. Daniels co prawda jeszcze do niedawna nie palił nałogowo, ale po śmierci Nate'a nikotyna stała się jedną z dróg ucieczek. Zresztą nie tylko ona, tak samo, jak u mnie, ale to już ogarneliśmy. Dylan kiwnął głową i wziął jednego i zapalniczkę. Usiadł na swoim poprzednim miejscu i spojrzał na mnie.

Zrobiłam to samo co on i zaciagnęłam się mocno. Po chwili strzepałam popiół do puszki, bo nie chciało mi się iść po popielniczkę.

Zbliżyłam rękę do ust, bo miałam się znowu zaciągnąć, ale poczułam ręce na moich ramionach przez co papieros spadł mi na udo.

– Kurwa. – syknęłam, ale nie wiem, czy bardziej przez ból, czy zaskoczenie. Odwróciłam głowę i zobaczyłam za sobą Lightwooda. – Pierdolony ninja. – warknęłam, a Nick się zaśmiał. – No bardzo zabawne. Nie dość, że się poparzyłam, to mój papieros wylądował na podłodze, która pewnie nie była sprzątana od ponad tygodnia.

– Skąd masz te siniaki na udach? – zapytał Nick, patrząc na moje nogi. – I co odwaliłaś znowu z tą ręką? – Po jego słowach automatycznie, przeniosłam swój wzrok na zabandażowany nadgarstek.

Wieczorem jeszcze nie czułam aż tak tej ręki, ale jak podczas mycia włosów zaczęła boleć, to chyba za wszystkie wcześniejsze godziny.

– Zrobiłam sobie mały sparing wczoraj z Simonem i przypadkiem zablokowałam cios złą ręką. – mruknęłam. Uda to wcale nie były skutki sparingu, ale przemilczmy to. – Sam nadal śpi?

– Tak. – odpowiedział i usiadł na krześle, obok mnie.

– Czemu wstałeś tak wcześnie? – zapytałam, patrząc na Nicka, ale w odpowiedzi dostałam tylko wzruszenie ramionami.

Wzięłam swój telefon ze stołu, bo przypomniałam sobie o jednym. Spotkanie z Hendersonem.

Do: Henderson
O której mamy być?

Póki co, nie dostałam odpowiedzi, ale i tak poszłam na górę, obudzić Sam'a. Miejmy nadzieję tylko, że nie będzie miał czym we mnie rzucać.

– Sam, kurwa, dupa do góry. – powiedziałam głośniej, ale nie krzyczałam. Nie dostałam odpowiedzi, a on tylko się poruszył i wydał z siebie jakiś nieokreślony dźwięk. – W dupie mam twojego kaca.

Budzenie mojego starszego brata, to chyba jedna z najbardziej irytujących rzeczy w życiu. Nie dość, że trzeba się namęczyć, żeby pierdolona królewna wstała, to jeszcze potrafi rzucać rzeczami w osobę, która go budzi.

I niestety, to ja często jestem tą osobą.

Nieraz miałam siniaki, bo na przykład postanowił rzucić telefonem, czy książką, a raz w ruch poszła nawet lampka nocna. To ostatnie to było tylko wtedy, gdy nie miał nic innego pod ręką. I dobrze, bo chyba nie wyrobilibyśmy z kupowaniem nowych, a ja bym przypominała jakiegoś brudnego buraka.

Niebieskooki uchylił delikatnie powieki, ale za chwilę szybko je zamknął. Przeciągnął się i obrócił na drugi bok.

– Jak mam wstać to chociaż zasłoń to pieprzone okno. – burknął cicho, mocno zachrypniętym głosem.

Wczoraj wypił chyba drugie tyle co ja, albo i lepiej, więc cud że żyje, lub jakiegoś zatrucia nie dostał.

Stwierdziłam, że sama bym nie chciała widzieć słońca, wpadającego do pomieszczenia, przez okno, więc pociągnęłam zasłony, szybkim ruchem. Dzięki temu światło prawie w ogóle nie miało, jak dotrzeć do pokoju Lightwooda.

– A teraz łaskawie wypierdalaj z tego łóżka i doprowadź się do jakiegoś w miarę normalnego stanu.

Pociągnęłam mocno za kołdrę, którą był przykryty, ale Sam zdążył ją złapać. Szarpnęłam, więc jeszcze mocniej. Tym razem kołdra pozostała już tylko w moich rękach.

– Mae, proszę. – mruknął, przeciągając ostatnią literę mojego imienia i słowa. Niech mnie nawet nie próbuje brać na litość.

– Już, bo cię wyciągnę z tego łóżka. – zagroziłam, łapiąc go za nogę.

– Bezduszna suka. – burknął, siadając powoli na łóżku.

– Miło mi, Maeve jestem. – rzuciłam ironicznie i wyszłam z pokoju.

Udałam się z powrotem do kuchni, bo wiedziałam, że Nick i Dylan nadal tam siedzą. Schodząc ze schodów słyszałam już rozmowy w kuchni, więc ktoś jeszcze tam przyszedł.

– Izzy, ty i wstanie o ósmej? Nieprawdopodobne. – mruknęłam sarkastycznie, kiedy zobaczyłam czarnowłosą, siedzącą na krześle.

Isabel przewróciła tylko oczami, bo aktualnie jadła, jakąś kanapkę. Dylan siedział po drugiej stronie stołu, a Nick pomiędzy nimi. Miałam zamiar zająć miejsce pomiędzy Danielsem, a Lightwoodem, ale ktoś postanowił mi przeszkodzić.

– Cora! – Usłyszałam swoje przezwisko, które kiedyś powstało od mojego drugiego imienia, bo swojego wtedy nie lubiłam. Przewróciłam oczami, bo ktoś coś ode mnie chce z rana, ale wyszłam z kuchni i poszłam za głosem. – Dobrze, że jesteś.

Dla mnie tak niezbyt, ale jak kto woli.

– O co chodzi? – zapytałam, patrząc na niższą ode mnie blondynkę. Spojrzała na mnie, przenosząc wzrok znad jakiegoś urządzenia.

– Mamy problem. – mruknęła, wracając wzrokiem do poprzedniego miejsca, a ja westchnęłam cicho.

– Jak dużej skali? – zapytałam, opierając się tyłkiem i plecami o ścianę.

– Zależy z której strony na to spojrzeć. – odpowiedziała, a kiedy miałam się odezwać, mój telefon wydał z siebie dźwięk.

Od: Henderson
Macie pół godziny

– Idź z tym do Arona, bo ja muszę coś załatwić. – mruknęłam, machnęłam ręką i ruszyłam szybkim krokiem na górę.

Najpierw zajrzałam do pokoju Nicka, żeby sprawdzić, czy Sam rzeczywiście wstał. Na jego szczęście zebrał swoją przepitą dupę.

Będąc w łazience, pomalowałam usta, kreski na oczach i rzęsy, po czym się ubrałam. Spojrzałam w duże lustro, które wisiało na ścianie.

Moje nogi opinały czarne, długie jeansy, które wygodą prawie dorównywały dresom, bo były rozciągliwe. Zwykła, szara koszulka na krótki rękaw, była delikatnie luźna, ale nie za bardzo. Włosy zostawiłam na razie rozpuszczone, ale później pewnie je zwiążę.

Po wyjściu z łazienki, akurat trafiłam na Sama. Wiedziałam, że i tak się spóźnimy, ale Henderson, powinien być świadomy tego, dając nam tylko pół godziny.

– Idziemy. – mruknęłam, widząc, że brat już był ubrany. Widać po nim było, że poprzedniego dnia przesadził z alkoholem, ale i tak wyglądał lepiej niż rano.

– Po co? – zapytał głupio, a ja przewróciłam oczami i wzięłam z szafki moją, czarną kurtkę jeansową. Nie pamiętam, jak ona się znalazła na tej szafce, ale to nie jest ważne.

– Henderson.

Chyba dopiero, gdy wsiadłam do samochodu i go odpaliłam to dotarło do mnie wszystko z wczoraj.

Mam pierdolonego Gomez'a na głowie.

Muszę się spotkać z tą bezduszną szują, zwaną moim chrzestnym.

I Reed przerobił moje auto na jebane sitko.

Zacisnęłam ręce mocno na kierownicy, a po chwili wyjrzałam przez okno, żeby zobaczyć co robi jeszcze Sam. Palił i gadał z kimś przez telefon, a ja przeciągnęłam paznokciem po ramieniu, które zakrywała bluzka.

Niektóre złe nawyki pozostały i zapewne nigdy już mnie nie opuszczą.

Oparłam głowę na kierownicy, bo ile można na pieprzoną księżniczkę czekać. To wcale nie tak, że mógł rozmawiać przez telefon podczas jazdy, albo zadzwonić później. Mnie naprawdę nie interesowały jego rozmowy.

– Sam, kurwa, bo powieszę cię na najbliższym płocie. – krzyknęłam, ale jedyne co dostałam w odpowiedzi to środkowy palec, więc przewróciłam oczami.

Gdyby nie to, że nie łączą nas więzy krwi, to bym stwierdziła, że jak nic on jest adoptowany.

Spojrzałam na telefon, który aktualnie się ładował. Mieliśmy jakieś pięć minut na dojechanie. Choćbym, kurwa, przeleciała to nie zdążymy.

– Ja się nie będę tłumaczyć Hendersonowi. – krzyknęłam, po raz kolejny, ale tym razem zostałam obdarzona tym zaszczytem, że Samuel przyszedł.

Pierdolona królewna.

– Jedziesz, czy nie? – zakpił Sam.

– Pragnę tylko przypomnieć, że to ja na ciebie czekałam. – prychnęłam kpiąco i ruszyłam spod bramy.

Po kilkunastu minutach, wysiedliśmy z samochodu. Stwierdziłam, że zanim tam wejdę to muszę wypalić, więc to zrobiłam.

I tak byliśmy spóźnieni, a ja poniekąd miałam w dupie niezadowolenie Hendersona.

Ba, ile razy specjalnie mu grałam na nerwach.

– Dlaczego nas tu ściągnęłeś? – zapytałam, po wejściu do dwupiętrowego budynku. Nie zrobił tego bez powodu, bo rozmawiać to mogliśmy przez telefon. Chciał czegoś od nas, ale mnie martwiło to, czego mógł chcieć.

– Mam coś co chcesz, ale nie ma nic za darmo. – rzucił i rozłożył ręce.

Przeskanowałam wzrokiem pomieszczenie. Kremowe, delikatnie żółtawe, zapewne od dymu papierosowego ściany, cztery kolumny w tym samym kolorze, bo pokój był naprawdę duży. Przy każdej kolumnie, stało po jednym facecie. Dwóch mocno umięśnionych z małymi broniami za paskami i dwóch delikatniejszej budowy każdy z jednym pistoletem, chyba berettą i niewielkim nożem w kieszeni.

– Interesy to możesz robić z tatusiem, a nie ze mną. – prychnęłam z chłodem. Dobrze wiedział, że nie wejdę z nim w żaden układ, bo jest zakłamaną szują.

– Ale on nie będzie tym zainteresowany, a ty wręcz przeciwnie. – powiedział pewnie i zaczął krążyć po pomieszczeniu. Co on się, kurwa, w rekina bawi? Jedno jest pewne, my jego ofiarami nie zostaniemy.

Wodziłam wzrokiem za Hendersonem, a Sam nie spuszczał z oka, jego ochroniarzy. Lepiej mieć sytuację pod kontrolą, bo może i miałby przejebane jakby coś mi się stało, ale nikomu nie ufam w stu procentach, a tymbardziej jemu.

----
Przepraszam, że tyle czasu nie dodawałam rozdziałów. Miłego dnia, diabełki 🖤

Będę wdzięczna jeśli, jak zobaczycie jakieś błędy to dacie znać o nich w kom.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro