XXIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Obudziła się kilka godzin później. Rozejrzała po tym samym pokoju. Zerknęła również na nadgarstki, które nie były przyczepione metalowymi kajdankami do zimnej ramy lustra. Mieściły się na nich czarne, trochę ciężkie bransolety. Zmarszczyła brwi, zastanawiając się, do czego mogły służyć. Wstała powoli. Przed oczami nie tylko mignęły jej mroczki, ale obraz mordowanej kobiety, a następnie dziecka. To była prawda? Tak się stało? Miewała często realistyczne sny, ale wątpiła, aby on był jednym z nich. Wyjrzała przez okno. Niestety było za wysoko, aby skoczyć. A sznur z pościeli jak w filmach odpadał. Mrożący w kościach strach przed upadkiem odradzał jej wszystkiego w tym rodzaju. Podeszła więc do drzwi.

Uchyliła je najciszej jak tylko potrafiła, wyglądając na przytulny korytarz. Miejscówka w ogóle nie pasowała do diabła, jak zauważyła kobieta. Stąpając cicho po panelach tak jak w śledzeniu zbiegów, szła tam, gdzie kazała jej intuicja. Obrazy, kwiaty na półkach oraz kilkoro par drzwi skutecznie nadawały rodzinny wygląd. Zajrzała do salonu. Tam, gdzie jeszcze kilka godzin temu mieściły się zwłoki. Wtedy nie było żadnego śladu, że coś takiego miało miejsce. Brak krwi, smrodu. Jedynie wspomnienie, gnieżdżące się z tyłu głowy nie dało o sobie zapomnieć.

Duże, bogate pomieszczenie nabierało ciemnych kolorów wraz ze zbliżającym się zachodem słońca. Ptaki przestały śpiewać.

-Nie musisz się mnie obawiać.

Wzdrygnęła się, odwracając natychmiast w stronę źródła głosu. Blondyn stał przy ścianie, zachowując bezpieczną odległość. Nie chciał jej straszyć bardziej niż było to potrzebne.

-Ty zabiłeś... zabiłeś te...- Nie mogła się wysłowić. Sama nie wiedziała czemu. Pewność siebie osiągnęła najmniejszy poziom. O to co się dzieje z nami, gdy jesteśmy pochłonięci strachem. Nie wiemy co się dzieje, a najmniejsze drobnostki stają się ogromne. Niczym Chomik zamieniający się w wilka rzuca się na nas z kłami. Trzeba walczyć o przetrwanie.

-To prawda- pokiwał powoli głową- ale ciebie nie zabiję. Możesz mi zaufać.

-Zaufać diabłu? Czy tobie...- ugryzła się w język, zanim zdążyła powiedzieć coś, co zmieniło by jego zdanie o nie zabijaniu.

-Wytłumaczę ci co tu robisz, dobrze? Ale musisz się uspokoić.- Kroczył powoli w jej stronę, zmniejszając z każdą chwilą odległość, jaka ich dzieliła. Wzięła głęboki wdech i postanowiła, że tym razem się nie cofnie. Resztki odwagi zostały w jej sercu.

-Jestem spokojna.

-Wcale nie. Czuję to, więc nie musisz mnie okłamywać.

-Jak to czujesz?

-Wytłumaczę ci. Tylko nie możesz uciekać, jasne?- Stanął blisko. Napięła mięśnie, ale nic nie powiedziała.- Jak masz na imię?

Tak proste i pospolite pytanie przeszyło jej umysł,wstrząśnięty dreszczami. Nie, to zły pomysł, mówiły jej myśli. Tak więc i na to nie odpowiedziała.

Westchnął cicho. Ale czego on to nie robił. Małymi kroczkami, ćwicząc cierpliwość dojdzie do sukcesu. Już miał plan.

-Pokaże ci coś.

Nie zdążyła zaprzeczyć, a jego dłoń zetknęła się z jej ramieniem. W ten okolica ciepłego salonu zmieniła się nie do poznania.

Zamrugała kilka razy, pozbywając się już po raz kolejny tego dnia mroczków. Zabrał dłoń, stojąc przy niej. Rozejrzała się po ciemnym i przestronnym budynku. Zniszczenia obejmowały część zdobień i kolumn. Ławek, na których w każdą niedziele siadają starsze babci, tzn. mohery.

-Kościół. Czemu diabeł jest w... kościele?- Mówiła do siebie. Cicho. Co nie znaczyło, że on nie słyszał.

-Mam imię. I słyszę to.- Przesunął wzrokiem po wszystkim, co się tam znajdywało. Ołtarz, na nim przewrócony stół. Okna, witraże prawie wszystkie powybijane. W tym miejscu już nadeszła noc. Blask księżyca wlatywał przez dziury w szkle, oświetlając prawie całe pomieszczenie. Pełnia.

-Ale co...

Nie dokończyła. Przerwało jej warczenie. Ponownie się rozejrzała, ale bardziej gwałtownie, w poszukiwaniu źródła. Wilk? Bezdomny pies?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro