Nieoczekiwana wiadomość

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Nad miastem zapadał zmrok. Z nieba zaczęły padać pierwsze płatki śniegu. W jednym z domostw dziewczynka o ogniście rudych włosach układała się do snu. Matka otuliła dziecko kocem i już chciała odejść, gdy córka chwyciła ją za rękę.

- Opowiedz mi coś, zanim zasnę.

Kobieta uśmiechnęła się czule i przysiadła na krześle obok łóżka.

- O czym chcesz posłuchać, córeczko? - spytała, głaszcząc córkę po głowie.

- Historii o Morrigan! - zażądała natychmiast dziewczynka, moszcząc się wygodnie.

Kobieta westchnęła teatralnie.

- Znowu? No dobrze... Wszystko to działo się wiele lat temu. Nasze ziemie zamieszkiwały walczące między sobą klany. Wówczas mężczyźni sprawowali władzę, lecz kobiety dziedziczyły majątki, ziemie i moc. Właśnie pośród tych kobiet żyła Morrigan. Aż do dnia, w którym zmieniło się wszystko. A było to tak...

***

Kary koń gnał po bezkresnych łąkach. Niebo nad głową jeźdźca było cudownie błękitne.

- Hennelah, Keino, hennelah - wyszeptała postać. - Keelonhoren!

Klacz posłusznie przyspieszyła, prawie lecąc nad wysoką trawą.

- Keelonhoren! - Do nieba!

Okrzyk niósł się po wzgórzach. Jeździec z lubością wdychał rześkie powietrze. Spojrzał przed siebie i zauważył zbliżającą się szybko grupę mężczyzn. Nie spodziewał się ich tak blisko granicy. Nasunął kaptur na głowę, by zasłonić twarz i kazał klaczy zwolnić.

Tymczasem tętent końskich kopyt był coraz głośniejszy.

- Stój! - rozległ się krzyk jednego z nieznajomych, gdy jeździec znalazł się wystarczająco blisko. - Kim jesteś i co robisz na naszych ziemiach?

Odpowiedziała mu cisza, nakazał więc okrążyć obcego, sam zaś zbliżył się do niego. Przywódca grupy był młodym mężczyzną o bystrych oczach i jasnych włosach.

- Co robisz na ziemiach pana Ruarca? - powtórzył pytanie, pochylając się złowrogo.

Jeździec wciąż milczał. Mężczyzna szybkim ruchem wyjął miecz z pochwy i odrzucił nim kaptur obcego, mijając twarz o cal. Zaskoczony, wciągnął powietrze ze świstem.

Po okrytych męską opończą ramionach rozsypały się piękne, kruczoczarne włosy, a wprost na niego patrzyły zielone oczy o figlarnym spojrzeniu.

- Mam wiadomość do dostarczenia, Kilianie Ceallach. Muszę spotkać się z twoim ojcem.

Kilian skłonił się lekko.

- Nie powinnaś podróżować sama, to niebezpieczne. Jedź z nami.

- Potrafię się bronić, przecież dobrze o tym wiesz. - Kąciki jej ust drgnęły.

Kilian odwrócił się, by spojrzeć na swoich ludzi. Kiedy spostrzegli, że samotny jeździec nie jest wrogiem, wyraźnie się odprężyli.

- Jedźcie zapowiedzieć naszego gościa! Przekażcie memu ojcu, że przyjadę wkrótce z panią Morrigan Delehaun.

Jeden z mężczyzn skinął głową, po czym cała grupa odjechała.

- Pamiętam o tym doskonale, Morrigan - powiedział Kilian, nawiązując do jej wcześniejszej riposty. - Ale nie każdy, kto pomyśli z tobą zadrzeć, będzie zadurzonym w tobie młokosem.

- Będę o tym pamiętać, obiecuję - uśmiechnęła się z przekąsem.

- Dlaczego przebrałaś się za mężczyznę?

Kobieta wzruszyła ramionami.

- Ojciec uznał, że tylko pod tym warunkiem puści mnie w drogę, bym mogła dostarczyć wiadomość. Wszyscy nasi zwiadowcy są zbyt zajęci. - Ton kobiety wyraźnie wskazywał na to, że ona również wolałaby pełnić obowiązki zwiadowcy od bycia kurierem.

- Nigdy nie należałaś do kobiet, które wyszywają w domu i czekają na męża, moja dro... - przerwał, gdy niespodziewanie poczuł zimną stal na szyi. - No, no, jestem pod wrażeniem.

- To po to, byś przestał traktować mnie protekcjonalnie - rzuciła Morrigan, chowając sztylet. - Jak się czuje twoja siostra?

Mężczyzna zasępił się. Odwrócił wzrok od roześmianej twarzy przyjaciółki.

- Źle. Nemain jest silna, ale choroba postępuje. Nie ma na nią lekarstwa.

Morrigan pokiwała głową. Nemain zawsze słynęła z dobrego, silnego ducha. Niemniej kobieta wiedziała, że strata jedynej córki może spowodować wiele kłopotów w domu rodu Ceallach. Nie mogąc wymyślić sensownej odpowiedzi, po prostu odwróciła się od Kiliana.

- Jeźdźmy już, chciałabym jak najprędzej dostarczyć wiadomość.

Kiedy dotarli na miejsce, Kilian poprowadził gościa szerokim, kamiennym korytarzem prowadzącym do głównej sali. Chłód panujący w domu przenikał kobietę do kości. Poprawiła opończę i weszła za przyjacielem do ciemnego pomieszczenia. Skłoniła głowę.

- Morrigan Delehaun, zbliż się, dziecko. Wyrosłaś na piękną kobietę, dlaczego więc wdziewasz męskie odzienie? - głos Ruarca był wyważony i mocny. Gospodarz przyjrzał się jej dokładnie, a coś w tym spojrzeniu kazało przybyłej mieć się na baczności. - Cóż masz dla mnie?

- Wiadomość od mego ojca, panie. - Wyciągnęła do niego dłoń z kawałkiem drewna, na którym widniał zaszyfrowany przekaz.

Starszy mężczyzna zapoznał się z nim i poświęcił chwilę na głęboki namysł.

- Wygląda na to, że zostaniesz u nas w gościnie - powiedział wreszcie.

- Już jutro muszę wracać do domu, mam obowiązki... - zaczęła Morrigan.

- Twoim obowiązkiem jest wykonywać polecenia ojca - przerwano jej gwałtownie.

Zamilkła, zaciskając pięści w bezsilnej złości. Opuściła głowę, by Ruarc nie dojrzał tlącego się w niej buntu.

- Pozostaniesz tu jakiś czas. Zamieszkasz obok Nemain i pomożesz jej w wyszywaniu.

Kruczowłosa skrzywiła się lekko na te słowa.

- Nie potrafię wyszywać, panie - wyznała Morrigan. - Wychowałam się wśród mężczyzn, moja mamka pracowała na roli. Wolałabym raczej ćwiczyć z twymi wojownikami.

- W takim razie pora, byś posiadła tę umiejętność. To hańba, abyś w przyszłości jako żona nie wypełniała podstawowych kobiecych obowiązków. Miecz zaś zostaw mężczyznom.

Morrigan wzięła głęboki oddech i popatrzyła wprost na Ruarca, ignorując poruszenie w postawie Kiliana.

- Nie zamierzam wychodzić za mąż, panie.

- Można wiedzieć, dlaczego?

Morrigan nie czuła się w obowiązku wyjaśniać mężczyźnie powodów swojej decyzji. Stała nieruchomo, mierząc się z nim spojrzeniem. W komnacie zapadła grobowa cisza.

- Synu - wycedził wreszcie gospodarz. - Zaprowadź naszego gościa do izby.

Młodzi szybko opuścili pomieszczenie. Milczeli, dopóki nie oddalili się od posępnej sali.

- Nie rozumiem, o co chodzi - wyznała Morrigan, marszcząc brwi. - Co takiego mógł przekazać mój ojciec, że Ruarc kazał mi tutaj pozostać?

- Czy naprawdę nie zamierzasz wychodzić za mąż? - zapytał Kilian, patrząc na nią ciekawie i całkowicie ignorując jej pytanie.

- Jesteś moim przyjacielem i tylko dlatego ci o tym powiem - rzekła, patrząc twardo przed siebie. - Nie byłabym w stanie zaakceptować ślubnych kajdan. Jako żona powinnam wyszywać, być posłuszną i rodzić dzieci. A ja jestem stworzona do słuchania śpiewu lecącej strzały, brzęku zderzających się kling, zgiełku walki. Nie mogłabym tego porzucić, to by mnie zabiło. Albo zrobiłabym to ja sama - dokończyła ponuro, po czym zmieniła ton i spojrzenie na bardziej przyjazne. - A ty, Kilianie? Kochasz jakąś kobietę?

Przez twarz mężczyzny przeszedł dziwny grymas. Nie trwał on długo i gdyby się tak dobrze nie znali, Morrigan mogłaby go nie zauważyć. Tymczasem zielone oczy Kiliana przygasły, a jego sylwetka się wyprostowała, zupełnie jakby spodziewał się ataku.

- Tak, Morrigan. Niedługo zostanie moją żoną. Mowa o Bonnie Lutoron.

- Ponoć to bardzo piękna kobieta.

- Tak, piękna. - Jego wzrok stwardniał.

- Chcą połączyć ziemie, prawda? - domyśliła się.

- To małżeństwo da nam wiele korzyści. Uszanuję wolę ojca. Dość o tym.

Położyła mu dłoń na ramieniu i uśmiechnęła się delikatnie. W głowie mężczyzny zabrzmiały znów jej słowa: To by mnie zabiło.

- Dobry wojownik musi słuchać rozkazów - powiedział na głos i przystanął. - Jesteśmy.

- Dobry wojownik musi słuchać serca, inaczej jego miecz stanie się bezużyteczny - zripostowała dwuznacznie i puściła oko, po czym weszła do wskazanej izby. Jej skromne pakunki już tam czekały.

Zakładała, że zostanie na jedną noc i tylko na tyle była przygotowana. Zirytowana koniecznością wypełniania polecenia gospodarza, wyjrzała za okno i wyczuła w zapachu powietrza zbliżający się deszcz. Rzeczywiście, po chwili spadły pierwsze krople. Wyszła więc szybko z izby i skierowała się do wyjścia.

- Dokąd zmierzasz? - usłyszała pytanie.

Obróciła się na pięcie. Skłoniła nieznacznie głowę i przyjrzała się Aeronowi. Nie widziała go od długiego czasu. Miał teraz osiemnaście lat i był przystojnym młodzieńcem. Ciemne włosy opadały lekko, przysłaniając oczy w kolorze jesiennych orzechów. W jego spojrzeniu nadal było wiele z upartego i nieco wyniosłego dziecka, jakim był, kiedy widziała go ostatnim razem. Między nim a Kilianem było pięć lat różnicy, od niej dzieliły go trzy lata.

- Witaj, Aeronie.

- Dokąd się wybierasz?

- Na zewnątrz - rzuciła i zrobiła kolejny krok w stronę wyjścia.

Młodzieniec nieoczekiwanie chwycił ją za prawy nadgarstek. Poczuła pełznący po kręgosłupie dreszcz obrzydzenia. Nienawidziła, gdy ten chłopak jej dotykał.

- Co to ma znaczyć? - zgromiła go.

- Ojciec przysłał mnie z wiadomością dla ciebie. Masz zakaz opuszczania domostwa.

- Co takiego?! - jej krzyk poniósł się po korytarzu. Szybko wyrwała nadgarstek z uścisku Aerona. Lewą dłoń położyła na rękojeści sztyletu, który zawsze nosiła przy sobie.

- Słyszałaś, Morrigan. Rozkazy z góry.

- Nie pozwoliłam ci mówić do siebie po imieniu. - Głos kobiety był zimny jak lód. - Jestem dziedziczką, powinieneś okazać mi respekt.

Uśmiechnął się nieprzyjemnie.

- Nie wychodź. Dla własnego bezpieczeństwa - rzucił Aeron, odchodząc.

Odprowadziła go wzrokiem pełnym złości, po czym zmieniła drogę, by dojść do izby Kiliana. Zapukała głośno. Otworzył po chwili.

- Morrigan? Coś się stało? - zapytał, gdy bez zaproszenia weszła do środka.

- Twój ojciec zabronił mi wychodzić z domostwa - powiedziała gniewnie, na co Kilian zmarszczył brwi. - Aeron właśnie mi to powiedział. Nic się nie zmienił, dalej nie mogę na niego patrzeć. Czy nie powinien dołączyć do zwiadowców lub wojowników? Potrafi już chociaż unieść miecz?

Coś w twarzy Kiliana ponownie zaalarmowało Morrigan.

- Aeron walczy coraz lepiej, jest przy tym niezwykle brutalny i bezlitosny, ale nie dołączył do naszych ludzi. Zbyt dobrze mu u ojca. - Nagle coś mu się przypomniało, uśmiechnął się kącikami ust. - Miałaś kiedyś zwyczaj spacerowania w deszczu.

Kiwnęła głową, niespokojnie przemierzając pomieszczenie.

- Jestem niezwykle ciekawa, o co chodzi Ruarcowi. Mam złe przeczucia, Kilianie.

- Rozważyłaś możliwość, że rodzina chce wydać cię za mąż? Być może celowo wysłali cię tutaj, byś pod okiem mojego ojca czekała na oblubieńca? Z pewnością uciekłabyś z waszego domu, gdybyś tylko dowiedziała się, że twój narzeczony się zbliża.

Prychnęła ze złością.

- Mam nadzieję, że nie, ale to niewykluczone. Jednak mało prawdopodobne. Związek musiałby być albo niezwykle korzystny, albo bardzo potrzebny. Wykluczam oba powody, mamy dość ziem, a nasi wrogowie na razie nam nie zagrażają. - Morrigan spojrzała na przyjaciela z determinacją w oczach. - Nie chcę być niczyją żoną, z pewnością nie teraz. Pragnę walczyć, gdy tymczasem mężczyźni za wszelką cenę chcą mnie uwiązać niczym psa.

Podeszła do okna i wyciągnęła rękę, by poczuć na skórze krople jesiennego deszczu. Przymusowe zamknięcie sprawiało, że rozpaczliwie pragnęła wydostać się na zewnątrz. Po chwili mężczyzna stanął tuż obok niej. Dostrzegła uśmiech na jego twarzy. Morrigan była zadowolona z towarzystwa przyjaciela. Zawsze doskonale się rozumieli, a teraz połączyła ich jeszcze wspólna niechęć do wykonywania rozkazów Ruarca. Rozluźniła się nieco.

- Pamiętam twoje wymykanie się z domu w czasie deszczu. Powiedz, co cię tak przyzywa?

Była teraz nad wyraz poważna. Poruszyła dłonią, wyszeptała kilka słów, a krople deszczu, którymi bawiła się do tej pory, spoczęły na wierzchu jej dłoni, tworząc trzy misterne kręgi, przecinające się i tworzące zawiły wzór.

- Piękne - wyszeptał mężczyzna, przyglądając się działaniu mocy. - Nigdy nie mówiłaś, że jesteś obdarzona.

- Tylko ojciec wie. Matka zginęła przez swoją moc. Staram się uniknąć jej losu.

- Moja matka też coś potrafiła - powiedział po chwili Kilian. - Niestety, Nemain nie przejęła po niej magicznej spuścizny.

Morrigan pokiwała głową. Wyglądało na to, że dom Ceallach skrywał więcej tajemnic, niż początkowo myślała. Zasępiła się, przypominając sobie ponownie o zakazie opuszczania domostwa. Zerknęła na placyk przed oknem, by sprawdzić, czy nikt tamtędy nie przechodził.

- Oby nikt tego nie widział. Mogłoby mi to zaszkodzić - wypowiedziała na głos swoje obawy. - Ale nie chciałam tego dłużej przed tobą ukrywać. Ty i Nemain jesteście jedynymi osobami, którym mogę tu zaufać. - Położyła mężczyźnie dłoń na ramieniu, by podkreślić wagę swoich słów. Podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego.

- Kilianie! Ojciec... - do komnaty wpadł Aeron, urwawszy w pół zdania, gdy tylko jego spojrzenie padło na dwoje ludzi.

Delehaun prędko cofnęła rękę i spojrzała na nowo przybyłego.

- O co chodzi? - zapytał starszy brat, odsuwając się od kobiety.

- Ojciec wzywa cię do siebie. Możesz przybyć... za dłuższą chwilę.

- Przekaż, że zaraz przyjdę - odparł twardo Kilian.

Młodzieniec obrzucił ich dziwnym spojrzeniem i wyszedł.

- Idź, natychmiast - doradziła cicho kobieta. - Ja tymczasem pójdę się przespać. Jeśli nie mogę wyjść, to przynajmniej odpocznę chwilę po podróży.

Kilian skłonił się ceremonialnie.

- Śpij dobrze, pani.

- Do zobaczenia, panie - odparła Morrigan, wykonując karykaturalny ukłon. - Powodzenia!

Szybko doszła do izby, zdjęła zakurzone ubrania i naga wtuliła się w ciepłe koce. Zasnęła, ukołysana do snu muzyką deszczu.

- Pani? - Obudziła się jakiś czas później na dźwięk czyjegoś głosu. - Przysłano mnie, bym pomogła ci się ubrać - powiedziała służka, nie podnosząc głowy, za to rozkładając coś na najbliższym krześle. - Pani Nemain posyła dar i rada byłaby zobaczyć cię w tym na wieczerzy.

Morrigan rozbudziła się całkowicie, wstała otuliwszy się materiałem i wzięła do rąk suknię od przyjaciółki. Dłonie Nemain muszą być zaczarowane, skoro potrafi tak cudownie wyszywać, pomyślała. Nigdy nie przepadała za kobiecymi ozdobami i sukniami, ale musiała przyznać, że ta poruszyła nawet ją. Skomplikowane wzory otaczające wiązanie z przodu, mieniące się złotem jak liście dębu w jesienne dni, sprawiały wrażenie żywych. Materiał w kolorze górskiego strumienia idealnie pasował do skóry Morrigan, a prosty krój sukienki dodawał jej niewątpliwego uroku.

Przy pomocy służącej założyła i zasznurowała strój. Kruczoczarne włosy upięła nad skrońmi, wbrew modzie nakazującej wiązanie ich w skomplikowane warkocze. Przejrzała się w wypolerowanej tarczy służącej za lustro. Musiała przyznać, że podobała jej się ta odmiana, ale najchętniej i tak poszłaby w swoim męskim odzieniu.

- Mam również te liście, by wpleść ci je we włosy, pani.

Delehaun znów poczuła, że, wychowując się pośród mężczyzn, nie potrafiła sprostać prostym kobiecym obowiązkom. Przyjrzała się trzymanym przez służącą roślinom i zastanowił ją wybór, jakiego dokonała Nemain. Liście bluszczu symbolizowały wieczną miłość. Zgodnie ze zwyczajem panna młoda upiększała nimi włosy podczas ceremonii zaślubin.

- Nie potrafię tego robić - rzekła Morrigan, dalej zastanawiając się nad symboliką.

- Pozwól, pani. - Służka poleciła jej usiąść i szybko wplotła bluszcz w czarne pukle.

Intuicja Morrigan podpowiadała jej, że nie powinna uczestniczyć we wspólnej wieczerzy, ale obraziłaby tym gospodarzy, zwłaszcza Nemain jako panią domostwa. Udała się więc za służącą do izby, w której zebrali się biesiadnicy. Na zaszczytnym miejscu siedziała pani domu. Nowo przybyłej wskazano miejsce obok przyjaciółki.

Pierwszym, co rzucało się w oczy u Nemain, były jej niezwykle jasne włosy. Na tle chorobliwie wręcz bladej skóry sprawiały wrażenie promieni zimowego słońca. Ciemne oczy gospodyni były łagodne i pełne dobroci. Od czasu, gdy widziały się po raz ostatni, Nemain zmarniała jeszcze bardziej, wyniszczana powoli przez śmiertelną chorobę. Mimo to, na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, który Morrigan natychmiast odwzajemniła.

- Mam nadzieję, że dar przypadł ci do gustu, moja droga Morrigan? - zapytała jasnowłosa i zakaszlała, zasłaniając usta materiałem. Gdy go odjęła, na jej wargach perliły się czerwone krople.

- Twoje dłonie muszą być zaczarowane, skoro potrafisz stworzyć tak piękny przedmiot - odparła Delehaun, ściskając delikatnie owe dłonie. - Dziękuję.

Przy stole było coraz mniej pustych miejsc, co oznaczało, że Nemain wkrótce przemówi i powita gości. Mężczyźni rozkazywali swym ludziom, ale to kobiety dziedziczyły i sprawowały rolę gospodarzy podczas wszelkich większych zgromadzeń - na nieszczęście słabnącej Nemain. Głos odmawiał jej posłuszeństwa, a przemowy przerywały napady kaszlu.

Morrigan poszukała wzrokiem Kiliana. Siedział po drugiej stronie stołu, rozmawiając z piękną kobietą, w której rozpoznała jego narzeczoną, Bonnie. Opowieści o jej urodzie i wdzięku nie były przesadzone. Gęste, złociste i idealnie proste włosy okalały najpiękniejszą twarz, jaką widziała Morrigan. Oczy o ciężkich powiekach rzucały zalotne spojrzenia - odwzajemniane przez licznie zgromadzonych mężczyzn. Głęboki dekolt sukni Bonnie nie pozostawiał również wiele do imaginacji. Morrigan przyjrzała się zaręczonej parze. Narzeczeni siedzieli daleko od siebie, nawet ich łokcie się ze sobą nie stykały. Rzadko na siebie patrzyli, wymieniając od czasu do czasu obowiązkowe uprzejmości.

Zgodnie ze zwyczajem, gdy ostatnie wolne miejsce zostało zajęte, Nemain wstała i gestem nakazała ciszę. Zaczęła witać zgromadzonych, ale przyjaciółka nie słuchała jej słów, zatopiona w myślach. Kobiety władały tą krainą od zawsze, od kiedy Księżyc zaświecił podczas swojej Pierwszej Nocy Zaślubin z Wodą. Sama Morrigan stała się władczynią swojej ziemi, gdy miała osiem lat. Dokładnie w dniu śmierci matki.

Przymknęła oczy...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro