Rozdział 30

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Woodbridge, Wirginia


Dosłownie dwie minuty po tym, jak Anastasia zamknęła drzwi hotelowego pokoju, wstrząsnęło nimi pukanie. Nawet nie zdążyła od nich odejść, jedynie zdjęła kurtkę i bluzę oraz zamieniła buty na miękkie kapcie. Dzięki temu chwyciła klamkę bez ruszania się z miejsca. Zrobiła to automatycznie, ale rozsądek wrócił do niej na ułamek sekundy przed stanięciem oko w oko z niepokojącą ją osobą. Dochodziła północ, a ona nikogo się nie spodziewała. W drzwiach nie zamontowano wizjera, więc nie mogła sprawdzić, kto stał po drugiej stronie. Gdy odgłos niezbyt mocnego pukania w płytę jeszcze raz rozległ się po pomieszczeniu, postanowiła zaryzykować i nacisnąć klamkę. Jedną dłoń trzymała w okolicach znajdującej się w kaburze broni, a drugą szybkim ruchem przyciągnęła do siebie drzwi. Rozluźniła się na widok znajomej, nieco zakłopotanej twarzy. Zaraz jednak podejrzliwie ściągnęła brwi.

– Co tu robisz? – zapytała dość ostro.

– Chciałem pogadać.

Anastasia jeszcze przez moment analizowała sylwetkę Chayse'a, po czym w końcu odeszła od drzwi, pozostawiając je otwarte. Woodard potraktował to jako zaproszenie do środka, więc przekroczył próg i odciął ich od dźwięków z korytarza. Do swojego pokoju wracała akurat jakaś roześmiana i niezwykle głośna para.

– Więc o czym chcesz ze mną rozmawiać o północy, hm? – rzuciła to pytanie przez ramię, ponieważ akurat odkładała broń na biurko.

Chayse poczekał, aż agentka obróci się przodem do niego. Gdy to zrobiła, nagle zapragnął jak najszybciej stąd uciec. Wyraźnie widział, jak zaciskała nie tylko zęby, ale też pięści, którymi podpierała się o biurko, na którym przysiadła. Wyglądała na zdenerwowaną, a on nie miał pojęcia dlaczego. Wziął głębszy oddech i postanowił przynajmniej na wstępie zmienić cel swojej wizyty.

– Znaleźliście coś nowego?

– A co, chcesz powiedzieć Maisie?

Otworzył szerzej oczy, a moment później odwrócił wzrok od twarzy rozmówczyni. Powoli pokręcił głową i mocno zagryzł dolną wargę, by nie powiedzieć paru słów za dużo. Tym właśnie się różnili – Chayse hamował się ze wszystkich sił, by nie sprawić jej żadnej przykrości, podczas gdy ona często po prostu ignorowała, jak jej słowa mogą na niego wpłynąć. Nie pierwszy raz wyjątkowo głęboko wbiła mu szpilę. Pomyśleć, że wcale nie tak dawno dziękował jej za to, że nikomu nie zdradziła, kim dla niego jest ta dziennikarka, która w artykule ujawniła wizerunek Pollarda. Udawała, że go za to nie wini, tylko po to, by wygarnąć mu to w takiej chwili.

– Pójdę już.

Odwrócił się na pięcie i żwawszym niż zazwyczaj krokiem ruszył do drzwi. Zawahał się jednak przed chwyceniem klamki, gdyż usłyszał hałas, którego nie potrafił zidentyfikować. Nie mógł oprzeć się ciekawości, więc szybko sprawdził przez ramię, co się stało. Dzięki temu zauważył, że Anastasia nie była już przy biurku, lecz kilka kroków za nim. Obrócił głowę w kierunku ciemnych drzwi i tym razem nacisnął klamkę.

– Przepraszam – powiedziała cicho, gdy tylko uchylił drzwi. Miała nadzieję, że jej nie usłyszał, lecz Chayse znów spojrzał na nią przez ramię, więc musiała kontynuować. – Po prostu... Jestem już zmęczona. Nie myślę, co robię, co mówię... – wymamrotała bardziej do samej siebie niż do niego, jednocześnie kierując się w stronę zaścielonego łóżka. Usiadła z ciężkim westchnieniem i oparła łokcie na kolanach, a czoło na dłoniach. Usłyszała zamykające się drzwi, jednak nie wiedziała, czy Chayse wyszedł, czy został. – Przepraszam.

Chwilę później do jej uszu dotarł odgłos zbliżających się kroków, a gdy zniknął, materac po jej lewej stronie się ugiął. Przechyliła głowę w tamtym kierunku, jednak wciąż opierała czoło na dłoniach. Przez to patrzyła z ukosa na wyraźnie zmieszanego Woodarda. Rysy jego twarzy były ostrzejsze niż do tego przywykła, ale w oczach mogła dostrzec tę samą troskę co zazwyczaj. Czasem myślała, że Chayse naprawdę nie ma żadnego instynktu samozachowawczego. Odkąd go poznała, zawsze pchał się tam, gdzie akurat mógł się sparzyć.

– Jakieś nowe informacje wyciekły do mediów? – zapytał zaniepokojony, jako pierwszy decydując się na przerwanie ciszy.

– Nie. Cały dzień tylko w kółko puszczali nagranie z tamtej uliczki.

Pokiwał głową, a ona się wyprostowała i roztarła czoło, na którym widniała teraz odciśnięta, czerwona plama. Nie miała pojęcia, jak powinna zachować się w stosunku Chayse'a, z którym teraz niemal stykała się ramieniem. Z jednej strony lubiła jego towarzystwo, a z drugiej nieustannie czuła, że bezsensownie miesza mu w głowie. Przecież doskonale widziała, że patrzył na nią tak samo, jak w Lexington, a wtedy sam przyznał, że chciałby rozwijać tę znajomość. Teraz oboje byli w zupełnie innych momentach życia, ale najwidoczniej akurat to się nie zmieniło. Męczyło ją to. Nigdy nie chciała wtrącać się w obce związki. Nigdy też nie chciała być tą, która odbija innej kobiecie partnera. Z własnego doświadczenia doskonale wiedziała, jak to jest być zdradzaną, a na dodatek związek jej rodziców rozpadł się przez coś podobnego. Nie były to jednak jedyne myśli, które powstrzymywały ją przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu w kierunku Chayse'a. W gruncie rzeczy nie czuła do niego nic poza sympatią i pociągiem fizycznym. Nie istniały iskry czy motylki w brzuchu, chociaż czasem jej serce nieco przyspieszało swój bieg. Była w stanie wyobrazić sobie, że się w nim zakochuje, ale tylko wtedy, gdyby nadarzył się odpowiedni moment. Z jej podejściem do pracy jednak takie momenty nie miały szansy się pojawić. Zawsze miała coś na głowie i zawsze oddawała się temu w pełni.

– Naprawdę nie przekazuję nic Maisie – oznajmił, gdy znów na dłuższy moment zapadła cisza. Czuł się źle z tym, że Anastasia mogła myśleć inaczej.

– Wiem, Chayse, wiem. Pytałeś, czy znaleźliśmy coś nowego – podjęła, by nieco zmienić temat, który jednak nie był ani trochę łatwiejszy. – Mamy imię, którym teraz posługuje się Pollard i wiemy, kogo porwał tym razem. W każdej chwili możemy znaleźć albo Libby, albo tę drugą kobietę martwą.

– Myślisz, że Libby nie żyje? – zapytał, zanim zdążył porządnie zastanowić się, czy powinien.

– Nie wiem.

Zwiesił głowę, gdy na niego zerknęła. Jakoś nie czuł się na siłach, by teraz patrzeć jej w oczy. Tak naprawdę chciał rozmawiać o czymś zupełnie innym, ale odbiegnięcie od tematu w takiej chwili byłoby najgorszym, co mógłby zrobić. Może i Anastasia by tego nie przyznała, ale nietrudno było się domyślić, że musiała naprawdę cierpieć, odkąd zniknęła Libby. Z tego powodu Chayse nie potrafił tak po prostu o niej zapomnieć. Wmawiał sobie, że potrzebowała wsparcia, a zwłaszcza jego wsparcia. Nie miał jednak pewności, czy przypadkiem nie potrzebowała czegoś zupełnie odwrotnego.

– Skąd wiedziałeś, że wróciłam?

– Siedziałem w aucie pod hotelem – odparł zupełnie szczerze, wpatrując się we własne luźno splecione ze sobą dłonie.

Anastasia przypomniała sobie moment, w którym Daniel wjeżdżał na parking. Faktycznie widziała ciemnego jeepa, jednak nie zwróciła na niego większej uwagi. Ot, jeden z wielu samochodów zostawionych na parkingu. Nic nadzwyczajnego. Gdyby Chayse miał zapalone światło w aucie, to pewnie by go dostrzegła. Najwidoczniej musiało być inaczej.

– Tak późno?

– Przyjechałem jakoś godzinę wcześniej – mruknął po kilku kolejnych sekundach. Nie mógł wymyślić żadnego prawdopodobnie brzmiącego kłamstwa. – Byłem pewien, że już wróciłaś.

– Prawie jakbyś był moim stalkerem.

Chayse już od dłuższej chwili czuł, że Anastasia mu się przygląda, ale dopiero teraz zdecydował się to sprawdzić. Podniósł głowę i zmierzył się z jej spojrzeniem. Miał jednak problem, by na dłużej skupić się na czarnych w tym słabym świetle oczach. Zamiast tego wodził wzrokiem po całej twarzy agentki. Jak na rewelacje, które mu przekazała, wyglądała na wyjątkowo przygnębioną. Gdyby była wesoła, łatwiej byłoby mu wszystko z siebie wyrzucić. Problem w tym, że tak naprawdę chyba nigdy nie widział jej radosnej. Zawsze coś ją trapiło.

– Czekałeś tyle po to, żeby zapytać o postępy w śledztwie?

– Chciałem sprawdzić, jak się czujesz.

– Beznadziejnie – szepnęła i zaraz tego pożałowała.

Nawet nie zdążyła westchnąć, a już opierała się brodą o bark Chayse'a. Powolnie uniosła ręce, by odwzajemnić mimo wszystko dość delikatny uścisk. Zostawił jej wybór, mogła albo położyć dłonie na jego plecach, przysuwając się nieco bliżej, albo bez najmniejszego problemu odchylić się do tyłu i znów spojrzeć mu w oczy. Zdecydowała się na to pierwsze i lekko przechyliła głowę, by zamiast brody to policzek przycisnąć do miękkiego materiału bordowej bluzy z kapturem pachnącej proszkiem do prania. Zamknęła oczy i wzięła głębszy oddech.

Już podczas ich pierwszego spotkania Anastasia zauważyła, że Chayse wręcz emanował ciepłem. Był prawdopodobnie najbardziej opiekuńczym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek poznała. Paradoksalnie właśnie tego nie mogła w nim znieść. Od zawsze była zdana tylko na siebie. Od dzieciństwa, w którym nigdy nie dostawała tyle uwagi, co młodsza, przyrodnia siostra, poprzez okres dojrzewania, w którym straciła ojca w wypadku samochodowym, a sama nabawiła się blizny na policzku, po dorosłość, w której teoretycznie wszystko było takie, jak powinno być, ale praktycznie jedynie sprawiało takie wrażenie. Jej wieloletni związek z Reecem od samego początku był przesycony niepewnością. Przez długi czas mieli jedynie kontakt telefoniczny z uwagi na to, że gdy po wymianie uczniowskiej wróciła do domu, zaczął dzielić ich ocean. Nawet nie potrafiła zliczyć, ile razy się rozstali tylko po to, by po kilku dniach do siebie wrócić. Akurat to nie zmieniło się przez wszystkie wspólne lata, nawet gdy Reece przeprowadził się dla niej do Stanów Zjednoczonych. Rozmawiali wiele i o wszystkim, jednak żadne z nich nigdy nie przywiązywało aż tak dużej wagi do samopoczucia drugiego. Jakoś obchodzili to dookoła, skupiając się na innych, bliższych im obojgu tematach. Była między nimi troska, lecz powierzchowna. Za to przywiązanie i sentyment wciąż czasem dawały jej się we znaki. Z tym pierwszym już niemal sobie poradziła, ale to drugie wciąż było silne. Momentami żałowała, że to wszystko zakończyła, ale zaraz potem przypominała sobie, że Reece jest już w innym związku. Przypuszczała nawet, że w znacznie szczęśliwszym. Znała jego nową wybrankę – mieszkała u niej podczas wymiany uczniowskiej i po latach była niemal pewna, że gdyby wtedy nie przyleciała do Anglii, to Reece i Stacy mogliby być już po ślubie. Maggie i Libby jej w to nie wierzyły, ale naprawdę cieszyła się, że chociaż on potrafił tak szybko ruszyć do przodu. Oczywiście wciąż miała mu za złe, że wybronił Pollarda przed sądem, ale po czasie zdała sobie sprawę, że Daniel w wielu kwestiach miał rację. Poprowadzili śledztwo w taki sposób, że parę rzeczy bez problemu dało się podważyć, a Pollard nigdy nie przyznał się do winy. Nawet inny adwokat mógłby go z tego wyciągnąć. To, że zrobił to akurat jej ówczesny narzeczony, dodatkowo ją zraniło, ale nie przesądziło o wyroku.

Pogrążona w swoich myślach Anastasia nie zauważyła, kiedy Chayse przeniósł jedną dłoń na jej włosy, które teraz gładził spokojnym gestem. Oparł policzek o czubek jej głowy i z każdą kolejną chwilą utwierdzał się w tym, co chciał jej powiedzieć. W tym momencie nie myślał, że w domu czeka na niego narzeczona. Wyciszył telefon, więc nawet nie wiedział, że zmartwiona dzwoniła do niego już dwa razy. Obejmował Anastasię, która w tym momencie wypełniała całą jego głowę. Wdychał jej perfumy, pod opuszkami palców czuł prążkowany materiał jej czarnej bluzki i zastanawiał się, czy wciąż używała tej malinowej pomadki, której miał okazję posmakować w październiku. Chyba tylko cud powstrzymał go przed sprawdzeniem tego, gdy dzisiaj zobaczył ją w progu, bo na pewno nie zawdzięczał tego silnej woli.

Żadne z nich nie wiedziało, ile minęło czasu, zanim się wyprostowała i zabrała ręce z jego pleców. Chayse za to wiedział, że tak łatwo nie wypuści jej z ramion. Dłoń, którą dotychczas gładził jej włosy, przeniósł na policzek, na którym odbiło się zagniecenie bluzy. Nie odsunęła się, gdy kciukiem musnął jej skórę. Zamiast tego zaczęła intensywnie przyglądać mu się szerzej otwartymi oczami. Mógł przysiąc, że nawet w słabym świetle zawieszonej daleko za jej plecami lampy był w stanie dostrzec delikatne rumieńce. Gdy przesunął dłoń z jej policzka na szyję, miał już pewność, że mu się nie przewidziało. Odwróciła wzrok, jakby przyznając mu rację, przez co rozciągnął usta w szerokim uśmiechu, lecz tylko na moment. To, co zamierzał jej powiedzieć, okropnie go stresowało. Nawet nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio tak się denerwował.

– An, ja... – urwał, gdy znów skierowała na niego wzrok. Z trudem przełknął ślinę i spróbował jeszcze raz zebrać się w sobie, ale nie mógł. Zdawało mu się bowiem, że na jej twarzy maluje się niema prośba, by nie kontynuował. Wyglądała tak smętnie, że aż ścisnęło mu się gardło.

– Nie komplikuj – szepnęła po dłuższej chwili, potwierdzając jego wszystkie obawy.

– Za późno – odparł bez namysłu i nachylił się w jej stronę.

Przymknął powieki i musnął ustami jej drżące wargi. Nie odsunęła się, mimo że on nieco cofnął głowę. Dał jej jeszcze trochę czasu, sięgając lewą dłonią do podbródka, lecz Anastasia jedynie wstrzymała oddech, kiedy lekko uniósł jej brodę. Potem znów zbliżył swoje usta do jej, tym razem znacznie wolniej. Miała mnóstwo czasu na danie mu jakiegoś sygnału, ale nic nie zrobiła. Gdy niespiesznie odwzajemniła pocałunek, poczuł, jakby w jednym momencie prąd przeszedł całe jego ciało. Nie przerywając, odgarnął kosmyki włosów, które łaskotały go w policzek. Rozchyliła wargi, sięgając rozgrzaną dłonią do jego karku i przysuwając się jeszcze bliżej. Chayse po prostu nie mógł się nie uśmiechnąć na ten gest, który tylko dodał mu odwagi. Nieco mocniej naparł na jej miękkie usta, które tym razem smakowały jak wyjątkowo słodkie wiśnie.

Było zupełnie inaczej niż za pierwszym razem. Nie tak szalenie, bez prędko łapanych oddechów, bez rąk wodzących po całym ciele. Było wręcz nieśmiało. Może dlatego Anastasia tak późno się otrząsnęła. Cofnęła głowę i od razu otworzyła oczy, dzięki czemu zdążyła zobaczyć przemykające przez twarz Chayse'a zaskoczenie, które błyskawicznie zamieniło się w zakłopotanie. Oplotła palcami nadgarstek dłoni, którą wciąż opierał na jej szyi, i bez słowa ją odsunęła. Odwrócenie wzroku nie było wystarczającą barierą. Musiała wstać, otulić się ramionami i przejść kilka kroków w stronę okna, by móc w końcu wziąć głębszy wdech. Serce wciąż trzepotało jej w piersi. Nawet nie wiedziała, że zagryza wargę, dopóki nie zobaczyła swojego odbicia w szybie. Chayse na nią nie patrzył, ale czuła taki chłód, jakby właśnie sztyletował ją swoimi lodowatoniebieskimi oczami. Żałowała, że nie zareagowała szybciej. Żałowała, że pocałowała go w październiku. Gdyby tego nie zrobiła, staliby teraz w zupełnie innym miejscu – ona nie miałaby takich wyrzutów sumienia, a on bez problemu by o niej zapomniał. Skomplikowała wszystko tylko dlatego, że potrzebowała plastra na złamane serce i zszargane nerwy. Tamten jeden raz potrzebowała mieć kogoś blisko i teraz oboje musieli za to płacić.

Materac cicho zaskrzypiał, gdy Chayse podniósł się z niego po chwili milczenia. Wiedział, że Anastasia widzi go w niezasłoniętym oknie. On też ją widział i gdy to zrozumiała, odwróciła głowę w bok. Nie był w stanie dokładnie określić wyrazu jej twarzy oraz tego, jak naprawdę się czuła. Wiedział za to, że sam poczuł się jak głupek. Wszystko zdawało się iść w dobrym kierunku, aż nagle gwałtownie to przerwała. Zignorował mętlik w głowie i ostrożnie położył dłonie na jej ramionach. Z uwagi na krótki rękaw bluzki czuł pod palcami jej skórę, która była cieplejsza niż zazwyczaj.

– Powinieneś już iść – oznajmiła nieco zachrypniętym głosem, wciąż uparcie unikając jego wzroku w szybie.

– Dlaczego nie możesz zrozumieć, że mi na tobie zależy?

– Powinno ci zależeć na Maisie.

Szybko cofnął ręce i automatycznie schował dłonie do kieszeni dżinsów. Mimo że stała odwrócona do niego plecami miał wrażenie, że go spoliczkowała. Mimowolnie przejechał koniuszkiem języka po wargach. Wciąż czuł na nich słodką wiśniową pomadkę, która jednak teraz nie przywodziła mu na myśl świeżych zbiorów, lecz tylko zgniłe okazy. Głośno wypuścił powietrze z płuc i tym razem to on odwrócił głowę, gdy Anastasia zaczęła szukać w szybie kontaktu wzrokowego.

– Idź już, na pewno na ciebie czeka.

– An, tylko powiedz, że...

– Idź – powtórzyła ostrzejszym tonem, chociaż nie przyszło jej to łatwo. Jej oddech wciąż był nierówny. Miała ochotę błagać go, by po prostu zostawił ją w spokoju, jednak wiedziała, że to przyniosłoby odwrotny efekt. Gdyby zdecydował się zostać, nie byłaby w stanie podjąć kolejnej próby pozbycia się go z pokoju, a może nawet z życia. Był jej znacznie bliższy, niż chciała przyznać, ale po prostu nie mogła zastanawiać się nad tym akurat w tym momencie. Nie, gdy Pollard może akurat właśnie wyrządzał Libby śmiertelną krzywdę. Nie, gdy wiedziała, że jeśli między nią a Chirurgiem dojdzie do konfrontacji, to któreś z nich nie wyjdzie z niej żywe. – Nie zadaję się ze zdrajcami.

Przyjął ten cios bez próby usprawiedliwiania się. Już wcześniej czuł się, jakby zdradzał Maisie. W końcu to nie o niej myślał podczas ich wszystkich ostatnich zbliżeń, których przez kłótnie było jednak wyjątkowo niewiele. Być może właśnie z tego powodu tak łatwo przyszło mu pocałowanie Anastasii. Znał ją znacznie słabiej niż swoją narzeczoną, a jednak był gotów zaryzykować związek, który jeszcze do niedawna uważał za szczęśliwy. Cała jego rodzina lubiła Maisie, wszyscy nie mogli doczekać się ślubu, a on zachował się tak paskudnie. Nie dość, że tylko zrobił z siebie idiotę przed Anastasią, to teraz na dodatek musiał jeszcze poważnie się zastanowić, jak postąpić wobec narzeczonej. Wiedział, że powinien jej powiedzieć o całej sytuacji, ale na samą myśl o jej reakcji... Nie zniósłby dzisiaj kolejnej takiej dawki emocji. Już teraz miał serdecznie dość. Naprawdę czasami był jak bezmyślna ćma lgnąca do światła, które może ją zabić. Podejmował same złe decyzje.

– Masz rację, powinienem już iść.

Odczekał jeszcze moment, zanim w końcu się ruszył. Anastasia nawet nie drgnęła na jego słowa. Nie drgnęła też, gdy wolnym krokiem ruszył do drzwi. Nawet gdy ściągnął swoją kurtkę z wieszaka, wciąż stała dokładnie w tym samym miejscu w identycznej pozie. Po tym, jak nacisnął klamkę, jeszcze raz zerknął przez ramię, lecz znów nie spotkał się ze wzrokiem agentki. Dopiero za drzwiami pozwolił sobie na ciężkie westchnienie. Idąc w stronę schodów, wyjął z kieszeni dżinsów telefon, a na ekranie powitały go powiadomienia o kilku nieodebranych połączeniach od Maisie. Przystanął, by wysłać do niej krótką wiadomość, że będzie w domu za nieco ponad godzinę. Zegarek już teraz wskazywał wpół do pierwszej, a on jutro szedł do pracy na poranną zmianę. Szykowała się naprawdę ciężka noc.

Chayse zbiegł po schodach, rzucił krótkie pożegnanie w stronę zaspanej recepcjonistki i długimi susami pokonał drogę do przeszklonych drzwi. Na zewnątrz nieco orzeźwił go chłodny wiatr, który od razu wkradł się pod nie do końca zapiętą kurtkę. Z nieba wciąż sączyła się dokładnie taka sama mżawka jak wtedy, gdy zauważył starego srebrnego forda wjeżdżającego na parking. Odnalazł w kieszeni kurtki kluczyki i już po chwili siedział w swoim aucie. Nie kłopotał się zdejmowaniem mokrej kurtki, gdyż nagle zapragnął jak najszybciej stąd odjechać. Włączając się do ruchu, mocniej zacisnął dłonie na skórzanej kierownicy. Nie potrafił zrozumieć, jakim cudem zawsze kończył w ten sam sposób. Niezależnie od tego, czy akurat od dawna był sam, czy od jakiegoś czasu w związku. Niezależnie od tego, czy się starał, czy ją ignorował. Finał zawsze był identyczny.

Dojechał do domu chwilę przed drugą w nocy. Cicho zamknął drzwi, mimo że już z daleka widział palące się w salonie światło. Maisie siedziała na kanapie otulona miękkim kocem. Niby wpatrywała się w grający telewizor, ale Chayse doskonale wiedział, że gdy tylko przekroczy próg pomieszczenia, będzie musiał zmierzyć się z gradem pytań. Ostatecznie lepsze to od obojętności i ignorowania.

– Od kiedy robisz takie nadgodziny? – zapytała spokojnym głosem, przez chwilę lustrując go wzrokiem. Szybko powróciła do wpatrywania się w ekran telewizora. Kątem oka jednak wciąż obserwowała Chayse'a, przez co widziała, jak na moment schylił głowę.

– Nie robię – mruknął i oparł się ramieniem o ścianę. Też zerknął na telewizor, ale nie miał najmniejszej ochoty na oglądanie programu, który przez dwadzieścia cztery godziny na dobę nadawał wiadomości.

– To dlaczego wróciłeś tak późno?

Już jedną okazję na kłamstwo zmarnował. Wystarczyło powiedzieć, że musiał dłużej posiedzieć nad papierami i chociaż na chwilę miałby tę sprawę z głowy. Problem w tym, że Chayse nie lubił kłamać. Mógł pomijać pewne wydarzenia, nie wspominać o wszystkich szczegółach, ale nie znosił wymyślać czegoś całkowicie nieprawdziwego.

Zaplótł ramiona na klatce piersiowej i wziął głębszy oddech. Z pozoru Maisie wyglądała na całkiem spokojną, ale był w stanie dostrzec napięcie na jej zazwyczaj uśmiechniętej twarzy. Poza tym mocno zaciskała palce na trzymanym w obu dłoniach dużym kubku.

– Musiałem pogadać z Anastasią. Tą agentką, która...

– Pamiętam – przerwała mu wciąż dość łagodnie, lecz teraz zwróciła na niego całą swoją uwagę. – I zgaduję, że nie powiesz mi, o co chodzi, bo nie mówisz mi niczego o tym śledztwie?

Z trudem przełknął ślinę. Chciał powiedzieć jej wszystko, ale nie potrafił. Znów dała mu idealną okazję, by bez szwanku wykręcić się z całej tej sytuacji. Miał nawet wrażenie, że zrobiła to specjalnie. Spodziewał się, że będzie go wypytywać o szczegóły, zwłaszcza gdy usłyszy, że wcale nie był w pracy. Ona jednak zdawała się robić coś zupełnie odwrotnego. Kompletnie nie wiedział, jak to interpretować.

– Mniej więcej.

– Mam nadzieję, że to śledztwo zaraz się skończy – rzuciła z cichym westchnieniem i odłożyła kubek na szklany stolik. Wyplątała się z granatowego koca, by wstać z kanapy. Wolnym krokiem podeszła do uważnie przypatrującego jej się Chayse'a. – Prawie się przez nie rozstaliśmy.

– Prawie – powtórzył wciąż skołowany, gdy oparła dłoń na jego klatce piersiowej i lekko uniosła głowę. Przydługa grzywka niemal przesłaniała jej zielone oczy, które najdosadniej zdradzały, że miała wątpliwości. – Chciałbym już zapomnieć, że w ogóle coś się wydarzyło.

Maisie wspięła się na palce, by złożyć subtelny pocałunek na jego ustach. Z wyrazu jej twarzy nie potrafił wywnioskować, czy wyczuła smak obcej pomadki. On wciąż go czuł. Krótką chwilę krążyła wzrokiem po jego twarzy, po czym z nieco wymuszonym uśmiechem przypomniała mu, że musi wstać rano do pracy. Cicho przyznał jej rację i ze zwieszoną głową ruszył za nią w stronę sypialni. Czuł się jak oszust, a nawet nie wiedział, czy został przyłapany na gorącym uczynku.  

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro