XVII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Zdaje się, że już o tym mówiłem.

-Ale... ale co tu się...- znowu podjęła próbę wstania, ale została doprowadzona z powrotem na kołdrę przez bezimiennego.- Dzieje?

-Zostaniesz tu na jakiś czas. Musisz mi pomóc w dowiedzeniu się, co łączy twoją duszę z moją.- Zagarnął jej włosy za ucho, czując jedynie smugę mocy, jaką mu dawała.- Zabicie cię byłoby bezsensowne w moim przypadku.

-Twoim przypadku?- Skrzywiła się w myślach na wrażliwe gardło.

-Tak. Przypadki chodzą po ludziach. Ale i archaniołach również.

Zmarszczyła brwi, nie spuszczając z niego wzroku. Szukała wszelkich, jakichkolwiek oznak kłamstwa. Gdy ich nie znalazła była już pewna.

-Jesteś psychopatą...- rzekła cicho, jakby nie chciała, aby to usłyszał. Wiedziała ze wszelkich filmów, że psychopatów i terrorystów nie należy drażnić. Chociaż i tak jej na takiego nie wyglądał.

-Tak.- Kiwnął raz głową, potwierdzając jej słowa.- Inne nazwy jakie do mnie kierują to także sadysta, potwór, diabeł, szatan, mam wymieniać dalej?- Nie zraził się tym w ogóle. Było to dla niego normalne. Wiedział, że jest potworem, ale ten fakt szczególnie nie przeszkadzał mu w istnieniu.

Nie wiedziała co powiedzieć. Pokręciła jedynie lekko głową. Jak ja się tu do cholery znalazłam, to pytanie rodziło się jej w głowie. Ale nie to było najważniejsze. Najbardziej istotną rzeczą było: jak wrócić do domu i nakopać Johnowi za taką "sprawę"?

-Zjedz śniadanie. W sumie późne.- Zerknął nad drewniane drzwi, nad którymi znajdował się zegar wskazujący grubo po dwunastej w dzień. Dziewczyna nie zauważyła go wcześniej, zajęta chęcią wydostania się.- Długo sypiasz, hm?

Ponownie nie zamieniła żadnego słowa. Nie przeszkadzało to blondynowi. Dawno z nikim nie rozmawiał, a skierowanie chociaż kilku słów do osoby, która na pewno go wysłucha, było dla niego czymś... innym. Zdecydowanie nie należącym do normalności.

-Co jest dziwne, nie mogę cię uleczyć. Stawiam stówę, że to związane z twoją ciekawą duszą.- Wstał. Wygładził kurtkę.- Ale to sprawdzimy później. Mamy dużo czasu.

-Jak dużo?

-Całe twoje życie.- Uśmiechnął się po tych słowach i wyszedł. Zostawił ją samą z myślami. Leżała mając przed oczami jego zarost, a w uszach miękki głos, każący jej zjeść coś na powrót sił. Uczyniła tak. Siedząc, masowała sobie miejsce, gdzie ostatnio czuła ból żebra. Zniknął, jakby nigdy go nie było. Tak samo nadgarstek.

Wypiła herbatę, zostawiając pół pełnej tacki z jedzeniem. Czekając na jego powrót, przeczesywała swoje przetłuszczone włosy. Nie myte od kilku dni, ani nie czesane wyglądały nie najlepiej. Rozplątywała jedną dłonią kołtuny szarych włosów. U dołu białe przy połowie zmagały się z czarnymi. Łącząc się oba kolory zrodziły srebrny. Przefarbowanie włosów było jedną z kluczowych rzeczy wejścia na jej nową drogę życiową. Współpraca z policją wiązała się z wyrzeczeniami, tak jak ganianie za przestępcami. Nie mogła się jednak poskarżyć zarobkami. Nie narzekała. Była z nich zadowolona, a adrenalina, z jaką zmagała się każdego dnia wnosiła na jej twarz szeroki uśmiech. Teraz to było co innego. Nie adrenalina, a strach o własne życie. Przez kolejne godziny toczyła walkę z kajdankami, nudą oraz kołtunami na włosach.

Mężczyzna przechodząc za każdym razem obok zwisającego trupa, marudził pod nosem na niewyobrażalny smród. Mógłby go zwyczajnie... zniknąć. Albo zakopać jedną myślą, czy ruchem palca lub dłoni. Jednak stwierdził, że nawet tak to za dużo roboty. Wolał się skupić na czymś o wiele ważniejszym. Po zapoznaniu się szybko z każdym zakamarkiem dużego domu byłego dilera, zapożyczył jego biuro pracy. Na półkach mieszczących się za jego plecami stało dużo książek o różnych tematykach. Przechadzając się wcześniej po domu nie mógł ominąć również biblioteczki, która jest marzeniem każdego mola książkowego. Oraz ku jego małego zaskoczeniu- pokój dziecięcy. Oczekiwał na przybycie rodziny przestępcy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro