Rozdział 36

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Środa, 5 kwietnia

Quantico, Wirginia


Noc była długa i okropna. Mimo ogromnego zmęczenia zarówno fizycznego, jak i psychicznego żadna z agentek nie była w stanie zasnąć. Przed rozejściem się do swoich pokoi zdecydowały, że spakują rzeczy Daniela. Obie wiedziały, że im szybciej to zrobią, tym lepiej dla nich. Musiały wykorzystać to, że adrenalina wciąż dodawała im obu nieco sił.

Wkładanie ubrań Daniela do walizki jeszcze dobitniej uświadomiło im, że ich przyjaciel już nie wróci. Każda z nich musiała przetrawić to w samotności, przez co później wręcz bez słowa zamknęły się w swoich pokojach. Poza tym Libby naprawdę potrzebowała wyciszyć ciało zmęczone po długich dniach i nocach spędzonych w niewygodnej pozycji na twardej podłodze.

Następnego dnia niemal o świcie pojechały do Quantico. Po drodze starały się rozmawiać o zwykłych rzeczach, ale temat i tak zawsze schodził albo na samego Pollarda, albo na coś z nim związanego. Na szczęście tym razem żadna z nich nie prowadziła samochodu. Zastępca dyrektora Redfern postanowił wysłać po nie kierowcę.

– Czyli nie jesteś chora? – Anastasia zadała to pytanie zaraz po tym, jak Libby powiedziała, że przez te kilka dni fizycznie nic jej się nie stało.

– Nie. Na co miałabym być?

– Pollard mówił o wrzodach żołądka.

Libby uniosła brwi i mocniej wbiła się w fotel. Domyśliła się, co mógł powiedzieć w następnej kolejności, przez co przeszedł ją dreszcz. Naprawdę miała wielkie szczęście, że nie wpasowała się w jego typ. Inaczej skończyłaby jak Daniel.

Wysiliła się na lekki uśmiech i na moment położyła rękę na ciasno splecionych dłoniach Anastasii. Obie wyglądały dzisiaj koszmarnie. Podpuchnięte, zaczerwienione oczy i zgarbiona sylwetka nikomu nie dodawały uroku.

– Jestem zdrowa, słońce – powiedziała cicho, nie chcąc nadwyrężać wciąż zdartego głosu. – Zresztą, nawet gdybym była chora, to żeby o tym wiedzieć, musiałaby mieć skądś moją dokumentację medyczną.

– Myślę, że byłby w stanie ją zdobyć.

Libby pokiwała głową i znów opadła plecami na twarde oparcie fotela. Zaplotła ramiona na piersi. Nie mogła pozbyć się z głowy wykrzywionej w triumfalnym uśmiechu twarzy Pollarda. Temu wspomnieniu było jednak daleko do miana najgorszego. Za każdym razem, gdy zamykała oczy, widziała coś zupełnie innego. Widziała martwe ciało rudowłosej nieznajomej. Znajdowało się w piwnicy już wtedy, gdy Pollard ją tam przyprowadził. Smród był okropny. Przez pierwszą godzinę żołądek Libby usilnie próbował wywrócić się na drugą stronę. Potem nieco się przyzwyczaiła, mimo że wciąż ciężko było nazwać ten zapach chociażby znośnym.

– Jak dotarliście do jego domu?

Anastasia głośno westchnęła. Rozmowa przychodziła jej naprawdę trudno, ale zadręczanie się własnymi myślami w ciszy wcale nie było lepszą alternatywą. Wbiła wzrok w przednią szybę i jeszcze mocniej splotła dłonie. Skóra na kłykciach jednej z nich była lekko zdarta od wczorajszej szarpaniny z Pollardem. Podobno wybiła mu zęba.

– Uznaliśmy, że nie posługuje się swoim nazwiskiem – zaczęła bez większego pomysłu na to, jak szczegółowo odpowiedzieć. – Szukaliśmy mężczyzn powtarzających się na różnych listach, ale było ich zbyt wielu i tak naprawdę nie wiedzieliśmy, które listy są ważne, a które nie. Potem znaleźliśmy kolejną ofiarę.

– Rudą – mruknęła Libby, czując nieprzyjemny chłód. – Myśleliście, że to ja?

– Chayse zadzwonił w środku nocy do... Daniela i powiedział mu, że dostał wiadomość z adresem. Pojechał na miejsce i znalazł ofiarę w śmietniku. Powiedział tylko, że ma rude włosy. – Z trudem przełknęła ślinę. Wspomnienia tamtej nocy były postrzępione zupełnie jak te z wczoraj. Najwidoczniej nadmiar emocji niekorzystnie wpływał na jej pamięć. Przeniosła wzrok na przypatrującą jej się Libby. – Droga z hotelu do Waszyngtonu nigdy nie była tak długa, jak wtedy. Nie wiem, co myślałam. Nie wiem, co myślał Daniel. Nie rozmawialiśmy o tym, czy to ty. W ogóle wtedy nie rozmawialiśmy.

– Jak ona się nazywała?

– Amber Nicholls – odparła bez zastanowienia. Jednak coś zapamiętała. – Wczoraj rano jej brat ją zidentyfikował.

– Amber – powtórzyła Libby i znów ściągnęła na siebie spojrzenie przyjaciółki. Sama spuściła wzrok. – Leżała jakiś czas martwa w piwnicy.

– Tak mi przykro, Libby. To wszystko...

– Nie mów tego, proszę. Wciąż nie wiem, jak trafiliście na ten dom – dodała szybko.

Anastasia odchrząknęła. Żałowała, że nie wzięła ze sobą butelki wody. Jej gardło na przemian było ściśnięte i wysuszone. Albo nie mogła nic przełknąć, albo musiała się napić. Dłonie nie chciały przestać drżeć, dlatego przez cały czas tak mocno je zaciskała. Dziwny ciężar pozostał na jej klatce piersiowej, mimo że już nie miała na sobie kamizelki kuloodpornej. W tej chwili sądziła, że tak będzie już zawsze.

– Pomyślałam, że kupowanie fałszywych dokumentów nie pasuje do Pollarda. Gdyby to zrobił, oddałby kontrolę komuś innemu. – Na moment przestała mówić, by zobaczyć reakcję Libby. Daniel bardzo sceptycznie podszedł do tego pomysłu. Na twarzy przyjaciółki widziała jedynie zrozumienie. – Ktoś mógłby sprzedać mu słabe fałszywki, a on nawet by o tym nie wiedział. Już wcześniej uznaliśmy, że Pollard prawdopodobnie wciąż pracuje, by zachować jakieś pozory normalnego życia przed innymi, a może po to, by znaleźć kolejne ofiary. Pasowała wersja, że ukradł tożsamość jakiegoś innego lekarza. Dobrą okazją do tego byłaby śmierć któregoś z jego pacjentów ze szpitala w Kansas City. Mniej więcej w tym samym czasie dostaliśmy zgłoszenie o zaginięciu Carli.

– Jeszcze nigdy nie widziałam, by ktoś tak... – Libby urwała. Nie mogła znaleźć dobrego słowa na określenie stanu Carli zaraz po ocknięciu się w ciemnej piwnicy. Ona sama też była przerażona i w szoku, ale poza tym wiedziała, jak działa Pollard. Świadomość, że nie pasuje do jego typu, oraz wrodzony optymizm pozwalały jej wierzyć, że ma jakieś szanse wyjść z tego cało. Mimo tego i tak drżała za każdym razem, gdy słyszała kroki na schodach. – Nawet nie wiem, jak to nazwać. Gdyby nie była skrępowana, to rzucałaby się spazmatycznie po podłodze. Najdziwniejsze, że to nie przez realną wizję śmierci... tylko przez to, że Pollard ją oszukał i wcale jej nie kochał.

– To naprawdę cud, że nie zdążył jej zabić.

– Miał to zrobić wczoraj wieczorem.

Anastasia się wzdrygnęła. Akurat przerażone oczy Carli i jej skulone, drżące ciało pamiętała doskonale. Podczas planowania akcji przez chwilę myśleli o czekaniu na wsparcie specjalnej grupy antyterrorystycznej. Gdyby to zrobili, Carla prawdopodobnie już by nie żyła, ale może żyłby Daniel. Agentka potrząsnęła głową. Nie chciała o tym myśleć. To nic nie dawało. Zdawała sobie z tego sprawę, ale i tak nie mogła przestać.

– Koleżanka Carli powiedziała, że ta spotyka się z jakimś Glennem – podjęła ciszej Anastasia. – Poprosiłam Maggie, by użyła swoich znajomości i dowiedziała się, czy jakiś lekarz o imieniu Glenn był kiedyś pacjentem Pollarda. Wczoraj Maggie zadzwoniła z informacją, że tak. Wysłała nam jego dokumentację medyczną i na zdjęciu był całkiem podobny do Pollarda.

– Kochana Maggie. – Libby nieznacznie wygięła kąciki ust ku górze. Potrafiła dopowiedzieć sobie zakończenie tej historii. – Rozmawiałam z nią wczoraj.

– Powiedziałaś jej?

– Wszystko, co wiedziałam, a wiedziałam niewiele. – Znów położyła rękę na dłoniach Anastasii, czym skłoniła ją do podniesienia wzroku. Gdyby nie zapięte pasy bezpieczeństwa, od by ją przytuliła. Obu im było ciężko, ale przeżywały to nieco inaczej. Po zachowaniu przyjaciółki Libby obawiała się, że ta tragedia może je od siebie oddalić. – Dziękuję, An. Gdyby nie ty, Daniel i Maggie pewnie...

– Gdyby nie ja, to nic by ci się stało.

– Tego nie wiesz, może stałoby się coś gorszego.

Anastasii chciało się wyć, ale nawet oczy jej się nie zaszkliły. Po wczorajszej eksplozji rozpaczy dzisiaj znowu czuła się zdystansowana w stosunku do swoich emocji. Co prawda nie w aż takim stopniu jak poprzedniego dnia, jednak i tak nie była w stanie odwzajemnić delikatnego uśmiechu Libby. Wciąż siedziała w tej samej pozycji, w której ułożyła się zaraz po wejściu do auta pół godziny wcześniej. Siedziałaby tak nawet dłużej, gdyby akurat nie dotarły na miejsce.

Drogę pod biuro Redferna pokonały w prawie całkowitej ciszy. Próg drzwi najpierw przekroczyła sama Libby. Anastasia oparła się o ścianę, a wspomnienia ostatnich dziesięciu dni spędzonych w tym budynku szybko opanowały jej umysł. Z jednej strony miała wrażenie, że minęły wieki, odkąd wróciła do tej sprawy, a z drugiej, że naprawdę niedawno wylatywała z Kansas City.

Wyjęła z kieszeni kurtki telefon. Mimo usilnych prób włączenia go ekran pozostał czarny. Najwidoczniej bateria wyładowała się poprzedniego dnia. Schowała komórkę moment przed tym, jak drzwi gabinetu się otworzyły. Libby wyszła z pomieszczenia ze łzami w oczach, które jednak szybko otarła wierzchem dłoni.

– Coś się stało?

– Nie, nie... – wychrypiała. – Po prostu rozmawialiśmy chwilę o Danielu.

Anastasia jedynie pokiwała głową, po czym zapukała do zamkniętych drzwi. Miała dziwne przeczucie, że ona posiedzi w biurze Redferna dłużej. Nieistotne. To niczego nie zmieniało. Domyślała się, co usłyszy od przełożonego.

Zgodnie z jego poleceniem podeszła do krzesła przy biurku. Zanim usiadła, Redfern podniósł się z miejsca i wyciągnął rękę w jej stronę. Dopiero po uściśnięciu jego dłoni zajęła miejsca. Może i nie była w stanie wykrzesać z siebie żadnych silnych emocji, ale tym razem nie przeszkodziło jej to w odczuwaniu lekkiego stresu. Najwidoczniej nie było z nią aż tak źle, jak poprzedniego dnia.

– Nie będę pani pytał, jak do tego doszło, agentko Ashbee – zaczął bez zbędnych wstępów. – Widziałem nagranie, rozmawiałem z agentem Harrisem i z agentem Stantonem. Agent Chartier zginął w słusznej sprawie, ale to wciąż tragedia. Niestety w naszej pracy takie rzeczy się zdarzają. Czasem bez niczyjej winy.

Anastasia dotychczas wpatrywała się w krawędź biurka, jednak teraz podniosła wzrok na przełożonego. Jego oczy schowane za grubymi szkłami okularów patrzyły na nią łagodnie. Mimo tego nieprzyjemny dreszcz przeszedł jej po plecach. To mogła być jedynie cisza przed burzą.

– Będę musiał na jakiś czas panią zawiesić.

– Rozumiem – odparła, gdy umilkł na dłuższy moment. Właśnie tego się spodziewała. Zatroskana twarz Redferna jednak nieco zbiła ją z tropu. Wbiła wzrok w swoje splecione na kolanach dłonie.

– To nic nadzwyczajnego po takim zdarzeniu. – Oparł łokcie na biurku. To samo powiedział kilkanaście minut wcześniej agentce Timpany, ale ją przy okazji szczegółowo wypytał o samopoczucie i o to, co działo się przez ostatnie kilka dni. – Musimy upewnić się, że zacznie pani pracę wtedy, gdy będzie już na to gotowa. Poza tym...

– Moje zachowanie wobec Pollarda pozostawia wiele do życzenia, wiem – wtrąciła, nie mogąc już znieść tego jego pobłażliwego tonu. Wydawał jej się strasznie fałszywy. Może po prostu przywykła, że za każdym razem po rozwiązanej sprawie wysłuchiwała steku pretensji.

– Faktycznie pozwalanie na odebranie sobie broni i wdawanie się z nim w bójkę, zamiast próby obezwładnienia go, nie było zbyt mądrym pomysłem, ale – urwał i poczekał, aż agentka w końcu podniesie na niego wzrok – chciała pani zdobyć informacje. Nie z tego powodu panią zawieszam. Robię to, bo widzę, że potrzebuje pani przerwy, agentko Ashbee.

– Wszystko jest w porządku – bąknęła tak dla zasady. Po jego minie wiedziała, że go nie przekona. Poza tym nie miała siły próbować. Całe to zawieszenie i tak brzmiało dla niej jak bomba z opóźnionym zapłonem. – Może pan powiedzieć, że po prostu chce mnie zwolnić, sir. Nie musimy odkładać tego na po wizycie u psychiatry.

Redfern uniósł brwi i poprawił okulary, mimo że te wcale nie zsunęły się z jego wąskiego nosa. Opadł na oparcie biurowego fotela. Przeprowadził już niejedną rozmowę z podwładnymi, którzy na służbie stracili zawodowego partnera. Równie wiele z tymi, którzy kogoś zastrzelili. W tym drugim przypadku zawsze dochodziło do zawieszenia w obowiązkach, by sprawdzić, czy użycie broni było uzasadnione. Każda z tych rozmów była zupełnie inna, część z nich w którymś momencie go zaskakiwała. Tak też stało się tym razem. Gdyby ktoś dziesięć dni temu zapytał go o agentkę Anastasię Ashbee, odpowiedziałby, że to ktoś, kto dąży do celu wbrew wszelkim przeciwnościom, szuka odważnych rozwiązań i ma serce do tej pracy. Pamiętał ją jeszcze z czasów, gdy była w Akademii. Ostatnie kilka dni zmieniło ją bardziej niż ostatnie kilka lat.

– Nie chcę pani zwalniać. Nikt nie przewidział, że Pollard zdoła strzelić w szyję lub w głowę. – Otworzył jedną z szuflad w biurku, ale to nie skłoniło agentki do zerknięcia w jego stronę. Chwilę szukał odpowiedniej wizytówki, po czym znów opadł na oparcie krzesła. – To nie takie proste.

– Powinnam była do niego strzelić, wtedy Daniel... – urwała, gdyż jej głos zaczął drżeć. Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. – Wtedy agent Chartier by żył.

– Proszę mi wierzyć, że zbyt wielu przedstawicieli służb strzela do ludzi zbyt pochopnie. U pani zadziałało to w drugą stronę, ale to nie czas na biczowanie się. – Poczekał chwilę na jej reakcję, ale ta nie nadeszła. Znów oparł łokcie na biurku, by nieco pochylić się w stronę siedzącej naprzeciw niego młodej kobiety. Jak na swój wiek rozwiązała już całkiem sporo spraw. – Gdyby agentki Timpany i Carli Martínez nie było w piwnicy, a pani by go zastrzeliła, być może nigdy byśmy ich nie znaleźli. Czy wtedy też byłaby pani taka pewna, że należało go zabić?

– Nie wiem – mruknęła zupełnie szczerze.

– Nie chcę pani zwalniać, ale nie może pani wrócić, dopóki nie zdobędzie zaświadczenia od specjalisty, że jest na to gotowa – przeszedł do sedna znacznie bardziej zdecydowanym tonem. Zerknął na godzinę wyświetlającą się na ekranie włączonego komputera. Rozmowy i tak trwały już dłużej, niż się tego spodziewał. – Jeśli agent Shepherd w Kansas City będzie robić pani jakieś problemy z tego powodu, zapraszam tutaj. Mówiłem to już nie raz, ale znów powtórzę, że chciałbym mieć panią w swoim zespole.

Taka deklaracja była ostatnim, czego Anastasia się spodziewała. Liczyła raczej na pretensje i wypominanie, co zrobiła źle. Tymczasem Redfern wyglądał, jakby mówił całkowicie poważnie. Miał rację. W tej chwili nie była gotowa, by wrócić do pracy. Sprawa Pollarda ją wykończyła, a on sam bardzo mocno namieszał jej w głowie. Do tego jeszcze śmierć Daniela, którą uważała wyłącznie za swoją winę. Potrzebowała pomocy, chociaż wcale nie chciała jej otrzymać.

Redfern wyciągnął w jej stronę szarą wizytówkę, którą przyjęła z cichym podziękowaniem. Znajdowało się na niej imię, nazwisko i kontakt do psychoterapeuty w Kansas City. Drobnym drukiem dopisana była informacja, że jest on również psychiatrą.

– To dobry specjalista. Proszę nie zwlekać i nie zmuszać mnie, żebym sam zapisał panią na wizytę.

– Zadzwonię do niego po powrocie do domu – odparła bez przekonania i schowała wizytówkę do wewnętrznej kieszeni kurtki. – Mogę o coś zapytać?

– Oczywiście.

– Co z przesłuchaniem Pollarda?

Redfern sięgnął po plik kartek leżący obok klawiatury komputera. Przesunął go w jej stronę i gestem zachęcił, by wzięła dokumenty do ręki. Jeden kącik jego ust nieznacznie powędrował w górę, gdy agentka z żywym zainteresowaniem chwyciła kartki.

– Osobiście zająłem się przesłuchaniem. Kopia raportu jest dla pani, ale proszę jej pilnować. Nie chcę żałować, że ją pani dałem.

– Dziękuję. Czyli coś powiedział?

– Tak. Z początku domagał się, żeby to pani o przesłuchiwała, ale gdy usłyszał, kim jestem, najwidoczniej uznał, że też się nadaję – odparł z nieco kpiącym uśmiechem, który jednak zaraz zniknął z jego twarzy. Nie wspominał dobrze tego przesłuchania, a tym bardziej całej sprawy. – Przyznał się. Przyznał też, że zgodnie z waszymi przypuszczeniami ukradł tożsamość Glenna McKnighta, który tak naprawdę zmarł na zawał. Porządnie zapłacił ochroniarzowi szpitala i wynieśli zmarłego w nocy. Pollard udawał, że McKnight wypisał się na własne żądanie, a nikt nie wnikał. Stwierdzili, że McKnight jako lekarz powinien wiedzieć, co robi... – Zerknął w stronę dzwoniącego telefonu. Na ekranie pojawiło się nazwisko sekretarki. Przeprosił agentkę i odebrał tylko po to, by powiedzieć, że zaraz oddzwoni. Kontynuował w nieco szybszym tempie: – Trafiliście również z tym, że to właśnie w domu McKnighta przetrzymywał ofiary, które zabijał w Kansas City. Zaraz po przesłuchaniu prokurator wydał nakaz przeszukania tamtej posiadłości. Znaleziono tam mnóstwo śladów. Najwidoczniej Pollard wyjątkowo nie trudził się, by je zatrzeć.

– Szybko ubezpieczył się na ewentualność potrzeby zmiany tożsamości – stwierdziła, nawiązując do jego słów sprzed odebrania telefonu.

– Tak, podczas przesłuchania był niezwykle dumny, że tak długo na to nie wpadliśmy. Właściwie to mówił o pani – oznajmił bez wahania. I tak przeczytałaby to w raporcie. – Najwyraźniej traktował to jako swoje zwycięstwo nad panią. Proszę jednak pamiętać, że to potwór, a jego poglądom daleko do normalności.

– Już nie raz dał mi do zrozumienia, że traktuje to jako jakąś naszą osobistą sprawę. Chyba zaczęłam traktować to podobnie... – dodała ciszej.

– Szczegółów dowie się pani z dokumentów. Gdy wróci pani do domu, niech prześle mi pani raport z tego, co wydarzyło się w domu Pollarda. Niestety muszę mieć to w dokumentacji.

– Rozumiem, sir. – Sama myśl o szczegółowym przypominaniu sobie tych wydarzeń i opisywaniu ich sprawiła, że przeszedł ją dreszcz. – Prześlę to jak najszybciej. Czy wiadomo, jak czuje się pani Martínez?

– Podobno jest w szoku, psychicznie wyczerpana, ale fizycznie nic wielkiego jej się nie stało. Nic więcej nie wiem.

– Rozumiem, dziękuję.

– Pollard na przesłuchaniu powiedział, że szykował się do „przeprowadzenia operacji", gdy elektrycy zapukali do jego drzwi – oznajmił, żywo gestykulując, mimo że naprawdę zaczynało mu się spieszyć. Chętnie dłużej porozmawiałby z agentką Ashbee o tym śledztwie, ale okoliczności temu nie sprzyjały. – Twierdził, że rozpoznał, że to policjanci i dlatego czekał w salonie.

– Czyli wiedział, że nie przyszłam sama?

– Tak twierdził.

– W takim razie nie rozumiem, dlaczego jeszcze żyję i dlaczego ostatecznie powiedział, gdzie jest agentka Timpany i pani Martinez – oznajmiła markotnie. Widziała, że Redfern raz po raz spogląda na włączony monitor.

– Nie pytałem go o to, ale sam powiedział, że zastrzelenie pani byłoby zbyt proste. Ciężko stwierdzić, czy kłamie, czy mówi prawdę, ale jeśli chce pani znać moje zdanie, to myślę, że dopiero po fakcie połączył kropki.

– Inaczej nie mówiłby, że nie może doczekać się, aż mnie pokroi.

– Też tak uważam – odparł, już szykując się do wstania. – Ma pani jeszcze jakieś pytania?

– Nie, to już wszystko, sir.

Redfern podniósł się z miejsca, a Anastasia zaraz za nim. Wyciągnął rękę w jej stronę i mocno uścisnął dłoń. Uśmiechnął się lekko, ale pokrzepiająco.

– Mam nadzieję, że niedługo zobaczę tu panią z takim zapałem, jaki miała pani przed kilkoma dniami, agentko Ashbee. Proszę pamiętać o wszystkim, co powiedziałem.

– Postaram się. – Spróbowała odwzajemnić jego uśmiech, ale nie była w stanie. Jaka miała się uśmiechać, gdy tego dnia czekała ją jeszcze rozmowa z żoną zastrzelonego przyjaciela? – Do widzenia.

– Do zobaczenia.

Wyszła z biura, nie oglądając się za siebie. Nie wiedziała, co myśleć o tym, co przed momentem się wydarzyło. Zawieszenie było oczywiste, ale nastawiła się nawet na stratę pracy. Niby do tego nie doszło, a warunek, który musiała spełnić przed powrotem, nie był niczym nadzwyczajnym, ale Anastasia i tak nie była zadowolona z przebiegu rozmowy. Redfern zasugerował, że jest z nią naprawdę źle, a to oznaczało długą przerwę i konieczność zmierzenia się ze wszystkim, co dotychczas dusiła w sobie.

– Co to?

Libby wskazała na plik kartek w dłoni Anastasii, a po tym oderwała plecy od ściany i opuściła ramiona wzdłuż ciała.

– Raport przesłuchania Pollarda.

– Będziesz miała, co robić w samolocie – mruknęła i od razu odwróciła wzrok od dokumentów. – Idziemy? Niedługo powinnyśmy być na lotnisku.

Anastasia chwilę przyglądała się twarzy rozmówczyni. Nie gościł na niej znajomy uśmiech, bo zaciskała usta. W końcu ruszyły równo praktycznie bez słowa.

– Boisz się lotniska, Libby?

– Nie, po prostu... Nie chcę sobie tego przypominać. Dostałaś wizytówkę? – rzuciła szybko, by zmienić temat.

– Dostałam. Chyba czeka nas długi i wyjątkowo nieprzyjemny przymusowy urlop.

– Och, słońce, byłe nie za długi.

Libby swoim starym zwyczajem zarzuciła ramię na barki niższej przyjaciółki. Miały za sobą ciężkie dni, ale te przed nimi wcale nie były prostsze. Rozmowa z Sarą, żoną Daniela, pogrzeb kolegi, uporanie się z własnymi, niedającymi spać po nocach problemami. Sprawa Pollarda każdego kosztowała naprawdę wiele. Niektórych nawet wszystko. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro