Rozdział 5

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Quantico, Wirginia


Anastasia doskonale wiedziała, gdzie znajduje się biuro zastępcy dyrektora. Pokonywała kolejne korytarze tak zdecydowanym krokiem, jakby pracowała tutaj na co dzień. Właściwie czuła się tu pewniej niż w siedzibie FBI w Kansas City. Tutaj wiedziała, że idzie na spotkanie z kimś, kogo interesuje jej zdanie, tam wręcz na odwrót. Gdy tylko przekroczyła próg budynku, od razu wstąpiła w nią nowa energia. Zapomniała o długim locie i kolejnej nieprzespanej z rzędu nocy. Liczyło się tylko to, co zaraz miało się zacząć. Miała wpasować się w tę układankę jak zaginiony puzzel. Po raz pierwszy od dawna czuła, że jest we właściwym miejscu.

Zapukała do drzwi. Nawet nie musiała zerkać na wygrawerowane na srebrnej tabliczce nazwisko. Spokojny głos, który zaprosił ją do środka, potwierdził, że się nie pomyliła. Nacisnęła na klamkę bez żadnych większych emocji. Nie była ani zestresowania, ani szczęśliwa. Zupełnie neutralna.

Biuro Redferna różniło się od reszty pomieszczeń zajmowanych przez agentów FBI z Sekcji Behawioralnej mieszczącej się dwa metry pod ziemią. Jako jedyne nie przypominało ciasnej klitki. Z oczywistych jednak względów tak, jak w każdym innym pomieszczeniu na tym piętrze, brakowało w nim okien. Niosło to za sobą jeden plus – nikt nie był w stanie strzelić do ciebie przez szybę.

– Dzień dobry, sir.

– Miło panią widzieć, agentko Ashbee – odparł, podnosząc się zza masywnego biurka. Obszedł mebel, żeby stanąć z nią twarzą w twarz. Prawie, bo przewyższał ją prawie o głowę. Wyciągnął dłoń i lekko się uśmiechnął, gdy ją uścisnęła. – Proszę usiąść.

Zajęła miejsce na wskazanym krześle, jednocześnie znajdując się naprzeciw Redferna i tyłem do drzwi. Splecione dłonie trzymała na udach i przyglądała się przełożonemu, gdy przez chwilę pisał na klawiaturze. Zaokrąglone u dołu okulary w ciemnych oprawkach zsunęły się nieco z jego orlego nosa, gdy pochylił głowę. Minutę później już w ogóle nie zwracał uwagi na rozświetlony ekran monitora, lecz wwiercał spojrzenie w Anastasię.

– Jak podróż? Wszystko w porządku?

– W porządku.

Pokiwał głową, znów nieznacznie rozciągając blade usta w uśmiechu. Nie zmyło to jednak zmęczenia z jego twarzy. Nietrudno było odgadnąć, że nawet bez Chirurga miał sporo na głowie. Zawsze imponowało jej, że mimo ogromu obowiązków, wciąż starał się być życzliwy dla podwładnych. Przynajmniej jeśli sytuacja nie wymagała czegoś innego. Sama nigdy nie dostała nagany, ale podczas pobytu w Akademii zdarzyło jej się słyszeć co nieco. Redfern bynajmniej nie cieszył się takim szacunkiem i uznaniem tylko z powodu bycia uprzejmym. Przede wszystkim znał się na swojej pracy, a na dodatek potrafił mówić tak, by ludzie go słuchali.

– Wciąż czuje się pani na siłach, żeby się tym zająć?

– Jak najbardziej.

– To dobrze – skwitował po chwili i ułożył dłonie w wieżyczkę. Zmarszczka na jego czole się pogłębiła, a sekundy niezwykle mocno się wydłużyły. W końcu odchylił się na oparcie obrotowego fotela, jednocześnie palce pozostawiając złączone. – Niech pani na bieżąco informuje mnie o postępach i planach. Traktuję tę sprawę priorytetowo, jesteśmy o krok od powszechnej paniki, a media nam nie pomagają.

Wyraz jego twarzy stał się znacznie bardziej poważny, a spojrzenie jeszcze uważniejsze. Jakby czekał na jakieś wahanie z jej strony. Anastasia jednak nie czuła, by wywierał na nią presję. Zresztą zazwyczaj sama wywoływała u siebie największy stres, inni mogli jedynie jej w tym pomóc. Pokiwała głową na znak, że rozumie, ponieważ Redfern wyraźnie czekał na jakąś reakcję.

– Pamiętam, co pani zrobiła, jeszcze będąc w Akademii, agentko Ashbee – oznajmił nieco ciszej, jakby w pomieszczeniu znajdował się jeszcze ktoś poza nimi. – Jestem pewien, że teraz potrafi pani jeszcze więcej i nawet praca pod skrzydłami agenta specjalnego Shepherda nie była w stanie zaprzepaścić pani potencjału.

Tym razem to ona się uśmiechnęła. Już we wczorajszej rozmowie telefonicznej wyczuła niechęć Redferna do jej bezpośredniego przełożonego. Pamiętała również o propozycji, którą dostała, kończąc kurs w Akademii. Mogła zostać w Waszyngtonie, ale zdecydowała się zdobyć trochę doświadczenia poza murami głównej siedziby Federalnego Biura Śledczego. Nie raz zastanawiała się, czy podjęła dobrą decyzję. Uwielbiała Kansas City. Przywodziło jej na myśl dzieciństwo, mimo że przeprowadziła się z matką do innego miasta już w wieku trzech lat. Tak naprawdę bardziej przypominało jej o ojcu. Nawet jej ulubiona drużyna futbolowa pozostała niezmienna po części z tego powodu. Trzy lata temu nie była gotowa na przeprowadzkę do Waszyngtonu na stałe. Dzięki temu poznała Libby i Maggie.

Anastasia nieco wygodniej usadowiła się na krześle obitym miękkim materiałem. Niby nie czuła stresu, a jednak do tej chwili siedziała tak sztywno, jakby to ją miał ktoś ścigać, a następnie skazać. To pierwsze nie było wcale tak dalekie od prawdy, lecz wiedziała o tym nie od dzisiaj. W pewnym stopniu przyzwyczaiła się do tego ciągłego oglądania się przez ramię i kilkukrotnego sprawdzania drzwi i okien przed pójściem spać. Zautomatyzowała to do takiego stopnia, że niemal zapomniała, jakie to chore.

– Postaram się zrobić wszystko, a nawet więcej, żeby aresztować Chirurga.

– Właśnie tego się po pani spodziewam. Proszę jednak uważać z tym „nawet więcej", wszystko w granicach rozsądku.

Anastasia zauważyła, że nie wspomniał o granicach prawa, ale nie zamierzała kusić losu i łapać go za słówka. Redfern nie był takim służbistą jak Shepherd. Może właśnie z uwagi na tę wiedzę sama tak chętnie naginała niektóre przepisy. W pewnych granicach, rzecz jasna. Przede wszystkim takich, by obyło się bez echa. Anastasia mimo gotowości do podejmowania ryzykowanych kroków, zawsze najpierw szacowała, jak duże jest prawdopodobieństwo, że ktoś się dowie. Z tego powodu nieustannie obserwowała ludzi, z którymi akurat współpracowała. Ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że zbierała haki, ale sama wolała patrzeć na to jak na asy w rękawie. Plany awaryjne, które mogły uratować nie tylko jej karierę i reputację, ale też czyjeś życie. Wolała wiedzieć za dużo, niż za mało.

– Udostępniłem wam jedno biuro... Niekomfortowe warunki, wiem – dodał rozbawiony grymasem, który przemknął przez jej twarz. – Postaram się jeszcze coś wymyślić.

– Poradzimy sobie. Najwyżej ktoś będzie siedział na korytarzu.

Wcale nie przesadzała. Wiedziała, jak wyglądają biura na tym piętrze. Ledwo wchodziło do nich biurko, krzesło i szafka na dokumenty. Wepchnięcie drugiego krzesła przy dużej dozie dobrej woli było możliwe. Z trzecim jednak w ogóle nie było sensu próbować. Te pomieszczenia były dostosowane do pracy w pojedynkę.

– Zresztą pewnie i tak nie będziemy spędzać tam aż tyle czasu – dodała, zanim Redfern zdążył zareagować na jej poprzednie słowa. Na pewno miał na pilniejsze sprawy do załatwienia, nie chciała dokładać mu takiej upierdliwej drobnostki.

Pokiwał głową, przez co zaczesane na bok siwawe włosy opadły na jego wysokie czoło. Szybko poprawił je wyuczonym gestem, przenosząc wzrok na włączony monitor. Zaraz jednak się zreflektował i znów to ją świdrował wzrokiem.

– Wie pani, gdzie iść?

– Wiem.

– Wszystko pani wie, hm? – zapytał, znów gubiąc oficjalny ton, a przechodząc na bardziej życzliwy, nawet nieco żartobliwy.

– Lubię być dobrze poinformowana.

– Ja również.

W mgnieniu oka zrozumiała tę aluzję i zapewniła, że będzie na bieżąco relacjonować mu przebieg sprawy. Sama nie miała żadnych pytań, więc siłą rzeczy na tym zakończyła się ich rozmowa. Pożegnała Redferna, ostrożnie zamknęła za sobą drzwi i zabrała się za szukanie odpowiedniego gabinetu. Zajęło jej to więcej czasu, niż się spodziewała, ale w końcu stanęła przed właściwymi drzwiami. Zapukała i, nie czekając na zaproszenie, nacisnęła klamkę.

– Najwyższy czas – rzucił Daniel, który siedział nienaturalnie prosto nawet jak na niego. Wszystko przez to, że oparcie krzesła dotykało ściany, a blat biurka prawie wbijał mu się w brzuch. – Właśnie próbuję rozczytać twoje pismo.

– Próbujesz rozczytać? – Jedną ręką objęła za szyję wciąż siedzącą do niej plecami Libby, na co ta zareagowała oskarżeniem o próbę uduszenia. Anastasia ją zignorowała i zmarszczyła brwi, gdy Daniel przytaknął w odpowiedzi na jej pytanie. – Przecież tam wszystko jest wyraźne. Chyba że masz na myśli strzałki, podkreślenia i odniesienia, ale wtedy nie obrażaj mojego pisma.

– Właściwie... – zerknął na popisany tył trzymanej w dłoni kartki – może faktycznie chodzi o strzałki.

– An? – Lelystra podniosła wzrok na stojącą za jej krzesłem agentkę. – Czemu wchodzisz sobie bez zaproszenia?

– Wyjątkowi goście nie potrzebują zaproszenia, Libby – odparła, nachylając się nad nią jak nad dzieckiem. – Może kiedyś też będziesz mogła tak wchodzić.

W tej sytuacji Libby mogła zrobić tylko jedno. Poczekała, aż znów wyprostowana Anastasia wróci do niej spojrzeniem, po czym nieco nieudolnie przybrała zmartwioną minę. Jedynie chęć odegrania się powstrzymywała ją od chichotu.

– A co, gdybyśmy się właśnie całowali? – zapytała ściszonym tonem, ale Daniel i tak spojrzał na nią spod byka. – Zobaczenie tego źle by się na tobie odbiło.

– Gdybyś siedziała tu zamknięta z kimś innym, to może bym to przemyślała.

– Obrażasz teraz mnie czy Daniela?

– Ciebie – burknął agent Chartier, wracając wzrokiem do notatek. Nie mógł jednak po prostu zacząć czytać, gdy one szczebiotały sobie w najlepsze. – Widzę, że obie jesteście w formie.

– To dzięki regularnym ćwiczeniom – odparła Anastasia, na co Libby z chęcią przytaknęła.

– Róbcie, co chcecie, ale nie używajcie mnie jako przykładu do tych ćwiczeń.

– Danny, nie denerwuj się tak, przecież nikt nie słyszał.

Anastasia jeszcze chwilę przysłuchiwała się wymianie zdań między Libby a Danielem, jednocześnie rozglądają się po pomieszczeniu. W końcu zdecydowała się przystanąć między bokiem biurka a ścianą. Oparła się prawym ramieniem o metalową szafkę biurową sięgającą aż do sufitu i, oczekując na jakieś konkrety z ich strony, zawiesiła wzrok na znajdującej się niemal naprzeciw niej tablicy korkowej. Żeby przyjrzeć się szczegółom, musiałaby znów przeciskać się między szafą a biurkiem. Wróciła więc do krążenia spojrzeniem pomiędzy współpracownikami. Wzdychanie i tupanie nogą nie skłoniło ich do zwierzeń. Musiała wziąć sprawy w swoje ręce.

Długo męczyła się z doborem odpowiednich słów. Nie chciała zabrzmieć zbyt ofensywnie, a jednocześnie coraz bardziej się niecierpliwiła. Gdyby jeszcze tego było mało, słaby humor Daniela był aż zanadto widoczny. W takich sytuacjach wystarczyła jedna iskra, by towarzyszący mu zazwyczaj spokój zamienił się w najlepszą podpałkę. Wszystkie emocje przykryte płaszczykiem opanowania stanowiły ładunek wybuchowy, który przecież kiedyś musiał wybuchnąć. Znali się na tyle dobrze, że Anastasia potrafiła wyczuć drobne drgania zwiastujące zbliżającą się falę uderzeniową.

– To co ustaliliście od października?

– To podchwytliwe pytanie?

– Przez jakiś czas myśleliśmy, że te wiadomości, które dostawałaś, jakoś nam pomogą – zaczął Daniel, wyciągając z szafy biurka jeszcze jedną szarą teczkę. – Jedyna przydatna informacja to taka, że raz użył numeru jednej z poprzednich ofiar. Dzięki temu mamy pewność, że to właśnie Chirurg się z tobą kontaktował.

– Numeru Aubrey? Aubrey Lyon – dodała, gdy zamiast odpowiedzieć, jeszcze szybciej zaczął przerzucać kartki.

– Tak, dokładnie.

– Tylko jej telefonu nie znaleźliśmy – odpowiedziała na nieme pytanie, które jednak łatwo było dostrzec w szybkim spojrzeniu wymienionym przez Daniela i Libby. Z wewnętrznej kieszeni kurtki, którą wciąż miała na sobie, wyjęła notes. Nieco koślawo zapisała usłyszaną przed momentem informację. – Jakieś inne ustalenia?

– Co do poprzednich morderstw niekoniecznie.

– Wciąż nie wiemy, gdzie zabijał – przypomniała Libby, chociaż wcale nie musiała. To był jeden z powodów, dlaczego tak ciężko było udowodnić winę Pollardowi. Jego mieszkanie było czyste. – No i gdzie teraz zabija.

– Wiadomo coś o tej wczorajszej ofierze?

– Jeszcze nie. Przeglądaliśmy bazę zaginionych, ale na podstawie samego wzrostu jej nie zidentyfikujemy, a twarz jest nie do rozpoznania. Od patologa też nie dostaliśmy jeszcze żadnych informacji. Musiałaby mieć jakieś znaki szczególne, które na dodatek znalazłyby się w zgłoszeniu o zaginięciu, żebyśmy mogli zidentyfikować ją w ten sposób.

– Raport z sekcji mamy dostać jutro rano. Tu są zdjęcia od techników.

Anastasia z wdzięcznością przyjęła plik zdjęć od Libby. Na początku szybko przejrzała wszystkie fotografie, by zaraz po tym przyjrzeć się każdej z bliska. Jordan nie przesadzał, widok faktycznie nie należał do przyjemnych, chociaż i tak daleko było mu do szczytu możliwości Chirurga. Powierzchnia rany na policzku była zupełnie gładka. Cięcie zostało wykonane precyzyjnie, bez żadnego wahania. Typowo.

Fotografie rozwiały się też wątpliwości co do tego, ile zębów zostało wyrwanych. W gnijących dziąsłach nie dostrzegła ani jednego, lecz to nie przez to się wzdrygnęła. Najbardziej obrzydzały ją owady gnieżdżące się w ranach i otworach, dlatego szybko przeszła do przyglądania się pogruchotanym palcom. Wszystkie oprócz kciuków wyglądały na strzaskane tępym narzędziem.

– Przeglądając rejestr zaginionych, zwróciliście uwagę na wadę zgryzu? O palcach pewnie nic nigdzie nie było... – mruknęła bardziej do samej siebie, wracając wzrokiem do zdjęć.

Daniel w końcu skończył segregować dokumenty. Splótł dłonie na biurku i ciężko westchnął, gdy zobaczył wyczekujące spojrzenie siedzącej naprzeciwko niego Libby. Wolałby, żeby odzywała się więcej, ale jednocześnie znał jej podejście do tej sprawy. Teraz gdy Anastasia wróciła do śledztwa, Libby naprawdę odsunęła się w cień. Przynajmniej na to się zapowiadało.

– Szukaliśmy pod tym kątem, ale jeśli wada nie jest poważna, to taka informacja raczej nie jest podawana.

– Spodziewamy się, że zaginięcie dopiero zostanie zgłoszone. Tylko...– Libby przeniosła wzrok na przyjaciółkę – równie dobrze ofiara może wcale nie być stąd.

Anastasia kiwnęła głową i oderwała ramię od szafki. Odłożyła notes na biurko, żeby zdjąć kurtkę. Najpierw jednak musiała wyjść z tej swoistej wnęki, w którą sama moment wcześniej się wcisnęła. Udało się tylko dzięki temu, że Libby przesunęła się razem z krzesłem bliżej biurka. Agentka Ashbee odwiesiła kurtkę na jeden z metalowych haczyków przytwierdzonych do ściany. Stanęła w otwartych drzwiach i głęboko odetchnęła. Mimo klimatyzacji w pomieszczeniu było duszno. Stanowczo zbyt wiele osób stłoczonych na zbyt niewielkiej przestrzeni, by mogła efektywnie myśleć.

– A ta ofiara z początku miesiąca mieszkała w okolicy?

– Tak, Suzanne Pittman jeszcze pracowała w tutejszej publicznej bibliotece.

– To ta też raczej jest stąd – odparła, zastanawiając się, gdzie zostawiła notes. W końcu dostrzegła go na biurku, ale na razie nie miała ochoty ruszać się z miejsca. Jeszcze nie nawdychała się wystarczająco świeżego powietrza. Zmieszanie perfum należących do niej, Libby i Daniela w tak małym pomieszczeniu naprawdę było w stanie przyprawić o ból głowy. – Musimy podzwonić po komendach z sąsiednich stanów i poprosić, by na bieżąco informowali nas o nowych zaginięciach.

– Już to zrobiliśmy. – Libby musiała się odwrócić, by spojrzeć na Anastasię.

– Czyli jedna rzecz z głowy. Powiecie coś więcej o tej Suzanne?

– Suz...

– Albo jeszcze jedno przed tym. Przyjmujemy, że to Suzanne to pierwsza ofiara Chirurga w tej okolicy? I ogólnie po tej przerwie?

– Nie natknęliśmy się na nic, co by pasowało, ale sama wiesz, że nie każde morderstwo w jego przypadku wygląda identycznie. – Daniel zaczekał, aż Anastasia przytaknie, po czym zaczął opowiadać.

Suzanne Pittman mieszkała sama w niewielkiej kawalerce w Waszyngtonie. Zniknięcie skonfliktowanej z rodziną bibliotekarki jako pierwszy zauważył oczywiście jej szef. Suzanne nie pojawiła się po urlopie, więc ustalenie, kiedy dokładnie zniknęła i co robiła podczas swoich finalnych dni, było utrudnione. Jej telefon po raz ostatni logował się pierwszego marca w jej mieszkaniu, gdzie zresztą został znaleziony. Roztrzaskany, bez karty pamięci i karty SIM. Zupełnie bezużyteczny. Jej współpracownicy potwierdzili, że właśnie taki model posiadała. Rejestr połączeń i tak można było sprawdzić, ale nie wiedząc, czego się szuka, i nie mając wygodnego podglądu na wiadomości w telefonie, ciężko było cokolwiek tam znaleźć. Chirurg korzystał z kilku numerów telefonu, ale nigdy nie kontaktował się z Suzanne za pomocą takiego, który już znali.

Jej ciało zostało podrzucone pod most Klingle Ford około czterech-pięciu dni po zgonie. Określenie, że miała złamany nos, nie oddawało rzeczywistości. Zdjęcia jasno pokazywały, że został zupełnie zmiażdżony, niewiele brakowało, by pośrodku jej twarzy pojawiło się wgłębienie. Widoczne były również liczne drobne nacięcia na brzuchu i udach. Na wzór tego, co normalny chirurg rysuje specjalnym markerem przed operacją, ten Chirurg nakreślił na jej ciele linie za pomocą skalpela. Miał swoje ściśle określone kryteria perfekcji i tak naprawdę wyjście poza nie było wręcz zatrważająco proste. W przypadku Suzanne nie chodziło jedynie o nos, ale również o nadwagę, która tak naprawdę wcale nie była znaczna.

Otarcia na nadgarstkach i kostkach potwierdzały, że została skrępowana. Widoczne były też ślady aktów nekrofilnych, których Chirurg dopuszczał się już na wcześniejszych ofiarach. Nie znaleziono za to żadnych śladów biologicznych ani niczego, co pomogłoby ustalić tożsamość mordercy. Miał wiele czasu na zatarcie wszystkiego, miał też umiejętności. Zgubić mogła go jedynie próżność i rosnąca z czasem gwałtowność. Nikt jednak nie chciał czekać na błąd z jego strony, bo pojawienie się go poprzedziłaby śmierć jeszcze wielu kobiet.

– W bibliotece na pewno jest monitoring. Nie znaleźliście tam niczego?

– Od jej współpracowników wiemy, że nie odwiedzał jej w pracy.

– Nie odwiedzał, ale pewnie tam ją poznał.

– Przechowują nagrania przez trzydzieści dni – wtrąciła Libby wyjątkowo pokornie, próbując zaradzić napięciu rosnącemu z każdym słowem. – Dotarliśmy do nich dziesiątego marca, a Suzanne ostatni raz była w pracy jeszcze w lutym. Wydaje mi się, że Chirurg zatroszczył się, żeby upłynął miesiąc od jego pierwszej i pewnie ostatniej wizyty w bibliotece, zanim zdecydował się podrzucić ciało.

– Czyli przeglądaliście te nagrania z trzydziestu dni?

– Te najstarsze. Później nie było sensu, skoro jej nie odwiedzał – uciął Daniel, zanim Libby znów zaczęła ich tłumaczyć.

– A może nie wiedzą, że jednak przychodził?

Anastasia bynajmniej nie zamierzała oskarżać swoich współpracowników o niedbałość, ale jednocześnie chciała wiedzieć, co dokładnie zrobili. Spodziewała się też, że Daniel odbierze to jako atak. Pracowała z nim, więc wiedziała, jak reaguje na podobne insynuacje czynione przez osoby postronne. Chyba że to akurat ich przełożony coś wymyślał, wtedy agent Chartier przyjmował wszystko i potulnie zwieszał głowę. Niepotrzebnie, bo Anastasia, tak czy siak, miała problem z gryzieniem się w język, przez co sama automatycznie wysuwała się na pierwszą linię frontu. Z czasem się do tego przyzwyczaiła, bo Daniel zachowywał się właśnie w ten sposób również w życiu codziennym. Był opanowany, dopóki ktoś z zewnątrz nie zaczynał podważać jego zdania i wyborów. Teraz to właśnie ona znajdowała się na zewnątrz, mimo że wcześniej brała czynny udział w tym śledztwie.

– Myślisz, że ryzykowałby do tego stopnia? – zapytał, ale zdecydowany ton wskazywał na to, że wcale nie oczekiwał odpowiedzi. – Nikt nie potrafi powiedzieć, jak on wygląda. Chyba o to mu chodzi, nie?

– Może.

– Może za jakiś czas zapomni o kamerach, ale na pewno nie teraz. Teraz jest uważny. To nie kontynuacja, tylko następna seria. Zwróć uwagę na daty. – Kiwnął głową w stronę tablicy korkowej, która wisiała naprzeciw metalowej szafki, a którą Anastasia miała teraz po swojej prawej stronie. – Między odnalezieniem przez nas ciał jest siedemnaście dni. W zeszłym roku, między ostatnimi morderstwami był odstęp sześciu dni, czyli...

– Przecież o tym wiem. – Od zaciskania zębów rozbolała ją szczęka. – Po prostu zastanawiam się, co jeszcze moglibyśmy zrobić. Dotarliście do jakichś znajomych Suzanne?

– Nie miała żadnych bliskich przyjaciół, a współpracownikom też aż tak się nie zwierzała. – Libby przejęła pałeczkę, bo Daniel chwilowo znów skupił się na dokumentach. – Z rodziną była skonfliktowana. Klasyczny wybór Chirurga.

– Prawda. Zaskakujące, że tak dobrze to wszystko sprawdza.

– Jest piekielnie dobrze zorganizowany.

– Na początku – przypomniał Daniel wciąż tym samym, nieprzyjemnym tonem głosu.

– Myśleliście o podrzuceniu mediom zdjęcia Pollarda?

Tym jednym pytaniem Anastasia podniosła ciśnienie im wszystkim. Akurat w momencie, gdy emocje powoli opadały. Gdyby jednak nie rzuciła tego pomysłu teraz, później byłoby jeszcze trudniej. Później za wiele myślałaby o tym, jak to odbiorą. Nazwisko Oliviera Pollarda stało się w ich gronie niemal tematem zakazanym, przez co Anastasia podczas mówienia o Chirurgu musiała gryźć się w język, żeby ich nie utożsamiać. Nie miała wątpliwości, ale była w tym osamotniona.

– Nie wiemy, czy to on.

– Ale to mogłoby...

– Nie mamy żadnych dowodów na to, że to on – uściślił Daniel jeszcze ostrzej. Jego zarumieniona twarz kontrastowała teraz z blond włosami. – Równie dobrze mogłabyś zrobić zdjęcie losowemu facetowi na ulicy i powiedzieć, że to on. Może przypadkiem byś trafiła i kogoś uratowała.

– Jasne.

– Przestańcie już. – Libby z pożałowaniem spojrzała najpierw na jedno, potem na drugie. – Wszystkim nam zależy na tym samym. Współpraca – powiedziała powoli – wiecie co to?

Libby się przeliczyła. Nikt się z nikim nie pogodził, nikt nawet się nie odezwał. Przynajmniej udało jej się powstrzymać rozwój kłótni. Zatrzymała spojrzenie na Anastasii. Szanse na jej ugięcie się były nikłe, ale akurat w tej sytuacji może minimalnie większe niż w przypadku Daniela, mimo że z natury była bardziej uparta od niego. Libby przeliczyła się po raz drugi.
– Możemy pojechać w miejsce, w którym została znaleziona? – Anastasia skierowała te słowa tylko do przyjaciółki. Uparcie wbijała w nią wzrok, aż ta w końcu zorientowała się, że to właśnie ona ma odpowiedzieć.

– Możemy, ale po co?

– Po prostu chcę je zobaczyć, może na coś wpadnę.

– To... – Libby zerknęła na Daniela, ale ten wcale nie był zainteresowany ich rozmową – my pojedziemy, a ty, Danny, chciałeś jeszcze raz spojrzeć na te stare sprawy, prawda?

Daniel przytaknął i od razu otworzył w połowie zakopanego pod papierami laptopa. Mimo tego zauważył, że Anastasia podeszła na moment do biurka. Bez słowa przesunął szarą teczkę, pod którą przypadkiem ukrył jej notes. Niespodziewanie poczuł lekkie uderzenie w głowę. Zanim jednak zdążył coś powiedzieć, Anastasia już chowała się za progiem.

– Jak dziecko – rzucił niby obojętnie, ale jednak uniósł kąciki ust. Dopiero wtedy agentka Ashbee całkowicie zniknęła z jego pola widzenia.

Anastasia dogoniła rudowłosą przyjaciółkę, która ciężkimi butami wystukiwała szybki rytm na szarych kafelkach. Zrównała się z nią na schodach, dzięki którym wychodziło się z tego swoistego podziemia na parter. Libby automatycznie się rozluźniła, gdy promienie słońca wpadające przez odsłonięte okna naznaczyły jej skórę przyjemnym ciepłem. Odetchnęła głęboko, gdy tylko wyszły na świeże powietrze.

– Od razu lepiej. Nie mogę już wytrzymać w tych lochach.

– Bez przesady, chyba nie jest tak źle.

– Może dla ciebie – prychnęła Libby. – Ty mogłabyś pracować nawet w jakimś opuszczonym pustostanie, byleby był tam komputer, internet i tablica.

– I akta, markery i... magnesy – dodała rozbawiona, zupełnie zapominając o niedawnej sprzeczce.

– Krzesło niepotrzebne.

– Podłoga wystarczy.

– Tylko pracować i pracować – dorzuciła przesadnie zrzędliwie Libby, przechodząc na skos przez parking. Wystarczyła jednak chwila ciszy, by ponownie zaczęło męczyć ją to śledztwo. – Jeśli sekcja nie wniesie nic nowego, to mamy przerąbane. No chyba, że jednak ktoś zgłosi zaginięcie.

– Coś wymyślimy.

Srebrny ford zamrugał światłami, gdy Libby nacisnęła odpowiedni przycisk na pilocie przyczepionym do kluczyków. Zerknęła na Anastasię, gdyż ta wbrew jej oczekiwaniom nie skomentowała pojazdu w żaden sposób. Wyglądała, jakby z trudem powstrzymywała ciężkie westchnienie.

– No co, ważne, że jeździ. Nie bądź taka rozpieszczona.

– Ty prowadzisz?

– Mogę.

Drzwi trzasnęły, a wysłużone fotele stęknęły pod ciężarem kobiet. Anastasia skrzywiła się, zauważając, że pas bezpieczeństwa zostawił szary ślad na jej palcach. Humor poprawiło jej jednak to, że w odróżnieniu od Libby miała czarną, a nie beżową kurtkę. Z drugiej strony wcześniej wcale nie zauważyła, żeby ubiór koleżanki był przybrudzony.

– Długo będziemy jechać?

– Zależy, czy się zgubimy.

– Cudownie.

Anastasia przetarła twarz dłońmi. Zanim zdążyła się wyprostować, samochód szarpnął, a jej pas bezpieczeństwa się napiął. Powoli opuściła ręce wzdłuż ciała, jednocześnie przekręcając głowę w stronę Libby. Ta znów odpaliła samochód, jakby nic się nie stało. Klęła tylko trochę pod nosem, ale bardziej ze zniecierpliwienia, niż zaskoczenia czy nerwów. Dopiero po dłuższej chwili zauważyła, że Anastasia niespodziewanie zamilkła.

– Nie zwracaj uwagi, ten samochód tak ma – strzeliła bezbłędnie.

– Już nie będę się zastanawiać, jak długo będziemy jechać, tylko czy w ogóle dojedziemy.

Libby w ramach odpowiedzi podgłośniła radio. Wciąż mogły rozmawiać, a jednocześnie nie musiała znosić ciszy, która czasem skłaniała ją do mówienia przypadkowych i zupełnie bezwartościowych rzeczy. Dzisiaj na dodatek stale kierowała jej myśli do śledztwa, a od tego już tylko krok do zwariowania.

– Odpowiesz mi szczerze na jedno pytanie?

– Zawsze jestem szczera. Prawie – dodała, gdy żadne pytanie nie padło.

– Sprawdzaliście jakoś Pollarda czy po prostu skupiliście się na śladach tak, jakby żadnego podejrzanego nie było?

Libby zatrzymała się na światłach. Postukiwała lewą dłonią w kierownicę, zastanawiając się nad odpowiedzią. Zdążyła ponownie ruszyć i przejechać jeszcze kilkadziesiąt metrów, zanim wreszcie zdecydowała się odezwać. Nie obmyślała kłamstwa, po prostu miała dość, że za każdym razem rozmawiały o Pollardzie. To, że rozumiała dlaczego, nie zmniejszało jej niechęci.

– Mówiłam ci w grudniu, że nam zwiał. Sprawdzaliśmy jego konto bankowe, śledzimy aktywność jego numeru telefonu, ale to nic nie daje.

– Zostawił pieniądze na koncie?

– Większość zdążył wypłacić, zanim zniknął. Nie mogliśmy tego zablokować, bo został uznany za niewinnego – przypomniała, domyślając się, że Anastasia zaciska w tej chwili zęby. – I tak dziwne, że udało nam się sprawdzić aż tyle, skoro jest uniewinniony. Do banku nie mamy już dostępu, jedynie mamy zostać powiadomieni, jeśli użyje swojego telefonu. A no i samochód sprzedał, żadnego nowego nie zarejestrował.

– Nie mógł tak po prostu się rozpłynąć – stwierdziła po kolejnych kilkuset przejechanych metrach.

– Nie mógł tak samo, jak my nie możemy sprawdzać informacji z całego kraju. – Libby mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy. Zaraz jednak je rozluźniła, prostując wszystkie palce. Trwało to tylko moment, gdyż głos z nawigacji poinformował ją o zbliżającym się zakręcie. – Pewnie nie dowiemy się, gdzie jest, dopóki nie dostanie jakiegoś mandatu.

– Czyli nie wierzysz, że to on? – Rezygnacja w głosie zaskoczyła nawet samą Anastasię. Od razu odchrząknęła i wyprostowała się na fotelu.

– Nie o to chodzi, słońce. Po prostu nie jesteśmy w stanie go teraz namierzyć i sprawdzić, czy miał alibi na czas tych morderstw. Nie możemy się z nim skontaktować, przeszukać jego mieszkania, samochodu. Nic nie możemy zrobić.

– To... faktycznie utrudnia.

– Ale zastanawiam się, jak Chirurg zareaguje na twój przyjazd – przeskoczyła z tematu na temat niemal tak płynnie, jak włączyła się do ruchu na głównej drodze. – Skoro dał takie znaki, to chyba mu zależało.

– Pewnie zareagowałby gwałtowniej, gdybym się tutaj nie pojawiła.

– Pewnie tak. W końcu zobaczył, że to on tu rządzi. Nie ma powodu, by się wkurzać.

Anastasia przyznała przyjaciółce rację. Odwróciła głowę w stronę bocznej szyby. Wcale nie pokonywały drogi tak szybko, jak wcześniej jej się zdawało. To po prostu w tym samochodzie wszelkie zmiany prędkości były wyjątkowo odczuwalne. Tak samo nierówności terenu. Jakby panujący w środku hałas nie był wystarczająco irytujący.

Droga zajęła im ponad godzinę, a na miejscu Anastasia wcale nie doznała żadnego oświecenia. Z dłońmi w kieszeniach stała obok miejsca, w którym znaleziono kolejną ofiarę. Rozglądała się na boki, próbując zgadnąć, z której strony Chirurg mógł przyjechać. Ciągnąca się nieopodal droga była dwukierunkowa. W tym miejscu między nią a brzegiem znajdowała się ścieżka rowerowa oraz szeroki pas trawy, który należało pokonać, żeby znaleźć podrzucone tutaj ciało. Z kolei dalej drogę od ścieżki rowerowej oddzielały wysokie krzaki, a ścieżkę od skarpy również jedynie krzaki i niewielka przestrzeń za nimi. Tutaj istniała większa szansa na znalezienie ofiary niż tam.

– Suzanne podrzucił pod most? – upewniła się Anastasia, podchodząc znacznie za blisko krawędzi. Libby przytaknęła, a ona wróciła na pewniejszy grunt. – Które miejsce jest bardziej widoczne, to czy tamto?

– Teoretycznie tamto, ale przechodnie zdarzają się tam rzadko, a samochody jeżdżą dość szybko. Duża szansa na to, że ktoś zobaczy ciało, ale wcale nie będzie wiedział, co zobaczył.

– Może następnym razem podrzuci ciało w jeszcze bardziej widoczne miejsce. Albo nie zadba o to, by kamery były tak daleko. – Wskazała brodą na jasny budynek, który z tej odległości wcale nie wydawał się taki duży. Dzielił je od niego nie tylko pas zieleni i droga, lecz również wielki, teraz prawie pusty, parking. – Czytałam, że to stadion.

– Byliśmy tam i pytaliśmy o kamery. Są, ale obejmują jedynie przestrzeń blisko samego stadionu.

– To pewnie bezużyteczne. Ciało było widoczne z ulicy? – rzuciła, mijając Libby i mknąc w stronę drogi.

– Jak przyjechaliśmy, stał tu tłum ludzi – odparła na tyle głośno, by Anastasia ją usłyszała.

– A pamiętasz, jak dokładnie było umiejscowione?

– Mniej więcej. Czemu pytasz? – Anastasia nie musiała nic mówić. Libby bardzo szybko znalazła odpowiedź, wystarczyło połączyć te wszystkie pytania i niby niewinny wyraz twarzy agentki Ashbee. – Jeśli myślisz, że się tam położę, to jesteś naprawdę głupia.

– Och, nie dramatyzuj. – Zaplotła ramiona na piersi. Minęła dłuższa chwila, a Libby wciąż nie ruszyła się z miejsca. Jedyne, co zrobiła, to zerknięcie w tamtą stronę. – Przecież nic ci się nie stanie.

– To może sama to zrób?

– Ale tu chodzi o to, żebym zobaczyła, jak to wyglądało.

Po kolejnej wymianie spojrzeń Libby w końcu się odwróciła, ale nie obeszło się bez marudzenia. Szybko jednak zawróciła w kierunku drogi, zdjęła kurtkę i rzuciła ją zaskoczonej Anastasii. Nie zrobiła nawet trzech kroków w stronę rzeki, a już stwierdziła, że może i kurtka jest jasna, ale łatwiej otrzepać ją ze śmieci. Wyrwała ją z rąk przyjaciółki i ponownie na siebie ubrała.

– Jak dobrze, że tak rzadko razem pracujemy.

– Słyszałam! – krzyknęła Anastasia za będącą już blisko krawędzi skarpy Libby.

– A te wszystkie połamane gałązki już sobie obejrzałaś?

– Nie gadaj już, tylko się kładź.

– Zabrzmiało... – zaczęła Libby, znów całkowicie się prostując.

– Libby!

– Nie stresuj mnie!

Anastasia tylko prychnęła i przeniosła ciężar ciała na drugą nogę. Libby w tym czasie oszacowała, gdzie nie tak dawno leżała ofiara. Narzekając pod nosem, ułożyła się na trawie. Kamienie w kilku miejscach wbijały jej się w plecy, a gałązki uderzyły ją w twarz, gdy tylko przesunęła głowę bardziej w ich kierunku. Jakby tego było mało, jeszcze jeden liść spadł jej na usta. Niewiele myśląc, zamiast ściągnąć go ręką, spróbowała go zdmuchnąć. Udało się, ale pozostawiło niesmak. Poleżała chwilę bez ruchu i dla pewności krzyknęła, że tak to właśnie wyglądało.

Anastasia stała zupełnie naprzeciwko Libby, niemal na drodze. Z tego miejsca widziała jedynie kawałek jednego buta. Poszła w stronę, z której przyjechały, wciąż obserwując, jak zmienia się widoczność. Kilkanaście kroków i w ogóle nie widziała nic podejrzanego. Następnie powoli przemieściła się w przeciwnym kierunku. W jednym miejscu oprócz buta widziała też kawałek łydki. Później jedynie podeszwę, ale gdyby nie wiedziała, że tam jest, to wcale by jej nie zauważyła. Wróciła w krytyczne miejsce i głośno oznajmiła Libby, że może już wstać. Chwilę później ta szła w jej stronę wyraźnie daleka od zadowolenia.

– I co ci to dało? – Odwróciła się tyłem do Anastasii, by ta chociaż otrzepała jej kurtkę.

– Satysfakcję.

To było jak porażenie prądem. Libby odskoczyła tylko po to, by sekundę później odwrócić się twarzą do Anastasii i dźgnąć ją palcem w obojczyk. Zmrużyła oczy, gdy agentka Ashbee bez krzty skruchy po prostu wyszczerzyła zęby w uśmiechu.

– Ty przebiegła zołzo.

– Poważnie to po prostu zastanawiam się, skąd Chirurg przyjechał. Skoro chciał, żebym się tutaj pojawiła, to na pewno zależało mu, żeby ciało zostało znalezione dość szybko. Zresztą zazwyczaj nie ukrywa przesadnie ofiar. Tak? – dopytała, nie mogąc doczekać się żadnej reakcji ze strony Libby, która zatrzymała się na etapie, że leżała tam niepotrzebnie. W końcu przytaknęła i przestała mrużyć powieki. – Z tego miejsca najlepiej było cię widać, więc myślę, że gdzieś tutaj zaparkował. Po ułożeniu ciała pewnie wrócił w okolicę samochodu i postarał się, żeby chociaż kawałek ciała był widoczny. Teraz najtrudniejsza kwestia, czyli skąd przyjechał.

Anastasia odwróciła się tyłem do krzaków i rzeki, a przodem do drogi. Jeszcze nie zdążyła przemyśleć tego, co zamierzała powiedzieć. Ten pomysł dopiero zaczynał nabierać kształtów. Zepsucie go było wręcz zbyt łatwe.

– Nie ma większej różnicy w widoczności ciała z jednego pasa drogi i z drugiego... – zaczęła, jednocześnie porzucając jedną z wcześniejszych myśli, która była aż zbyt naciągana. W jej miejsce pojawiła się kolejna. – Ale prawdopodobnie podrzucił ciało w nocy. W pobliżu nie ma żadnych latarni, dopiero tam w oddali na parkingu. Zakładając, że chciał, by ciało zostało znalezione dość szybko...

– Musiał widzieć, w jaki sposób układa ciało – dokończyła Libby, znów patrząc w tamte krzaki. – Świecił reflektorami w tamtym kierunku.

– Czyli nie przyjechał z tej samej strony co my, tylko z przeciwnej.

– Czyli prawdopodobnie musiał przejeżdżać przez te wszystkie parkingi otaczające stadion. Ale nie jestem pewna, aż tak nie przyglądaliśmy się mapom.

– Zapytamy kogoś, kto się w tym orientuje.

Libby pokiwała głową. Jeszcze raz omiotła wzrokiem okolicę, a następnie stadion. Już wczoraj prowizorycznie wzięli stamtąd kopię nagrań, ale jeszcze nikomu nie zlecili ich przejrzenia, ani sami się za to nie wzięli. Teraz jednak pojawiła się przesłanka, by nad tym przysiąść i zobaczyć, jak daleko faktycznie sięga oko kamery.

– Cholera, nie wiem, czy to intelekt, czy czarna magia – rzuciła Libby, gdy pogrążone w myślach wracały do auta.

– Może wyobraźnia i wyolbrzymianie?

– Zostanę przy czarach.

Uśmiech przemknął przez twarz Anastasii, ale zaraz został zduszony przez kolejną wątpliwość. Pollard był sprytny. Może bardziej od nich i tylko ich zwodził. Może specjalnie tak zaparkował albo to po prostu ona na siłę szukała wskazówek.

– Oby coś nam to dało – powiedziały niemal równocześnie, wsiadając do auta. 


---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Trochę spóźnione wesołych świąt i przy okazji, by następny rok był lepszy niż ten :) 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro