Rozdział 32

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Nieco ponad dwie godziny później wyjeżdżali z Quantico w kierunku hotelu w Woodbridge. Nie przemieszczali się wypożyczonym fordem, lecz furgonetką specjalnie przygotowaną i wyposażoną na takie okazje. Podczas rozmowy z Redfernem doszli do wniosku, że muszą zachować najwyższą ostrożność. Zastępca dyrektora próbował zorganizować dla nich pomoc specjalnej grupy antyterrorystycznej lub specjalnego oddziału do ratowania zakładników, ale zarówno jedni, jak i drudzy obecnie byli zajęci. Ci pierwsi brali właśnie udział w rozbijaniu szajki narkotykowej gdzieś w Maryland, a ci drudzy zajmowali się mężczyzną, który zabarykadował się w jednym z waszyngtońskich banków i groził zamordowaniem zakładników. Redfern mógł sprowadzić grupę z Wirginii Zachodniej, ale musieliby czekać na nią dobre kilka godzin i przeprowadzić akcję w nocy. Liczyła się każda chwila.

Ostatecznie do pomocy dostali technika operacyjnego, dwóch agentów specjalnych FBI oraz dwóch doświadczonych policjantów z wydziału kryminalnego, którzy akurat mogli szybko przyjechać. Po omówieniu szczegółów ci ostatni ubrani w granatowe kurtki z logiem identycznym co to, które znajdowało się na furgonetce, zajęli miejsce z przodu pojazdu. Pozostała piątka schowała się w jego niewidocznej części, w której przez dużą ilość sprzętu komputerowego było dość ciasno.

– To nie jest dobry pomysł, żebyś szła tam sama – mruknął już po raz któryś Daniel.

– Wiem, ale tak ustaliliśmy – odparła wciąż spokojnie i usiadła obok technika, którego widziała pierwszy raz w życiu. – Musi powiedzieć, gdzie jest Libby. I Carla.

– Mogę?

Anastasia odwróciła głowę w stronę technika. Najpierw skupiła wzrok na jego dość młodej twarzy, żeby upewnić się, że mówił do niej. Patrzył jej w oczy, lekko unosząc jedną brew. Dopiero po chwili dostrzegła małe urządzenie spoczywające na jego dłoni, dzięki czemu w końcu zrozumiała, o co chodzi.

– Moment.

Zdjęła prochowiec i położyła go sobie na kolanach. Musiała również zdjąć kamizelkę kuloodporną, by mężczyzna, którego imienia i nazwiska nawet nie pamiętała, mógł za pomocą taśmy przyczepić mały mikrofon do skóry dekoltu. Zapewnił, że dobra jakość sprzętu pozwoli im wszystko słyszeć. Urządzenie miało zostać włączone, gdy znajdą się w okolicy wytypowanego adresu.

– Na ile jesteście pewni, że ten zwyrol tam mieszka?

Daniel odwrócił wzrok od Anastasii, która akurat z należytą uwagą zapinała kamizelkę, i skierował go w stronę jednego z nowych kolegów. Ten wiekiem pewnie niewiele odstawał od Pollarda. Kilkudniowy siwawy zarost jako jedyny wskazywał, że agent specjalny Harris został wyciągnięty z domu podczas wolnego. Dorwał już niejednego mordercę, więc jego wsparcie mogło okazać się nieocenione. Doświadczenie pomagało w zachowaniu zimnej krwi podczas kryzysowych sytuacji.

– Na... osiemdziesiąt procent – odpowiedział po szybkim przypomnieniu sobie wszystkich faktów. Tak naprawdę był to ich jedyny strzał. Nieco naciągany, ale jednocześnie ilość tych przypadków, które się ze sobą łączyły, była zbyt duża, by uznać ten trop za nieistotny. – Gdybyśmy mieli do czynienia z kimś innym, może najpierw spróbowalibyśmy go nieco poobserwować, ale w przypadku dwóch zaginionych kobiet...

– Porwał jedną z nas, musi mieć ostro nasrane w bani – odezwał się drugi z przydzielonych do pomocy agentów, Alan Stanton.

Daniel kiwnął głową i postanowił już nie kontynuować swojego wywodu. Oparł plecy o zimną blachę auta. Luźno splótł ze sobą dłonie, ale zaraz wyciągnął telefon z kieszeni spodni. Postanowił jeszcze wysłać wiadomość do żony, o której myślał, odkąd tylko weszli do furgonetki. Denerwował się tym, co ich czekało. Gdyby mógł, nie brałby udziału w tej akcji. Czuł, że zaczyna ryzykować zbyt wiele. Był niemal pewien, że ani Redfern, ani Anastasia nie mieliby mu za złe, gdyby podczas niedawnego ustalania szczegółów powiedział, że po prostu nie jest dzisiaj w stanie stanąć oko w oko z seryjnym mordercą. Nie potrafiłby jednak zostawić Anastasii na lodzie. Nie potrafiłby też siedzieć gdzieś z boku i po prostu czekać na informacje. Nie, gdy chodziło o Libby, a stresował się tak bardzo właśnie przez to, że to jej życie było zagrożone.

W końcu wystukał kilka ciepłych słów i już bez wahania wysłał wiadomość. Miał nadzieję, że wszystko, co napisał, się spełni. Schował telefon i zerknął na siedzącą naprzeciw niego agentkę Ashbee. Nie była dzisiaj w dobrej formie i coraz bardziej żałował przemilczenie tego przed Redfernem. Jednocześnie zdawało mu się, że przełożony sam zauważył, że była dzisiaj nieco inna. Mniej zawzięta, a za to znacznie bardziej milcząca i reagująca jakby z lekkim opóźnieniem. Zastępca dyrektora kilka razy pytał jej, czy aby na pewno jest gotowa wejść tam w pojedynkę i czy w ogóle czuje się na siłach, by brać udział w akcji. Za każdym razem odpowiadała twierdząco. W jej głosie co prawda nie było pewności, ale nie było również nerwowości. Może to, co martwiło Daniela, przekonało Redferna. Nie znał jej wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że coś jest mocno nie w porządku.

Agentka Ashbee skończyła zapinać kurtkę i przekręciła się na okrągłym siedzisku bez oparcia w taki sposób, by widzieć całą furgonetkę. Za plecami miała teraz tył auta, a daleko przed sobą niewielki prostokątny otwór, dzięki któremu bez większego problemu mogli komunikować się z policjantami siedzącymi z przodu furgonetki. Widziała jedynie czubki ich głów, które po dotarciu na miejsce miały zostać zakryte plastikowymi hełmami w tym samym kolorze co kurtki funkcjonariuszy. Najpierw jednak musieli zatrzymać się pod hotelem, w którym agenci z Kansas City mieli swoje rzeczy. Anastasia nie zamierzała iść do Pollarda w prochowcu, ponieważ pasek, który teraz opinał ją w talii, z pomocą dłoni seryjnego mordercy mógł przenieść się na szyję i odciąć jej dopływ tlenu. Był wszyty z jednej strony, więc wyjęcie go i zostawienie w furgonetce było niemożliwe. Poza tym istniało duże prawdopodobieństwo, że po przekonaniu Pollarda, że przyszła do niego sama, ten zechce w jakiś pokrętny sposób ją ugościć, by pochwalić się dokonanymi zbrodniami. Być może kazałby jej zdjąć kurtkę albo podszedłby na tyle blisko, by zrobić to samodzielnie. Gdyby zobaczył kamizelkę kuloodporną, od razu przestałby jej wierzyć.

Nie wpadła na to sama. To Daniel wspomniał o większości z tych rzeczy.

Niedługo później furgonetka wjechała na parking hotelu, o czym agenci i technik dowiedzieli się najpierw dzięki obrazowi wyświetlanemu na jednym z dwóch monitorów, a chwilę później dzięki komunikatowi kierowcy. Anastasia podniosła się z miejsca, dopiero gdy wszyscy zwrócili na nią wzrok. Wtedy też uchyliła drzwi, które znajdowały się obok Daniela, a po zeskoczeniu na parking, ostrożnie je za sobą zasunęła. Nie chciała, żeby ewentualny hałas zwrócił czyjąś uwagę.

Szybkim krokiem ruszyła do drzwi hotelu. Z uwagi na miejsce, w którym zaparkowali, musiała obejść niemal cały budynek, by do nich dotrzeć. Mimowolnie zwolniła, gdy dostrzegła znajomego mężczyznę opierającego się plecami o jasną ścianę. Odsunął papierosa od ust i po chwili wypuścił szary dym, który porwany przez wiatr natychmiast dotarł do nozdrzy agentki. Wciąż ubrany w mundur policjant zawzięcie patrzył przez siebie, dlatego zauważył ją, dopiero gdy podeszła już naprawdę blisko. Wtedy bez słowa zgasił papierosa o metalową pokrywę śmietnika, a następnie wrzucił go do kontenera.

– Co tu robisz? – zapytała, zatrzymując się naprzeciw niego.

– Przyszedłem po odpowiedzi.

– To później, teraz nie mam czasu – odparła wciąż tym samym bezbarwnym tonem i ruszyła do wejścia do budynku.

Chwyciła klamkę, pchnęła drzwi i przekroczyła próg, nie oglądając się za siebie. Dokładnie słyszała, że drzwi nie zamknęły się zaraz za nią, ale nie skłoniło jej to do zerknięcia do tyłu. Odgłos kroków również jej do tego nie przekonał. Miała zadanie do wykonania i na tym musiała się skupić.

Zatrzymała się dopiero przy drzwiach swojego pokoju. Chayse oparł się ramieniem o ścianę obok, gdy szukała klucza. Przetrząsając kieszenie, uniosła nieco głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Już nie było w nich troski, po raz pierwszy chłodny błękit pasował do emocji malujących się na twarzy Chayse'a. W tej chwili wcale jej to nie interesowało, więc po prostu przeniosła wzrok na drzwi, które szybko otworzyła.

– Później pogadamy.

Po tych słowach chciała je za sobą zamknąć, ale Woodard stanął jej na drodze. Puściła więc klamkę i po prostu weszła do środka, od razu kierując kroki do leżącej na wykładzinie walizki. Przykucnęła obok niej, a następnie zabrała się za rozpinanie zamka błyskawicznego.

– Już to mówiłaś – rzucił zniecierpliwiony, stając tuż obok niej.

– Więc czego nie zrozumiałeś?

Chayse mruknął pod nosem coś, czego nie zrozumiała. Czuła, że obserwował każdy jej ruch, gdy przetrząsała zawartość walizki w poszukiwaniu czarnej bluzy, nieco większej od jej standardowych ubrań. Zabierała ją właśnie na takie okazje. Wzrok Woodarda w tej chwili najmniej ją obchodził. Skupiała się na tym, co niedługo miało się wydarzyć. Wciąż była przeraźliwie spokojna. Zazwyczaj w takich sytuacjach pojawiało się u niej napięcie – na tyle duże, by dodać siły, a jednocześnie na tyle słabe, by nie wywołać pustki w głowie. Tym razem nie było zupełnie nic.

– Wiem, że takie granie na dwa fronty jest beznadziejne, ale czy to powód, żeby całkowicie mnie ignorować? – zapytał z wyrzutem, gdy podniosła się z kucek. – Przecież możemy to wyjaśnić jak dorośli.

Anastasia jedynie wzruszyła ramionami, po czym odpięła pas i guziki kurtki. Nie patrzyła na Chayse'a, więc nie mogła zauważyć, jak uniósł brwi na widok kamizelki kuloodpornej. Zaskoczony aż cofnął się o krok, przez co zahaczył ramieniem o ścianę. Chwyciła rzuconą na łóżko bluzę i założyła ją przez głowę.

– O co chodzi? – Westchnął, gdy, zamiast odpowiedzieć, zaczęła sprawdzać, czy aby na pewno broń jest właściwie umieszczona w kaburze. – Znaleźliście go?

– Kogo?

Wyżej uniósł brwi, a ona, niczym się nie przejmując, zaczęła wkładać kurtkę. Miała tylko na moment skoczyć do pokoju i wrócić. Powinna już iść. Ta jedna myśl przebijała się przez inne. Zepchnęła na bok nawet powód, dla którego musiała się spieszyć. Ważne było, że musi wyjść, a nie dlaczego musi to zrobić. Zaczęła zapinać guziki, ale wtedy na jej dłoniach znalazły się czyjeś ręce. Podniosła wzrok i dopiero przypomniała sobie, że Chayse stoi obok. Uniosła na moment jedną dłoń, by przetrzeć twarz, jednak ta wciąż nie chciała wykrzywić się w żadnym grymasie.

– Co się dzieje? – zapytał już znacznie łagodniej niż wcześniej, ale jej spojrzenie pozostało nieobecne.

– Muszę iść. To wszystko zaraz się skończy.

– Wiecie, gdzie jest Pollard, tak? Organizujecie jakąś akcję? – Tym razem nawet przytaknęła, przez co Chayse od razu wziął głębszy wdech. Teraz już zupełnie nie rozumiał jej zachowania. – Mogę pomóc?

Zaprzeczyła ruchem głowy, co wcale go nie przekonało. Gdy tylko zabrał ręce, skończyła zapinać kurtkę, nawet na niego nie zerkając. Później ruszyła szybkim krokiem do wyjścia. Zaraz po przekroczeniu progu zamknęła drzwi i przekręciła kluczyk w zamku. Wtedy płytą zaczęły wstrząsać silne uderzenia, a do jej uszu dotarło zaskoczone wołanie, które zaraz zmieniło się w rozkazujący ton. Anastasia była wtedy już w połowie korytarza i nie brała do siebie tego, co jeszcze zdołała usłyszeć. W gruncie rzeczy wiedziała jedynie, że zamknęła drzwi. Nie myślała o tym, że przecież nie była w pokoju sama. Musiała stąd wyjść. Nic innego się nie liczyło.

Kilka minut później już wsiadała do srebrnej furgonetki. Napisy na karoserii wskazywały, że jest to pojazd używany przez całkiem znaną firmę oferującą usługi elektryka, ale w środku zamiast specjalistycznego sprzętu potrzebnego do pracy w tym zawodzie znajdowały się dwa monitory, specjalne radio i wiele innych. Małe centrum dowodzenia. Tyle mógł im zaoferować Redfern. Wiele jak na to, że mogli się pomylić i wytypować zły adres oraz złego człowieka. W międzyczasie ustalania szczegółów akcji Daniel otrzymał telefon od kolegi z Kansas City z informacją, że podobno dom Glenna McKnighta od dłuższego czasu stoi pusty, ale wszystkie rachunki są opłacane w terminie. Nie było podstaw do wejścia do środka.

Anastasia znów zajęła miejsce obok technika operacyjnego. Zmrużyła oczy, szarpiąc się z guzikami prochowca, które przecież dopiero co tak skrupulatnie zapinała. Światło w furgonetce było ostre i białe, znacznie bardziej nieprzyjemne od tego rzucanego przez schowane za chmurami słońce. Gdy już podniosła głowę, dalej w milczeniu przysłuchiwała się rozmowie trójki agentów, którzy ustalali, kiedy powinni przybyć jej z odsieczą. Próbowali przewidzieć różne scenariusze, ale wiedzieli, że pewnie żaden z nich się nie sprawdzi. Anastasia przeniosła wzrok na technika operacyjnego i od razu natrafiła na jego szarozielone oczy. Nagle przypomniała sobie jego imię. Gordon otworzył jedną z wąskich szuflad pod monitorami i wyjął z niej urządzenie równie niewielkie co mikrofon, który całkiem niedawno przyczepił do skóry agentki.

– To kamera – rzucił świadom tego, na co agentka patrzy. – Przyczepię ją do twojej bluzy, dzięki czemu będziemy wiedzieć, co się dzieje.

– Pollard ją zauważy.

– Nie powinien.

– Pewnie będzie tego szukać – wtrącił Daniel, czym skierował uwagę swoich niedawnych rozmówców właśnie na tę dyskusję.

– No i jeśli znajdzie, to wkroczymy – oznajmił twardo agent Stanton. Od samego początku stał obok okienka, przez które komunikowali się z policjantami siedzący z przodu furgonetki. Jego rozbudowana sylwetka przywodziła na myśl kulturystę, a nie agenta FBI. Daniel miał nadzieję, że nie przekona się dzisiaj, czy Stanton jest tak mało zwinny, na jakiego wygląda. – Poza tym ona... No, ty możesz się odsunąć, jak podejdzie czy coś, żeby nie zauważył kamery.

Anastasia nawet nie skrzywiła się na te słowa. Domyśliła się, że Stanton nie pamiętał ani jej imienia, ani nazwiska, ale w tej chwili to wcale nie było istotne. Jego nieprzyjemny ton również się nie liczył, chociaż normalnie doprowadziłby ją do zaciśnięcia zębów albo do równie niemiłej odpowiedzi. Teraz jedynie odwróciła wzrok od mocnej szczęki agenta i znów skierowała go na niemal chłopięcą twarz technika. Skinęła głową, gdy nieco uniósł dłoń, w której trzymał kamerę. Moment później urządzenie już było przyczepione do bluzy. Z uwagi na czarny kolor ubrania i za duży rozmiar kamera całkiem dobrze kryła się w zagięciach materiału. Gordon włączył drugi z ekranów, żeby sprawdzić, czy wszystko działa prawidłowo.

– Powinno być okej – mruknął i wyłączył monitor, ale nie kamerę. Znów otworzył jedną z szuflad, z której tym razem wyjął pięć cielistych słuchawek. Z szuflady niżej wyciągnął niewielkie prostokątne radia z dosłownie trzema guzikami i mikroskopijnym ekranem. Pogrzebał chwilę przy każdym z nich, podłączył słuchawki, a następnie rozdał je trójce agentów i powiedział Stantonowi, by przekazał je policjantom z przodu. – Dzięki temu będziecie słyszeć, co dzieje się w domu. Zaraz dam wam jeszcze radia do komunikowania się między sobą.

Moment później wszyscy oprócz Anastasii mieli już krótkofalówki nastawione na odpowiednią częstotliwość. Oni będą ją słyszeć i będą mogli wymieniać się spostrzeżeniami, a ona z oczywistych względów będzie skazana na siebie. Powinna się stresować. Może nawet wysłać komuś podobną wiadomość co Daniel swojej żonie, ale wyjęła telefon tylko po to, by całkowicie go wyciszyć. Myślała o wyłączeniu go, ale nie wiedziała, co się wydarzy. Może będzie musiała szybko zadzwonić. Ponad dziesięć nieodebranych połączeń od Chayse'a przypomniało jej, że zamknęła go w pokoju hotelowym. Wysłał do niej kilka SMS-ów, ale nie zamierzała ich teraz odczytywać. Musiała się w końcu skupić i w pełni zrozumieć, co dzieje się wokół niej. Niestety dzisiaj było to niemal niewykonalne.

– Mamy jakąś zapasową broń? – zapytała, gdy od odpowiedniego adresu dzieliło ich nieco ponad pięć minut drogi.

– Zapasową?

– Jakąś... dodatkową. Pollard pewnie będzie kazał mi rzucić moją.

Każdy z agentów miał po jednej sztuce. Technik również miał swoją, ale on zgodnie z ustaleniami miał zostać w furgonetce i relacjonować, co widzi na ekranie. Z tego powodu z lekkim niepokojem wręczył Anastasii swój pistolet. Sięgnęła ręką pod bluzę, by odnaleźć kaburę i w miejsce swojej broni włożyć tą od Gordona. Swoją umieściła za paskiem spodni, między kamizelką kuloodporną a bluzą.

Niedługo później zaparkowali naprzeciwko interesującego ich domu w taki sposób, że z jego okna widoczny był pokryty napisami bok furgonetki, a nie ten z drzwiami. Siedzący z przodu policjanci niespiesznie wyszli z auta i na moment skierowali się na jego tył. Lekko uchylili drzwi, by wziąć z podłogi skrzynki z narzędziami. Podczas tej krótkiej chwili technik operacyjny upewnił się, że w słuchawkach słyszą dźwięk z włączonego mikrofonu schowanego pod bluzą Anastasii, a także że ich krótkofalówki działają. Policjanci w przebraniach elektryków dokładnie schowali oba urządzenia, po czym udali się do beżowego domu. Kamera zamontowana na furgonetce wciąż działała, dlatego wszyscy schowani we wnętrzu auta dokładnie widzieli, jak otwierają się drzwi. Domownik został jednak zasłonięty przez wysokich funkcjonariuszy. Rozmowa z nim trwała tylko moment, po którym policjanci przemaszerowali spokojnie do sąsiedniego domu. Gdy zniknęli w jego wnętrzu, odezwało się radio przyczepione do blatu, przy którym siedział technik. Po wnętrzu furgonetki echem rozeszło się potwierdzenie, że w budynku faktycznie jest Pollard.

– Poczekajmy chwilę – powiedział chłodno najstarszy w towarzystwie agent Harris, gdy Anastasia zaczęła wiercić się na taborecie przymocowanym do podłogi. – Żeby nie połączył jednego z drugim.

Minęło kilka minut, podczas których technik włączył już wszystkie radia. Z tego też powodu, gdy policjanci zapytali, co się dzieje, to właśnie Harris odpowiedział, że na razie jeszcze czekają.

– Szybko otworzył drzwi – Daniel w końcu powiedział to, co już od chwili siedziało mu w głowie. – Gdyby właśnie kogoś mordował, ogarnięcie się zajęłoby mu więcej czasu.

– Czyli co, nie trzyma tam ofiar? – zapytał Stanton jakby rozgniewany, odrywając plecy od zimnego boku furgonetki.

– Może lepiej byłoby go poobserwować i zobaczyć, czy przypadkiem gdzieś nie pojedzie? – wtrącił Harris, zanim ktoś zdążył odpowiedzieć na poprzednie pytanie.

– Nie – Anastasia odezwała się po raz pierwszy od dłuższej chwili. – Już za późno na obserwację.

– Wasza sprawa – rzucił Harris nieprzekonany i podniósł ręce. – Wy decydujecie.

Daniel zgodził się z partnerką, która moment później podniosła się ze stołka. Minęło już ponad dziesięć minut, odkąd policjanci-elektrycy zapukali do drzwi Pollarda. Anastasia nie zamierzała wchodzić od frontu. Nigdy nie uwierzyłby, że tak po prostu stanęła w progu i zadzwoniła dzwonkiem, a następnie grzecznie poczekała, aż jej otworzy. Gdyby przyszła do niego sama, zakradłaby się od strony tarasu albo poszukałaby otwartego okna na parterze. W ostateczności wybiłaby szybę piwnicznego okienka i w ten sposób dostałaby się do środka. Nigdy jednak nie wybrałaby frontu. Z kolei, gdyby przyszła z kimś, to właśnie drzwi wejściowe byłyby pierwszą opcją. Dalsze kombinowanie zaczęłoby się, gdyby ich nie otworzył.

Technik jeszcze raz upewnił się, że mikrofon i kamera działają. Anastasia za to dotknęła najpierw broni w kaburze, a potem tej zatkniętej za pasek. Przetestowała wyciąganie tej drugiej, a następnie schowała ją na miejsce. Nawet gdy przeniosła wzrok na nieco strapioną twarz Daniela, nic nie poczuła. Żadnego stresu, strachu, czy skoku adrenaliny. Jakby funkcjonowała bez układu nerwowego i hormonalnego.

– Nie szarżuj – mruknął cicho Daniel. Nieznacznie się uśmiechnął, gdy od razu kiwnęła głową. – Jutro wracamy do Kansas City.

– Wszyscy w trójkę – odparła, kładąc dłoń na klamce. Zerknęła przez ramię na przyglądających jej się agentów, a następnie już tylko na Daniela. – Ty też uważaj.

Tym razem to on pokiwał głową. Anastasia ściągnęła w dół koniec bluzy, by upewnić się, że ta zasłania kamizelkę, po czym otworzyła drzwi na szerokość pozwalającą jej wyjść z pojazdu. Wymknęła się za błękitny dom, który według ich ustaleń od dłuższego czasu stał pusty. Żadna z posesji na tym osiedlu nie była ogrodzona, dzięki czemu bez problemu przemknęła jeszcze za trzema domami, zanim zdecydowała się zbliżyć do ulicy. Przeszła na drugą stronę, gdy jezdnia w końcu opustoszała. Żwawym krokiem skierowała się na tył budynku, który już niemal sąsiadował z domem Pollarda. Miała szczęście, że akurat nikt nie siedział w ogródku i nie zaczął na nią wrzeszczeć, przy okazji alarmując całe osiedle.

Chwilę później znalazła się przy odpowiednim budynku. Jeszcze przed wejściem na teren posesji dostrzegła, że drzwi tarasowe są delikatnie uchylone. Cicho o tym poinformowała, ponieważ nie była pewna, co dokładnie widzi przyczepiona do bluzy kamera. Wydało jej się podejrzane, że Pollard tak po prostu nie zamknął drzwi. Bądź co bądź, był seryjnym mordercą poszukiwanym przez FBI. Nie popełniał wielu błędów, chociaż ostatnio faktycznie stał się mniej ostrożny.

Wyjęła broń z kabury i ją odbezpieczyła. Pistolet był lżejszy od tego, którego używała na co dzień, a to za sprawą nieco mniejszego magazynka. Pokonała obszar dzielący dwa budynki przygarbiona i na lekko ugiętych kolanach. Przemknęła pod oknem i przywarła plecami do ściany tuż za nim. Przez cały czas trzymała obie dłonie na nisko opuszczonym pistolecie. Wychyliła się nieznacznie, by zerknąć przez szybę do środka budynku. Jej wzrok natrafił jedynie na białą zasłonę, która skutecznie zasłoniła widok.

Stała jeszcze moment i jedynie nasłuchiwała. Oddech nie był szybki i świszczący, serce nie dudniło jej w piersi, a w uszach nie pojawił się szum przepływającej krwi, więc usłyszałaby nawet najcichszy dźwięk płynący zza uchylonych drzwi. Zamiast jakichś oznak obecności Pollarda słyszała jedynie sprzeczkę pary z domu, przy którym przed chwilą była. Policjanci-elektrycy znajdowali się w budynku po drugiej stronie miejsca zamieszkania Pollarda.

Wzięła głębszy wdech jedynie z przyzwyczajenia, po czym znów w lekko pochylonej pozycji zaczęła przemieszczać się w stronę drzwi tarasowych. Miała do pokonania cztery stare i prawdopodobnie skrzypiące schodki, więc zrobiła dłuższe kroki, by nastąpić jedynie na dwa z nich. Faktycznie wydały z siebie cichy dźwięk, który skłonił ją do schowania się na moment pod oknem sąsiadującym z oszklonymi drzwiami tarasowymi. Zerknęła w ich stronę, ale dostrzegła jedynie jasną ścianę i coś w rodzaju nogi krzesła. Znów przez chwilę nasłuchiwała i znów nic nie wzbudziło jej niepokoju. Szybko podniosła się do poprzedniej pozycji.

Uniosła broń, przesunęła palec na spust.

Teraz albo nigdy.

Delikatnie popchnęła drzwi i postawiła krok przed siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro