ROZDZIAŁ VII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Evelyn

Do mojego pokoju wszedł James z uśmiechem na twarzy. Odwzajemniłam to i podeszłam do niego.

– Gotowa na wycieczkę posiadłościoznawczą? – spytał, oferując mi swoje ramię.

– Tak, chyba tak – odpowiedziałam wątpliwym głosem, obejmując jego przedramię.

James wyprowadził mnie na korytarz i oprowadzał po nim, opowiadając o obrazach wiszących na ścianach. Były one wykonane na zamówienie, przedstawiając różne krajobrazy lub członków rodziny Burns. Każdy z nich miał swój własny obraz.

– Kto to? – spytałam, wskazując na obraz siwiejącego mężczyzny.

– To nasz ojciec, Fred – odpowiedział James, patrząc na obraz z podziwem i dużym uśmiechem. Musiał być dla niego ważny. – Choruje na raka, z każdym kolejnym dniem jest z nim coraz gorzej. Lekarze na początku dawali mu góra dwa tygodnie, a ten stary uparciuch żyje już czwarty rok od diagnozy.

– Jesteś do niego podobny – stwierdziłam, patrząc na Jamesa.

– Oczywiście, że tak. Teraz już wiesz, po kim jestem taki przystojny – przeczesał dłonią swoje włosy.

– Jasne – zaśmiałam się i ruszyliśmy dalej.

Na kolejnych obrazach ukazane były portrety rodzinne, jednak moją uwagę przykuł obraz zasłonięty czarną tkaniną. Zapytałam Jamesa o to, ale nie chciał za bardzo rozmawiać na ten temat, więc nie zagłębiałam się dalej. Chłopak oprowadził mnie po całym domu domu, opowiadając, co, gdzie i jak. Po jakimś czasie wyszliśmy przez tylnie drzwi na podwórko. Tam znajdowały się piękne żywopłoty i topiary przedstawiające różne postacie. Po ogrodzie biegały duże psy, a za nimi parę gigantycznych ludzi. Chyba coś trenowali, bo mieli na rękach założone rękawice ochronne. W ogrodzie pracowali również ogrodnicy, którzy mieli swój własny mały dom na posesji

– Niestety stwierdzam, że skupiasz się bardziej na labiryncie niż na mnie – stwierdził James, co skłoniło mnie do śmiechu.

– Z przykrością muszę potwierdzić twoje słowa – zaśmiałam się i lekko uderzyłam Jamesa w ramię.

– Agresywna jesteś, Evelyn – masował swoje umięśnione ramię. – Drugi raz już dzisiaj.

– Przepraszam, ale postaw się na moim miejscu – powiedziałam, a James położył dłoń na moim ramieniu.

– Zdajesz sobie sprawę z tego, kim jesteśmy i czym się zajmujemy – zaczął. – Tak to u nas działa. To nasz świat.

– Czyli w waszej rodzinie to normalne, że małżeństwa są aranżowane? – zapytałam, krzyżując ręce na piersiach.

– Nie wszystkie, ale w większości tak, Evelyn – westchnął ciężko. – Wiem, że uważasz nas za zło konieczne, ale jednak  rozmawiasz ze mną, a nawet żartujemy, więc chyba nie do końca jesteśmy tacy źli.

– Ty James, jesteś dla mnie miły – powiedziałam, łapiąc go za nadgarstek. – Ty i Cecilia, jesteście dla mnie dobrzy.

– Evelyn, to chyba czas, żebym to wszystko ci wyjaśnił, chociaż to powinien zrobić Anthony – James wyciągnął z wewnętrznej kieszeni swojej marynarki małe pudełko i podał mi je.

– Co to? – zaczęłam się obawiać zawartości przedmiotu. A co jeśli znajduje się tam bomba, która eksploduje po otwarciu? Kreatywny pomysł na zakończenie żywota.

– Otwórz – ponaglił mnie.

Otworzyłam więc pudełeczko, a moim oczom ukazał się złoty pierścionek z symbolem nieskończoności i czarnym diamentem. Był piękny. Poczułam łzy w oczach. To musiał być prezent od mojego ojca.

– Evelyn, przykro mi, ale... – zaczął. – Tak jak mówiłem wczoraj, twój ojciec sprzedał cię mojemu bratu... A twojemu narzeczonemu. Za niecały miesiąc wyjdziesz za Anthony'ego. Przykro mi, ale nie powinnaś mieć pretensji do mojego starszego brata, a  do swojego ojca.

– O czym ty mówisz? – spytałam, czując, że zaraz wybuchnę płaczem.

– Twój ojciec ma długi w kasynie mojego brata. Dług wynosi półtora miliona dolarów, i nie oszukujmy się, nigdy by tego nie spłacił. W zamian za dług oddał mu ciebie. To zabrzmi okropnie, ale twoim zadaniem jest urodzenie syna Anthony'emu.

– Ja... Nie chcę...

James przyciągnął mnie siebie i mocno przytulił. Objęłam jego ramiona, mocząc mu zapewnie cholernie drogi garnitur. James gładził moje włosy, szepcząc, abym się uspokoiła i dała szansę jego bratu. Jak się czułam? Jak dziwka. Czułam się jak dziwka po ujrzeniu zawartości pudełka z pierścionkiem, który wręczył mi James.
Nic nie warta dziwka. Mój własny ojciec sprzedał mnie jak jakąś rzecz. Mówił, obiecywał, że skończył z hazardem. Jak widać, nie znałam swojego ojca. Gdyby mama żyła, wszystko byłoby inaczej.

– Proszę, nie płacz, Evie – szepnął mi do ucha, po czym pocałował moją skroń.

– James, ja... – mówiłam. – Chcę poznać twojego brata. Chcę poznać tego tchórza, który nie ma odwagi spojrzeć mi w oczy!

– Evelyn, to nie jest odpowiedni czas, Anthony ma urwanie głowy i-

– W dupie mam to, że ten skurwysyn nie ma czasu! – krzyczałam, przyciągając uwagę  żołnierzy Burnsów.

– Evie, Anthony, on... – próbował wyjaśnić. – To ciężki przypadek.

– Skoro jest takim tchórzem, to sprawię, że dostanie wylewu jako młody mężczyzna – rzuciłam i ruszyłam w stronę domu.

– Evelyn, zaczekaj!

James krzyczał za mną, abym się zatrzymała, ale nie chciałam go słuchać. Moim głównym celem było stawić czoła Anthony'emu Burnsowi, człowiekowi, który kupił mnie jak rzecz. Ten skurczybyk pożałuje, że odważył się na taki krok. W drodze do fortecy, na palec serdeczny lewej dłoni założyłam pierścionek zaręczynowy. Idąc przez salon, zatrzymała mnie Cecilia rozmawiająca z Andreą.

– O, Evelyn! – rzuciła Cecilia. – Właśnie razem z Andreą cię szukałyśmy.

– Przepraszam, Cecilia, ale nie mam teraz czasu – powiedziałam. – Gdzie jest Burns?

– Pan Burns? A-ale proszę pani, pan Burns teraz pracuje, nie można mu przeszkadzać – mówiła Andrea.

– Nie obchodzi mnie to i mówiłam ci już, żebyś mówiła do mnie po imieniu, Andrea – podeszłam do młodej dziewczyny.

– Ale-

– Żadnego ale! – przerwałam jej, kładąc dłonie na jej ramionach – Ten tchórz wysłał brata, aby dał mi pierścionek zaręczynowy, bo sam nie mógł tego zrobić. A skoro go noszę, to mam też swoje prawa, prawda?

– Chyba tak, moja córko – potwierdziła Cecilia.

– W takim razie, Andreo, mów mi Evelyn, a nie "proszę pani" – nakazałam, uśmiechając się do niej ciepło.

– Dobrze, proszę pan-, znaczy Evelyn! – powiedziała Andrea, a ja poczułam zwycięstwo.

– Evelyn, do jasnej cholery! – do salonu wbiegł James. – Mówiłem ci, żebyś się zatrzymała!

– Gdzie on jest? – spytałam, patrząc zimnym wzrokiem na Jamesa.

– Anthony? W swoim gabinecie na pierwszym piętrze, ostatnie drzwi na prawo – odpowiedziała Cecilia, wymachując ścierką.

– Cecilia! – warknął James.

– Dziękuję, Cecilia – pocałowałam policzek starszej kobiety i wbiegłam na piętro.

Za mną natychmiast ruszył James, który w ostatniej chwili zatrzymał mnie. Chwycił mnie za ramiona i uderzył moimi plecami o drzwi do pokoju, w którym znajdował się ten sukinsyn.

– Zwariowałaś, dziewczyno? – ciężko dyszał po bieganiu za mną po całej posiadłości. – Życie ci nie miłe?!

– Puść mnie, James! – próbowałam się wyzwolić spod uścisku chłopaka. – Prędzej czy później i tak nadejdzie czas, żebyśmy się poznali! Jak ten debil chce zrobić dziecko nie, wychodząc z pokoju?! Tworząc naszą dwójkę w grze i zapłodni wirtualną mnie?!

– James? – usłyszałam czyjś głos dochodzący z pomieszczenia, do którego próbowałam się dostać. Wykorzystałam nieuwagę Jamesa, wyrywując się z uścisku i zaczęłam walić pięściami w dębowe drzwi.

– Burns, ty draniu! – krzyczałam, zdzierając sobie gardło. – Wychodź, z tego pokoju, ty tchórzu! Porozmawiaj ze mną!

– Evelyn, zamknij się! – James przewrócił mnie i przykrył dłonią moje usta, próbując uciszyć. – Anthony, nic się nie martw! To tylko twoja narzeczona! Ała!

– Ja mu dam narzeczoną – ugryzłam Jamesa w dłoń, mogąc dojść do głosu. Cóż. Jakoś trzeba sobie radzić. – Chcesz zrobić dzieciaka, a ja zrobię ci piekło! Do końca życia nie pozbierasz się po spotkaniu ze mną! Pewnie i tak masz małego, więc nie zrobisz na mnie wrażenia swoim sprzętem! Widziałam lepsze, o wiele dłuższe!

Co ty wygadujesz, idiotko?

Wreszcie zobaczyłam, jak Anthony chwycił za klamkę. Już miał otwierać, ale James rzucił się w ich stronę, powstrzymując brata przed pokazaniem się.

– Frederick! – krzyknął James, a po chwili na piętrze zjawił się mój ochroniarz, którego przydzielił mi mój wspaniały narzeczony.

– Czemu tu jest tak głośno? – wyrzucił Frederick, marszcząc brwi. – Nawet gazety nie można w spokoju przeczytać.

– Zabierz Evelyn do jej pokoju i zamknij go na klucz – rozkazał James, podnosząc się z podłogi po spektakularnej obronie brata przed spotkaniem ze mną.

– Ty zdrajco! – znowu zaczęłam swój monolog. – Najpierw mówisz o nim jak o tchórzu, a teraz go bronisz? Jesteś taki sam jak on!

Frederick podniósł mnie z podłogi i mocno trzymając moje przedramię, ciągnął w stronę mojego pokoju. Łapałam się wszystkiego co możliwe, ale Frederick był za silny. Szybko dotarliśmy do mojej sypialni, a tam Frederick rzucił mnie na łóżko i szybko odszedł. Próbowałam go dogonić, jednak gigant był za szybki. Usłyszałam jedynie dźwięk przekręcania klucza w zamku. Kopnęłam w drzwi i przeklnęłam głośno siadając na podłodze.

– Pieprzony "Pan Gangster" się znalazł. Chcesz zniszczyć moje życie, to ja zniszczę twoje, Burns.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro