Rozdział XLI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

David


- Zayn! – Wyrwał się ze mnie krzyk, cichy, ale najgłośniejszy, jaki dotąd z siebie wydałem.

Elizabeth trzyma w objęciach mojego nieprzytomnego przyjaciela, jest cała w jego krwi, która strumieniem płynie po panelach. Nie zwracam uwagi na ogień, nie patrzę na zwłoki Dana leżące obok tylko na ich dwójkę. Moja ukochana szepcze coś do niego, błaga go, by otworzył oczy, próbuje dłonią zatamować krwotok, ale to na nic.

Sięgam po koszulkę leżącą na komodzie i podbiegam do nich, upadam na kolanach obok mojego przyjaciela i wyrywam go z jej objęć. Dociskam materiał do rany, z której wypływa życie. Jego oczy są zamknięte, twarz pobladła, a ciało bezwładnie spiera się na moich kolanach. Płomienie trawią wszystko, co spotykają na swojej drodze, ale to nie ma znaczenia.

- Zayn, słyszysz mnie? – Mówię do niego. – Błagam, nie umieraj przyjacielu, jesteś najważniejszą osobą w moim życiu, jesteś moim bratem! Cholera Zayn! Spójrz na mnie, błagam! – Krzyczę na całe gardło, ale nic to nie daje.

Elizabeth szlocha coraz głośniej i uciska ranę, a ja wciąż do niego mówię.

- Zayn, kurwa, pamiętasz, jak się poznaliśmy? Przeprowadziłem się tutaj i nie miałem ochoty z nikim rozmawiać, nie chciałem z nikim się przyjaźnić, ale ty nie chciałeś się odczepić. – Dociskam do siebie jego głowę, obejmuję ją jak nigdy dotąd. – Proszę cię, nie umieraj. Chcę, żebyś jeszcze raz tak jak wtedy po tym, gdy dowiedziałem się, że ojciec nie żyje, stanął w moim progu i domagał się, by matka przekazała mi moje ulubione ciastka, które kupiłeś. Chcę jeszcze raz utonąć w marzeniach, leżąc z tobą nad jeziorkiem, zapalić to cholerne ognisko i porozmawiać z tobą o głupotach. Chcę móc znów słuchać twoich teorii spiskowych o oceanach i pokłócić się z tobą, że nie dajesz mi spokoju. Błagam Zayn! Chcę jeszcze raz zobaczyć, jak udajesz obrażonego, gdy mówię, że Jack jest przystojniejszy, choć to tak naprawdę ty zawsze byłeś ideałem! Jeżeli wrócisz, nigdy więcej nie skłamię, że jesteśmy parą albo zrobię to celowo, by zobaczyć to, jak komicznie mieszasz się, gdy nazywają nas partnerami.

Moje łzy spływają po jego policzkach. Nie puszczę go, nie potrafię wypuścić go z objęć, bo boję się go stracić. Błagam Boga, by go zostawił, to powinienem być ja, ale ten koleś na górze robi to celowo. Po co mu ktoś taki jak ja, skoro on potrzebuje aniołów...

Do środka wbiegają strażacy i siłą odrywają mnie od mojego najlepszego przyjaciela.

- Uciekajcie stąd! – Krzyczy jeden z mężczyzn.

Patrzę na nich jak oddalają się z Zaynem, to wszystko jest jak koszmar, nawet nie wiem, jak długo Elizabeth ciągnie mnie za rękę, zauważam to, gdy mężczyzna w kombinezonie wlatuje po nas do środka. Spoglądam na nią, jest czerwona od temperatury, a jej twarz zalana jest potem i łzami, tak bardzo tego nie chciałem.

- David błagam, musimy stad uciec. Nie pomożemy Zaynowi, jeśli tutaj spłoniemy.

Ona ma rację, ma pieprzoną rację.

Wstaję i ciągnę ją, by pierwsza opuściła płonący budynek. Strażacy rozpoczynają akcję ratunkową, a ja biegnę do przyjaciela, który jest już na noszach wsadzany do karetki. Elizabeth jest tuż obok mnie, krzyczy do niego:

- Zayn! Pamiętaj, że musisz mi o czymś powiedzieć! Proszę, obudź się. Błagam! Chcę zobaczyć twoje zielone oczy, muszę je zobaczyć, kiedy będziesz mi to mówił.

Jeden z ratowników odciąga mnie, a ja zanoszę się szlochem, który słyszą kilka ulic dalej, z moją ukochaną postępują podobnie. Biegnę za karetką, ale to na nic. Odwracam się i mijam ratownika, który coś do mnie mówi, ale nie zwracam na niego uwagi i kieruję się w stronę samochodu. W tłumie gapiów dostrzegam Jacka, który widocznie nas szuka. Zauważa mnie i zaczyna do mnie biec.

- David, co jest? Co tam się stało? Gdzie Zayn?

Na dźwięk imienia najlepszego przyjaciela podniosłem głowę, zagryzłem mocno drżącą wargę i tonąc we łzach, nie powiedziałem ani słowa. Jack objął mnie mocno i skierował do El to samo pytanie – co tam się stało. Żadne z nas nie potrafi odpowiedzieć, to zbyt świeże, by wiedzieć, co tam się wydarzyło.

W tej sytuacji strach ma malutkie, ledwo widoczne oczy, niosące ból i cierpienie...

Dojeżdżamy do szpitala, gdzie dowiadujemy się, że Zayna zabrali na salę operacyjną. Siedzimy przed miejscem, gdzie walczy o życie i nic nie możemy zrobić. Co chwila wybiega na korytarz jakaś pielęgniarka. Żadna nie jest w stanie nic nam powiedzieć, operacja może potrwać kilka godzin.

Nikt z nas się nie odzywa, Elizabeth i Jack siedzą na krzesłach, a ja chodzę w kółko i rwie się za włosy. Pluję sobie w brodę, że nie kazałem im wracać do domu, że dopuściłem, by weszli do mojego domu.

To moja wina. Na wspomnienie, jaka ilość krwi, wylewała się z jego rany, zielonych oczu, które traciły blask z każdą sekundą i ciała, które stawało się coraz lżejsze, moje wyrzuty sumienia się potęgują.

- Elizabeth, uspokój się. – Mówi do niej Jack... – Cała drżysz.

- To moja wina – zaczyna szlochać – gdybym się tam nie pojawiła Dan, by nie strzelił. Chciał trafić we mnie, a Zayn mnie osłonił, na tym stole powinnam leżeć ja, a nie on! – Krzyczy. – To ja powinnam zamknąć oczy, ja powinnam bezwładnie upaść, to moja krew powinna płynąć strumieniem po podłodze. Rozumiesz?

- To nic nie zmieni, obwinianie się nic nie zmieni Liz.

Zatrzymałem się i zmierzyłem ją wzrokiem, to co mówiła to brednie, bo wszystko jest moją winą. Piekielnie boli to, że ona znów cierpi, mogłem odpuścić, wrócić po meczu do domu, ale nie mogłem, gdy dowiedziałem się, że jedzie na imprezę. Wniosłem do jej życia większy zamęt niż jej matka...

Podchodzę do nich i klękam przed Elizabeth, a głowę kładę na jej udach. Przesuwa dłonią po moich włosach. Zanoszę się płaczem, a ona przyciska mnie mocno.

Po kilkunastu minutach na korytarzu pojawia się Victoria i rodzice Zayna razem z Mattem. Jack bierze ich na bok i wszystko wyjaśnia, a ja pozostaję w tej samej pozycji.

- Wszystko będzie dobrze, jest silny, da sobie radę. – Szepczę. – To głupie, ale gdybyś to była ty Elizabeth – łapię oddech, ponieważ ciężko mi o tym mówić- jestem mu tak kurewsko wdzięczny za to, co zrobił. Kiedy się obudzi, zrobię wszystko, żeby naprawić to, co zjebałem. Obiecuję, naprawię wszystko.

- Co z twoją matką? – Mówi półgłosem, spierając swoją głowę na mojej.

- Uciekła, taka z niej matka – parskam śmiechem- a on, on to przeszłość. Przepraszam, że związek ze mną jest taki trudny, dałbym wiele, by móc cię mieć i jednocześnie ochronić przed całym złem.

- Nie możesz mnie uchronić przed wszystkim, świat jest pełny okrucieństw, jedyne co możesz zrobić to być przy mnie. – Podnoszę się, by na nią spojrzeć. – Wtedy jestem silniejsza.

Jej oczy błagają o spokój, a usta o to bym przy niej był, a to są dwie sprzeczne prośby...

- Mój wujek zaplanował napaść na ciebie. – Otwiera szeroko oczy. – Wiedział, że mnie nie będzie, dlatego zaszantażował Kevina, by ten poszedł do Steve'a niby w moim imieniu. Wiem, że Kevin nie wiedział, że padnie na ciebie, ale Dan był tego świadomy.

Elizabeth prostuje się lekko i zagryza wargę, która już i tak ma na sobie odciśnięte ślady zębów.

- Czym szantażował Kevina? Dlaczego tak bardzo mnie nienawidzi?

- Kevin sprzedawał dragi kilka lat temu. Mój wujek się dowiedział, a Kevin poprosił mnie, żebym z nim pogadał. Dan wziął kasę za milczenie i zniszczenie dowodów, ale tak naprawdę ich nie zniszczył...

- To Kevin wpakował Zayna w to gówno z narkotykami?

- Nie. Nie wiem... Chciałem się dowiedzieć, ale prosili, żebym dał sprawie spokój. Według mnie wiele na to wskazywało. Kevin marzył o byciu kapitanem, ale to Zayn był lepszy, gdy jego zabrakło, on przejął opaskę.

Widzę konsternację na jej twarzy, wędruje posępnym wzrokiem po korytarzu, aż w końcu spoczywa na mnie.

- Dlaczego Dan mnie nienawidził? Dlaczego krzyczał, że mogłam nie wracać?

- El...

- Kiedy tutaj przyjechałam, zapytałeś mnie o to samo. – Przerywam mu.

- To mój o...

- Elizabeth! – Przerywa mi krzyk jej matki. – Boże, co się stało?!

Podnoszę się i cofam się dwa kroki, James spogląda na mnie spod zmrużonych powiek, a ja wzruszam ramionami i podchodzę do drzwi sali operacyjnej i opieram się

o ścianę. Z tej odległości słyszę, o czym rozmawiają. Pytają jej, co się stało, co z Zaynem i dlaczego nie dała im znać, bo strasznie się o nią martwili. Oczy mojej dziewczyny nie spoglądają na nich ani na mnie, wbiła wzrok w podłogę. Pewnie zastanawia się nad tym, co jej powiedziałem i nad tym, czego nie dokończyłem. Może to i lepiej, gdybym powiedział jej teraz, mogłoby się to źle skończyć, co prawda już jest tragicznie, ale to nie znaczy, że nie może być gorzej.

Osuwam się po ścianie i siadam na podłodze, podwijam kolana i opieram o nie głowę, która pulsuje coraz bardziej.

Po dłuższej chwili Jack podchodzi do mnie i siada obok, a ja spoglądając w jego kierunku, zauważam, że rodzina Zayna też zajęła miejsca na krzesłach obok El, mój drugi przyjaciel poklepuje mnie po plecach i uśmiecha się delikatnie.

- Wyjdzie z tego – odsuwa ode mnie rękę i siada w tej samej pozycji – zobaczysz. Pamiętasz, jak jeden z jego pseudo kolegów sprał go w liceum i wylądował w szpitalu? Też się o niego martwiliśmy, a po niespełna dwóch tygodniach wrócił do formy.

- Wtedy go nie postrzelono, nie miał tak poważnej operacji i nie walczył o życie. – Ocieram łzę. – Wtedy poszliśmy i załatwiliśmy tamtych gości tak, że nie wiedzieli, jak się nazywają, a teraz nie znajdę sprawiedliwości.

- Stary, to nie ty jesteś od wymierzania kar, nie możesz bawić się w Boga. Dan nie żyje, twoja matka zniknęła, może teraz powinieneś powiedzieć Elizabeth prawdę. Uwierz mi, że lepiej będzie, kiedy ty to zrobisz.

Wiem, że się martwi, ale gdyby mnie znał, wiedziałby, że planuję to zrobić, nie chcę już czekać, nie będę jej okłamywał, nawet jeżeli jej rodzice powiedzą jej prawdę o mnie i po co się do niej zbliżyłem, będę walczył, by mi uwierzyła, że naprawdę ją pokochałem.

- Chcę to zrobić, ale pozwólmy Zaynowi wydobrzeć, wiem, że zaboli go, gdy Elizabeth się od nas odetnie.

- Ona wie?

- Nie. – Odpowiadam krótko.

- Wybacz stary, że nie byłem najlepszym kumplem, ale sam wiesz...

- Zakochałeś się.

- W dziewczynie, która też nie może tego znieść. Zbliża się nieuniknione, dlatego Vicki wolała ograniczyć kontakty z Elizabeth, a do tego nie cierpi cię, bo dobrze wie, co chciałeś zrobić.

- Nadal myśli, że jej nie kocham?

- Nie, ale jest świadoma, że twoja miłość bardziej ją zrani.

- Mógłbym jej powiedzieć tylko, że na początku chciałem się z nią związać, by ją zranić, ale to pociągnie za sobą fale pytań i wtedy wszystko na nią runie. Vicki ma rację, to nieuniknione. Byłem tak głupi Jack. – Odchylam głowę do tyłu i uderzam nią o ścianę. – Myślałem, że kiedy dowiem się całej prawdy, zaszantażuje jej rodziców, by ci nic nie mówili i nie wchodzili nam w drogę, a kiedy skończy studia, zabiorę ją daleko stąd i wszystko powiem...

- Myślałeś, że nawet jeśli ci się uda, to ona ci wybaczy.

- Zrobiłbym to delikatnie, bez osób trzecich, tak by nikt nie próbował wmówić jej, jaki jestem okrutny. Tutaj, kiedy prawda wyjdzie na jaw, nikt nie będzie jej oszczędzał, dowie się o wszystkim. O mnie, o jej matce, o Victorii, o moich rodzicach i Danie... Będzie w centrum ludzi, którzy ją oszukiwali, a tak miałaby tylko mnie, poradzilibyśmy sobie.

- Teraz też macie szansę.

- Nie. – Biorę głęboki wdech. – Znam ją pół roku, przez te kilka miesięcy sprawiłem jej więcej bólu niż ktokolwiek inny. Wpakowałem ją w gówno, a po tym dowie się, że od samego początku chodziło mi o to, by ją skrzywdzić. Wtedy nic mi nie da to, że wyznałem jej uczucia, nic nie da to, że ją kocham i to, że chciałem, by dowiedziała się prawdy, bo będzie wierzyła, że działałem według założonego planu.

- Ona nie jest głupia, porozmawia z tobą.

- Wyobraź sobie, że dowiadujesz się, że twoje życie to jedna wielka manipulacja. Co robisz?

Przygryzł wnętrze policzka i mlasnął cicho, spojrzał w kierunku Sali operacyjnej i zanurzył głowę między kolanami. Wiedziałem, że mi na to nie odpowie, bo przecież chciał mnie pocieszyć, a wie, że jego odpowiedz, tylko by mnie dobiła.

- Pamiętasz, jak Zayn poszedł wtedy do księdza, żeby powiedzieć o tej pojebanej sąsiadce? – Parska śmiechem. – Przypomnij sobie miny jego rodziców, gdy kapłan z sąsiadką zapukał do ich drzwi.

- Jedliśmy u niego wtedy pizzę – uśmiecham się na to wspomnienie – jak usłyszał głos tamtej baby, uciekł do piwnicy...

- Bo myślał, że przyszła się zemścić.

Zaczynamy się śmiać, mimo że okoliczności nie sprzyjają śmiechom, nie potrafimy tego powstrzymać.

- Wtedy poszedłeś za nim...

- A ty w tym czasie wziąłeś winę na siebie. – Kończy za mnie. – Miałeś darmowe kazanie. – Szturcha mnie.

- I ogromny ból kręgosłupa, kiedy musiałem pomagać tej kobiecie przez tydzień przy jej ogródku, był gigantyczny. Przestałem się dziwić, czemu jest taka wredna, gdybym miał tyle roboty to sam byłbym wkurwiony.

Mija kolejna godzina, Jack i ja wciąż wspominamy jakieś historie. W międzyczasie obserwuję Liz, obok której siedzi jej przyjaciółka. Nagle zza rogu wyłaniają się dwaj mężczyźni w mundurach, jednego z nich rozpoznaję od razu, a drugiego kojarzę jedynie z widzenia, jest może trzy lata starszy ode mnie.

- Dzień dobry – mówi Ray – chciałem porozmawiać z Davidem Nelsonem i Elizabeth Mitchell.

Podnoszę się i pokazuję Elizabeth, by siedziała na miejscu.

- Pójdę pierwszy.

Stanęliśmy z boku tak, by nikt nas nie słyszał. Oparłem się o parapet i spoglądałem przez okno. Widziałem, jak miasto budzi się do życia, podczas gdy mój przyjaciel o nie walczy. Te myśli mnie wykończą.

- Christian, pójdź po kawę dla pana Nelsona – zwraca się do chłopaka – czarną, bez mleka i cukru.

- Z mlekiem.

- Myślałem, że...

- Dobrze zapamiętałeś- rzucam, kiedy jego pachołek się oddalił – ale dzisiaj wszystko jej inne.

Ray często przynosił mi kawę, kiedy siedziałem na dołku za sprawą swojego nieżyjącego już wujaszka. Zapewne, gdyby nie on to bym się odwodnił i umarł z głodu.

- Co tam się stało młody?

Na wspomnienie wydarzeń sprzed kilku godzin moje serce przyspiesza, kiedy zamykam oczy, widzę krew, która tryska na ścianę i twarz Elizabeth, Zyna upadającego bezwładnie na podłogę i Dana, którego ruch ust rozszyfrowałem jako „przepraszam"...

- To ty przesłałeś te nagrania dalej?

Wiem, że nie ja tutaj powinienem zadawać pytania, ale to jest silniejsze.

- Tak, nie sądziłem, że tak mu odbije.

Opadam na parapet i próbuję zebrać myśli.

- Zadzwonił Zayn, że z mojego domu dobiegają krzyki, byłem u Elizabeth, dlatego ona przyjechała ze mną. Początkowo wszedłem sam, Dan krzyczał, że ma już dość, że wszystko się sypie. Moja matka błagała go cały czas, żeby się uspokoił. W domu czuć było smród alkoholu, bo Dan rozbił na podłodze kilka butelek. Kiedy Elizabeth weszła, on powiedział o nagraniach, moja matka zasłabła więc do niej podbiegłem i wtedy ten strzelił. Chciał postrzelić Liz, ale Zayn ją osłonił, dlatego walczy teraz o życie.

- A Dan? Mamy podejrzenia, że spłonął, strażacy widzieli ciało, którego nie dało się uratować.

- Strzelił sobie w głowę, ciało upadło i trąciło świeczkę, stąd ogień.

Mówię to wszystko, wbijając wzrok w jeden z oddalonych budynków, inaczej nie potrafiłbym się skupić.

- A matka?

- Kiedy podbiegłem do Zayna i Elizabeth tylko na moment rzuciłem okiem w jej kierunku. Widziałem, jak ucieka, zapewne wyszła tylnymi drzwiami.

- Trzymasz się jakoś młody?

Dopiero gdy powiedział to na głos, dotarło do mnie, że zostałem sam jak palec... Mój ojciec i Dan nie żyją, matka uciekła, a Zayn, który jest dla mnie jak brat, walczy o życie.

Jedyną osobą, która tak naprawdę mi pozostała jest Elizabeth, Jack zawsze wybierze Victorię, a ona, gdy nadejdzie moment, zmusi go, by zerwał ze mną kontakt.

- Trzymam. – Wciąż patrzę w ten sam punkt. – Mogę mieć do ciebie prośbę Ray?

- Dawaj.

- Nie rozmawiaj z Elizabeth, powie ci to samo co ja, tylko że ją męczy dużo więcej pytań niż mnie. Wolałbym tego nie rozdrapywać.

- W porządku, dopiero co sprawa ze Steve'em trafiła przed sąd, a tu następna tragedia. Wilson to silny chłopak, da sobie radę.

- Wiem.

- Automat nie działał, musiałem pójść do baru, a tam była taka kolejka – podaje mi kubek z kawą – musiałem czekać.

- Dzięki.

- My już jesteśmy po zeznaniach, wszystko wiem. – Chłopak spogląda na niego badawczo. – Powodzenia Nelson. – Powiedział i odwrócił się w kierunku wyjścia.

Idę w kierunku swojej ukochanej, a ona obdarza mnie stęsknionym, pełnym żalu spojrzeniem. Podaję jej kawę, a on uśmiecha się wymuszenie, kucam przed nią i staram się uśmiechnąć, ale kiedy widzę jej brudne od krwi ubrania, wszystko wraca.

- Z mlekiem, tak jak lubisz.

- Dziękuję. – Upija łyk i znów na mnie patrzy. – Gdzie policja, miałam zeznawać.

- Twoje zeznania nie będą potrzebne, nie powiedziałabyś nic innego niż ja.

Niespodziewanie Elizabeth obejmuje mnie, a kiedy zatapiam się w jej zmierzwionych włosach, czuję, jakby cały świat przestał istnieć. Świadomość, że pozostały nam ostatnie dni bycia razem potęguje moje uczucie.

- Kocham cię El.

- Najmocniej, najbardziej i na zawsze. – Odpowiada.

Elizabeth wstała i pociągnęła mnie za sobą pod drzwi, gdzie wcześniej siedziałem z Jackiem. Usiadłem z nią na podłodze, a wszyscy mierzyli nas wzrokiem. Dobrze wiem, że rodzice Zayna mają do mnie żal, że to przeze mnie ich syn tutaj jest. Matt nawet nie odezwał się słowem, ale nie dziwię się. Sam bym tego nie zrobił...

Od kilku godzin siedzieliśmy wtuleni w siebie, przez chwilę myślałem nawet, że El zasnęła, ale nie, cały czas czuwa. Jej rodzice zostali tutaj i siedzą wpatrzeni w telefony. Vicki i Jack siedzą na krzesłach i przysypiają, a rodzice Zayna i Matt patrzą w ścianę, zapewne modląc się, by ich syn przeżył. Ja też się modliłem, normalnie tego nie robię, ale przychodzi w życiu każdego moment, że chwyta się ostatniej deski ratunku.

Drzwi otwierają się, a z nich wychodzi mężczyzna, który informuje nas, że najbliższa doba jest decydująca, a Zayn jest wprowadzony w stan śpiączki farmakologicznej. Nie wspomniał, że stan jest ciężki, ale gdy o to zapytaliśmy, skrzywił się lekko i powiedział, że trzeba być dobrej myśli, po czym odszedł. Za jakiś czas przewiozą go na salę, wtedy będziemy mogli do niego wejść.

Z każdą kolejną godziną spędzoną na szpitalnym korytarzu uświadamiam sobie, co mam do zrobienia w związku z tą całą tragedią. Po pierwsze nie mam domu, muszę gdzieś mieszkać, po drugie trzeba- ku mojej niechęci- zorganizować pogrzeb Dana i po trzecie- najgorsze- muszę powiadomić dziadka o tym, co się stało, ale nie mogę zrobić tego telefonicznie...

- Dzień dobry, czy są tutaj państwo Wilson? – Zapytała niska kobieta w stroju pielęgniarki.

Wszyscy zerwali się na dźwięk jej głosu, tylko nie ja...

Rodzice Zayna poszli z nią, zapewne można go już odwiedzić, nie wiem, czy jestem na to gotów. Wstyd mi stanąć obok jego łóżka ze świadomością, że to przeze mnie jest w tym stanie.

- David, jeżeli będziesz potrzebował pomocy – usłyszałem zza pleców niski męski głos – możesz się do nas zwrócić.

Odwracam się, a za mną stoi James. Elizabeth rozmawia z matką i nie zwraca na nas uwagi. Mężczyzna, którego pierwszy raz widzę w dresie, wskazuje mi, bym szedł w kierunku okna, przy którym stałem z Rayem.

- Kwestie pogrzebu i domu to błahostki, załatwię to, jeżeli tego chcesz.

- Dlaczego nagle wam zależy, by mi pomóc?

- Wiem, ile spadło na twoje barki. Wiem też, że nie masz pojęcia o organizacji pogrzebów, dla...

- Ta – parskam śmiechem – nawet na pogrzebie własnego ojca nie byłem, ale ty chyba o tym wiesz, co?

Nerwowo poruszył szczęką i wzrokiem zamiótł podłogę, aż przez chwile zrobiło mi się go żal, że sam padł ofiarą intrygi własnej żony, to dobry koleś.

- Twoja matka chciała oszczędzić ci bólu.

- Czyli wszystkie kobiety tak mają? Żeby chronić swoje dzieci, okłamują je? Kurczę, a od kilku miesięcy myślałem, że robią to, by chronić siebie. Wiesz, jaki jest problem James? – Unosi brewi wykazując tym samym zainteresowanie. – Gdyby od początku była ze mną szczera, nawet na krok nie zbliżyłbym się do Elizabeth, ale ona chciała, żebym nie myślał o swoim ojcu źle, żebym go zapamiętał jako troskliwego, dobrego tatusia, który lał mnie z miłości i troski.

- Masz rację – dziwię się, że się ze mną zgadza – mogła być szczera, tak samo Sophie mogła nie kłamać, ale już za późno, mleko się rozlało i przyszło nam się z tym zmierzyć. Kiedy dowiedziałem się, że chcą tutaj wrócić, próbowałem rozmawiać z matką Victorii, żeby wstrzymała się z przeprowadzką do końca studiów, ale była nieugięta. Wtedy skontaktowałem się z Avą...

- Nie mogę tego słuchać. – Przerywam mu i chcę odejść, ale on łapie mnie za przedramię.

- Daj mi dokończyć. – Stanowczym tonem przekonuje mnie, bym został. – Chciałem ją ostrzec, że będzie taka ewentualność, a wtedy przyznała mi się, że nie powiedziała ci całej prawdy, przez co chcesz zemsty. Znałem twojego ojca, więc domyślałem się, do czego możesz być zdolny. Szukałem domu jak najdalej od was, ale nie wziąłem pod uwagę, że spotkacie się na uniwersytecie.

- Wie pan, że każdego dnia modliłem się, by ją spotkać? By zabrać jej albo wam coś cennego, tak jak zabrano mi mojego ojca. Mimo tego, jakim był tyranem, manipulował mną równie dobrze, co matka po jego śmierci. Wierzyłem, że wszystko, co robi, robi dla mojego dobra. Gdybym nadal żył w kłamstwie, ale miał tę świadomość co teraz i spotkał Elizabeth, podziękowałbym jej, że go zabrała. Problem jest taki, że ona nie zrobiła nic, a cierpiała najbardziej. Czemu ty ją zostawiłeś, dlaczego czegoś nie zrobiłeś? Co z ciebie za ojciec?! – Unoszę się.

- Nie chciałem brać w tym udziału, już miałem wystarczające wyrzuty sumienia, że przeze mnie moje dziecko jeździ na wózku i cierpi.

- Tak ci było jej żal, że pozwoliłeś Soph...

- Co się dzieje? – Przerywa nam piękna blondynka z niebieskimi oczami.

- Nic takiego, rozmawiamy... - Odpowiadam, mierząc Jamesa wzrokiem.

- Proponowałem Davidowi, że pomogę mu z pogrzebem i jeżeli zajdzie taka potrzeba może się do was wprowadzić.

Elizabeth rozpromieniła się na moment i wpadła w moje objęcia, spojrzałem na jej ojca, jakbym chciał go zabić, bo po części tak jest, ale z drugiej strony jestem mu wdzięczny, że jako jedyny chce być choć trochę szczery.

- Kiedy stan Zayna się unormuje i będziemy znać datę pogrzebu, pojadę do Richarda. Boję się, że przez telefon może tego nie znieść, dlatego wolę być przy nim.

Elizabeth zgadza się ze mną, ale gdy wrażają rodzice Zayna oboje zapominamy o temacie i biegniemy w ich kierunku.

- Za godzinę będziemy mogli go odwiedzić. – Mówi krótko jego ojciec, po czym odchodzi.

- Pojadę do domu, przebiorę się i wrócę. – Informuje mnie Elizabeth, ale swoim spojrzeniem sugeruje, że też powinienem to rozważyć.

- Widzisz kochanie, ja nie mam domu. – Pokiwała przecząco głową i mnie objęła.

- Ale masz samochód, a w nim mnóstwo czarnych koszulek i spodni. – Poklepuje mnie po ramieniu. – Do zobaczenia za godzinę.

Pocałowała mnie i odeszła do rodziców. Podszedłem do innego okna, by widzieć, jak wychodzą ze szpitala. Zauważyłem, że Elizabeth wyszła przed nimi, jakby uciekała, jej matka próbowała za nią nadążyć, a ojciec staną i spojrzał w kierunku piętra, na którym jesteśmy, jakby wiedział, że ich obserwuję... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro