randka; nic dwa razy

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Przepraszam, przepraszam! - przywitał go już z odległości Oikawa, składając dłonie i kłaniając się lekko kilka razy, jak za dawnych czasów, kiedy go denerwował.

No, teraz też denerwował Iwaizumiego, ale inaczej. Gdy bowiem przyszło co do czego, Iwaizumi nie mógł mowić Oikawie, co ten ma zrobić. Nie na poważnie, a czym był ich obecny wiek, jeśli nie parszywą powagą? Oczywiście, Iwaizumi tak samo czerwieniał na twarzy i buzował adrenaliną. 

Czasem, kiedy powtarzał sobie, iz nie może podyktować Oikawie rozwiązania, a więc w praktyce nie może zrobić nic z lekkomyślnością tego człowieka, ogarniała go panika. Czuł się przecież jak w niebezpieczeństwie, podstawiony przed wyborem między ucieczką a walką, ale nie wiedział, przed czym i gdzie uciekać, a walczyć nie pozwalało mu sumienie. Już nie. 

Tooru nie musiał przepraszać. Choć czasu, który stracili przez opieszałosć, nigdy nie odzyskają... A czas ich na ziemi był wyjątkowo ograniczony.

- Cóż - zaczął Iwaizumi, przesadnie nawet powoli. Najwyraźniej zawsze miał gdzieś z tyłu głowy myśl, że czas to delikatny temat. Delikatniejszy niż pieniądze, bo swoje zarobki nawzajem znali na pamięć. - Teraz tu jesteś. Patrz w przyszłość.

Brzmiał sztucznie, ale niczego innego się też się nie spodziewał. Czasem tak musiało być, przynajmniej między nimi dwoma.

- Nieee - mruknął Oikawa, niby to żartobliwie, ale życie naprawdę było straszne. Za to sensu o tym mówić nie było. To nie tak, że Iwa nie widział, że nie czuł, nie poznał na własnej skórze.

Choć czy Iwa zawsze rozumiał? Swojego czasu Oikawa, jego ówczesny przyjaciel, teraz partner tego nie odnotowywał. Może zwykł być ślepy, nawet jako przyjaciel, zbyt zajęty swoimi problemami, ten ówczesny Oikawa, nie-geniusz, a może Iwaizumi dopiero nauczył się bać. A może Oikawa nauczył go strachu. I okłamywania samego siebie i swoich potrzeb; tym z pewnością musiał go zarazić, w tym przodował wśród znajomych. 

Znajomych? Przyjaciół? Czasem wydawało się Oikawie, że za mało pamiętał o ludziach z czasów liceum. Byli mu bliscy, w każdym razie w jakiś sposób. Musieli mu być bliscy, choć nie zdawsze o tym wiedział; czasem wykonywał pewne gesty, nawiązywał pewne relacje, nie myśląc o znaczeniu tego dla drugiej strony.

Teraz doszedł do wniosku - chciałby? - że musieli mu być bliscy. Inaczej nie osiągnęliby pewnych rzeczy, nie robiliby pewnych rzeczy. A jednak rozmywali mu się jak przechodnie na ulicy. Chciałby obejrzeć ten film jeszcze raz, ale miał tylko jedną szansę. 

Obruszył się gwałtownie, gdy Iwaizumi go sztruchnął. Nie było to mocne szturchnięcie, a jednak Oikawa się skrzywił. 

- No co? - spytał Iwaizumi. - Jesteś tu ze mną czy...? 

- Chcesz iść do apteki?

- Ach, tak. Skończyły mi się antyalergiczne. - I gdy Tooru nie zareagował, jak gdyby znów zdążył się zdysocjować, dodał z powagą: - Lubię móc oddychać w trakcie treningu. 

- Tylko w czasie treningu? - Rozmówca wreszcie uśmiechnął się łaskawie. Hajime zyskał z tego tytułu jakiś spokój ducha. - Ja ogółem lubię móc oddychać. 

- No, to w czymś się zgadzamy. 

Oikawa nadal uśmiechał się z lekka. Było to wszak łatwiejsze niż zmiana ekspresji, a przez jakiś czas wystarczało, by przekonać interlokutora, że się go słucha. 

Tymczasem nie chciał słuchać, choć mógłby się zmusić. Jak to robił nie raz. Jak zawsze. A jednak apteka sprawiła, że w duchu skrzywił się z niesmakiem. Ze złością, pod którą ukrywał ukrywał żal, bo kontrolowana złość, niby reprymenda, robiła w świecie lepsze wrażenie. 

Apteka była nie tylko przyziemna, lecz zdawała się symbolizować coś obrzydliwego. Chorobę i nie tylko chorobę; słabość wychodzącą poza to, ograniczenia. Człowieczeństwo? Nie był to filozoficzny manifest; Oikawa poczuł się po prostu cholernie znudzony, zarazem zdając sobie sprawę, że to niebezpieczne. 

Próbował znaleźć jakieś wytłumaczenie dla tych emocji. Fanaberia. Powiedział sobie, że czuje się urażony, bo musi załatwiać z partnerem sprawy, które ten mógł załatwić sam przedtem i nie marnować ich wspólnego czasu. 

Sprawy jednakże zajęły pięć minut, a Oikawa wiedział, że gdyby Iwaizumi miał szansę wcześniej, pewnie wyposażyłby się we wszystko, choćby przez nadgorliwość. 

Po pięciu nużących minutach już go nie było. Reszta była automatyczna. Odpowiedzi, gesty. Pocałunek w policzek na dworcu. Słodki trans, w który czasem popadał na treningu ponad siły czy dniu w pracy. 

By potem, jak dziecko niezdolne myśleć o konsekwencjach za wczasu, z policzkiem opartym o szybę ponownie żałować zmarnowania czasu, którego już nie odzyska. 

I dlaczego?

I dlaczego pewnie nie raz to jeszcze zrobi?

Cisza.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro