Rozdział 22

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Sobota, 1 kwietnia

Quantico, Wirginia


Anastasia i Daniel już od ponad dwudziestu minut siedzieli w biurze Redferna, mimo że nie wybiła jeszcze ósma rano. Zastępca dyrektora z posępną miną wysłuchał niepokojących wieści, nie odzywając się przy tym ani razu. Nawet się nie poruszył, tylko przenosił spojrzenie z podwładnej na podwładnego, którzy mówili na przemian, czasem wchodząc sobie w słowo. Gdy skończyli, jego jedynym pytaniem było to, dlaczego nie przyszli do niego poprzedniego dnia. Nie czekał jednak na odpowiedź, zamiast tego sięgnął po słuchawkę leżącego na biurku telefonu stacjonarnego, skontaktował się ze swoją sekretarką i poprosił, by jak najszybciej połączyła go z prokuratorem okręgowym albo jego zastępcą. Polecił agentom od razu pojechać na port lotniczy, z którego agentka Timpany miała wrócić do Kansas City i gdzie po raz ostatni logowała się jej komórka. Obiecał, że zanim tam dotrą, nakaz będzie wystawiony, o czym prokurator osobiście poinformuje tamtejsze służby. Jedyną wadą tego planu było to, że gdy wychodzili z biura, telefon Redferna nadal milczał.

W samochodzie nie zamienili ze sobą ani słowa. Anastasia z trudem dusiła w sobie zarzut, że przecież ona chciała już wczoraj poinformować Redferna. Daniel wyjątkowo łatwo odgadł, co siedzi w jej głowie, ponieważ w jego czaiło się dokładnie to samo. Nie sądził, by szybsza reakcja coś dała, ale może po prostu w ten sposób odsuwał od siebie wyrzuty sumienia. Nie chciał się nad tym zastanawiać, to tylko by go sparaliżowało. Teraz musieli działać, a nie obrzucać się pretensjami. Oboje doskonale zdawali sobie z tego sprawę i to właśnie dlatego przez ponad godzinną drogę towarzyszyło im milczenie.

Przez port lotniczy Waszyngton-Dulles przewijało się mnóstwo ludzi, czego zresztą można było się spodziewać po międzynarodowym lotnisku. Libby zniknęła dwa dni temu, od tego czasu  tysiące osób zdążyło zadeptać wszystkie ewentualne ślady. Nie było więc sensu wzywać techników kryminalistycznych. Jedynie monitoring mógł pomóc im w ustaleniu, co się stało. Musieli dowiedzieć się, gdzie i jak Pollard zabrał Libby albo chociaż zbliżyć się do tej wiedzy.

Gdy w końcu trafili do wnętrza ogromnego, lecz niskiego budynku, którego dach kształtem przypominał dolną część skoczni narciarskiej, od razu zaczęli szukać kogoś, kto mógłby im pomóc. Przerywane głośnymi komunikatami zlewające się ze sobą głosy utrudniały agentom porozumiewanie się. Udało im się jednak ustalić, że podchodzenie do stanowisk odprawy nie ma sensu z uwagi na kilkunastometrowe kolejki oraz to, że tam i tak prawdopodobnie nikt nie odpowiedziałby na ich pytania. W końcu dostrzegli wolno przechadzającego się po poczekalni funkcjonariusza jednostki policji lotniskowej. Zniknął im na chwilę w tłumie, ale odnaleźli go dzięki charakterystycznemu emblematowi przyszytemu do rękawa błękitnej koszuli. Zaczepili go, od razu machając mu przed oczami własnymi odznakami. Postawny mężczyzna początkowo tylko zarechotał na ich prośbę o udostępnienie monitoringu, ale sugestywna rozmowa na temat jego przełożonego, zachęciła go do użycia krótkofalówki przyczepionej do kieszeni na piersi. Chwilę później prowadził ich do pomieszczenia zajmowanego przez jego współpracowników. Najwidoczniej Redfernowi jednak udało się skontaktować z prokuratorem.

Dwójka funkcjonariuszy siedząca przy kilku monitorach przyjęła ich dość chłodno. Nic dziwnego – skoro kogoś prawdopodobnie uprowadzono na lotnisku, to znaczy, że to właśnie oni i ich koledzy nie wypełnili należycie swojej pracy. Starszy z policjantów wstał, gestem zachęcając, by ktoś zajął jego miejsce.

– O nagranie z jakiego dnia wam chodzi? – odezwał się blady funkcjonariusz, który został przy monitorach. Według przyczepionej do koszuli plakietki miał na nazwisko Olsen.

– Trzydziesty marca, wieczór – odparła Anastasia, przysuwając się z krzesłem bliżej biurka. – Właściwie możemy zacząć już od szesnastej.

– Sprawdźmy najpierw parking. Później zobaczymy, gdzie poszła.

– Który parking? – zapytał Olsen, czym sprowadził na siebie nieco zaskoczone spojrzenia agentów. Westchnął i ścisnął nasadę garbatego nosa. Musiał się zastanowić, jak wytłumaczyć im to w prosty sposób. – Mamy kilka. Krótkoterminowy czy długoterminowy?

– Krótkoterminowy. Taki, na który po prostu kogoś odwozisz albo po niego przyjeżdżasz.

– Mhm – mruknął funkcjonariusz, przetwarzając w głowie słowa agenta – to pewnie ten najbliżej terminalu.

Daniel pochylił się nad ramieniem koleżanki, by utkwić wzrok w monitorze przedstawiającym parking z sześciu różnych ujęć. Szybko zrozumieli, że trzeba o połowę zwolnić tempo odtwarzania, ponieważ inaczej nie zdążą zerknąć na kadry ze wszystkich kamer i nie zgubić przy tym niczego istotnego. Zaproponowali przeniesienie niektórych kadrów na monitor obok, by nieco powiększyć obraz, co jednak spotkało się z błyskawiczną odmową. Pozostałe ekrany były potrzebne do pilnowania aktualnej sytuacji na lotnisku. Wszystko wskazywało na to, że Anastasia i Daniel długo tu poślęczą.

Godzinę później już żaden z funkcjonariuszy jednostki policji lotniskowej nie zwracał uwagi na agentów w milczeniu wpatrujących się w jeden z monitorów. Pracowali tak, jak zwykle, co jakiś czas komentując dziwne zachowania osób przewijających się przez lotnisko. Raz nawet skontaktowali się przez radio z kolegą z jednostki, by ten upewnił się, że mężczyzna z dużą torbą na ramieniu, który od dłuższej chwili kręcił się bez celu po terminalu pasażerskim, nie stanowi żadnego zagrożenia.

– Możecie zatrzymać?

Anastasia zerknęła na Daniela, który po raz pierwszy od dłuższej chwili się wyprostował. Zaraz jednak przeniosła wzrok z powrotem na ekran i na kwadraciku w prawnym dolnym rogu dostrzegła powód jego gwałtownej reakcji. Wstrzymała oddech, zbliżając twarz do ekranu. Zatrzymany obraz pozostał jednak niewyraźny.

– Da się włączyć ujęcie z tej kamery na całym ekranie? – zapytała, odsuwając głowę i parokrotnie mrugając.

– Da się – mruknął Olsen, po czym w pomieszczeniu kilka razy rozległ się odgłos klikania myszką. – Przybliżyć coś?

Daniel wskazał łysiejącemu policjantowi odpowiednie miejsce na ekranie. Jego uwagę przyciągnęła rozpięta ciemnozielona kurtka i długie rude włosy związane w kitkę. Teraz twarz kobiety była na tyle widoczna, by wszelkie wątpliwości co do jej tożsamości zniknęły. Libby właśnie przemierzała parking, uważając, by nie wpaść pod koła któregoś z przemieszczających się samochodów. Przeszła może trzydzieści metrów w stronę budynku, po czym nagle przystanęła. Poinstruowany przez agentów Olsen najpierw zatrzymał nagranie, a następnie przybliżył obraz na twarz mężczyzny, który pojawił się za plecami Libby.

– To Pollard – Daniel powiedział na głos to, czego Anastasia była pewna już od dłuższej chwili. Jak na razie jednak mogli jedynie domyślać się, co się stało. – Oglądajmy dalej.

Olsen nieco oddalił obraz, ale i tak było widać, że Pollard przez moment poruszał ustami. Agenci jednak nie byli w stanie odczytać, co powiedział. To samo dotyczyło krótszej wypowiedzi Libby. Nie mieli za to żadnych wątpliwości, że ich koleżanka z Pollardem wręcz uwieszonym na jej plecach postawiła kilka kroków do tyłu. Moment później jej ręce nie były już opuszczone wzdłuż ciała, lecz schowane. Po paru kolejnych krokach częściowo zniknęła za czarnym samochodem, a po sposobie, w jakim wsiadła na tylną kanapę właśnie tego auta, można było się domyślić, że swoboda jej ruchów była ograniczona.

– Zatrzymaj – poleciła Anastasia. Coraz trudniej przychodziło jej powstrzymywanie głosu przed drżeniem. Robiło jej się duszno za każdym razem, gdy jej myśli wędrowały do tego, co właśnie może dziać się z Libby.– Możemy przybliżyć rejestrację?

– Możemy nawet wyostrzyć.

Daniel od razu porównał widoczne numery rejestracyjne do tych, które należały do auta jednej z ofiar z Kansas City. Mimo że marka oraz model pojazdu się zgadzały, to numery nie były tożsame. Najwidoczniej jego teoria jednak minęła się z prawdą. Od razu przesłał widoczną na ekranie rejestrację do jednego z techników. Nie było czasu do stracenia, musieli poznać nazwisko, którym obecnie posługiwał się Pollard, a następnie adres zameldowania.

– Da się to wszystko zobaczyć pod innym kątem?

– Chyba – odparł Olsen dopiero po chwili klikania. W czasie, gdy on szukał odpowiedniego ujęcia, agenci ściszonymi głosami omówili zaistniałą sytuację. Zaraz po wyjściu z tego pomieszczenia zamierzali zadzwonić do Redferna, który wiele im ułatwił tym błyskawicznym nakazem umożliwiającym przejrzenie nagrań. – Nic lepszego wam nie znajdę.

Na ekranie pojawiła się ta sama scena, od której zaczęli przybliżanie obrazu, lecz teraz zamiast twarzy Libby i Pollarda widoczne były ich plecy oraz kawałek profilu. To jednak wystarczyło, by zauważyć zgiętą w łokciu rękę Chirurga oraz kurtkę Libby wgniecioną w jej plecy. Powiększenie obrazu upewniło ich, że Pollard trzymał w dłoni broń. Gdy już wycofali się na tyle, by częściowo zasłonić się przed okiem kamery, z której nagranie wcześniej oglądali agenci, wyjął również broń Libby ukrytą w kaburze pod kurtką. Schował ją prawdopodobnie za pasek swoich spodni, a następnie sięgnął po kajdanki, które agentka Timpany miała przy sobie. Właśnie nimi skuł jej ręce.

– Dziwne, że nawet nie próbowała się bronić – zaczął Daniel, gdy minęło już kilka chwil, odkąd skończyli oglądać nagrania. Oboje musieli poukładać to sobie w głowach. – Nie strzeliłby do niej na lotnisku pełnym ludzi i służb. Od razu by go złapano. Ale w takich sytuacjach rzadko kiedy myśli się racjonalnie – dodał, kiedy nie padła żadna odpowiedź ze strony Anastasii.

– Mógł jej powiedzieć, że zacznie strzelać do cywilów. Nie zaryzykowałby sprawdzenia tego.

Daniel pokiwał głową, próbując wczuć się w sytuację Libby. Sam nie wiedział, co zrobiłby na jej miejscu. Zresztą nie mógł tego wiedzieć. Nie mógł nawet gdybać. Sytuacja była zbyt ekstremalna, by w ogóle się nad tym zastanawiać.

Po zgraniu odpowiednich nagrań na pedrive'a agenci ruszyli na parking. Chcieli przyjrzeć się miejscu, z którego zniknęła Libby, jednak nie po to, by znaleźć ślady, których na pewno już tam nie było, lecz by lepiej zrozumieć, jak Pollard dopiął swego. Dobrze to wszystko zaplanował. Nie wystarczyło przyjechać na lotnisko i tak po prostu ją uprowadzić. Musiał się tutaj zaczaić i dostrzec lawirującą między innymi ludźmi Libby, a następnie w odpowiednim momencie wyjść z auta, niepostrzeżenie wyjąć broń i przycisnąć ją do odpowiednich pleców. Tak ryzykownie jeszcze nigdy nie zagrał. Anastasia przeniosła myśli z wyobrażania sobie, co złego właśnie może dziać się z jej przyjaciółką, na zastanawianie się, co skłoniło Pollarda do aż tak brawurowego czynu. Najwidoczniej byli coraz bliżej, a on o tym wiedział. Dziwne, jej wydawało się, że nie ruszyli z miejsca.

Interesujące ich miejsce parkingowe było akurat puste. Przykucnęli przy nim bardziej dla zasady niż po to, by coś znaleźć. Wokół walało się mnóstwo różnorodnych, targanych podmuchami wiatru śmieci – papierków po słodyczach, zmiętych chusteczek, niedopałków papierosów. Na normalnym miejscu zbrodni te rzeczy mogłyby nawet przykuć ich uwagę, lecz nie tutaj. Nie dwa dni po zdarzeniu i nie, gdy już znali mordercę oraz wiedzieli, co się stało.

– To bez sensu – rzucił Daniel, po dłuższej chwili podnosząc się z kucek. Jeszcze raz rozejrzał się wokół. Widok dziesiątek ludzi przemieszczających się po parkingu sprawił, że znów pokręcił głową z bezradną miną. – Zbyt wiele osób się tu kręci. Jeśli były tu jakieś ślady, to już dawno zostały zatarte.

– Jakim cudem tak po prostu... – Westchnęła Anastasia, wciąż wpatrując się w białe linie namalowane na betonie. – Przy tylu świadkach?

– To lotnisko... – przerwał, by odwrócić się w stronę, z której dobiegał dźwięk klaksonu. Kierowcy srebrnego SUV-a nie spodobało się, że mały czerwony fiat wcisnął się przed nim na miejsce parkingowe. Przy tym natężeniu ruchu aż dziwne, że ich jeszcze nikt nie strąbił. – Ludzie się spieszą, często nie patrzą przed siebie, a co dopiero na boki.

Musiała przyznać mu rację. Właśnie to było widać na nagraniu. Zupełnie nikt nie przystanął, nawet nie odwrócił głowy na dłużej w tamtą stronę. Każdy pędził w jedynie sobie znanym kierunku, zwracając uwagę co najwyżej na swój bagaż, a nie na otoczenie. Część osób szukała biletu na samolot albo paszportu, a pozostali telefonów. Nikogo nie obchodziło, że ktoś nagle wrósł w ziemię, a potem sztywno i z dziwnym wyrazem twarzy wycofał się tyłem do auta, które parkowało tu od nieco dłuższej chwili niż inne.

– Zadzwonię do Redferna – zadeklarował Daniel, gdy jego koleżanka w końcu podniosła się z kucek.

Odwrócił się do niej plecami, jakby nie mogła słyszeć przebiegu tej rozmowy. Jasne było jednak, że zrobił to z przyzwyczajenia. Nie ruszył się z miejsca, więc jego słowa docierały do niej bez większych problemów, lecz i tak nie zwracała na nie uwagi. Rozejrzała się wokół, by ostatecznie utkwić wzrok w odległych bramkach wyjazdowych. Była w stanie je zlokalizować jedynie przez ciąg samochodów czekających na swoją kolej, by zapłacić, a następnie opuścić to miejsce. Dla kierowców nie istniała inna możliwość trafienia na ten parking oraz wydostania się z niego. Pollard również musiał przyjechać właśnie tamtędy. Nie była to dobra informacja. Gdyby miał jakiś wybór, to musiałby podjąć jakąś decyzję. Ta z kolei mogłaby im co nieco powiedzieć o tym, skąd się tu wziął. Teraz nie mieli możliwości podobnej analizy. Oby chociaż tablice rejestracyjne okazały się pomocne.

– I co? – zapytała, gdy Daniel odwrócił się w jej stronę. Telefon wciąż ściskał w dłoni.

– Nic. Powiedział jedynie, żebyśmy dzwonili w razie potrzeby.

Anastasia splotła ramiona na piersi i jeszcze raz dokładnie zastanowiła się nad tym, czego dzisiaj się dowiedzieli. Skupienie się na logicznych aspektach sprawy wymagało od niej wiele wysiłku. Jej myśli wciąż uciekały w stronę najczarniejszych scenariuszy, ale to do niczego nie prowadziło. Musiała je odepchnąć, by cokolwiek zrozumieć.

Podmuchy wiatru targały włosami przemykających parkingiem osób. Unosiły też puste reklamówki i papierki, których tutaj nie brakowało. Daniel omal nie dostał jednym z nich w twarz, gdy zerkał przez ramię na trąbiący samochód. Machnął na niego ręką, przez co kierowca lśniącego volkswagena jeszcze mocniej nadusił klakson. Nie mogąc tego słuchać, agent Chartier podszedł do bocznych drzwi, wyjął z kieszeni odznakę i przycisnął ją do szyby. Wściekła twarz około czterdziestoletniego mężczyzny w okularach błyskawicznie się wygładziła. Moment później po aucie nie było ani śladu.

– Daniel. – Anastasia wskazała gestem koledze, który właśnie odwrócił się w jej stronę, by podszedł bliżej niej. Zatrzymał się w takim miejscu, że musiała zadrzeć głowę, by spojrzeć w jego brązowe, rozwarte szerzej niż zwykle oczy. Dzięki tej niewielkiej odległości mogła ściszyć głos. Serce biło jej jeszcze szybciej niż tego ranka. – Nie wydaje ci się dziwne to, że Pollard wiedział o wyjeździe Libby?

– Wydaje mi się – odparł, szybko podłapując jej konspiracyjny szept. – Myślisz, że mamy kreta w Quantico?

– Pollard wiedział też, kiedy przestaliście go obserwować. Jeszcze w Kansas City – dodała, gdy tylko zmarszczył czoło. Teraz dołożył do tego kiwnięcie głową. – Zniknął od razu następnego dnia.

– Niemożliwe, żeby miał tyle informatorów.

– Niemożliwe – przyznała, gestem każąc mu się pochylić. Moment później mogła już szeptać mu do ucha. – Bardziej prawdopodobny jest podsłuch. W telefonie twoim albo Libby. – Zacisnęła dłoń na jego barku, gdy chciał się wyprostować. Stanęła na palcach, by nieco mocniej wbić go w ziemię. – W moim nie, bo ja nie miałam pojęcia, kiedy skończyliście go obserwować. Nikt z Kansas City nie wie, co dzieje się tutaj, i nikt stąd nie wiedział, co działo się tam. To ty albo Libby.

Puściła go i znów stanęła całymi stopami na betonie. Od dawna zastanawiali się, jak Pollardowi tak łatwo udało się zniknąć. Wcześniej faktycznie najbardziej możliwa wydawała się opcja, że ktoś z biura w Kansas City przekazywał mu istotne informacje. Teraz jednak ta teoria traciła sens. Na monitoringu dokładnie widzieli, że Pollard wjechał na parking pół godziny przed Libby. Musiał wiedzieć nie tylko to, że właśnie tamtego dnia wylatywała z Waszyngtonu, ale również znać godzinę odlotu. Tego nie dało się tak po prostu zgadnąć czy domyślić.

– Jeszcze Shepherd wiedział o wszystkim – szepnął Daniel, mimo że moment wcześniej wyłączył swój telefon. Ewentualny podsłuch wciąż mógł działać.

– Jest dupkiem, ale czy kryminalistą?

Agent Chartier nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Ich bezpośredni przełożony w Kansas City nie utrudniał im śledztwa, gdy wpadli na trop Pollarda. Na początku nawet wierzył w jego winę. Dopiero niedługo przed rozprawą sądową, w obliczu nowych argumentów na obronę podejrzanego, zmienił zdanie, by móc udawać, że myśli to samo, co sędzia. Niestety po cichu każdy z nich spodziewał się wyroku uniewinniającego. Może naprawdę w tym przypadku zdradziła ich technologia, a nie inny człowiek.

Postanowili jak najszybciej wrócić do Quantico i oddać swoje telefony w ręce informatyków. Komórki Libby nie mieli, mimo że według ustaleń po raz ostatni logowała się ona właśnie na lotnisku. Na nagraniu było widać, jak Pollard wyjmuje telefon z kieszeni kurtki agentki Timpany i po prostu upuszcza go na ziemię. Pewnie odjeżdżając, przy okazji go rozjechał. Jeżeli to właśnie tam był podsłuch, to nigdy się o tym nie dowiedzą.

Zanim ruszyli, by zacząć szukać swojego auta, smartfon w przedniej kieszeni dżinsów Anastasii zaczął wściekle wibrować. Daniel zerknął na nią z góry wyraźnie niezadowolony, że wciąż nie wyłączyła urządzenia. Nie zamierzała tego robić. Ktoś z nich musiał pozostać w kontakcie ze światem.

Zmarszczyła brwi, dostrzegając akurat to znajome imię na wyświetlaczu. Wahała się przez moment, czy odbierać. Nie miała czasu na wdawanie się w kolejną pogawędkę o niczym. W końcu telefon przestał wibrować, a ekran stał się czarny, tym samym uwalniając ją od decyzji. Zanim jednak zdążyła odetchnąć z ulgą, urządzenie znów zaczęło dzwonić. Teraz już bez większej zwłoki nacisnęła zieloną słuchawkę i przyłożyła komórkę do ucha.

– Słucham?

– Powinniście przyjechać na komendę.

Wbiła spojrzenie we wpatrującego się w nią Daniela i ściszonym głosem przekazała mu, o co chodzi. Nie tyle zmartwiła ją ta informacja, ile ton, którym została przekazana. Było w nim coś naprawdę dziwnego, czego jednak nie potrafiła wyjaśnić. Wręcz wmurowało ją w ziemię. Musiała wziąć głęboki oddech.

– Co się stało?

– Kiedy będziecie?

Z trudem przełknęła ślinę, po czym powtórzyła to pytanie Danielowi. Ona zupełnie nie orientowała się, ile czasu może zająć im przejazd. Za to była pewna, że coś się stało. Coś poważnego. Zazwyczaj łatwo przychodziło jej odgadywanie, jakie emocje kryją się w głosie Chayse'a. Nie potrafił ich ukrywać, a na dodatek często po prostu mu na tym nie zależało. Tym razem jednak nie była w stanie go rozszyfrować.

– Za pół godziny – niemrawo przekazała Woodardowi słowa Daniela.

– Okej.

Rozłączył się, nie mówiąc nic więcej. Teraz nie miała już dosłownie żadnych wątpliwości co do powagi sytuacji. Musieli zmienić swoje plany i przełożyć przejazd do Quantico na później. Nie oznaczało to jednak, że mogli zapomnieć o ewentualnym podsłuchu. Dopóki tego nie sprawdzą, powinni ostrożnie dobierać słowa.

Przyjeżdżając na lotnisko, nie mieli pojęcia, że znajduje się tu tyle różnych parkingów, przez co przypadkiem wybrali właśnie ten, z którego zniknęła Libby. Po prostu najłatwiej było na niego trafić – wystarczyło jechać tak, jak prowadziła droga, by ostatecznie znaleźć się przy bramkach, z których pobierało się bilet, a następnie szukało wolnego miejsca wśród setek innych aut. Od szukania wolnego miejsca jeszcze gorsze okazało się jednak szukanie już zostawionego tutaj samochodu. Najgorsze za to było robienie tego w pośpiechu, który właśnie teraz im towarzyszył. Jak na złość najpierw trafili na kilka aut łudząco przypominających ich wynajętego starego forda, zanim w końcu odnaleźli tego, którego dało się otworzyć posiadanymi przez nich kluczykami. Kolejne długie minuty upłynęły im w oczekiwaniu na ich kolej przy bramce wyjazdowej. Gdy w końcu opuścili parking, Daniel od razu wcisnął pedał gazu w podłogę. Coś się stało i jak najszybciej musieli dowiedzieć się co. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro