Rozdział XLII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elizabeth


- Co cię ugryzło?! Zatrzymaj się. – Krzyczy moja matka, wybiegając za mną ze szpitala.

Kiedy podeszłam do rodziców, by powiedzieć im, że chcę jechać się przebrać, podsłuchałam ich rozmowę. Ojciec wspominał matce, że powiedział mi kiedyś, że byliśmy w Portland, bo miała wyjazd służbowy. Dodał, że zapomniał jej to powiedzieć wcześniej, ale chyba nie ma to większego znaczenia. Matka oburzyła się, ale pogratulowała mu wyjścia z opresji...

- Elizabeth! – Głos mojego ojca prowokuje mnie, by się zatrzymać.

- No dalej – staję przed nimi – co chcecie mi powiedzieć?

- To ty powinnaś nam wyjaśnić, co ci odbiło? Wiemy, że twój przyjaciel leży w ciężkim stanie w szpitalu, a życie Davida się mocno skomplikowało, ale nie powinnaś wyładowywać tego na nas!

Początkowo miałam wyrzuty, że chcę jechać się przebrać, ale kiedy jest pewna informacja, że za godzinę mogę wejść na salę, nie powinnam pojawiać się tam w zakrwawionych ubraniach, dlatego się zdecydowałam i to był błąd. Teraz jestem skazana na towarzystwo dwójki dorosłych, którzy traktują mnie jak przedmiot i myślą, że mogą wmówić mi wszystko.

- Co mi odbiło? Mnie?! – Wybucham ironicznym śmiechem. – To nie ja was okłamałam! – Ich miny zrzedły momentalnie, matka wygląda, jakby zobaczyła ducha. – Byliśmy w Portland przed wypadkiem, bo mama musiała jechać służbowo? – Wskazuję na ojca. – Dlaczego kłamałeś?

- Ale skąd pomysł, że kłamałem? – Broni się i spogląda na matkę, ale ona nic tutaj nie pomoże.

- Bo słyszałam waszą rozmowę na górze, a stryj Davida krzyknął przed strzałem, po co tu wracaliśmy! Macie powiedzieć mi prawdę, teraz! – Żądam, stojąc obok samochodu.

Spoglądają na siebie badawczo, aż w końcu jedno z nich zbiera się na odwagę, o dziwo jest to moja matka.

- Mieszkaliśmy tutaj.

Czy piszczenie w uszach to normalny objaw, gdy dowiadujesz się, że okłamywano cię przez lata? Chyba mi słabo...

- Jak to mieszkaliśmy? – Mówię półgłosem.

- Przeprowadziliśmy się do Miami, jak miałaś cztery lata, nie chciałam ci o tym mówić, bo...

- Bo co? Nie potrafisz dokończyć, mowę ci odjęło? Całe życie mogłam pamiętać nasz stary dom, stąd te wszystkie obrazy w mojej głowie, ale ty wolałaś to ukryć!

- To nie prawda!

- A ty czemu nic nie powiesz?!

Ojciec stoi jak w ryty, zupełnie jakby sam był okłamywany przez dziesięć lat. Ich oczy są pełne kłamstw, nie mogę w to uwierzyć, że byli w stanie przez tak długi czas mnie okłamywać...

- Przecież byłaś czterolatką, jakie obrazy mogłaś mieć. – Broni się kobieta, która w moich oczach straciła więcej niż przez ostatnią dekadę. – Myślałam, że nie ma to znaczenia, nie chciałam jeszcze bardziej ci mieszać w głowie.

- Żartujesz sobie? Jaja sobie robisz do cholery?!

- Elizabeth! Nie tym tonem. – Dorzuca ojciec.

- Proszę cię, będziesz udawał ojca roku? Wolałeś wrócić tutaj niż patrzeć na cierpienie córki, którego sam jesteś powodem!

Zamilkł, nastała cisza, ale to nie ta sama cisza, którą pamiętam, ta jest zupełnie inna. Jest pełna prawdy o tym, że mnie okłamują i zaczynam bać się, że to nie jest jedyne kłamstwo.

- Nigdy nie chciałaś słuchać, nikt nigdy nie wspomniał nic o Portland! A ja głupia się zastanawiałam, dlaczego tak mi się podoba to miasto i od dnia, kiedy się przeprowadziliśmy, wydaje mi się takie znajome. Nie wierzę, że to zrobiliście. – Odwracam się i otwieram drzwi. – Z czym jeszcze mnie okłamaliście?

- Z niczym. – Mówi matka spokojnym tonem, jakby problem dla niej nie istniał.

- Może dla ciebie przeszłość nie ma znaczenia, ale dla mnie ma! Wydaje ci się, że nie mogę nic pamiętać, ale skąd pamiętam inny dom, inne otoczenie. Jakim cudem?!

- Nie mam pojęcia! Na pewno nie zapamiętałaś naszego starego domu, to niemożliwe.

- Dlaczego Dan tak bardzo mnie nienawidził? Dlaczego chciał mnie zabić? – Mówię, stojąc do nich tyłem i utrzymując równowagę tylko dzięki klamce, za którą zdążyłam chwycić.

- Nie mamy pojęcia, był po prostu chory.

Odpowiedź na miarę ośmiolatka, tego nie spodziewałam się po wykwalifikowanym prawniku.

- A może to przez matkę, może wiedział, że kiedyś miała romans z ojcem Davida, a ten przez nią popełnił samobójstwo?

Wbiłam wzrok w swoje odbicie, w przyciemnianej szybie, ale nie skupiam się na sobie. Złożyłam w myślach układankę, która dla mnie ma teraz sens. Pozostało czekać mi na odpowiedź.

- Nie miałam nic wspólnego z jego ojcem. Zginął długo po naszej wyprowadzce, nawet nie miałam pojęcia, że nie żyje!

- Kłamiesz! – Odwracam się i podchodzę do niej. – Znów mnie okłamujesz!

- Nie mam pojęcia, dlaczego się zabił, może miał dość takiego życia. Dość tego, że jest pieprzonym alkoholikiem, który oprócz butelki wódki i dziwek nie widzi nic!

W jej oczach stanęły łzy, a we mnie wezbrały wyrzuty sumienia, które próbuję stłumić tym, że mam prawo znać prawdę, nawet jeśli kosztuje ona czyjeś szczęście.

- Przeszłość twojej matki należy do niej Elizabeth, a to, co teraz robisz, sugerując jej, że jest winna śmierci ojca Davida to najgorsze, na co mogłaś sobie pozwolić. – Poucza mnie mężczyzna, który poczuł ojcowską władzę. – Wyprowadziliśmy się stąd, bo twoja matka tego chciała, ja z resztą też. Nie ma w tym żadnego spisku, jedyny błąd, jaki popełniliśmy to, to, że o tym nie wiedziałaś...

To ich jedyny błąd... Czułam, że są siebie warci. Mogłam udawać, że nic nie słyszałam i nadal żyć w kłamstwie, ale domagałam się prawdy, dlatego jestem najgorsza. Biedna Sophie płacze, ponieważ jej przeszłość została poruszona, dziwię się, że ojca nie boli to, że na wspomnienie jej byłej miłości ona reaguje w ten sposób. To jest chore, oni są chorzy. Zastanawia mnie, kiedy chcą mi powiedzieć, że do siebie wrócili, bo kiedy wychodziliśmy z Davidem, gdy Zayn do niego zadzwonił, zauważyłam buty Jamesa, ale to nie był czas, by o tym mówić.

- Pojadę taksówką. – Informuję ich, po czym biegnę w stronę stojącego nieopodal samochodu.

Proszę mężczyznę, by zawiózł mnie do galerii. Wiem, że w takich ubraniach nie powinnam się pokazywać, ale chcę jak najszybciej wrócić do Zayna, a przy tym nie spotkać się już z rodzicami sam na sam.

Powroty bywają ciężkie, dotyczy to zachowania, ludzi i miejsc, z tym ostatnim borykam się w tym momencie, stojąc przed drzwiami szpitala. Dopóki kłóciłam się z rodzicami i byłam na zakupach, na których wciąż rozmyślałam o naszej kłótni, zatarłam pamięć o tym, co wydarzyło się nad ranem. Wstyd mi, gdy teraz o tym myślę, zachowałam się jak egoistka, wszczynając kłótnie, podczas gdy mój najlepszy przyjaciel walczy o życie, ale wtedy o tym nie myślałam.

Po pięciu głębszych oddechach wchodzę do środka i niewielkimi krokami pokonuję korytarz. Jadę windą i kiedy widzę, że za moment drzwi się otworzą, serce staje mi w gardle, mimo że David pisał, że wszystko jest w porządku, strasznie się stresuję.

Stoją przed salą, w której leży mój postrzelony przyjaciel, czuję, jak krew odchodzi mi z kończyn, kiedy mam sięgnąć do klamki. Uderzenia w mojej klatce piersiowej są tak szybki, że zaczynam się martwić, czy nie dostanę zawału – znów jestem egoistką, nie chodzi o mnie...

- Mam podobnie – ściszony męski głos dobiega mnie zza pleców – zupełnie jakby za tymi drzwiami krył się mój najgorszy sen.

David podchodzi do mnie i obejmuje mnie lekko ramieniem.

- Przebrałeś się. – Zmiana tematu to jedyny dobry pomysł, który przychodzi mi do głowy.

- A ty pokłóciłaś się z rodzicami.

Uniósł mój podbródek do góry i spojrzał w moje rozbiegane oczy, które za wszelką cenę chciały uniknąć błękitu jego oczu. Boję się, że jeśli w nie spojrzę, znów poczuje się jak egoistka, zacznę mówić o kłótni, która teraz nie ma znaczenia. Strącam ją na drugi plan, a nawet na trzeci...

- Boję się wejść na salę, bo wszyscy spojrzą na mnie, jakbym to ja była temu winna, a najgorsze jest to, że będą mieli rację.

Odsuwam się od niego i cofam o krok. Jego twarz jest blada jak wcześniej, ale usta krwiste od zagryzania ich, nawet odbiły się ślady jedynek w dolnej wardze.

- To nie prawda, nikt o tobie tak nie myśli. – Odwraca się tyłem i idzie w kierunku okna, gdzie opiera się o parapet. – Dan go postrzelił, mój wujek, ja go w to wpakowałem, gdybym od razu kazał wam pójść do domu, nic by się nie stało. Wszystko zaczęło się ode mnie Elizabeth, to mnie będą wszyscy nienawidzić i wiesz co? W normalnych okolicznościach kompletnie miałbym to gdzieś, ale nie mam. Pierwszy raz w życiu czuję tak ogromny strach przed ludźmi i ich opinią.

- To dlatego, że ci ludzie są dla ciebie ważni.

- To Zayn jest dla mnie ważny, a oni są ważni dla niego – przeczesuje włosy palcami i uderza otwartymi dłońmi w parapet – zawodząc ich, zawodzę jego.

- Dobrze wiesz, że wcale tak nie jest – obejmuję jego twarz i ocieram łzy – Zayn w życiu nie patrzył na opinie innych względem ciebie, to twój przyjaciel i mimo że to jego rodzina, wiem, że nie pozwoliłby im mówić o tobie źle.

- Nawet na mnie nie patrzą, Matt nie zamienił ze mną słowa, a jego rodzice wyglądają, jakby chcieli mnie zabić.

Jego psychika podpowiada mu najgorsze scenariusze, tylko dlatego, że czuje się winny, a dodatkowo jest potwornie zmęczony, do czego nigdy się nie przyzna. Chciałabym powiedzieć coś, co podniesie go na duchu, ale dopóki sama będę czuła się w ten sposób, nie będę mogła mu pomóc.

Wtulam się w niego mocniej niż zwykle, a on robi dokładnie to samo. Im bardziej wyczuwalne jest dla mnie kołatanie jego serca, tym bardziej wszystko staje się dla mnie rzeczywiste – śmierć Dana, pożar i walczący o życie Zayn... Nie powiem tego na głos, ale ogromnie boję się, że umrze. Powtarzam, że jest  silny i nie potrafię wyobrazić sobie innego scenariusza, ale nawracające wspomnienie jego bezwładnego ciała nie daje mi spokoju...

David prosi, bym poszła do niego jako pierwsza, a on w tym czasie pójdzie po kawę i do mnie dołączy. Zgadzam się na to, mimo że czuję, jak szuka pretekstu, by stąd uciec, wierzę, że sumienie mu na to nie pozwoli.

- Zayn cię potrzebuję. Bardziej niż mnie i każdej innej osoby, która jest tam teraz. Znasz go jak nikt, zawsze byłeś dla niego bohaterem...

Parska śmiechem i odwraca twarz w stronę okna.

- Bohaterem – powtarza ironicznie – bohater ratuje życie, a nie naraża bliskich.

- Każdy z bohaterów, których kocha Zayn, naraził kogoś bliskiego, a mimo to nie przestał ich lubić. Tak samo będzie z tobą, znasz go.

Popycham lekko drzwi i ostatni raz spoglądam przez ramię, by zobaczyć oddalającego się chłopaka w czerni. Wychylam lekko głowę i dopiero gdy pani Wilson obdarowuje mnie uśmiechem, wchodzę głębiej. Vicki i Jack siedzą, opierając się o siebie pod ścianą, Matt leży na parapecie i przysypia, nawet nie wiem, czy mnie zauważył, a jego rodzice zajmują miejsca przy stoliku naprzeciw łóżka. Podchodzę bliżej, by móc zobaczyć jego twarz. Wygląda jakby słodko spał, gdyby nie blada twarz i lekko sine usta pomyślałabym, że ma piękny sen. Mam wrażenie, że się uśmiecha, kiedy się obudzi, powiem mu, że nawet na łożu śmierci ma dobry nastrój. Jego dłoń jest ciepła, obejmuję ją i siadam na krześle obok, które nogą podsunął mi Jack.

Spieram głowę na materiale tuż obok naszych dłoni, a łzy momentalnie zaczynają napływać mi do oczu, nie chcę tego, ale emocje są zbyt silne.

- Przepraszam – szepczę, choć mimo starań wszyscy to słyszą – tak strasznie mi przykro.

Nagle mimo ledwie otwartych powiek zostały mi odebrane resztki światła, ponieważ ktoś stanął nade mną. Matt położył dłoń na moich plecach i uśmiechnął się ciepło, gdy na niego spojrzałam. Państwo Wilson podnieśli się równo i poinformowali, że idą po kawę i nasunęło się im kilka pytań, więc wyjdą na moment. Vicki i Jack spojrzeli na siebie i postanowili rozprostować nogi na korytarzu. W sali zostaliśmy w trójkę, Matt wziął krzesło i usiadł koło mnie.

- Mój brat to bohater. – Powiedział krótko i szturchnął Zayna w nogę. – Słyszysz młody, jestem z ciebie dumny, teraz musisz tylko się obudzić, żebyś mógł mi powiedzieć, że ściemniam.

Zaczynam się śmiać:

- Gdyby mnie nie ochronił – waham się co powiedzieć – to ja powinnam być na jego miejscu.

- Nikt nie powinien być na jego miejscu ani ty, ani Nelson. Nawet on nie powinien być na swoim miejscu. Dobrze wiem, że każde z was się obwinia, ale ja tak samo powinienem go zatrzymać, a spałem najebany u siebie w pokoju. Kiedy do mnie przyszedł, zbyłem go. Rodziców w ogóle nie było jak zwykle. Nikt nie ma do was żalu, przekaż to Davidowi.

- Lepiej będzie, jeśli ty z nim pogadasz – sugeruję – nie chce tutaj wejść, z resztą miałam podobnie, ale on, no wiesz...

- Nie znam drugiego takiego człowieka jak David i drugiego jak Zayn, dlatego tak świetnie się dogadują, oboje są wyjątkowi. Nie byłem najlepszym bratem, to przykre, że musiało dojść do tragedii, żebym to zrozumiał...

- Daj spokój, teraz każdemu z nas wydaje się, że zrobiliśmy coś nie tak, że nie byliśmy wystarczająco dla niego dobrzy.

- Zupełnie jakbyśmy nie wierzyli, że z tego wyjdzie. – Schował twarz w dłonie i gwałtownie otarł policzki. – Widziałem, co dzieje się z moim bratem, kiedy zaczął brać, czułem, że coś jest nie tak i go nie wsparłem, wolałem nie przyjeżdżać do domu i nie patrzeć na jego upadek. Kiedy wyszedł z odwyku, zatopił się w smutku, bo tak bardzo brakowało mu hokeja, tego, że był w czymś najlepszy, wtedy też go zostawiłem. Kiedy wyszły fakty o długach, udawałem, że mnie to nie obchodzi, byłem beznadziejnym bratem, a teraz moja podświadomość wierzy w to, że jeśli tu będę, odpokutuję.

Przechylam głowę, by oprzeć się o jego ramię, zaciskam zęby i po chwili zbieram się na odwagę.

- Przepraszam za tamto w klubie, nie powinnam była cię całować.

- Oboje nie jesteśmy święci, ale to nic, na Davida poskutkowało – parska śmiechem – ale znów zraniłem wtedy Zayna. – Spogląda na mnie badawczo, a kiedy otwieram usta, przerywa mi. – Pójdę do Nelsona.

Dlaczego wszystko, co mówią ludzie dookoła, jest dla mnie tak bardzo niejasne, mam wrażenie, że od pewnego czasu moje życie to jedna wielka zagadka. Oglądam się za siebie, sprawdzam, czy Matt zamknął za sobą drzwi, ponieważ nie słyszałam trzaśnięcia.

- Jesteś najlepszym synem, bratem i przyjacielem, jakiego można sobie wymarzyć. Szkoda, że dopiero kiedy leżysz na łożu śmierci, każdy chciałby ci to powiedzieć. Wszyscy wierzą, że będzie dobrze, ale z ich gadania wnioskuję, że czują, jakby czas im uciekał, by móc ci cokolwiek powiedzieć, ja mam podobnie, a przecież wiem, że będzie dobrze. Strach ogarnął wszystkich, dobrze, że chociaż ty się uśmiechasz. Wiesz, że kiedy cię poznałam, nie sądziłam, że będziesz moim najlepszym przyjacielem. Wygryzłeś nawet Victorię, bo ja ją już kompletnie nie interesuje. Dziękuję, że każdego dnia, do mnie pisałeś i dzwoniłeś. Dziękuję za żelki i czekoladki, kiedy nie chciałam się z nikim widzieć. Dziękuję za to, że mogłam milczeć, kiedy ty opowiadałeś mi o tym, co cię spotkało danego dnia. Dziękuję, że do niczego mnie nie zmuszałeś. Dziękuję, że byłeś, kiedy wydawało mi się, że nikogo nie potrzebuję. Przepraszam, że jestem egoistką. Zawsze to ty mnie pocieszałeś, zapraszałeś gdzieś, podczas gdy ja o nic cię nie pytałam, nic dla ciebie nie zrobiłam... - Zaciągam się szlochem i mocniej łapię jego dłoń. – Do cholery Zayn, musisz mi powiedzieć to, co chciałeś i muszę usłyszeć od ciebie to twoje „nie ma sprawy", kiedy będę ci dziękować. Dlaczego ludzie mają tak głupią naturę i dopiero kiedy dojdzie do tragedii, zaczynają doceniać coś, co może już nigdy nie wrócić...

Zamykam oczy, kiedy moja głowa spoczywa obok niego i zaczynam przypominać sobie wszystko od początku. Nasze poznanie, wspólny wypad nad jeziorko, to jak chodziliśmy na kawę w przerwach, jego głupie żarty, to jak pobiegł za mną wtedy w parku... Zawsze tak bardzo się o mnie troszczył i nigdy nie chciał nic w zamian...

Z dumania wyrywa mnie zgrzyt otwieranych drzwi, w ich progu staje David, wbija w nas wzrok i zagryza policzek, jakby bał się coś powiedzieć. Nie potrzebuję słów, po prostu wstaję i idę w jego kierunku.

- Będę na zewnątrz, gdybyś mnie potrzebował.

- Dziękuję.

Oboje spoglądamy w stronę łóżka na Zayna. Moje spojrzenie mówi „żegnaj, wrócę za jakąś chwilę", a Davida „witaj, w końcu tu jestem bracie".


David


Jego twarz jest nieruszona, a mimo to, tak bardzo różni się od tej, którą pamiętam z wczorajszej imprezy. Mógłbym sądzić, że się uśmiecha, ale to nie jest prawdziwe, złudnie jest wierzyć, że on się teraz śmieje, to tylko my zagłuszamy swoje wewnętrzne wyrzuty, myśląc tak. Elizabeth wyszła, wiem, że to ona rozmawiała z Mattem, on nigdy nie był skory do ckliwych pogaduszek, z resztą podobnie do mnie. Jedyną osobą, z którą rozmawiam o uczuciach, jest Elizabeth, no i czasem był to Zayn, on był jak otwarta księga, przynajmniej zawsze tak mi się wydawało.
Otwarcie mówił o swoich rodzicach, że ma do nich żal, że nigdy ich nie było. O Matthew, że kiedyś byli blisko, ale gdy Zayn skończył jedenaście lat, ich braterskie relacje zostały przez Matta odsunięte w kąt, ponieważ wtedy zaczął się zadawać z nowymi ludźmi i wkrótce po tym poszedł do liceum, gdzie kompletnie stracił dla nich rozum. Od pewnego czasu coś się zmieniło, mniej ze mną rozmawiał, ja sam wolałem, żeby tego nie robił. W głębi serca cieszyłem się, że pomaga Elizabeth, wiedziałem wtedy, że nie jest sama, a on nie pozwoliłby zrobić jej krzywdy. Zresztą, teraz udowodnił, że się nie myliłem...

- Co tam stary, jakiś niewyraźny jesteś? – Szturcham go i ocieram łzę. Zawsze mówił mi tak, gdy odwiedzał mnie, kiedy byłem chory. – Wiem, że to nie przez chorobę jesteś przywiązany do łóżka, ale nie wiem, od czego miałbym zacząć, nigdy nie sądziłem, że odwiedzę cię w szpitalu, bo mój wujek cię postrzeli... Wiesz, że uczuciowe rozmowy w naszym wykonaniu udawały się tylko dzięki tobie. Bez ciebie nie wiem, które słowa

będą najlepsze. Pamiętasz, jak nad jeziorkiem powiedziałeś mi, że podoba ci się Samantha? Ta, na którą wszyscy mówili „Pusta Sam"? Była taka jak ja, nie miała w sobie żadnych uczuć i odtrącała wszystkich, ale ty widziałeś w niej dobro, zupełnie tak, jak zobaczyłeś je we mnie. W życiu są tylko dwie osoby, które naprawdę pokażą ci, jakim jesteś człowiekiem, prawdziwy przyjaciel i ta jedna jedyna. Gdyby nie ty i El nadal żyłbym w zamknięciu, pragnąłbym zemsty i bólu, a teraz marzę o spokoju. Przez kłamstwa Dana i mojej matki zamieniłem nasze życie w koszmar, zamiast się z tego wycofać, zakochałem się i nie było już odwrotu. Jesteś jedną z ofiar naszej miłości, kolejną będzie El, a następną ja. Dana nie liczę, bo on jest ofiarą swoich kłamstw, podobnie jak matka. - Sięgam po chusteczki leżące na stoliku nocnym i ocieram się gwałtownie. – Pamiętam, gdy dostałem od ciebie rękawice, wiesz, że nadal je mam? Szybko przestałem ich używać, nie dlatego, że mi się nie podobały, tylko dlatego, że szybko z nich wyrosłem... Tak w ogóle to były damskie rękawice, po prostu były dobre, bo byłem dzieckiem – unoszę kącik ust, jakbym wierzył, że to zobaczy – nigdy ci o tym nie mówiłem, bo nie było to dla mnie istotne. Bałem się też, że gdy ci o tym powiem, będzie ci przykro, że kupiłeś złe... Śmiali się ze mnie, bo w szatni ktoś je znalazł, a na ich wewnętrznej części było wyszyte „Dla silnych kobiet". Nie mam pojęcia, jak mogłeś tego nie zauważyć, ale to nie ważne, były dla mnie najcenniejszą rzeczą, jaką wtedy posiadałem i nosiłem je z dumą, dopóki pasowały. – Odchrząkuję mocno i unoszę wzrok, by na niego spojrzeć. – Kiedy miałeś pójść na odwyk, wiesz wtedy...jak oni... Kurwa, to trudne. Nigdy ci tego nie mówiłem, ale kiedy przyszedłem do ciebie, a ciebie nie było, zapytałem twoich rodziców, gdzie jesteś, a oni nawet nie wiedzieli, że wyszedłeś. Z Jackiem od razu pojechaliśmy pod ten jebany wiadukt, gdzie siedziałeś z tymi dwoma ćpunami, kolegami Steve'a. Uwierz mi, gdyby nie to, że straciłeś wtedy przytomność, zabiłbym ich, ale kiedy zobaczyłem, że coś mogło ci się stać, otrząsnąłem się. Twoje ciao było takie bezwładne, blade, zimne, zupełnie jak nad ranem. Powiedziałem ci wtedy w złości, że mój brat nie może być skończonym ćpunem i jeżeli z tym nie skończysz, to nie będziesz moim bratem. Kłamałem. Ty zawsze będziesz moim bratem. Miałem do siebie żal, że wtedy spuściłem cię z oczu, ale wszyscy mówili, że nie powinienem cię tak pilnować, bo ty się na pewno czujesz niekomfortowo i tak dalej. Pierdoleni ludzie, myśleli, że znają cię lepiej niż ja... Jak pojechaliśmy na plażę razem z Jackiem, zaproponowałeś zajebistą zabawę, czytanie pytań, które ktoś udostępnił w sieci. To miała być śmieszna gra, a skończyło się na głębokich przemyśleniach. „Gdybyś widział swojego przyjaciela po raz ostatni, co byś mu powiedział" to pytanie zamknęło nam mordy, aż do momentu, gdy Jack nie wywrócił się, kiedy wracaliśmy do samochodu. Gdybym wtedy wiedział, że więcej cię nie zobaczę, ostatnie, co byś ode mnie usłyszał to, że pójdę z tobą, dokądkolwiek się wybierasz.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro