Rozdział XLIII

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

David


Od godziny odbieram telefony z kondolencjami i przeprosinami za to, że ktoś nie może uczestniczyć w pogrzebie. Chodzę w kółko po salonie domu Elizabeth i zastanawiam się, czy wszyscy wiedzą, że nie jestem ślepy i wiem, że mnie obserwują. James zachował się w porządku, pomagając mi z pogrzebem i dociągnięciem wszystkich formalności w sprawie śmierci Dana. Nie pałam entuzjazmem na myśl, że muszę brać udział w tej farsie, ale liczę na to, że pojawi się tam moja matka i będę mógł z nią pogadać.

Richard jest tutaj ze mną, nawet ku mojemu zdziwieniu popijali wczoraj wieczorem herbatkę z królową Sophie. Kiedy to zobaczyłem w pierwszej chwili, pomyślałem, że któreś z nich dosypało trutki, ale tak się nie stało, bo oboje żyją.

- Elizabeth! – Woła jej matka. – Spóźnimy się.

Relacje tej rodziny są w dalszym ciągu mocno napięte, dowiedziałem się, o co im poszło i postanowiłem się nie wtrącać. Powiem Elizabeth prawdę jutro, kiedy lekarze wybudzą Zayna i będziemy pewni, że wszystko jest dobrze, zabiorę ją na spacer. Nie będę czekał do końca roku ani tego, ani następnego. Muszę być twardy, jaką decyzję nie podejmie, zaakceptuję ją.

Moja ukochana schodzi po schodach, ma na sobie czarną długą suknię i wysokie kozaki. Mija mnie z zalotnym uśmiechem i sięga po szal i płaszcz, który wcześniej przygotowała sobie na sofie. Mam wrażenie, że ta kobieta w każdej sytuacji wygląda idealnie, nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek widząc ją, pomyślał inaczej.

Dzisiaj mimo pogrzebu, od samego rana ma na twarzy delikatny uśmieszek, ale ja się nie dziwię, ponieważ dostaliśmy wczoraj od lekarza świetne informacje i wiemy już, że Zayn wyjdzie ze wszystkiego bez szwanku.

- Jak się czujesz? – Mówi blondynka stojąca tuż za mną.

- W porządku El, trochę jestem zmęczony, ale jutro, kiedy w końcu odetchniemy z ulgą... - muszę się dwukrotnie zastanowić, co chcę powiedzieć – odpocznę.

Obejmuję ją i całuję w nos, a ona marszczy go komicznie i ociera go o moją marynarkę.

- Dawno tego nie robiłeś.

- To prawda, żałuję, bo widok twojej miny jest bezcenny.

Richard bardzo dobrze zniósł informacje o Danie, co prawda w pierwszej chwili omal nie zemdlał, ale z każdą mijającą godziną było coraz lepiej. To jego drugi i ostatni syn, który zmarł w ten sam sposób... Samobójstwo to ostateczna droga ucieczki, wybierają ją ci, którym ktoś przysłonił oczy i nie mogą zobaczyć innego wyjścia.

Elizabeth całą drogę rozmawia z dziadkiem o pierdołach, nawet nie słucham zbytnio. Zatapiam się w tym, co i w jaki sposób powiem jutro El... Dzisiaj pomimo pogrzebu, będę cieszył się każdą minutą, w której będę mógł na nią patrzeć. Kiedy dłużej o tym wszystkim myślę, cieszę się, że zobaczę jutro jej wielką radość, gdy Zayn otworzy oczy, właśnie taką ją zapamiętam, zanim doszczętnie mnie znienawidzi.

Dlaczego całe życie ludzie zachowują się, jakbyś dla nich nie istniał. Wiedzą, jaką osobą jesteś i nie chcą mieć z tobą nic wspólnego, ale kiedy przychodzi pogrzeb, nagle są i udają pogrążonych w smutku. Stoję i obserwuję siadających na krzesłach ludzi, których widzę na oczy pierwszy raz, niektórzy do mnie podchodzą i składają mi kondolencje, a ja uśmiecham się do nich, co najwyraźniej ich dziwi.

Dziadek skarcił mnie za to, że nie potrafię udawać załamanego, ale zbyłem go machnięciem dłoni.

- Siema stary- poczułem pieczenie na plecach wywołane uderzeniem Jacka. – widzę, że sporo osób go kochało. – Mówi ironicznie.

- To prawda, wielki i szanowany glina, nie może być inaczej.

Oboje śmiejemy się z tego, co powiedziałem i oglądamy się przez ramie, by spojrzeć na witającą się z Elizabeth Victorię. Nigdy nie widziałem czegoś równie sztucznego, zacząłem się martwić, co zaboli moją dziewczynę bardziej. To, że ja ją oszukiwałem, czy to, że jej przyjaciółka, którą zna od dziecka, też to robiła.

W tłumie policjantów zauważam Raya, jego twarz jest niewzruszona żadną emocją, uśmiecham się do niego, a on zaczyna iść w moim kierunku. Wyciąga do mnie dłoń, zachowując przy tym poważną minę.

- Tylko nie płacz Ray, nie mam chusteczek. – Żartuję do niego, a jego kącik ust unosi się ku górze.

- Młody nie rozśmieszaj mnie, muszę stwarzać pozory.

- Słyszałem świetną nowinę, gratuluję awansu. – Ocieram niewidzialne łzy z policzka, a Ray szturcha mnie.

- Myślałem, że kiedy to się stanie, będzie żył, a jego kłamstwa po prostu wyjdą na jaw, ale cóż, nie narzekam. Od tych kilku dni na komendzie panuje spokój, spójrz na nich – wskazuje głową na swoich ludzi – każdy z nich w głębi ducha się cieszy, ale muszą udawać, jak ja.

- Szkoda tylko, że tyle ludzi musiało ucierpieć, byście zaznali spokoju.

- Wybacz młody – poklepuje mnie – jak Wilson?

- W porządku, jutro go wybudzają – szturcham go w bok – jak się trzyma Steve w areszcie?

- Podobno nie najlepiej, ma delirkę – parska śmiechem – nie ma się co dziwić, nawet w szpitalu dawał po nosie. Moja bratanica również postanowiła zeznać na korzyść Elizabeth, a jego rodzice jedynie pokrywają koszt prawnika. Spotkałem jego ojca ostatnio, mówił, że młody się doigrał i gdyby nie jego żona to nawet nie znalazłby dla niego prawnika.

- W końcu sięgnął po rozum do głowy.

- A jak się wam układa? – Wskazuje na stojącą naprzeciwko blondynkę.

- Dobrze, ale nie mogę jej dłużej okłamywać. W końcu musi poznać prawdę. Lepiej, żeby dowiedziała się ode mnie niż od kogoś innego, albo zupełnie przypadkiem.

- Wasi rodzice dali wszystkim gotowy przepis na to, jak spierdolić życie swoim dzieciom.

- Dzięki Ray – uderzam go w bark – zawsze można na ciebie liczyć.

- Pomyśleć, że Nelson, który brał udział w nielegalnych walkach, sprał gości do nieprzytomności, został pierwszy raz spisany w wieku piętnastu lat, stał się moim ulubionym dzieciakiem. Powodzenia chłopie.

Uścisnął mnie i odszedł, a ja poczułem się dużo lepiej po rozmowie z nim. To przykre, ale śmierć Dana przyniosła dużo więcej korzyści niż smutku. Na barkach mężczyzny, z którym rozmawiałem, spoczywa ciężar wygłoszenia przemowy, ja mimo próśb dziadka nie zrobię tego, bo nie powiedziałbym nic dobrego. Może mógłbym sięgnąć pamięcią do tego, jak przerwał napaść mojego ojca na mnie, albo jak ignorował moje wybryki, żebym nie poniósł większych konsekwencji, ale nie. Warto pamiętać, że czasem te kilka dobrych uczynków nic nie zmieni. Nie zakryje cierpienia, które komuś sprawiłeś, a słowo przepraszam, które przeczytałem z jego ust, również nie sprawiło, że mu wybaczyłem. Ojciec i on zamienili moje życie w piekło. Wierzę, że teraz to wiedzą, mogą choć przez chwile popatrzeć z boku na cierpienie, którego przez nich doświadczyłem i zobaczyć, jak ponoszę konsekwencje ich błędów.

Zajmując miejsce, rozglądam się w każdą stronę, czy przypadkiem nie ma gdzieś mojej matki.

- Myślę, że nawet jeśli się pojawi, to zrobi to tak, by nikt jej nie zauważył. – Mówi Elizabeth, ściskając mnie za rękę. – Cokolwiek postanowiła, zrobiła to z miłości, jestem tego pewna. W jej oczach było widać ból, kiedy ostatni raz ją widziałam.

Wykrzywiam się w grymasie, by stworzyć pozór obojętności, ale jej słowa do mnie trafiają. Moja matka nigdy nie była najlepszą, ale starała się dać mi jakieś wsparcie, tylko ja sam go nie chciałem. Odtrącałem ją od siebie, tłumacząc sobie, że to jest miłość z przymusu i wcale nie muszę jej pielęgnować. Zawsze miałem do niej żal o to, że zataiła śmierć ojca...

Ray stanął na wysokości zadania, wygłosił przemówienie, ale niespecjalnie się do niego przyłożył. Mnie się podobało, ale inni chyba spodziewali się, że będzie wychwalał Dana i powtarzał, że był świetnym funkcjonariuszem, tymczasem powiedział tylko, że jest wiele sytuacji z udziałem mojego wujka, dzięki którym niejednokrotnie się jeszcze uśmiechnie i za to właśnie mu podziękował.

- Trish – szturcha mnie Elizabeth – nie widziałam jej ani razu u Zayna, a twierdził, że zaczęli ze sobą flirtować.

- Ona i Zayn?! – Mówię odrobinę za głośno, zwracając tym samym na siebie uwagę. – To dziwne, mi nic nie wspominał.

- Kiedy o tym mówił, wydawał się szczęśliwy. Zaczęło mu się układać, wraca do hokeja, związek z Trish.

Na moment wbija mnie w fotel, a z szoku wyrywają mnie podnoszący się z miejsc ludzie. Chwytam Elizabeth za rękę, kiedy podobnie do nich wstaje.

- Wraca do hokeja? – Pytam zaskoczony.

Elizabeth znów wraca na miejsce i patrzy na mnie przenikliwie.

- Nie wiedziałeś?

- Nic mi nie mówił.

- Powiedział mi to wtedy, na meczu hokeja.

Widzę jej zatroskany wzrok, jest pełen litości i współczucia, bo na pewno zauważyła, że zabolało mnie to, że Zayn o niczym mi nie powiedział. Byłem aż tak beznadziejnym przyjacielem, że na to nie zasłużyłem?

- Może wspominał, nie pamiętam.

Podnoszę się szybko i podaję jej dłoń. Przed cmentarzem czekają na nas Victoria i Jack w towarzystwie Trish. Rozmawiają i śmieją się, jakby wcale nie wyszli z pogrzebu, jakby wcale Zayn nie był w szpitalu. Jestem hipokrytą.

- Cześć – wita się entuzjastycznie Elizabeth – dawno cię nie widziałam, co słychać?

Mierzę wzrokiem dziewczynę, która znów zmieniła kolor włosów – teraz są bordowe. Jej twarz jest blada jak zwykle, ale radosna jak nigdy. Nie mam pojęcia, co sprawia jej taką satysfakcję.

- Wszystko w porządku, a u was? – Odwraca się do mnie. – Moje kondolencje D.

Nadal się nie odzywam. Nie mam pojęcia, czy to wiadomość od El, że mój przyjaciel postanowił mi nie powiedzieć o ważnej dla niego rzeczy, mnie zabolała, czy raczej dobija mnie to, że teraz odbędzie się poczęstunek, który wolałbym przegapić.

- David nie jest dzisiaj w nastroju – tłumaczy mnie El – ale za to ty promieniejesz!

- To dzięki mojemu chłopakowi – widzę, jak mina El rzednie – sprawia, że moje życie staje się piękniejsze, właśnie po mnie jedzie i nie mogę się doczekać.

Elizabeth spogląda badawczo na każdego z nas, ale tylko ja wiem, co powiedział jej Zayn...

- Myślałam, że ty i Zayn, że wy, no wiesz. – Miesza się.

- Ja i Zayn? Coś ty! Interesuje mnie co z nim, bardzo go lubię, ale między nami nic nie ma. Rozmawiam z nim tylko na uczelni i czasami na jakiejś imprezie, to wszystko.

- Och...

- Powinniśmy jechać. – Obejmuję ją i popycham w stronę samochodu.

Mój kochany przyjaciel zataił prawdę nie tylko przede mną, ale też przed Elizabeth. Najgorsze jest, że to drugie kłamstwo jest dla jej dobra. Oboje ją znamy, wiemy, że byłaby spokojniejsza, wiedząc, że Zayn ma dziewczynę. Zawsze się martwiła, że jest odtrącony i tak dalej, ale sam dziwię się, że powiedział to akurat teraz, gdy my praktycznie nie byliśmy razem.

- Richard pojechał z twoimi rodzicami. – Mówię to, uśmiechając się, ponieważ nie powinno to być dla nas normalne, ale widzę, że El to nie rusza, dlatego szturcham ją lekko w udo.

- Co? – Odpowiada obojętnie.

- Mój dziadek pojechał z twoimi rodzicami, to szalone!

- To prawda.

- Co jest? – Patrzy na mnie, mrużąc oczy. – Od kiedy spotkaliśmy Trish jesteś nieobecna, co się stało?

- Zayn powiedział mi, że się spotykają. Nie rozumiem, dlaczego mnie okłamał.

- Sama go o to zapytasz, tylko on zna odpowiedź.

- Czegoś mi nie mówisz, czuję to.

- Elizabeth – wypuszczam jej imię razem z powietrzem – wiem, że wydaje ci się, że wszyscy cię okłamują, ale tak nie jest. Nie mam pojęcia, co chciał tym osiągnąć.

- To nie jest moja wina, że każdy mnie okłamuje! – Unosi się. – Mam tego dość, że wszyscy traktują mnie jak kretynkę.

- Nikt cię tak nie traktuje, twoi rodzice wcale nie chcieli cię skrzywdzić, nie mówiąc ci prawdy. Może zrobili to z miłości? -Tak naprawdę tłumaczę siebie, a nie ich. – Może myśleli, że w ten sposób cię chronią, a po czasie, gdy dotarło do nich, że możesz ich znienawidzić za to kłamstwo, postanowili dalej w nie brnąć.

- Co ty gadasz z a głupoty? Myślisz, że to ich tłumaczy? Gdybym nie podsłuchała tej cholernej rozmowy, nigdy bym nie wiedziała, że tu mieszkałam.

- Naprawdę uważasz, że jako czteroletnia dziewczynka mogłaś coś zapamiętać? To jest niemożliwe.

- Czytałam, że...

- El – przerywam jej – nie wszystko, co przeczytasz w sieci, jest prawdą.

- Nie poznaję cię! Trzymasz ich stronę.

- Nie, ja po prostu...

- Ty po prostu twierdzisz, że wszystkie moje sny i wspomnienia, które według wszystkich są wymyślone, nie mają nic wspólnego z kłamstwem mojej matki.

- Ukrywała prawdę – poprawiam ją – to jest różnica.

- Uważasz, że jeśli nie mówiła mi prawdy, to nie jest to kłamstwo? Kiedy wyszłam ze szpitala, powiedziała, że to nasz dom i od zawsze tu mieszkamy...

- A pytałaś o to Victorii? - Żałuję od razu tego pytania.

- Nigdy nie zeszłyśmy na temat, zaczęłam się z nią przyjaźnić, gdy miałyśmy sześć lat, a nie cztery! Nigdy o to nie pytała, skąd miałyśmy wiedzieć!

- Twierdzisz, że ty zapamiętałaś obrazy z poprzedniego domu, więc może ona zapamiętała twój. – Mówię ironicznie, może zbyt ironicznie...

- Wiesz co? Zachowujesz się, jakbyś nie miał serca!

- Po prostu nie wierzę, że możesz coś pamiętać.

Jestem skończonym idiotą, sam chcę jej powiedzieć prawdę, a mimo to brnę dzisiaj jeszcze bardziej w kłamstwa. Czy ja postradałem rozum?

Elizabeth nie odzywała się do mnie całą drogę, podobnie jak teraz gdy siedzimy przy stole. Wszyscy przyglądają się nam, a ja mam dość bycia w centrum uwagi, dlatego wstaję i idę rozprostować nogi na zewnątrz. Od razu słyszę za sobą stukot obcasów, ale wiem, że to nie moja dziewczyna, to ktoś, kto ledwo człapie, a to dla mnie wystarczająca podpowiedź.

-Po co za mną leziesz Collins?

- Miałam ochotę spojrzeć na plecy dupka, który siedzi naburmuszony jak dziecko!

- Słuchaj – odwracam się do niej – to twoja przyjaciółka zaczęła, ja po prostu jestem z natury zjebany i musiałem coś spierdolić. Czy taka odpowiedź cię satysfakcjonuje?

- Wystarczyło tylko, że jesteś zjebany.

Jej ironiczny, podły uśmieszek doprowadza mnie do szału.

- Czego chcesz? Przecież El cię nie interesuje, masz ją w nosie.

- Myślisz, że wiesz wszystko, ale nie masz o niczym pojęcia. Pojawiłeś się w jej życiu celowo, by ją zniszczyć, nagle się w niej zakochałeś i nadal nie masz zamiaru jej powiedzieć prawdy? Co ty chcesz tym osiągnąć?

- Myślisz, że nie wiem o tobie? Dobrze wiem, dlaczego się odsunęłaś. Dużo łatwiej będzie ci znieść, kiedy cię znienawidzi.

- Od kiedy wsiadłam do twojego jebanego samochodu, wiedziałem, że coś jest z tobą nie tak. Matka mi mówiła, że przeprowadzka może się odbić na Liz, ale za wszelką cenę nie chciałam się z nią rozstać.

- Patrz jakie zrządzenie losu, tak ci na niej zależało, że aż postanowiłaś się od niej odwrócić.

- Powinieneś wziąć ze mnie przykład. Ona nigdy nam tego nie wybaczy, rozumiesz? Znam ją i na myśl o tym, że mogę ją stracić na zawsze...

Do jej wielkich oczu napływają łzy, jestem chyba dobry w sprawianiu ludziom przykrości, ale na niej najmniej mi zależy. Widzę, że zza ściany wystaje kawałek nogawki czarnych spodni, gdyby nie to, że widzę również czubek brązowego buta, nie domyśliłbym się, kto tam jest.

- Już za późno Vi, ona i tak się w końcu dowie. Dziwię się, że jeszcze się nie zorientowała, gdy jej rodzice skłamali, że przeprowadziła się w wieku czterech lat. – Zaśmiałem się ironicznie. – Pewnie naiwnie wierzy, że ty tego nie pamiętasz.

- Zamknij się! – Unoszę ręce do góry w geście kapitulacji. – Wiesz, co w tym wszystkim dobija mnie najbardziej Nelson? Że przyjaźnisz się z Jackiem, nie rozumiem jak taki facet, jak on, może się kumplować z kimś tak zawistnym, jak ty! Gdybym mogła, zabroniłabym mu wszelkich kontaktów z tobą, ale on mnie nie posłucha, bo ślepo twierdzi, że nie jesteś zły. Wielki David Nelson, którego sprał własny wujek, a matka wolała go zostawić, właśnie taki jesteś dobry. Ty i twój ojciec...

- Dość! – Głos Jacka uniósł się w powietrzu, przerywając Victorii coś, co mogłoby mnie rozstroić.

Poczułem wstyd po tym, co powiedziała. Moje policzki zapłonęły, pieką mnie teraz równie mocno, co moje oczy, ale nie złamię się. Mieszanka wstydu i nerwów; złości i smutku; bólu i niechęci.

- Jack – zapiszczała przeraźliwie – on mnie straszył, że El...

- Słyszałem, co mówił. – Mówi stanowczo. – I jestem zawiedziony tym, że tak się zachowałaś. Nie spodziewałem się tego.

Poklepał mnie po ramieniu i odwrócił się na pięcie. Victoria stała jak wryta, a ja nie czułem satysfakcji, widząc mojego przyjaciela w dołku...

- Jesteśmy tacy sami, to chciałaś powiedzieć? – Przysuwam się do niej. – Mylisz się. Mój ojciec był cholernym egoistą, a ja taki nie jestem, oddałbym życie za twoją przyjaciółkę i z czasem zrozumiałem, że nie boję się jej odrzucenia. Zrobię wszystko, by ją odzyskać, bo bez niej nie potrafię żyć, nie to, co ty.

Odwracam się podobnie do mojego przyjaciela, tylko że ja idę w kierunku wyjścia.

- Odrzucenia? Gdybyś dowiedział się, że wszystko jest kłamstwem, co byś zrobił? Zostałbyś w mieście i żył razem z tymi ludźmi? Ona nie ma nikogo, kto był wobec niej fair!

Ignoruję to i wychodzę, muszę zaczerpnąć świeżego powietrza, bo to w środku zgniło od jej słów. Pierdolona ruda kłamczucha, gdybym mógł cofnąć czas.

- Kurwa! – Uderzam o barierkę, kiedy stoję na ostatnim stopniu.

- Dokąd idziesz? - Słyszę w tle kobiecy głos i już zaczynam żałować, że poświęciłem zbyt wiele sekund na okazywanie frustracji barierce, zamiast od razu uciec.

Odwracam się i widzę wysoką kobietę, której twarz wygląda dużo starzej, niż wtedy, gdy widziałem ją ostatnim razem. Nadal ubiera się w eleganckie drogie ciuchy, na miarę rodziny królewskiej i ma miliony cienkich czarnych loków na głowie. Uśmiech, który pamiętam, iskrzy co jakiś czas, ale głównie widzę żal, na który nie mam odpowiedzi.

- Widziałem cię na cmentarzu, wierzyłem, że mnie zignorujesz. – Nadal stoję w tym samym miejscu, tylko ona się do mnie zbliża.

- Chciałam, dla naszego dobra, ale nie potrafię.

- Taka z ciebie dobra ciotka, że pojawiasz się, gdy problemy same się pogrzebały? Czyżby pani detektyw szukała tu odpowiedzi na swoje pytania? Szukała podejrzanych? – Dogryzam jej.

- Wiem, że nawaliłam.

- Nawaliłaś? – wybucham śmiechem, a ludzie przechodzący obok patrzą na mnie, jak na wariata. – To brzmi bardzo delikatnie Lay, ty spierdoliłaś wszystko. Zostawiłaś mnie, jak wszyscy, tylko ty zrobiłaś to jako pierwsza.

- Twój ojciec niejednokrotnie mnie uderzył, gdy mieszkaliśmy razem. Kiedy poznał twoją matkę i się wyprowadził, w końcu zaznałam spokoju. Odwiedzałam was, bo kochałam ciebie i Camerona ponad życie.

- Jasne.

- Kiedy dowiedziałam się, że on znów to robi, przestraszyłam się, wolałam uciec, nie wiedziałam, jak wam pomóc, bo wasza matka nie widziała problemu. Tom od zawsze był...

- Jebnięty? – Bije sztuczne brawa. – Siostra roku, byleby brat nie miał przesrane, to wolała uciec. Wiesz, że przez chwile myśleliśmy, że nie żyjesz? Zresztą nie ważne, nie chcę rozmawiać o żadnym z was. Zostawiliście mnie, choć wiedzieliście, że jest walnięty. Wychowywałem się otoczony jego zawiścią, za każdym pieprzonym razem, gdy o was wspominałem, przypominał mi, że właśnie dlatego nie wolno nikogo kochać, bo miłość przynosi tylko cierpienie.

- Słuchaj, wiem, że cię zawiodłam i chciałabym cofnąć czas, ale sam wiesz, że to nie możliwe – te słowa trafiają do mnie, jak żadne inne – możemy próbować od nowa, tylko tyle mogę zaproponować...

- Daj spokój.

Ruszam w kierunku mojego samochodu, znów słyszę, jak ktoś za mną idzie. Jej kroki stają się coraz głośniejsze, aż w końcu chwyta mnie za nadgarstek, a ja jak rażony prądem wyrywam się z jej uścisku.

- Zostałeś sam, powinieneś...

- Nie jest sam – oboje spoglądamy w kierunku stojącej za moją ciotką dziewczyny, o ciemnych, krótkich włosach – ma mnie, Richarda i przyjaciół.

Elizabeth podchodzi do mnie i łapie mnie za rękę, patrzę na nią jak w obrazek, próbując zebrać myśli w sensowną całość. Kiedy przyglądam się jej, zauważam, że jej makijaż przy linie rzęs lekko się rozmazał, szminka zjadła się od zębów zagryzających wargę, w tym widoku najgorsza jest świadomość, że to moja wina, ja do tego doprowadziłem, a mimo to wciąż tu jest.

- Czyżby Elizabeth Mitchell?

Patrzy na nią z lekkim uśmieszkiem, jej oczy zdaje się przepełniać współczucie, ale ironiczny uśmieszek nie schodzi jej z twarzy. To spojrzenie mój ojciec, Dan i ona mają we krwi, mimo że była adoptowana, z czasem weszło jej w nawyk. Ludzie mieszają się, gdy muszą spojrzeć na ten wyraz twarzy, ponieważ nie wiedzę jak go interpretować, ale nie Elizabeth, ona nie znosi współczucia, mam wrażenie, że wyczuwa tylko tę ironię.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro