XLIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

John dopalił papierosa stojąc kilka metrów od najdalszego radiowozu. Na jego oczach dom przyjaznej rodziny niespodziewanie wybuchł. To był chaos. Ludzie krzyczeli, uciekali, wydawali rozkazy. Sam stał jak dureń nie wiedząc, co zrobić ani jak pomóc. Dwóch policjantów wybiegło z domu pogrążonych w płomieniach. Krzyczeli, błagali o pomoc a następnie zginęli męczeńską śmiercią. Jeden papieros był niewystarczający na takie widoki. Sięgnął po kolejnego. Warknął cicho pod nosem, zauważając, że paczka jest pusta. Rozejrzał się za kimś, kto mógłby się z nim podzielić. Jednak wszyscy byli czymś zajęci. Straż pożarna przyjechała 5 minut po zdarzeniu. Wciąż starali się ugasić jakby nie gasnący pożar. W okół taśmy policyjnej zebrał się tłum gapiów i z każdą minutą coraz więcej reporterów. Nie był zdziwiony. Starał się skupić na sprawie szaleńca mordującego nikomu nie winną rodzinę. Jednak jego myśli podążały jedynie w kierunku przyjaciółki, która zaginęła kilkanaście dni temu. Zero śladów. Jakby rozpłynęła się w powietrzu. Ale w czasach, gdzie elektronika jest na każdym kroku nie było możliwe od tak zniknąć. Mimo to poszukiwania na nic się nie zdały.

Oddalił się robiąc przy okazji miejsce ratownikom. Czemu dom wybuchł? Był nowo wybudowany. Na pewno żadna z instalacji nie zawiodła. Ustaleniem tego zajmą się już eksperci. On miał obejrzeć zwłoki rodziców i dzieci. Jednak teraz gdy zostały spalone wraz ze wszystkimi dowodami nie miał nic do roboty. Wrócił do swojego starego opla i ruszył w kierunku domu, gdzie czekała na niego żona. Pewnie już od dawna spała. Wiedział, że tej nocy nie wypocznie. W jego myślach wciąż będzie pojawiała się myśl o zaginionej łowczyni głów.

Dziewczyna szła poboczem drogi. Było jej przeraźliwie zimno. Objęła się ramionami i zazgrzytała zębami. Nie przemyślała skutków ucieczki w piżamie. Chciała się po prostu znaleźć jak najdalej od jej oprawcy. Diabła. Szatana, z którym... mimo wszystko się przespała. Zastanowiła się chwilę. Czy czuła coś do niego więcej? Tylko odrazę. Właśnie na takich ludzi polowała jako łowca głów. Tylko, że on nie był człowiekiem, a najgroźniejszą istotą na ziemi. Prychnęła pod nosem. Zaraz i tak się zjawi i zaprowadzi ją z powrotem. Trudno. Chciała pokazać swój bunt i że już nie będzie współpracować.

Po drodze nie przemykały żadne samochody. To dziwne, bo była pewna, że idąc w te stronę słyszała jakieś dźwięki. Potrząsnęła lekko głową. Nie było to istotne.

Wtem na jej drodze pojawiła się nieznajoma sylwetka. Na początku zdawało się jej, że to Lucyfer. Ale był niższej postury i o innej sylwetce. Przystanęła i zaczęła się cofać, gdy ten szybkim krokiem skierował się w jej stronę. Gdy odwróciła się i zamierzała pognać skąd wróciła, nieznajomy złapał ją za rękę. Dziewczyna krzyknęłam, gdy została odwrócona przodem do chłopaka.

-Ej, ej. Uspokój się, shhh.- Gabriel rozejrzał się. W okolicy nie było żadnej duszy oprócz ich obojga. Dziewczyna spojrzała przerażona na nieznajomego, a on na nią. Bał się, że się go wystraszy i nie będzie chciała mu pomóc.

-Czego chcesz?- Zapytała drżącym głosem.

-Zadajesz się z Lucyferem? Głupie pytanie, wiem to. Nie ważne.- Puścił ją.- Lucyfer jest moim bratem. Próbowałem przekonać go, aby zrezygnował z planu "zabiję wszystkich ludzi na świecie bo tatuś mnie nie kochał".- Gdy uniosła niezrozumiale brew kontynuował.- Musisz go powstrzymać.

-Czemu ja?

-Ma gdzieś swoją rodzinę. To ty najbardziej na niego oddziałujesz. Przemówisz mu do rozsądku.

-Jak mam niby to zrobić?! Zabił... zabił tyle ludzi!- Przeczesała dłonią włosy, gdy przed jej oczami pojawił się obraz domu w płomieniach.

-Wiem, wiem. Ale... musisz coś wymyślić.

Nim zdążyła zaprotestować położył jej dłoń na ramieniu i przeniósł z powrotem do motelu. Cofnął się o krok do tyłu. Lucyfer patrzył na nią czerwonymi oczami trzymając otwartą księgę. Musieli mu przerwać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro