Rozdział VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elizabeth


W samochodzie nawet nie rozmawiamy, kiedy dorwałam w dłonie swój telefon, od razu spojrzałam na wiadomości i rzeczywiście Vicki do mnie pisała o pierwszej w nocy, a oprócz niej na Instagramie napisał stary znajomy - „Widzę, że nadal lubicie się zabawić", dodatkowo seria emotek bijących brawo i serduszek.

Zastanawia mnie, skąd ci ludzie wiedzą o tym, co się stało, ale po chwili staje się to dla mnie jasne. Moja przyjaciółka udostępniła nagranie, na którym widać policję, a później słychać jakieś krzyki.

- Kurwa. – Łapię się za głowę.

- Co jest? – Mówi prowadzący mój samochód David.

- Masz Insta?

- No mam.

- Mogę zobaczyć story? Chcę sprawdzić, czy ktoś był równie mądry, co moja przyjaciółka i coś wrzucił?

- Victoria coś udostępniła?

- Tak... jak kłóci się z policją.

- Masz. – Podaje mi odblokowany aparat, z uśmiechem na twarzy.

- Nie rozumiem, co cię tak bawi?

Jego kąciki ust wędrują jeszcze wyżej, próbuje to opanować, zagryzając dolną wargę, ale to na nic. Udziela mi się i sama zaczynam się śmiać, za co karcę cię w myślach.

- Daj spokój El, przecież nie będziemy płakać. W życiu, gdy was poznałem, nie pomyślałbym, że Victoria to takie ziółko. – Chichocze cicho. – Myślałem, że to ty jesteś tą królową wszystkich imprez, a tu proszę.

Cóż, nie on pierwszy się zdziwił. Moja przyjaciółka uwielbia zaszaleć, choć pozornie wydaje się osobą, która boi się odezwać. Poniekąd tak jest, mam wrażenie, że po alkoholu jej alter ego bierze górę.

Przeglądam story jedno po drugi i trafiam na nagranie, jak Vicki szarpie się z policjantem.

- Ja chyba umrę, co ona odpierdoliła. Dalej nawet nie patrzę.

- Trzeba napisać do tych ludzi, muszą to usunąć.

Mierzę go piorunującym spojrzeniem, bo on wciąż nie może opanować śmiechu. Widzę, że się stara, ale kompletnie mu to nie wychodzi.

Uderzam go w ramię, a on wybucha jeszcze głośniej, jakby usłyszał świetny kawał. Problem jest tylko jeden, to nie są żarty.

- Przepraszam, obiecuję, już nie będę.

- Mogłam zabrać ją do domu. – Mówię, opadając na podłokietnik pomiędzy nami. – Powinnam była przewidzieć, że coś się stanie. Wczorajszy dzień to jedna wielka katastrofa.

David uchylił okno, a strumień chłodnego powietrza uderzył w moją twarz.

- Klimatyzacja jest włączona, po co to robisz?

- Weź głęboki wdech i powtórz jeszcze raz to, co powiedziałaś.

- Po co?

- Jedna wielka katastrofa? Dzięki El. – Udaje naburmuszonego. – Spędziliśmy wspaniały wieczór, to się nie licz?

Wbijam wzrok w przemijające za oknem budynki, ponieważ na wspomnienie „miłego wieczoru" jest mi wstyd. Nie powinnam była tego robić, nie powinien zostawać ze mną. Co ja sobie myślałam? A no tak, nie myślałam.

Kładzie rękę na moim udzie i ściska je lekko. Ciepło jego dłoni paraliżuje moje ciało, jednocześnie odczuwam przyjemność płynącą z tego gestu. Przypominam sobie, jak dobrze spałam w jego objęciach i jak bardzo pomogła mi jego obecność.

- Nie przejmuj się, nie musisz brać odpowiedzialności za Victorię, jest dorosła.

- Zayn również, a jednak się o niego martwisz.

- Jest różnica między troską a obwinianiem się za czyjeś błędy.

Widzę, że na jego twarzy pojawił się grymas, kiedy wspomniałam o Zaynie, nie powinnam mu o tym przypominać. Wiem, że pewnie głowi się, jak pomóc przyjacielowi, jednak nie chce rad ani rozmów na ten temat

- David. – Mówię resztkami sił.

- Tak?

- Co my zrobimy?

- Coś wymyślę.

Ton jego głosu mnie uspokaja, sprawia, że przestaję się martwić i zaczynam wierzyć, że nic wielkiego się nie stanie.

Docieramy pod komisariat policji, David parkuje na pierwszym wolnym miejscu, jakie znajduje i w pośpiechu wysiadamy z wozu.

- Liz, teraz ważne jest, żebyś dała mi działać. Znam tutaj kogoś, bardzo proszę, żebyś się nie odzywała, dobrze?

Mimo że zaskakuje mnie jego prośba, zgadzam się, niby co innego miałabym zrobić? Co prawda czuję się trochę jak idiotka, ale nie ja jestem teraz najważniejsza.

David pewnie podchodzi do okienka, w którym siedzi kobieta w mundurze, zagaduje do niej jakby się dobrze znali. Odwracam wzrok, kiedy zerka w moją stronę i udaje, że jestem zainteresowana szarą ścianą, obok której stoję. Kobieta wyszła z małego pomieszczenia i poszła do drzwi naprzeciwko, nadal nie patrzę na chłopaka, który mnie tu przywiózł.

Każdy z przechodzących tutaj mężczyzn ogląda się na mnie, jakbym była zrobiona z chmielu. Nie mam pojęcia, czy to wina tego z kim tu jestem, czy tego, że wiedzą po kogo tu jestem.

- Zazdrosna?

Podskakuję na dźwięk głosu Davida, a on zwija usta w cienką linię i czeka na odpowiedź.

- Niby o co?

- O mnie, widziałem, jak patrzyłaś.

- Daj spokój, nie patrzyłam na ciebie. – Kłamię.

- To na co?

Całe szczęście z opresji wyrwał mnie krępy mężczyzna z lekko posiwiałą brodą. David od razu uścisnął jego dłoń i odszedł z nim na bok. Chciałam wiedzieć, co się dzieje, ale jednocześnie miałam się nie odzywać, dlatego stoję i czekam. Ich rozmowa z dala nie wygląda najlepiej, mam wrażenie, że się przegadują, a nie dogadują.

- Pani ma na imię? – Podchodzi do mnie i patrzy na mnie zza szkieł swoich przyciemnianych okularów.

- To moja znajoma wujku.

Wujku? To dlatego był taki spokojny, skoro jego stryj jest tu kimś ważnym, to naprawdę nie mam się o co martwić.

- Elizabeth. – Zsuwa lekko okulary i mając je niemalże na czubku nosa, odchrząkuje, a ja orientuję się, że chodzi mu o nazwisko. – Przepraszam, Mitchell. Elizabeth Mitchell.

Spojrzał na Davida i zagryzł policzek, po czym wziął głęboki oddech. Nie potrafię zinterpretować jego reakcji, być może dlatego mój towarzysz nie chciał bym się odzywała, bał się, jak zareaguje jego krewny.

- Wszystko w porządku? – Pytam nieśmiało, a David podchodzi do mnie i staje ze mną ramię w ramię.

- Znam twojego ojca. – Mówi ostro.

Nie wiem, jak to odebrać, ale bardziej skłaniam się ku myśli, że nie przepada za nim. Szczerze mówiąc, nie wiem nic o pracy ojca, czy staje w obronie słabszych? Czy broni przestępców, a może pracuje tylko przy rozwodach? Nigdy mnie to nie interesowało, ale teraz...

- Tak czy siak, jesteśmy tu w innej sprawie. – Przerywa nam.

- Domyślam się, w jakiej i sytuacja nie wygląda najlepiej. Dziewczyna w rudych włosach i Trish wyrzucają z siebie resztki alkoholu, a Jack po prostu siedzi na dołku i czeka na werdykt.

- Zayn? – Głos zatrząsnął mu się przy drugiej literze jego imienia.

- Nie ma go tu.

- O Boże. – Reaguje impulsywnie i patrzę na Davida, chyba oboje martwimy się o to samo...

- O co chodzi?

- Wiesz, jaka jest sytuacja Zayna, a on też tam był.

- Przecież skończył z... Tylko nie mów mi, że...

- Nie, nie, po prostu pomyślałem o najgorszym. Na pewno jest w domu. – Wypuszcza ciężko powietrzę i zaczyna muskać mnie po ramieniu.

Jego stryj spogląda na jego rękę, jakby popełniał przestępstwo, co prawda mnie też dziwi ten gest, ale nie uważam, że to coś złego.

- Może idź, zadzwoń do niego, na pewno odbierze i wszystko będzie w porządku. – W odpowiedzi przytakuje mi głową i spogląda na wujka, po czym odchodzi na bok.

- Długo się znacie z Davidem?

- Nie, zaledwie dobę. Wczoraj rozpoczęłam naukę w Portland. – Uśmiecham się i w momencie, gdy ten człowiek odwzajemnia swój uśmiech, nagle wydaje mi się znajomy, jakbym go już widziała.

- Panno Mitchell zakładam, że rudowłosa koleżanka to ktoś dla pani bliski, ponieważ jej jako jedynej z tej trójki nie kojarzę. Sytuacja nie wygląda najlepiej, bo koleżanka wskoczyła funkcjonariuszowi na plecy i dodatkowo go obrażała, więc zapewne wniosą skargę o znieważenie.

Nie wierzę.

- Błagam, niech pan jej pomoże. – Proszę go, ale jego mina nie wygląda, jakby mógł coś zrobić.

- Zayn jest w domu. – Mówi stojący już obok mnie David, a ja oddycham z ulgą.

- David posłuchaj, bardzo chciałbym wam pomóc, ale ja nie mogę. Po ostatniej akcji nie mogę sobie pozwolić, by znów nadużywać mojego stanowiska. Muszą ponieść konsekwencje.

- Kurwa! Co tam się wydarzyło? – Mówi zdenerwowany, a ja umieram w środku na myśl o tym, że moja przyjaciółka stanie przed sądem. W głowie zaczynam mieć setki scenariuszy i żaden z nich nie jest dobry.

Mężczyzna opowiada nam o całym zajściu, a ja wymieniam z Davidem wymowne spojrzenia. Muszę wyjść na zewnątrz, potrzebuję świeżego powietrza.

- Jest jedna osoba, która może wam pomóc. – Kiedy to słyszę, zatrzymuję się w progu wielkich drzwi.

- Niby kto? – Odpowiada David, a ja się chyba się domyślam, kogo ma na myśli.

- O nie! Nie. Nie. Nie. Nie ma mowy. – Od razu strącam ten głupi pomysł w przepaść.

- Że niby James? – David rzuca imieniem mojego ojca, jakby gardził nim bardziej niż ja. - Na pewno jest inny prawnik, który może nam pomóc.

- Tylko pan Mitchell jest człowiekiem, który może wpłynąć na moich chłopców. Normalnie nie robiłbym tego, ale wierzę, że jak tu przyjdzie – przenosi wzrok na bruneta stojącego obok mnie – zaprowadzi porządek. – Bardzo mocno zaakcentował te dwa słowa, poczułam, jakby chodziło o mnie, a nie o trójkę, która siedzi na dołku.

Nie zadzwonię do niego, prędzej zapadnę się pod ziemię, nie po tym co się wczoraj stało. Na pewno jest inne wyjście. Spoglądam na chłopaka w nadziei, że coś wymyśli, ale o tylko wzrusza ramionami.

- No to muszą odpowiedzieć za to, co zrobili. – Podsumowuje.

Nie wiem, czy tak dobrze mnie rozumie i akceptuje to, że nie chcę tu swojego ojca, czy ma po prostu w dupie, co stanie się dalej. Mimo to cokolwiek teraz myśli, jestem mu wdzięczna, że nie naciska.

- Mogę zobaczyć się z Vicki? Proszę. – Patrzę błagalnym spojrzeniem na stojącego przede mną mężczyznę.

- Zobaczę, co da się zrobić.

Czekamy na decyzję, czy mogę wejść i zabić moją przyjaciółkę za jej głupotę. Z Davidem nawet nie rozmawiamy, nie mam pojęcia, czy ma mi za złe, że nie wezwałam ojca, że tak nagle zmienił do mnie podejście i postanowił milczeć. Mogłabym ich stąd wyciągnąć, ale musiałabym schować swoje ego w kąt, tylko że nie potrafię. Nie chcę czuć się wobec niego zobowiązana, już ostatnim razem wyciągnął mnie i Vicki z bagna.

- Możesz wejść. – Spoglądam na Davida, który obdarza mnie lekkim uśmiechem i idę w kierunku sali za jego wujkiem. – Masz 5 minut.

Victoria siedzi przy stole i nawet nie widzę jej twarzy, ponieważ chowa ją z poplątanymi rudymi lokami.

- Przepraszam Liz – Szlocha.

- Za co ty mnie przepraszasz? Przecież nie masz ku temu powodów.

- Nie wiem nawet, kogo mogłabym przeprosić, ale czuje, że muszę to zrobić. Moja matka za niedługo się wszystkiego dowie i mnie zabije, a wtedy już nikogo nie przeproszę.

Wynurza wzrok i to nie jest miły widok.

- Popełniłaś błąd, ale kto ich nie popełnia? Mało razy robiłyśmy głupie rzeczy? Zawsze wychodzimy z nich cało i teraz też tak będzie.

- Wniosą zarzuty, że obrażałam funkcjonariuszy i jeszcze napaść.

- Sama nie wiem, czy mam się zacząć śmiać, czy płakać. – Uśmiecham się do niej i widzę, że jej policzki podnoszą się ku górze. – Coś wymyślimy.

- Ale co?

- Ten funkcjonariusz powiedział mi, żebym zadzwoniła do ojca, ale ja nie chcę tego robić Vicki. – Zwijam usta w cienką linię.

- Wiem, a ja nie będę od ciebie tego wymagać, szczególnie nie po tym, co się wczoraj stało.

- A może ty – myślę chwilę nad tym, co chcę powiedzieć i czy na pewno chcę to powiedzieć – ty zadzwoń do niego.

Minęło 30 minut, dokładnie tyle czasu mój ojciec kazał Victorii na siebie czekać. Zaskakuje mnie to, że może być tu w zaledwie kilkadziesiąt minut, mając na głowie pewnie masę innych spraw. Kiedy powiedziałam Davidowi, że podjęłyśmy taką decyzję i mój ojciec przyjedzie – nie pałał entuzjazmem, ale z drugiej strony mam wrażenie, że jest świadomy, że tylko on może nam teraz pomóc.

Zaczęłam się zastanawiać, dlaczego tak sceptycznie jest nastawiony do Jamesa, skoro nawet go nie zna, nie mam odwagi go zapytać, bo nie chcę prowokować niepotrzebnych rozmów, które wymagałyby otwarcia się przed nim. Wystarczająco wczoraj sobie pofolgowałam.

Drzwi komisariatu otwierają się, a do środka wchodzi on, ubrany w drogi, brązowy garnitur szyty na miarę. Wielki James Mitchell, właściciel kilkunastu kancelarii prawniczych i jeden z najbardziej uznanych prawników stanie. Jego fałszywy uśmiech przekonuje każdego, ale nie mnie...

Ojciec podszedł do nas i zmierzył Davida wzrokiem od stóp do głów, miałam ochotę przypomnieć, że to nie jego przyszedł wsadzić za kratki, ale zrezygnowałam.

- Nie wiem, ile Victoria ci powiedziała, ale są tu jeszcze dwie osoby, którym też trzeba pomóc. – Moja twarz zachowuje kamienną minę, nie chcę pokazać, że ten człowiek cokolwiek dla mnie znaczy.

- Wspominała mi, zajmę się tym. Zrobię wszystko, żeby ich wyciągnąć. Moglibyśmy najpierw porozmawiać, proszę?

To nie miejsce na mój żal, dlatego wychodzę z nim na zewnątrz. Jego obecności tutaj przyświeca jeden cel – wyciągnięcie mojej przyjaciółki z gówna, do którego sama się wpakowała.

Zatrzymuję się w połowie schodów i opieram o metalową barierkę, która jest tak nagrzana od słońca, że omal nie poparzyłam kawałka skóry wystającego spod mojego topu.

- Victoria nakreśliła mi sytuacje i wiem, co się wczoraj wydarzyło. Wiem też, że ciebie tam nie było i jestem z tego niezwykle dumny, ale martwię się o to, z kim się tutaj dzisiaj pojawiłaś.

- O co ci chodzi?

- Ten chłopak dwa lata temu został stąd zwolniony, a trafił tu za pobicie do nieprzytomności dwóch chłopaczków.

- Skoro został zwolniony, to chyba był niewinny.

- Pomogłem mu. – Mówi krótko.

Parsknęłam śmiechem, a tuż po tym zrobiło mi się ciemno przed oczami.

- Skarbie, co się stało? – Ojciec łapie mnie pod rękę.

- Słabo mi, muszę usiąść.

- Co się dzieje? – Słyszę wyraźnie zaniepokojony głos Davida.

- Nie wtrącaj się. – Mruczy James.

Ojciec prowadzi mnie na ławkę pod drzewem zaraz obok schodów.

- Co się dzieje? – Słyszę to pytanie po raz kolejny i nie wiem, czy mój mózg szwankuje, czy rzeczywiście to powtórzył. -Może trzeba wezwać pogotowie?

- Nie! – Krzyk wyrwał się z moich ust.

To, co przeżyłam kilka lat temu, odcisnęło piętno na mojej psychice. Szpital kojarzy mi się z ogromnym bólem, samotnością, stratą. Po prostu ze wszystkim, co najgorsze. Kiedy zabierali mnie do karetki, na chwile odzyskałam przytomność i nigdy nie zapomnę, jak bardzo cierpiałam, bolało mnie całe ciało, a kiedy zamknęłam oczy, obudziłam się w szpitalu i znów wszystko mnie bolało, a później zasnęłam, zasnęłam na długo i nie czułam nic...

- Elizabeth. – Ze wspomnień wyrywa mnie głos ojca i jego dłoń przed moją twarzą. – Powiedz coś, halo!

- Ja... już dobrze, zrobiło mi się słabo.

- Zostanę z nią, niech pan idzie.

Widzę, jak mój ojciec odwraca się gwałtownie w stronę Davida.

- To zły pomysł, zostanę, aż się jej poprawi.

Kiedy słyszę jego słowa, zaczynam zastanawiać się, który z nich jest dla mnie bardziej obcy i którego bardziej powinnam się bać. Mojego ojca hipokryty i zdrajcy czy chłopaka awanturnika i dupka.

- Mogę zostać sama, nie mam pięciu lat.

- Sama nie zostaniesz. – Mówi człowiek, który zostawił mnie dziesięć lat temu na pastwę losu z matką, która miała mnie kompletnie gdzieś.

- To David zostanie, idź i pomóż mojej przyjaciółce.

To nawet nie brzmiało jak prośba, raczej żądanie. Spogląda to na mnie, to na chłopaka aż w końcu odchodzi w kierunku drzwi komisariatu.

- Co tu się wydarzyło? – Pyta, a ja zastanawiam się, czy powiedzieć mu, że dowiedziałam się o tym, co zrobił. – Liz. – Chwyta mnie za kolano, a ja strącam jego dłoń.

- Po prostu dotarło do mnie, że jestem skończoną idiotką. – Mówię, patrząc przed siebie na barwiące się liście drzew.

- O czym ty mówisz do cholery?

- Wpuściłam cię do swojego domu i spędziliśmy razem noc.

- Przecież do niczego nie doszło.

- Nie rozumiesz – spoglądam na niego – ja cię nawet nie znam. Poznaliśmy się wczoraj zupełnie przypadkiem, nawet się nie polubiliśmy i jedyne co nas łączy to... No właśnie, nic nas nie łączy.

- Twój ojciec coś ci powiedział, prawda?

- Nie ważny jest mój ojciec i to, co on mówi, ważna jest prawda, a prawda jest taka, że cię nie znam i zachowałam się jak kretynka.

- Skoro ważna jest prawda, to dlaczego się przed nią bronisz?

- Nie rozumiem, do czego zmierzasz?

- Powiedziałaś, że ważna jest prawda, a tak naprawdę sama siebie okłamujesz, mówiąc, że nawet się nie polubiliśmy i nic nas nie łączy, sama nie wiesz, czy coś nas nie łączy. Wydaje mi się, że polubiłaś mnie aż za bardzo i dlatego wczoraj chciałaś, żebym został.

- Wczoraj, gdy się spotkaliśmy, myślałam, że jesteś świetnym gościem, dopóki nie okazałeś się totalnym dupkiem. Później uratowałeś mi tyłek, na imprezie zmieszałeś z błotem i zraniłeś, a później troszcząc się o mnie, zostałeś na noc. Nie potrafię opisać, co czuję, bo jednocześnie mam ochotę cię ukatrupić, a z drugiej strony chciałabym zawsze czuć się tak dobrze, jak tej nocy.

- Elizabeth...

- Czekaj – przerywam mu, przykładając palec do jego ust – chcę o coś zapytać.

- Śmiało.

- Dlaczego pobiłeś dwóch chłopaków kilka lat temu?

Musiałam go zapytać, jego odpowiedź jest jedyną szansą na to, że wybaczę sobie swoje głupie postępowanie.

- El – wzdycha- więc to ci powiedział ten dupek.

- Dlaczego tak o nim mówisz, przecież uratował ci tyłek.

- On? – Wybucha sztucznym śmiechem. – Chyba sobie żartujesz! Mój wujek mi wtedy pomógł, a o twoim ojcu kompletnie nic nie słyszałem, pewnie dlatego nagadał ci głupot, bo gówno wie o tej sprawie.

- Niby dlaczego miałby mnie okłamać?

- A dlaczego nie? Tacy ludzie jak on lubią bawić się cudzym kosztem. Może bronił tych dupków, których sprałem, ale na pewno nie mnie. – Jest widocznie zdenerwowany, a ja zaniepokojona tym, co mi powiedział. – Chcesz znać prawdę? – Przytakuję. – Zayn miał poważne problemy z dragami. Kiedy miał już pojechać na odwyk, był czysty od tygodnia i wtedy wpadli po niego jego starzy kumple. Znalazłem go razem z nimi. – Odwraca twarz w przeciwnym do mnie kierunku. – Wyglądał jak śmieć – cedzi przez zęby – jak menel, a oni? Oni mieli ubaw po pachy jego kosztem, wkurwiłem się, Jack próbował mnie powstrzymać, ale na marne. Nie miałem litości, ale nie żałuje – patrzy na mnie wzrokiem, którego dotąd nie widziałam – zrobiłbym to jeszcze raz.

Może jestem naiwna, ale mu wierzę, widzę, jak każda emocja maluje się na jego twarzy i żal mi go, że musiał widzieć przyjaciela w takim stanie. Chciał dla niego dobrze, na pewno zależało mu, żeby z tego wyszedł. Co nie zmienia faktu, że posunął się do ostateczności, lejąc ich.

- Miałem nadzieje, że z tego wyjdzie na dobre, ale kiedy tydzień był czysty i ot, tak ktoś mu to zaproponował, a on to zrobił, straciłem nadzieję.

- Tydzień to krótko, na pewno teraz by do tego nie wrócił.

- Liz, wiem, że wiesz o wczorajszym wybryku, dlatego wiesz też, że z tego nie wyszedł.

- Przecież nie ćpa codziennie, jeden wyskok, ale na pewno do tego nie wróci.

- Naprawdę jesteś naiwna. – Rzuca w moim kierunku.

- A ty naprawdę jesteś dupkiem. – Wstaję i idę w kierunku schodów.

- Nie to miałem na myśli – biegnie za mną – wybrałem złe słowo, wierzysz we wszystko za wszelką cenę, nawet w takiego Zayna, którego ledwo co znasz.

- Wiarę nazywasz naiwnością?

- Po prostu myślę, że między tymi dwoma słowami jest bardzo cienka nić.

- Niby dlaczego?

Podchodzi bliżej i podobnie, jak rano na korytarzu staje ze mną twarzą w twarz. Jego oddech jest spokojny, a oczy poszarzałe, jakby właśnie zajrzał do nich smutek. Podnosi dłoń i kciukiem muska mój policzek, a ja wtulam się w jego dłoń. Zawsze widzę w ludziach dobro i w nim też je zauważyłam. Pod skorupą zniewieściałego dupka, kryje się coś więcej i pragnę to odkryć. David Nelson stał się moją zagadką.

Jego kciuk wędruje po linii mojej szczęki wprost do ust, zarysowuje ich kształt, jakby tyczył ścieżkę. Przyciska delikatnie swoje czoło do mojego i łapie mnie za talie.

- Nawet nie wiesz, jak namieszałaś mi w życiu El, a mimo to chciałbym cię teraz pocałować.

- Dlaczego twierdzisz, że namieszałam. Znamy się raptem dobę.

- Czasem doba wywraca do góry nogami cały świat.

Jego usta delikatnie przysuwają się do moich i już czuję jego miętowy oddech, gdy nagle z drzwi wybiega rozweselona Victoria, a my momentalnie odrywamy się od siebie, jakbyśmy zostali nakryci na czymś dużo gorszym.

- Przeszkodziłam wam? – Mówi skonsternowana.

- Trochę – Odpowiada David ponuro.

- A gdzie Trish i Jack. – Pytam, chcąc zbyć temat.

- Zaraz tu będą. Twój ojciec to cudotwórca! – W tle słyszę tylko parsknięcie Davida. – Mówił, że było ci słabo, już wszystko w porządku?

- Tak, po prostu za dużo myślałam i... Nieważne.

- Powinnaś odpocząć, wczoraj miałaś ciężki dzień, a dzisiaj nie jest lepiej.

David stoi metr od nas i przygląda mi się intensywnie, czuję jego wzrok, a to mnie prowokuje, chciałabym móc mu się teraz odwdzięczyć tym samym, ale nie zrobię tego, by nie wzbudzać podejrzeń mojej przyjaciółki, że coś między nami jest.

Po pięciu minutach dołącza do nas Trish, Jack i mój ojciec. Jack o czymś rozmawia ze swoim bohaterem, a Trish biegnie do nas. Zauważam, że wzrok Davida ląduje na moim ojcu. Mierzy go całego wzrokiem, jakby chciał go zabić. Dlaczego mój ojciec miałby mnie okłamać?

- Przyjechałaś samochodem? – Pyta mnie mężczyzna ubrany w drogi garnitur, który sam podarował mi ten wóz kilka miesięcy temu.

- Tak. Dziękuję za pomoc. – Dużo kosztuje mnie, by wypowiedzieć te słowa.

- Twoi znajomi dziękowali mi już tyle razy, że to zdecydowanie wystarczy. – Uśmiecha się delikatnie.

Miałam kiedyś sen, w którym uśmiechał się podobnie. Znów byłam małą dziewczynką, zabrał mnie na spacer do parku i biegnąc za piłką, się przewróciłam. Usadził mnie na ławce, kucnął przede mną, a z torby wyciągnął plastry w jednorożce, zakleił zadrapania i spoglądając na mnie z dołu, właśnie w ten sposób się uśmiechnął. Pełen troski uśmiech na zawsze zakodował się w mojej pamięci, chciałabym poczuć do niego to, co czułam w tym śnie i nie mieć wyrzutów sumienia. Druga rzecz, która utkwiła mi w pamięci to to, że sam przykleił sobie na dłoń jeden z tych dziecięcych plastrów, żeby nie było mi przykro.

To dziwne, ale od kiedy po wypadku dotarło do mnie, że ma mnie gdzieś, obiecałam sobie, że się do niego nie odezwę. Każda chwila, w której pomyślałam o nim dobrze, była powodem do wyrzutów, bo musiałam go nienawidzić za to, że mnie zostawił. Obwiniałyśmy go z mamą o ten wypadek, choć ona sama wtedy nie próbowała mnie zatrzymać.

- Wszystko dobrze? – Czuję na barku dłoń mojej przyjaciółki.

- Tak, po prostu – patrzę na nią – sama nie wiem, co o nim myśleć, dopóki byłam daleko od niego, było mi łatwiej, a teraz...

- Brakuje ci go?

- Nie mam pojęcia Vi. – Obejmuje mnie mocno, a ja odwzajemniam jej uścisk.

Victoria odchodzi do Jacka i Trish stojących kilka metrów od nas, a w moim kierunku idzie David.

- Można by rzec, że twój stary to bohater. – Mówi ironicznie.

- Mógłbyś sobie darować. – Wzdycham głośno i mam nadzieję, że to da mu jasno do zrozumienia, że nie mam ochoty na jego głupie docinki.

- Pojedziemy z Jackiem do Zayna, musimy z nim porozmawiać.

- Nie musisz mi się tłumaczyć, podwiozę was, jeśli chcecie.

- Zamówię taksówkę, powinniśmy od siebie odpocząć. – Uśmiecha się głupkowato, a ja nie odpowiadam mu nawet gestem. Odwracam się i zaczynam iść w kierunku samochodu. - O co Ci chodzi?

- David nie sądziłam, że to powiem – zbieram w sobie myśli – masz rację. Zachowujemy się, jakby nam co najmniej na sobie zależało, mówimy sobie rzeczy, jakbyśmy coś dla siebie znaczyli, a tak naprawdę pomijając tę całą otoczkę, nawet się nie znamy. Myślę, że odpocząć to złe słowo, lepiej dać sobie ze sobą spokój, jakkolwiek irracjonalnie to brzmi.

- Masz rację. – Przygryza wargę. – Tylko, czy to się nam uda?

W odpowiedzi na to wzruszam ramionami, ponieważ nie mam słów, które mogłyby w jakiś sposób rozwiać jego wątpliwości.

Wołam dziewczyny, żebyśmy razem szły w kierunku samochodu, Victoria czule żegna się z Jackiem, co wzbudza mój niepokój, na pewno będę musiała z nią o tym porozmawiać. Kiedy odwracam się, widzę, że David bacznie nas obserwuję, nasze spojrzenia spotykają się i sama nie wiem, dlaczego poczułam się zawstydzona, jakby ktoś przyłapał mnie na czymś, co nie do końca jest właściwe.

Kilka metrów od samochodu, gdy zaczynam desperacko grzebać w torebce, dociera do mnie, że wóz prowadził ktoś inny niż ja i klucze zabrał ze sobą.

- Kurwa. Zaraz wracam.

W pośpiechu biegnę, modląc się o to, by taksówka nie zdążyła odjechać, ale na szczęście David zorientował się, że nie oddał mi kluczyków i spotykamy się w połowie drogi.

- Kompletnie zapomniałem. – Podchodzi z szerokim uśmiechem, jakby rozmowa sprzed kilku minut nie miała miejsca.

- Ta, ja też. – Zabieram kluczyki, które mi podaje, nie patrząc na niego.

Odwiozłam Trish, która całą drogę martwiła się o to, co powiedzą jej rodzice po przyjeździe do domu. Mieli wracać dopiero jutro, ale jej matka ze względu na interwencje policji, o której powiadomił ją jakiś dobry sąsiad, już jest w drodze. Obiecałyśmy jej, że jak tylko się ogarniemy, to po południu przyjedziemy pomóc w sprzątaniu.

Victoria większą część trasy milczy, spogląda jedynie na telefon – pewnie czeka na wiadomość od swojego amanta – sama też nie mam ochoty na rozmowy. Widzę, że jest zmęczona, wypiła wczoraj sporo i pewnie mało co spała, oprócz tego najadła się dużo stresu. Żałuję, że wyszłam z tej imprezy, że nie uchroniłam ją przed tym całym gównem. Chciałam stamtąd jak najszybciej wyjść po tym, jak ten dupek zarzucił mi bycie pustą laską i wspomniał o tym zboczeńcu, z którym jutro mam kolejny wykład.

To idiotyczne, nadal myślę o tym, co się ze mną stało od wczoraj, jak wiele połączyło mnie z chłopakiem, z którym nie łączy mnie zupełnie nic. Wyolbrzymiam to, ale nigdy wcześniej – przynajmniej od dziesięciu lat – w żadnych męskich ramionach nie poczułam się tak bezpieczna.

Victoria jeszcze raz mi dziękuje i idzie zmierzyć się z prawdziwym wymiarem sprawiedliwości u siebie w domu.

Sama wchodzę do siebie i już zamykając drzwi, czuję perfumy Davida, są tak intensywne i piękne, że ogarnęły cały dom. Zamykam oczy i przypominam sobie jego uścisk, chciałabym cofnąć się w czasie, by poczuć to jeszcze raz.

Sprzątam brudne naczynia, które po nas pozostały i dopiero gdy słyszę burczenie w swoim brzuchu, dociera do mnie, że nic dzisiaj nie jadłam.

Przygotowuję kanapki i siadam na sofie, biorę do ręki komórkę i odpalam Instagrama. Wpisuję nazwę Davida, którą zapamiętałam, gdy w samochodzie podał mi swój telefon, poza kilkoma czarnobiałymi zdjęciami widoków nie ma na swoim profilu nic. Wchodzę w zdjęcia, na których jest oznaczony i tam znajduję coś, co bardziej przykuwa moją uwagę.

David razem z Jackiem ćwiczą sztuki walki, widząc wytatuowanego bruneta w samych spodenkach, robi mi się gorąco. Ma świetną sylwetkę, wygląda idealnie.

Jest tu nawet zdjęcie sprzed trzech lat, na którym są w trójkę w towarzystwie chłopaka, którego poznałam na imprezie i dziewczyny, której nie miałam okazji poznać. David i ona wyglądają na zdjęciu jakby byli sobie bliscy – on obejmuje ją za szyje i przyciskając do siebie, udaje, że ją dusi- a chłopaki pięknie pozują do zdjęcia. Dziewczyna nie została oznaczona, nie ma też komentarzy, a zdjęcie jest na profilu Kevina.

Z moich detektywistycznych poczynań wyrywa mnie dźwięk SMS-a, mimo że trzymam telefon w ręce, wzdrygam się, jakbym zobaczyła ducha.

T pisze, żebyśmy wpadły koło piątej.

Odpisuję Victorii emotką kciuka, choć wiem, że zawsze ją to strasznie denerwuje. Mam ochotę zapytać ją, czy wie co z Zaynem, ale boję się, że nic nie wie, dlatego może zapytam, jak będziemy już razem.

Wstaję z kanapy i idę do sauny, muszę wypocić z siebie resztki alkoholu.

Po prysznicu kładę się do łóżka i ustawiam budzik, by się nie spóźnić. Niestety wiem, że David, Zayn i Jack też będą u Trish. Znów zapowiada się ciekawy wieczór.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro