ROZDZIAŁ XVI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Evelyn

Andrea i Cecilia starannie poprawiały suknię, aby wszystko wyglądało idealnie. Śnieżnobiała, satynowa, perfekcyjnie pasująca do mojej urody. Bynajmniej tak twierdził Briant razem z Cecilią. Z każdym drobnym poprawieniem, czułam coraz większy ciężar sytuacji. Czułam, że wszystko jest jakby z innego świata, jakby nie było realne. Cecilia, widząc, że drżę, podeszła do mnie i delikatnie chwyciła moje ręce.

– Evelyn, wiem, że to nie jest to, co sobie wyobrażałaś. Ale obiecuję ci, że wszystko się ułoży – powiedziała miękkim głosem. Uśmiechnęła się słabo, próbując uwierzyć w jej słowa.

Po kilku minutach do pokoju zapukał Frederick.

– Cecilio, goście zaczynają się schodzić. Anthony prosił, żebyście powoli schodzili na dół – Cecilia spojrzała na mnie i uśmiechnęła się pokrzepiająco.

– To już czas, kochana – powiedziała, biorąc mnie pod ramię i prowadząc do drzwi. Andrea szła tuż za nami, gotowa na wszelką pomoc.

Schodziłyśmy powoli po schodach, a każdy krok wydawał się krokiem w nieznane. Zatrzymałyśmy się na ostatnim stopniu, gdzie czekał na nas James. Jego oczy zaświeciły się, gdy zobaczył mnie w sukni. Były zupełnie takie same, jak w salonie, gdzie mnie pierwszy raz w niej widział.

– Wyglądasz oszałamiająco, Evelyn – powiedział z podziwem w głosie.

Próbowałam się uśmiechnąć, ale myśli były zbyt przytłaczające. James wyciągnął w moją stronę dłoń. Przyjęłam ją i zeszłam ze schodów. James przyglądał się mi, jak dziecko w zabawkę w sklepie. Powoli ruszyliśmy w stronę wyjścia do miejsca, gdzie stracę swoje życie. Zupełnie jakbym szła na stryczek. Czułam jak nogi uginają się pode mną przez co zatrzymałam się co uczynił również James.

– James, co jeśli... co jeśli... – wyszeptałam, patrząc mu prosto w oczy.

– Evelyn, rozumiem twoje obawy – James położył rękę na moim ramieniu i spojrzał na mnie z powagą. – Ale Anthony nie jest taki, jakim go sobie wyobrażasz. Wiem, że to wszystko jest trudne, ale daj mu szansę. A jeśli naprawdę będziesz nieszczęśliwa, pomogę ci znaleźć wyjście. Pamiętaj, nie jesteś sama.

Te słowa dodały mi trochę odwagi. Poczułam, że mam w Jamesie sojusznika, kogoś, kto rozumie sytuację.

– Dziękuję, James – powiedziałam cicho, ale szczerze.

James uśmiechnął się, dając mi do zrozumienia, że zawsze mogę na niego liczyć.

– Chodźmy, wszyscy już czekają – powiedział, oferując mi ramię. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam z nim ku drzwiom, za którymi zaczynało się nowe, nieznane życie.

Ogród do której weszliśmy, był pełen ludzi. Wszystkie oczy zwróciły się ku nam, gdy wkroczyliśmy na zieleń. Wszyscy szeptali między sobą, obserwując wszystko z zaciekawieniem. Wszędzie były kwiaty i świece, tworzące romantyczną, choć napiętą atmosferę, a delikatna muzyka smyczkowa wypełniała przestrzeń. Z każdym krokiem coraz bardziej czułam, jak zaciskają się wokół mnie niewidzialne więzy. Nie mogłam powstrzymać drżenia rąk ani guli w gardle, która coraz bardziej utrudniała mi oddychanie. Czyżby to właśnie miała być moja przyszłość? Być więźniem przeszłości, więźniem własnych lęków i niekończących się pytań o to, co mogło być? Czy warto ryzykować teraz życiem i rzucić się do ucieczki? Warto, bo co to w końcu za życie.

W tłumie dostrzegłam Anthony'ego stojącego przy ołtarzu, opierającego się o laskę. Jego spojrzenie było spokojne, choć pełne emocji, których nie potrafiłam odczytać. Emanowała z nich pewność siebie i determinacja, a ja czułam, że jestem tylko marionetką w jego grze. W głębi jego oczu widziałam coś, czego nie potrafiłam zidentyfikować. Czy to była skrucha? Żal? A może po prostu zmęczenie? Może sam nie był pewien swojej decyzji? Może był zdenerwowany jak ja? Może myślał o innej kobiecie, która spełniłaby jego marzenia.

Przypomniałam sobie nasze pierwsze spotkanie. Jak wtedy, kiedy dotknął mojej skóry. Uczucie pomieszane z przyjemnym, ale jednocześnie z czymś kłującym. Obiecałam sobie wtedy, że za nic w świecie nie dam mu się sprowokować. A teraz? Stałam tutaj, zmuszona do roli, której nigdy nie chciałam. Każdy krzywy uśmiech gości był dla mnie jak cios, każde ich spojrzenie przypominało mi o mojej bezradności. Jak mogłam pozwolić, by moje życie potoczyło się w ten sposób? Gdzie był mój cholerny ojciec? To wszystko stało się przez niego. Anthony mógł wybrać każdą inną kobietę. Kogoś, kto z radością zaakceptowałby jego propozycję, kto mógłby spełnić jego marzenia. Na przykład ta dziwaczna dziewczyna próbująca mnie zabić. Zamiast tego, wybrał mnie – i zmusił do czegoś, czego nigdy nie pragnęłam. Czy naprawdę sądził, że w ten sposób buduje się życie? Czy myślał, że zmuszenie mnie do ślubu sprawi, że zapomnę o własnych marzeniach i pragnieniach?

Z każdym krokiem w stronę ołtarza, z każdym kolejnym spojrzeniem skierowanym ku niemu, czułam, jak narasta we mnie gniew. Nie tylko na niego, ale i na siebie. Za to, że pozwoliłam, by moje życie potoczyło się w ten sposób. Za to, że nie potrafiłam walczyć o siebie. Może to właśnie był moment, w którym musiałam podjąć decyzję – czy poddam się tej roli, którą mi narzucono, czy też znajdę w sobie siłę, by stawić czoła swojemu przeznaczeniu? W sercu czułam mieszankę strachu i determinacji. Anthony był moim prześladowcą, ale może właśnie to uczyni mnie silniejszą. Może ten dzień, choć bolesny, stanie się początkiem czegoś nowego. Czegoś, co pozwoli mi odnaleźć siebie w tym chaosie, który zapanował nad moim życiem.

Gdy podeszłam bliżej, Anthony wyciągnął rękę w moim kierunku. James oddał moją dłoń w jego, a ja czując na sobie spojrzenia wszystkich gości, chwyciłam jego dłoń i spojrzałam mu w oczy.

– Powodzenia Evelyn – szepnął James, patrząc z uznaniem na brata, po czym zajął swoje miejsce obok ojca.

Anthony chwycił moją rękę z zaskakującą delikatnością, a ja poczułam, jak moje ciało reaguje na jego dotyk. Spojrzałam mu w oczy, starając się nie zdradzić mojego strachu i niepewności. Byłam przerażona, ale jednocześnie czułam, że to może być początek czegoś nowego. Coś, co mogło okazać się niespodziewanie dobrym. Tylko czym?

Ceremonia rozpoczęła się, a ja, choć z sercem bijącym jak szalone, skupiłam się na każdym słowie, próbując znaleźć w nich nadzieję na przyszłość. Ksiądz zaczął mówić kilka zdań o małżeństwie, a my wpatrywaliśmy się w siebie, zanurzeni w emocjach tego momentu. Mechanicznie powtarzałam słowa przysięgi po księdzu, nie mając innego wyjścia.

– Ja, Evelyn, biorę ciebie, Anthony, za męża... – powtarzałam, choć każde słowo było dla mnie jak cios w serce.

Kiedy wymienialiśmy obrączki, czułam, że to jakby zaciskano mi pętlę na szyi. Kiedy ksiądz ogłosił nas mężem i żoną, Anthony pochylił się, by mnie pocałować, a ja poczułam, jak świat wokół mnie zamarł. Jego usta ponownie dotknęły moich, a w tłumie rozległy się brawa. Był to pocałunek, który przypieczętował moje zniewolenie, ale w moim sercu wciąż tliła się nadzieja na wolność. Mimo to był on bardzo delikatny, ale subtelny. Zapragnęłam w myślach więcej.

Ten dzień, który dla innych był powodem do świętowania, dla mnie stał się początkiem życia w klatce, z której musiałam znaleźć wyjście. Choć Anthony myślał, że zdobył mnie na zawsze, w moim wnętrzu narastała siła i determinacja, by walczyć o swoje życie i wolność.

Ksiądz wytarł czoło z kropelek potu i podał nam dokument z długopisem potwierdzający nasze małżeństwo. Anthony szybko podpisał kartkę iście czytelnym imieniem i nazwiskiem po czym podał mi tusz i wpatrywał się w moje czyny. Drążącą ręką podpisałam papier i odłożyłam długopis. Wtedy Anthony chwycił moją dłoń pod ramię i odeszliśmy powolnym krokiem spod ołtarza. Ich spojrzenia były pełne gniewu, inne obrzydzenia. Nie wiedząc co robić, uśmiechałam się lekko do wszystkich przybyłych. Kobiety, ze szczególną odrazą rzucały mi krzywe uśmieszki i szeptały między sobą jakieś słówka po czym chichotały. Z lekkim uśmiechem, odważyłam się zapytać Anthony'ego o zaproszonych gości.

– Możesz mi powiedzieć kim są ci ludzie? – spytałam, ściskając mocniej jego solidne przedramię.

– Ci ludzie są kimś, których nie chciałabyś znać, Evelyn. To część mojego świata, którego nie zaznałaś wcześniej – odpowiedział chłodno.

– A o co chodzi z tymi spojrzeniami? – spytałam lekko zirytowana, kiedy znacznie oddaliliśmy się od miejsca ceremonii.

– Po co przejmujesz się takimi bzdurami, żono? – odpowiedział pytaniem, opuszczając rękę wzdłuż swojego ciała. – Są ciekawsze rzeczy niż spojrzenia zaniedbanych przez swoich mężów kobiet. Na przykład troska Jamesa o ciebie.

– Będziesz teraz snuć teorie spiskowe o tym, że coś mnie łączy z twoim bratem? – zaśmiałam się z jego słów.

– Na pewno bardziej ci się podoba niż ja – stwierdził siadając na ławce, której nigdy przedtem nie widziałam i wyprostował swoją chorą nogę. – Nie jest taką szkaradą z pocharatanym ryjem.

Nie rozumiałam jego monologu. Skoro byłam dla niego zwyczajną dziewczyną, którą musiał jedynie poślubić, po co tak się denerwował, kiedy James był w pobliżu? O co mu chodziło? Nasze nowo rozpoczęte małżeństwo zaczyna się od momentu pełnego napięcia i niepewności. Anthony jak gdyby nigdy wyciągnął paczkę papierosów i odpalił jednego. Spojrzał na mnie wyciągając rękę z paczką proponując mi jednego. Po chwili zastanowienia ku zdziwieniu Anthony'ego wyciągnęłam jednego papierosa z paczki. Mój "mąż" odpalił skręta i wpatrywał się we mnie licząc na mój kaszel, na który nie musiał długo czekać. Ostatni raz paliłam w szkole średniej na jednej przerwie razem z Lucy i Lucasem. Do tej pory pamiętam jak uciekaliśmy przed nauczycielką chemii. Zajęłam miejsce obok niego na ławce.

– Proszę, proszę – zaśmiał się Anthony ze szlugiem w ustach. – Pani doktor pali?

– Ostatni raz w liceum – odpowiedziałam marszcząc brwi podczas zaciągania. – Proszę, śmiej się do woli.

– Jeśli nie dasz rady, wyrzuć go – śmiał się dalej.

– Uważasz, że jestem taką grzeczną dziewczynką? – spojrzałam na niego spod byka. – Możemy zrobić zawodowy, kto wypali więcej.

Tak, na pewno ty wariatko byś wygrała. Wcale nie skręcało cię już od momentu wzięcia go do ust.

– Nie wiedziałem, że moja żona jest tak groteskową osobą – Anthony oddał mi spojrzenie, powodując moje skrępowanie.

Podszedł do nas Frederick. Przywitał się z Anthony'm skinięciem głowy i powiedział:

– Fotograf już czeka.

Zmarszczyłam brwi, patrząc na niego po czym oddałam spojrzenie na Anthony'ego.

– Jaki fotograf? – zapytałam gasząc papierosa.

– Jesteśmy niczym rodzina królewska, moja droga – rzekł Anthony podnosząc się z drewna. – Wstawaj.

– Gdzie idziemy? – ruszyłam za nim. Dogonienie go nie było niczym szczególnym z racji, że chodził z laską.

Anthony nic nie odpowiedział. Podążałam za nim w ciszy, wpatrując się w jego szerokie plecy. Dotarliśmy do jakiegoś udekorowanego w stylu glamour pokoju. Ściany były czerwone, czułam się jakbym utknęła w jakiejś tkance czerwonej. Anthony zajął miejsce na białej sofie, przy której stał piękny czerwony kwiat, rozwalając się, jak król. Fotograf poprosił abym stanęła za sofą i dotknęła ramion Anthony'ego. Uczyniłam to co chciał i uśmiechnęłam się lekko do obiektywu. Sama nie wiem dlaczego. Następnie przenieśliśmy się pod obraz jakiegoś starca. Anthony chwycił moją dłoń pod swoje ramię. Ułożyłam dłoń na dłoni i ponownie na mojej twarzy zagościł lekki uśmiech. Fotograf podziękował nam za sesję i opuściliśmy pokój.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro