Zachód

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

EPILOG


Lilie były zawsze moimi ulubionymi kwiatami. Lubiłam to, że są delikatne, a równocześnie silne i samowystarczalne. Ich zapach uspakajał zmysły, a sam ich widok był estetyczny i przyjemny dla oka. Rozpogadzały cały dzień, gdy tylko się na nie spojrzało... Może w pewien sposób chciałam się z nimi utożsamiać.

Dlatego widok ich na szarym, zimnym, marmurowym grobie był dla mnie czymś okrutnym i przygnębiającym.

A przecież sam nagrobek, z wygrawerowanym, znanym mi imieniem ściskał już wystarczająco boleśnie za serce.

Dlaczego akurat lilie?

Dzień nie należał do najpiękniejszych w tym miesiącu, ale na nastrojowy cień i chłód także się nie zapowiadało. Czasem słońce chowało się za chmurami, odbierając intensywność kolorom, a czasem grzało niemiłosiernie, co nie było dla nikogo przyjemne, zważywszy na czarne odzienie. Niektórzy wręcz gotowali się w swoich idealnie skrojonych i dopasowanych garniturach. Gdy przychodziła niewielka chmurka, aby zasłonić na chwilę ten niepasujący do okazji element, widać było lekką ulgę na twarzach ludzi. Jednak nie skupiali się oni na pogodzie, a na dębowej trumnie, która przysypywana była ziemią, aż nie zniknęła całkiem pod marmurową płytą. Teraz zaczęłam rozumieć powiedzenie "z piachu powstałeś - w piach się obrócisz".

Jeszcze wcześniej to odrażające pudło na ludzi było otwarte. Jakby widok sinego, martwego ciała miał pomóc w trzymaniu emocji na wodzy. Bezwiednie do niego podeszłam, choć nie mam pojęcia dlaczego. Zaintrygowana pierwszym w życiu widokiem trupa? Na pewno nie. Ciężko było powiedzieć. Nie było na mej twarzy żadnej emocji, którą dałoby się opisać. Jak zahipnotyzowana przyglądałam się postaci. Leżała sztywno, a jednak wciąż z pewną naturalnością. Badałam wzrokiem jej każdy element. Ani jedno pasmo włosów nie zostało przeze mnie pominięte. Utrwaliłam je sobie w pamięci tak mocno, że gdybym miała namalować jej portret nie potrzebowałabym ani zdjęcia ani samego jej widoku. Wiedziałam gdzie i w jaki sposób układa się każdy jej ciemniejszy bądź jaśniejszy kosmyk. Jej twarz, każda jej skaza, których i tak nie miała zbyt wiele i jej blada cera, tak inna od jej zwykle różowo-brzoskwiniowych policzków. Jej palce, ich długość, kąt zgięcia, skórka na paznokciach, na której można było dostrzec wśród niektórych palców źle zmyty, turkusowy lakier do paznokci. Sukienka w którą była ubrana, jej każde zmarszczenie, fragmenty, które były już pomięte, guziki idealnie zszyte poza drugim od góry, z którego odstawała nitka, a nawet ten skomplikowany wzór ze złotych kwiatów, kojarzących się z dziełem Van Gogha... Wszystko zapamiętałam, jakbym robiła zdjęcie na najwyższej głębi ostrości.
Choć nie odczuwała już zupełnie nic, nie leżała spokojnie. Brak jej szczerego, kojącego uśmiechu wzbudzał we mnie niepokój. Jakby wszystkie emocje, które odczuwali rozpłakani krewni i przyjaciele wpływały na jej stan ducha... Co sprawiało, że nie wierzyłam iż tak miało się dla niej stać.

Dopiero, gdy ujrzałam już skończone "dzieło" poczułam przypływającą falę goryczy.

Większość przybyłych na pogrzeb zdążyła się już ulotnić. Tylko ze dwie, trzy osoby nie były w stanie ruszyć się z miejsca i choć nie stały przy grobie, słychać było nieustający płacz i pocieszające słowa czyjejś otuchy. Nie znałam tych ludzi, ale żal spowijał serce, gdy słyszało się ten czasem przeciągnięty jęk, który brzmiał jak zwykły, fałszujący bełkot, ale z łatwością wiedziałeś, co przekazywał. Ja te słowa rozumiałam aż nazbyt dobrze.

Nawet Adrien zniknął. Kto wie, czy nie był jednym w pierwszych? Tuż przed jego odejściem stał, przyglądając się wygrawerowanemu imieniu, dacie śmierci i bukietowi białych kwiatów, tak samo, jak ja w tej chwili. Podeszłam do niego i delikatnie objęłam, jakbym bała się, że rozpadnie się na moich oczach. Nie zareagował gwałtownie na mój dotyk. Wręcz się go spodziewał. Przetarł zwilżone powieki rękawem czarnego garnituru, chwycił moją dłoń, przelotnie całując jej wierzch przepraszająco, po czym odszedł, nie zaszczycając mnie swoim spojrzeniem. Nie zatrzymywałam go. Nie wiedziałam specjalnie, jak się zachować, co powiedzieć... Dlatego milczałam. I dałam mu samemu zrobić to, co należy. Musiał być na chwilę sam, a tłum zrozpaczonych ludzi mu to uniemożliwiał. Nie mogłam mu teraz pomóc, choć tak bardzo chciałam. Wiedziałam, że musiał to przeżyć na swój własny sposób, a potem... Nad potem się nie zastanawiałam.

Wydawało się, jakby ten grób stał tutaj od zawsze. Niczym nie różnił się od pozostałych, otaczających go. Jedynie może wielkością i przede wszystkim napisami na tablicy upamiętniającej. Nie widać było czy był nowy czy stary. Zasłaniające go bukiety kwiatów i znicze przeszkadzały w rozpoznaniu tego. Wyglądało to tak, jakby idealnie pasował akurat w tym miejscu. Jakby było ono przypisane właśnie jej, od dnia jej narodzin... Myśl ta znacznie obciążyła moje serce.

Wszystko przecież było takie normalne...

Nie znałam jej długo. Nie mogłam powiedzieć, że jestem dla niej kimś bliskim, aczkolwiek kto powiedział, że nie mam prawa, by za nią tęsknić? Ludzie potrafią czuć żal i tęsknotę do osób, których nigdy nawet nie spotkali na żywo, z którymi nie mieli absolutnie ż a d n e j relacji. Może nie należałam do tego grona, nie opłakiwałam utraconego acz obcego życia, lecz... przecież także się nad tym nigdy nie zastanawiałam. Dopiero teraz zaczęłam zadawać sobie pytania, gdy nie mogłam do końca uwierzyć, że pode mną leży ciało kobiety, która nie tak dawno śmiała się tuż obok mnie. Tak beztrosko i szczerze, jakby pojęcie życia i śmierci było tylko legendą, o której nikt na co dzień nie wspomina, bo zwyczajnie nie ma po co.

Niczym sakralna rzeźba stałam przy tym nieszczęsnym, kamiennym grobie, starając się odpowiedzieć na różne pytania. Próbowałam zrozumieć to, co się teraz działo... Jednocześnie odpowiedź była tak banalna, że nie wiedziałam skąd pojawiały się u mnie jeszcze jakiekolwiek wątpliwości. Sprzeczne ze sobą myśli zaczęły napierać na moją głową, sprawiając, że poczułam się jeszcze cięższa niż przedtem. Mimo chaosu jaki zapanował w moim umyśle, jedno zdanie powtarzało się jak mantra, pragnąc desperacko wybić się z pomiędzy reszty słów, uświadamiając mi, że jedno wiem na pewno.

Chciałam, aby była tu teraz ze mną.

By to wszystko okazało się snem, kłamstwem, naprawdę chorym, nieśmiesznym żartem. Miałam nadzieję, że pod wpływem obciążających mnie uczuć i myśli, w końcu padnę na ziemię przyciągnięta przez grawitację, uderzę się w głowę i obudzę w swoim łóżku. Bo był to koszmar. Okrutny koszmar, który się nie kończył. Dlaczego nie miałam żadnego zwierzęcia w domu, które skacząc po meblach, czy wydając głośne, domagające się czegoś dźwięki, obudziłoby mnie i uwolniło od tych tortur?... Niech ktoś mnie w końcu obudzi - błagałam.

Choć tak wiele emocji grzmiało we mnie jak burza, od rozpoczęcia ceremonii nie zadrżał ani jeden mięsień na mojej twarzy. Miałam wrażenie, że nie okazuję szacunku zmarłym na tym cmentarzu. Dziwnie było mi ze świadomością, że gdy inni wylewają oceany łez, ja przyglądam się temu wszystkiemu beznamiętnie, jakbym tam była tylko przez pomyłkę.

Jednak okazało się, że nie byłam jedyna...

Nie wiem w sumie, kiedy do mnie podszedł i jak długo stał u mego boku. Zauważyłam go dopiero, gdy nachylił się, aby sprezentować zmarłej różowy goździk. Tak ubogo wygląda przy tych wszystkich bukietach - przeszło mi przez myśl.

-Nie ważne ile, ważny gest- westchnął, jakby odpowiadając na moje niezadane pytanie.- Różowy goździk jest na symbol tego, że będę o niej pamiętał.

Kiwnęłam głową na znak, że zrozumiałam. Szczerze mówiąc nigdy nie zastanawiałam się nad znaczeniem kwiatów. Płytko kochałam je pod względem estetycznym. Gdyby zamiast tych wszystkich lilii grób zdobiły goździki, to byłoby bardziej upamiętniające. Jeden kwiat oznaczałby jedną osobę, która nie zapomni.

Białowłosy stał ze mną przez następne mijającej minuty, zamieniające się w kwadranse i ani razu nie podniosłam wzroku aby na niego spojrzeć. Jakoś w ogóle mnie nie interesowało, co mogłabym zobaczyć w jego twarzy. Było to zupełnie inne od mojego normalnego zachowania. Nie zwróciłam nawet uwagi, że słońce zaczyna powoli chować się za horyzontem. Wiatr lekko szumiał i tylko to mogłam teraz usłyszeć. Tamci, co wcześniej płakali niedaleko za mną, odeszli. Zostaliśmy już tylko my dwoje.

-Zaskoczyłaś mnie- powiedział niepewnie, jakby przez cały czas zastanawiał się, czy może w ten sposób zacząć rozmowę.- Jeszcze nigdy nie widziałem cię tak cichej- stwierdził, być może mając nadzieję, że odbiorę to jako żart.

-Milczę, bo brak mi słów- zaskoczyłam się na dźwięk mojego głosu, który przez wyschnięte na wiór gardło, był łamliwy i niezamierzenie cichy. Spróbowałam przełknąć ślinę, której miałam niewiele i starałam się przemówić nieco głośniej.- To wszystko...- jednak nie było prawie żadnej różnicy.- Mam dziwne wrażenie, że czegoś nie rozumiem... Że coś jest przede mną i tego nie dostrzegam... Chce mi się płakać a... a nie potrafię- szepnęłam z goryczą cisnącą się w gardle.

-Nikogo tu nie ma...- odszepnął po chwili milczenia.- Jesteśmy sami- słyszałam w jego tonie, że do czegoś mnie zachęca.

Podniosłam na niego wzrok, odrywając się w końcu z długo trzymanej pozycji. Przez sekundę przeszył mnie ból w karku, ale zignorowałam go tak samo szybko, jak się pojawił. Czerwone oczy były wlepione we mnie, czekając niepewnie na mój dalszy krok. Spojrzałam na jego lekko uniesione ramiona, zapraszające do siebie. Poczułam jak coś ciśnie mi się do oczu, a potem pojawił się przede mną zaszklony obraz. Zrozumiałam wtedy, że nie okazałam przez cały dzień żadnej ludzkiej emocji, bo jedyne na co miałam ochotę, to płacz. A przecież nie potrafię tego robić, gdy świat patrzy. Poza Alyą, Adrienem i Alexem nikt nie widział jak topnieją moje emocje. Za to tylko Japończyk widział moją histerię, która łączyła smutek, żal, strach... I tylko on mógł się temu przyglądać. Nikomu więcej bym na to nie pozwoliła.

Całkowicie poddana kuszącemu spojrzeniu rubinowych oczu, oddałam się ich właścicielowi, a silne ramiona niemal natychmiast zacisnęły się, jakby broniąc mnie przed czymś. Lekko kołysał nami na boki, próbując mnie uspokoić, co dawało nie najgorsze efekty. Nie mam pojęcia, jak to robił, ale nie myślałam nawet, aby zapytać. Niektóre rzeczy muszą pozostać osładzającą życie tajemnicą.

Natomiast niektóre pytania uderzają boleśnie o głowę i poznanie odpowiedzi na nie, to jedyne co może cię uratować od niekończącej się męki.

***

-Spójrz na niebo- poprosiłam, przerywając nasz chód, gdy zmarznięci i zmęczeni wracaliśmy do naszych domów.

Białowłosy podniósł wzrok na ciemny horyzont. Czarne plamy przedstawiały drzewa, jednak ich zacieniona strona nie ukazywała żadnych szczegółów, które można by było dostrzec z daleka.

-Słońce zachodzi- powiedziałam ze smutkiem niczym małe dziecko, co w normalnych okolicznościach chłopak skomentowałby rozbawionym prychnięciem.

Zamiast tego spojrzał na mnie z podobnym smutkiem do mojego, co zauważyłam jedynie kątem oka, bo wciąż tęskno przypatrywałam się fragmentowi uciekającej gwiazdy. Nagle lekko wykrzywił usta w uśmiechu, rzucając spojrzenie gdzieś w ziemię, po czym na nowo podniósł głowę na słońce z widoczną iskrą w oku.

-Nie martw się... Wróci- rzekł w pełni przekonany.

>...<

Moje słońce nadal się nie pojawiło. Czasem mam wrażenie, że jednak nigdy ponownie nie rozświetli mi dnia. Jednak wspominając te słowa, wyczekuję na jego powrót, wierząc, że kiedyś w końcu nadejdzie.

Nie sądziłam, że w wieku piętnastu lat mogę przeżyć coś tak traumatycznego. Od minionego wydarzenia minął rok. Jestem już uczennicą klasy pierwszej liceum. Nie jestem w stanie opisać jak wiele się zmieniło, ale gdy przed chwilą przeczytałam moje zapiski, aby ładnie podsumować tamten rok, zdałam sobie sprawę, że to kim byłam, kim byliśmy wszyscy, diametralnie różni się od tego, kim się staliśmy.

A to wszystko przez jedno wydarzenie.

Alya zaproponowała mi, abym zaczęła zapisywać swoje myśli, zważywszy na mój teraźniejszy stan, bo była przekonana, że mi to pomoże. Na początku nie wiedziałam, po co to robię. Przecież to już wszystko wiem. Okazało się jednak, że nie miałam tego poukładanego w głowie, a chaos nie był niczym pomocnym. Wręcz pogarszał sytuację. W jakiś sposób poczułam ulgę. Nawet większą niż mogło mi się w ogóle zdawać.

Kończąc, kilka słów podsumowania.

Ludzie zmieniają ludzi*... Gdzieś to już kiedyś słyszałam.

Każda osoba jaką spotkasz w życiu; czy to kolega z klasy, przechodzień czy bliski przyjaciel; mocno na ciebie wpływa, choć nie zdajesz sobie z tego zupełnie sprawy. Nauczyłam się, że wiele z nich odchodzi, zmienia się, ale też zostaje niezmienionymi. Wtedy to sytuacja się zmienia, nie oni. Jedni idąc przez dalszą drogę będą trzymać się ciebie, jak rzep do psiego ogona i nie puszczą, drudzy będą pragnęli skręcić bez ciebie, czy tego chcesz czy nie. Wielu chce teraz uciec i wielu też pragnę zatrzymać. Przypuszczam, że spędzę kolejne lata prób i błędów na nauczeniu się tego.

Gdybym umiała robić to wcześniej, zmieniłabym tak wiele... Nigdy nie dajcie odejść ludziom, którzy sprawiają, że jesteście szczęśliwi.

Z dedykacją dla śp. Emilie Agreste, która przybywając na ten świat stworzyła miliony uśmiechów i tyle samo zabrała, z niego odchodząc.


C.D.N

...........................................................

Także, oto epilog...

Zapewne macie mnóstwo pytań, ale odpowiedzi na nie na bank pojawią się w drugiej części.
Nie wiem, kiedy ją opublikuję po raz pierwszy, gdyż nie dość, że nie mam telefonu (sposób w jaki go zepsułam jest zbyt wstydliwy, by się tym chwalić) a komputer wciąż w naprawie. W tej chwili korzystam z laptopa współlokatorki i to tylko dzięki niej jest ten rozdział, więc jej należą się podziękowania.

Mam nadzieję, że opowiadanie przyjęło się pozytywnie i że życzycie sobie kontynuacji. Szczerze mówiąc, jestem dziwnie usatysfakcjonowana, że napisałam epilog i że za chwilę oznaczę książkę jako "zakończona" czy jakoś tak. Równocześnie zżera mnie stres i jest to coś niesamowitego.

Czego spodziewacie się w następnej części? Macie jakieś teorie, co dalej? Piszcie śmiało, bo inspiracji nigdy nie mało (nie czuję, gdy rymuję xD)

Dziękuję wszystkim, którzy pisali komentarze, gwiazdkowali, dzielili się teoriami i wczuwali się w historię. Ten efekt zawsze chciałam stworzyć i nawet w najmniejszej mierze mnie zadowalał ^^

Cóż... To wszystko. Do następnego (?)


*Ludzie zmieniają ludzi - jednak z lekcji życiowych z serialu "Dziewczyna Poznaje Świat"



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro