Rozdział XXXV

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Elizabeth


 Wychodząc ze szpitala, poczułam ogromną ulgę. Pomimo świetnej opieki i wspaniałych wnętrz drogiego szpitala nie było mi łatwo ze względu mojej traumy z dzieciństwa. To miejsce kojarzy mi się tylko źle, choć spoglądanie w gwiazdy z Davidem to wspaniałe wspomnienie, wolę robić to wszędzie indziej.

Ojciec zabrał moją walizkę i idzie dumnie u mego boku, widzę, jak co jakiś czas zerka, czy na pewno ze mną wszystko dobrze, ale stara się nic nie mówić. Po mojej prawej jest matka, która złapała mnie – ku mojemu zdziwieniu- pod rękę. Oboje wyglądają, jak właściciele wielkich przedsiębiorstw – tak jak zwykle – ale jest w nich coś innego, czuję, że się o mnie troszczą, czuję ich obecność po raz pierwszy od tego feralnego dnia.

Victoria i Zayn idą tuż za nami, moja przyjaciółka ubrała się, jak na pokaz mody więc domyślam się, że pewnie później gdzieś się wybiera, dlatego nie liczę na nią tego wieczoru. Zayn wygląda jak zwykle, z niewielką różnicą we fryzurze, chyba jakoś inaczej ułożył włosy, jakby bardziej do tyłu? Jego uśmiech poprawił mi nastrój, gdy wychodziłam ze szpitala, jak zwykle ratuje sytuacje.

Zastanawiam się, gdzie jest David i Jack – ten drugi mniej mnie interesuje, ale jednak również jest dla mnie ważny. Domyślam się, że David wcale nie potraktował Steve'a ulgowo, nawet jeśli go nie zabił, to zapewne mało brakowało, dlatego wtedy przyszła po niego policja. Z czasem zaczęłam mieć do niego żal, że mi wtedy nie powiedział całej prawdy, ponieważ zrobiłabym wszystko, by mu pomóc, a nawet nie wiem, gdzie go zabrali. Zamartwiam się, czy wszystko u niego w porządku, czy dobrze go traktują, w końcu to już dwa dni, od kiedy widziałam go po raz ostatni.

Daniel przyjechał do mnie wczoraj wraz z drugim gliniarzem po zeznania. Dowiedział się, że dzisiaj wychodzę i w końcu przemówiłam ludzkim głosem. Nie mogę zaliczyć tego spotkania do najlepszych, ponieważ powrót do zdarzeń tamtego felernego wieczoru nie jest łatwy i dodatkowo wujek mojego chłopaka był w stosunku do mnie okrutny. W pewnym momencie zasugerował mi, że być może sprowokowałam napastnika swoim zachowaniem albo ubiorem – świnia – jego kolega szturchnął go wtedy i skarcił spojrzeniem, ale ten nic sobie z tego nie zrobił. Chciałam zapytać o Davida, ale nie wiedziałam jak i miałam na uwadze to, że ten typ jest ostatnią osobą, którą bym o niego spytała.

Z każdym kilometrem zbliżającym nas do domu wzbiera we mnie uczucie niepewności, strachu. Boję się, że kiedy wysiądę z samochodu ojca, nic nie będzie takie samo, znów inne wnętrze, inny podjazd, inne samochody... Szczerze mówiąc, poczułam pierwsze ukłucie w klatce piersiowej, kiedy zobaczyłam, że moi rodzice przyjechali po mnie razem i rozmawiają jak najlepsi przyjaciele, ale później przypomniałam sobie, że nakryłam ich na seksie.

- Witaj w domu kochanie. – Łagodny ton mojej matki przyprawia mnie o ból głowy. – Poprosiłam Theresę, żeby posprzątała w twoim pokoju, ale spokojnie – podnosi dłonie, gdy widzi, że mierzę ją piorunującym wzrokiem – tylko powierzchownie. Zadbała o czystość podłogi, okien, przetarcie kurzy i zmianę pościeli. Łazienkę również posprzątała, ale powiedziałam, że w całym domu są kamery i jeżeli otworzy jedną szafkę, to nie znajdzie pracy w całym stanie.

Mój ojciec spogląda na nią, jakby była przestępcą, ale nie dziwię się mu, bo słysząc jej słowa, sama zaczynam się nad tym zastanawiać.

- Och... Żartuję – machnęła dłonią – nie jestem potworem, powiedziałam po prostu, że sobie tego nie życzę i jeżeli to zrobi, to ją zwolnię. – Wzruszyła ramionami, a ja uniosłam brwi. – Dobrze jej płacę, na pewno nie chciałaby stracić tej posady.

Kiwam głową z dezaprobatą, ale tak naprawdę nie jestem w ciężkim szoku. W sumie, gdy teraz o tym myślę, ta pierwsza wersja jest nawet bardziej prawdopodobna niż ta druga.

Moja matka idzie do drzwi, by je otworzyć, a kiedy mam za nią ruszyć, mój ojciec obejmuje mnie ramieniem:

- Skarbie, wiem, że nie chcesz o tym rozmawiać i ja to bardzo dobrze rozumiem. Zajmę się całą sprawą tak, byś jak najmniej ją odczuła.

Zatroskany wzrok, pulsująca żyła na szyi i trzęsące się dłonie, czyli to tak wygląda prawdziwy ojciec, kiedy się martwi o swoje dziecko.

- Dziękuję. – Spuszczam wzrok w kostkę. – Tato, gdzie David? Co z nim?

Ucieka ode mnie wzrokiem, a z opresji ratuje go samochód Zayna podjeżdżający pod naszą bramę.

- Zapytaj przyjaciół, a ja pójdę pomóc mamie.

- Ale...

Zanim zdążę dokończyć, ociec znika za drzwiami. To takie trudne mówić prawdę? Przez ich tajemniczość jeszcze bardziej się stresuję.

Widząc wysiadających z wozu przyjaciół, rozchylam usta, by zadać im pytanie, ale zamiast wydusić z siebie jakiekolwiek słowo, próbuję nabrać powietrza, ponieważ nagle zakręciło mi się w głowie. Zamykam oczy, a grunt pod moimi stopami zaczyna drżeć.

- Elizabeth!

Znam skądś te perfumy, znajomy dotyk, nie ten, który kocham, ale ten, który lubię. Swobodny i delikatny.

- Co się stało? – Otwieram oczy i już wiem, że jestem w objęciach Zayna.

- Powinnaś się oszczędzać, dlaczego nie poszłaś się od razu położyć. – Karci mnie.

Victoria od czasu wypadku nie powiedziała do mnie ani słowa, oprócz jednego momentu, kiedy myślała, że śpię i zaczęła szeptać obok mojego łóżka, że bardzo mnie kocha, a to wszystko, co się stało to nie jej wina, ona po prostu się pogubiła. Zadałam sobie wtedy jedno pytanie, jak jej pomóc się odnaleźć?

- Już w porządku.

Staję na równe nogi, a Victoria, widząc mój chwiejny ruch, wyciągnęła rękę i rozchyliła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Kiedy na nią spojrzałam, zamknęła usta, ale jej dłoń nadal lewitowała w powietrzu. Oderwałam wzrok od jej drżącej dłoni i spojrzałam za siebie na blondyna w niecodziennej dla siebie fryzurze.

- Chodźmy do środka. – Chwyta mnie pod rękę i mierzy moją przyjaciółkę.

Wyrywam mu się i staję przed nimi.

- Możecie mi powiedzieć prawdę do cholery? Proszę o tak wiele? – Unoszę się, a para przechodząca po drugiej stronie ulicy spogląda w naszym kierunku. – Od dwóch dni go nie ma i wiem, że zabrała go policja. Wcale nie spałam, gdy przyszedł po niego Dan – spoglądam błagalnie na Zayna – proszę, powiedz mi prawdę. Co się stało po...

Nie kończę, ale wiem, że domyślili się, o co pytam. Chłopak nabiera głęboko powietrza i wydychając je, patrzy ku niebu.

- Elizabeth – Zaczyna Victoria, ale ja nie pozwalam jej skończyć.

- Nie traktuj mnie jak dziecko, ja nie mam pięciu lat. Mam prawo wiedzieć co z nim!

- Dobra. – Mówi cicho blond chłopak.

- Dziękuję, cieszę się, że chociaż jedna osoba się nade mną lituje. Vicki idź do moich rodziców, ja porozmawiam z Zaynem.

- Ale...

- Proszę. – Ponaglam ją surowym tonem.

Moja przyjaciółka podobnie, jak wcześniej mój ojciec, znika w drzwiach wejściowych. Nie potrafię zrozumieć jej postawy, mimo wszystkich słów, które od niej usłyszałam. W sumie tak naprawdę nie powiedziała mi nic konkretnego, nic, co mogłoby zmienić moje nastawienie.

- Jest jej przykro – zaczyna – wiem, że między wami się sypie, ale może warto porozmawiać.

- Dlaczego miałabym znów prosić ją o rozmowę? Każda wygląda tak samo, niby się dogadujemy, ale za moment okazuje się, że tak naprawdę nic nie jest dobrze. Mówimy o uczuciach, ale to nic nie zmienia.

Chłopak gestem wskazuje, byśmy szli na ławkę przy drodze. Nic nie odpowiada na to, co przed momentem usłyszał, ale to nawet lepiej...

- Wszystko dobrze? Nie jest ci zimno? – Mówiąc to, rozpina kurtkę, ale powstrzymuję go.

- Daj spokój, jest w porządku.

Patrzę głęboko w jego zielone oczy i błagalnym wzrokiem domagam się, by powiedział mi prawdę. Odwzajemnia moje spojrzenie i wzdycha ciężko, co przyprawia mnie o jeszcze większy niepokój.

- Gdy odebrałem wiadomości od Jacka, od razu ruszyliśmy do szpitala, tam wszystko stało się jasne. Razem z Davidem pojechaliśmy do Steve'a, tylko on wiedział, gdzie go szukać. Kiedy go dopadł, wydawało się, że go zabije, nigdy wcześniej nie widziałem mojego przyjaciela w takim stanie, naprawdę wiele razy widziałem, jak się bije, ale tym razem to było coś innego, omal go nie zabił. – Kładzie dłoń na moim kolanie, zapewne zauważył, że jestem roztrzęsiona. – Oprócz tego idioty było tam siedmiu jego kumpli, wszyscy trafili do tego samego szpitala co ty.

- Wszyscy?! – Piszczę.

- Tak. Nie byli zbytnio problematyczni, byli na niezłym haju więc wiesz. - Wzrusza ramionami, jakby mówił o tym, że zdał egzamin z tabliczki mnożenia.

- Steve żyje? – Pytam drżącym głosem.

- Tak, początkowo walczył o życie, ale po kilku godzinach od operacji jego stan się ustabilizował.

- Operacji? – Szepczę, ponieważ przeraża mnie powaga jego słów.

- Zasłużył sobie.

Oddycham ciężko. Jestem w stanie wyobrazić sobie, jak David zareagował, jak musiał go okładać i ile go to kosztowało.

- I co teraz? Co z nim? Daniel mu nie pomoże?

Parska śmiechem, ale szybko po tym nabiera powagi:

- Nie, z tego co mi wiadomo, Dan nie chce dopuścić do zwolnienia. Normalnie powinien chodzić już wolny, co najwyżej czekać do rozprawy, o ile Steve wniesie oskarżenie, ale tamten się uparł. Twój ojciec wszystko ogarnia, ale tamten mu tego nie ułatwia. Ponoć nikt nie jest w stanie wpłynąć na jego decyzje, twój ojciec chce mu założyć sprawę. – Marszczę brwi, żeby dać mu do zrozumienie, że nie do końca

rozumiem. – Steve już może zeznawać, ale Dan to odwleka, a oprócz tego jest jeszcze jedna rzecz.

Zayn ściszył głos, kończąc to zdanie i wbił wzrok w asfalt. Mam w głowie najgorsze scenariusze, dlatego zapytanie go, co ma na myśli, kosztuje mnie ogromne pokłady siły.

- Domyślamy się, że Dan nie chce wypuścić David, bo go pobił.

Serce staje mi w gardle i zatyka dopływ powietrza, otwieram szeroko oczy i łapię się za krtań, a wtedy on odrywa wzrok od podłoża i przenosi go na mnie. Wypowiada moje imię w spowolnionym tempie, ale nie odpowiadam mu, ponieważ w głowie kotłują mi się myśli. Wyobrażam sobie, jak musiał go pobić, jak David musi się czuć, kiedy wspomnienia wróciły do niego i zamieniły się w rzeczywistość. Widzę małego chłopca kulącego się w ciemnym kącie, a obok niego dorosłego Davida, który siedzi w mrocznej celi pobity.

- Liz! – W końcu Zayn potrząsnął mną tak, że nie mogłam być na to obojętna.

Wstałam i poszłam szybkim krokiem w kierunku domu. Weszłam do kuchni, a gdy moi bliscy zobaczyli mnie w progu, nagle ich rozmowy ucichły. Ojciec jako jedyny podszedł do mnie i wzrokiem, który pamiętam z czasów dzieciństwa, przemierzył moją twarz, po czym otarł łzę. Matka została w miejscu i patrzyła z politowaniem, a Vicki spuściła wzrok i zagryzła wargę.

Wbiłam spojrzenie w jego oczy, a on na moment oderwał się od patrzenia na mnie i zmierzył wzrokiem stojącego za mną Zayna, ale była to tylko krótka chwila, po której zaraz do mnie wrócił.

- Proszę, zabierz mnie do niego.

Wtulam się w niego z całych sił. Nigdy nie okazywałam mu czułości, nie dlatego, że nie chciałam, tylko górę brało moje ego. Podpowiadało mi, że nie mogę okazać mu miłości, bo on na nią nie zasługuje, bo muszę być żelazną damą, której nie ruszy ktoś taki jak on, ktoś, kto w przeszłości mnie tak bardzo skrzywdził. Bałam się, że wszyscy uznają mnie za słabą i naiwną...

Kryje mnie w swoich ramionach, czuję się w nich dobrze. Zasłania mi sobą cały obraz, dzięki czemu nie widzę nikogo i czuję się bezpiecznie, czuję się nietykalna, zupełnie jak w ramionach Davida...

- Pojedźmy tam. – Mówi stanowczo.

- Ale J... - Próbuję wtrącić moja matka, ale mój ojciec ukróca to gestem.

Oprócz mnie i taty w samochodzie jest tylko Zayn, który jako jedyny wyraził chęć, by z nami jechać. Victoria i mama zostały w domu, by przygotować coś do jedzenia, ale ja wiem, że jeżeli wyjdę z komisariatu sama, to nic nie zjem.

Żadne z nas nie rozmawia, James patrzy na drogę, Zayn w przestrzeń, a ja patrzę w niebo i modlę się po cichu.

Milczenie to najgłośniejszy krzyk, milczenie to płacz naszego wewnętrznego dziecka i wołanie o pomoc skrzywdzonej duszy...

Od kilku miesięcy to miejsce się nic nie zmieniło, jedyne co się różni to pora roku. Nie sądziłam, że będę zmuszona odwiedzić to miejsce jeszcze raz, nie do końca byłam na to gotowa, ale w tym momencie moje myśli sprowadzają się tylko do niego. Kiedy wchodzimy głębiej, w końcu jakiś koleś nas zauważa, od razu go poznaję, to ten sam mężczyzna, który towarzyszył Danowi podczas przesłuchania. Wita się z moim ojcem, stąd wiem, że ma na imię Ray. Pozostała reszta plątających się tutaj pracowników mierzy nas wzrokiem i szepcze do siebie.

Zauważam, że mój ojciec i mężczyzna, który go przywitał, rozmawiają bardzo dyskretnie. Zayn szturcha mnie i wskazuje na jedne z drzwi.

- Tymi drzwiami musisz wejść, tam jest biuro, a w biurze jeszcze jedne drzwi. Tam jest David.

- Ale...

- Nikogo nie ma w środku.

- Skąd wiesz?

- Teraz to miejsce Raya i Dana, ale Dan wyszedł, a Ray jest tutaj.

- Skąd...

- Później ci wyjaśnię. Idź, jakby nigdy nic.

Idę za radą mojego przyjaciela, wszyscy zerkają w moim kierunku, ale ja pewnie idę w stronę wskazanych przez niego drzwi. Jedna z kobiet zaczyna iść w kierunku mojego ojca, zapewne chce się poskarżyć, dlatego przyspieszam kroku.

Nie mam pojęcia, skąd Zayn wiedział, że wujek Davida wyszedł, ale rzeczywiście, to temat na później.

Rzeczywiście w biurze są drugie drzwi, wchodzę przez nie ze spuszczonym wzrokiem i dopierodopiero gdy czuję się gotowa, podnoszę go.

- Czego chcesz? – Słyszę zachrypnięty głos Davida, leżącego na łóżku. – Mało ci?

- David. – Mówię szeptem, a on momentalnie podrywa się z łóżka.

Jego twarz jest posiniaczona i są na niej ślady zaschniętej krwi. Koszulka, którą ma na sobie jest cała ubrudzona, a spod jej czarnego materiału wydostają się liczne ślady po uderzeniach. Jego przekrwione oczy napełniają się łzami, a ja rozpadam się na ten widok. Zbliża się do krat i opiera o nie czoło, a krople spływają po jego policzkach. Przeciskam dłonie, by objąć jego twarz, a kiedy to robię, on łapie mnie za nie i wypuszcza powietrze, jakby poczuł ulgę.

- To Dan? On ci to zrobił? – Mówię, zanosząc się szlochem,

- Nie chciałem, żebyś widziała mnie w tym miejscu, dodatkowo w takim stanie. Wyglądam jak... - nie kończy – czuję się jak gówno Elizabeth, muszę udawać, że mnie to nie rusza, ale nie potrafię być silny.

- Nigdy nie poznałam silniejszej osoby od ciebie. Tylko ty potrafisz znieść tak wiele, by uchronić swoich bliskich. Jesteś prawdziwym bohaterem skarbie.

- Tam obok drzwi wisi klucz. – Podnosi palec i wskazuje na haczyk.

Bez zastanowienia sięgam po niego i otwieram zamek, po czym wskakuje w jego ramiona. Drżymy w takiej samej częstotliwości, w tym samym rytmie, szlochamy zgodnie, całując się w swoich objęciach. Mimo kilkudniowego pobytu na oddziale rany na mojej twarzy nadal bolą, ale wiem, że jego boli jeszcze bardziej, on na to nie zasłużył, ja też nie. Nikt nie zasługuje na takie traktowanie.

Przejeżdżam swoimi dłońmi po jego torsie i żebrach, a on skrzywia się z bólu. Podnoszę cienki materiał wyżej i zamieram. Ma liczne ślady po uderzeniach, a skóra w miejscu opinającym żebra jest fioletowa, nie mogę pojąć, jak bardzo musi cierpieć.

- To nic takiego. – Mówi, zasysając powietrzę. – Kiedy leżę, aż tak nie boli. – Parska śmiechem. – Przynajmniej teraz do siebie pasujemy, oboje jesteśmy trochę jak śliwki.

Mimo że jest to zły moment na żarty i do tego to nie powinno nas w ogóle bawić, oboje się śmiejemy.

- Kocham cię.

- Ja ciebie bardziej El.

- Zrobię ci zdjęcia. – Wypalam, a on dziwi się na moje słowa.

- Skarbie, możesz mi zrobić zdjęcie, jak będę w trochę lepszej kondycji.

- Nie żartuje, podnieś koszulkę.

Mimo oporu przystaje na mój rozkaz. Robię mu zdjęcia torsu, pleców i twarzy.

- A nogi? – Wytrzeszczam oczy.

- El...

Wtedy drzwi, przez które tutaj weszłam, otwierają się z hukiem, a w nich staje rozwścieczony Dan, zaraz za nim do środka wpadają kolejno; mój ojciec, Zayn i Ray. David staje przede mną i zasłania mnie swoim ciałem, jakby bał się, że ten mi coś zrobi.

- Jakim prawem pozwoliłaś sobie tutaj wejść?! – Unosi się, a ja wyłaniam się zza Davida. – Puść ją.

Szczęka mojego chłopaka nerwowo się porusza, podobnie jak żyła na jego skroni. Odsuwam jego rękę i uśmiecham się ciepło, ale nie mija sekunda, jak lepka ręka Dana obejmuje moje przedramię i w bolesnym uścisku szarpie mnie do wyjścia.

- Kurwa! – David krzyknął i ruszył do niego, ale ten wyciągnął z kieszeni broń i wycelował nią w Davida.

Otworzyłam szerzej oczy i rozchyliłam usta, ponieważ nie dowierzałam w to, co się dziej.

- Zostaw ją, jeżeli spadnie jej włos z głowy, zniszczę cię, rozumiesz? – Agresywny ton mojego ojca wpłynął na niego. Puścił mnie i schował broń. – Koniec zabawy. – Warknął. – Wyjdźcie stąd, muszę porozmawiać z Danielem.

Od pół godziny czekamy przed budynkiem na mojego ojca. Chodzę od ławki do schodów, a Zayn siedzi i obserwuje mnie, skubiąc włosy na lewej ręce. David wyglądał, jakby od kilku dni nic nie jadł, wspomnienie jego bladej i posiniaczonej twarzy przyprawia mnie o dreszcz, mimo to w moich oczach jest jeszcze silniejszy niż dotychczas.

- Dlaczego nic nie zrobiliście, skoro wiedzieliście, że go bije? – Siadam na ławce obok chłopaka.

Zayn mierzy mnie posępnym wzrokiem, po czym spuszcza go w ziemię, opieram głowę o jego bark i nawet z tej odległości słyszę, jak kołacze jego serce.

- Wiedziałem, że pobił go raz, ale nie miałem pojęcia, że robi to regularnie – chowa twarz w dłonie- kurwa! Co ze mnie za przyjaciel?

- Naprawdę świetny. – Obejmuję go.

- Ten jeden raz David go specjalnie sprowokował. – Luzuję uścisk i unoszę głowę, by na niego popatrzeć. Przełyka głośno ślinę i odwzajemnia spojrzenie, nasze twarze znajdują się od siebie zaledwie kilka centymetrów. – Ray ma nagranie, jak Dan go okłada i grozi im bronią. D poprosił go, by ten go wypuścił, a on później przyzna, że uciekł. Dogadali się, że kiedy tamten go złapie, w samochodzie zaczną się przepychanki i David dołoży wszelkich starań, by jego wujek znów stał się agresywny. Udało się. – Wzrusza ramionami, a kiedy kończy wypowiedź, jego oczy są jeszcze bardziej zmęczone niż wcześniej.

- To okropne, ja...

- To nie pierwszy raz, kiedy Daniel znęca się nad więźniami, a szczególnie nad tymi niewinnymi. Nikt go nie zgłasza, bo nic mu nie udowodnią.

- Czyli teraz mamy szansę to zrobić, mamy nagranie. – W momencie, w którym to powiedziałam, uderza mnie jedna myśl. – Mój ojciec o tym wiedział? Widział to nagranie?

- Nie mam pojęcia. – Odpowiada, po czym trąca głową w kierunku wejścia.

W drzwiach stoi mój ojciec, ten drugi – lepszy – policjant i David. Biegnę szybko, by go uścisnąć i kiedy już to robię, ronię niewidoczną dla wszystkich łzę. Tak bardzo chciałabym, żebyśmy już byli w domu, żeby wszystko było dobrze.

- Co dalej z tą sprawą? – Rzucam w kierunku mojego ojca. – Nie możemy tak tego zostawić.

Mężczyźni wymieniają wymowne spojrzenia, a ja zerkam na każdego z nich i czekam na odpowiedź.

- Kiedy rozmawiałem z Danem, w tym samym czasie przesłuchiwano Steve'a, który zeznał, że nie ma pojęcia, kto go pobił i przyznał się do winy.

- Że co?! – Daje upust swojemu zaskoczeniu.

- Dokładnie tak, dlatego musiał zwolnić Davida, czy się mu to podobało, czy nie.

- Powinniśmy jechać do szpitala, powinien cię zobaczyć lekarz. – Stwierdzam ku jego niezadowoleniu.

Nie przyjęłam odmowy, mimo że nienawidzę szpitali i potwornie się ich boję pojadę z nimi. Chcę usłyszeć, że wszystko w porządku, chcę wiedzieć, że z tego wyjdzie.

Od kiedy przekroczył próg komendy, David nie odezwał się ani słowem, obrzucił wszystkich gniewnym spojrzeniem, które zniechęcało do pytań.

W samochodzie trzyma mnie kurczowo za rękę, jakby bał się, że ucieknę, a jego głowa po kilku minutach zaczęła bezwładnie zwisać, zasnął. Obserwuję jego ruchy, jakby bolesne skurcze towarzyszyły obrazom, które teraz rodzą się w jego myślach. Głaszczę go po ramieniu i szepczę, że wszystko w porządku, ale po niespełna kilku minutach wybudza się z krzykiem. Oddycha ciężko i patrzy tylko w zagłówek kierowcy, nie rozgląda się, choć my wbijamy w niego wzrok.

- Stary, wszystko dobrze – roztrzęsiony głos Zayna mnie przeraża, przeżywa to równie mocno, co on – jesteśmy tu, już jesteś z nami.

- Gdzie Jack? – Zadał szybko pytanie.

Kiedy usłyszałam, co powiedział, dotarło do mnie, że rzeczywiście też o nim dzisiaj myślałam, a nikt nawet nie wspomniał nic na jego temat.

Wzrok mojego ojca spoczął we wstecznym lusterku, a Zayn odwrócił się w kierunku okna. David wbija w niego promieniujący wzrok, a ja szturcham go lekko, by odpowiedział.

- Czeka na nas u Liz, musiał coś wcześniej załatwić. – Odpowiada, nie patrząc w naszym kierunku.

Resztę podróży pokonaliśmy w milczeniu, mimo że wymowne spojrzenia mojego ojca i przyjaciela siedzącego obok mnie doprowadzały mnie do szału. David właśnie wszedł do gabinetu doktor Smith, której twarz wydaje mi się bardzo znajoma. Nie mam pojęcia, gdzie ją spotkałam, czy może minęłyśmy się kiedyś na ulicy, ale ten zadarty nos i wielkie wyłupiaste oczy zapadły mi w pamięci.

Poszłam do automatu po kawę dla mnie i Jamesa, obserwuję ich wymianę zdań, starają się robić to na tyle dyskretnie, bym nie widziała, że rozmowa jest poważna. Kiedy do nich podchodzę, na ich twarzach pojawiają się sztuczne uśmiechy, a ja krzywię się i odchrząkuję.

- Serio? – Unoszę brwi. – Macie mnie za głupią? Przecież widzę, że coś jest nie tak.

- Nie wiem, co masz na myśli Eliz?

Kiedy wypowiada to charakterystyczne z jego ust zdrobnienie, coś każe mi się poddać, ale nie tym razem. Nie odwróci mojej uwagi.

- Co Jack miał do załatwienia? I co z Danielem, chyba tak tego nie zostawimy?

Oboje poruszają się nerwowo i kiedy mój ojciec chce zabrać głos, Zayn wcina się, zanim ten otworzy usta.

- Jack był u Steve'a. – Wzdycha, a mój ojciec przeciera twarz dłonią. – Chciał dowiedzieć się, czy ma zamiar zeznawać i co ma zamiar zeznać. Kiedy jechaliśmy na komendę, wiedziałem, że w tym samym czasie funkcjonariusze pojadą do niego.

- Stąd wiedziałeś, że nie ma Dana.

- Dokładnie tak. – Wzrusza ramionami. – Jack powiedział mi, że tamten ma zeznać na korzyść Davida, bo chyba ruszyło go sumienie – parska śmiechem – nie wiem, dlaczego tak się stało, ale jednak.

- Oskarżenie przeciw Danowi może tylko jeszcze bardziej go sprowokować, jest nieobliczalny. – Wtrąca James.

- Co ty bredzisz, przecież...

Podnosi się gwałtownie i łapie mnie za przedramię.

- Elizabeth... - Zamyka oczy i wzdycha. – Ten człowiek jest chory, może zrobić wam krzywdę, a tego nie chcę.

- Co ty bredzisz! – Uniosłam się i szarpnęłam ręką. – Widziałeś, co on mu zrobił? – Wskazuję na drzwi gabinetu, w którym jest mój chłopak. – Mamy nagranie, niezbite dowody, a ty mówisz mi, że się go boisz?

Ojciec wywrócił oczami, robi to podobnie do matki...

- Będzie szukał zemsty. – Stwierdza Zayn.

- Zza krat nic nie zrobi.

- Elizabeth, dość. – Mówi ze spokojem. – Nie drąż tego tematu.

- Ach tak? – Cofam się o krok. – Będzie bił i straszył ludzi, aż w końcu ktoś umrze? Żeby prawda wyszła na jaw, ktoś musi stracić życie?

Zmieszał się na moment, po czym zmierzył mnie surowym wzrokiem i poszedł w kierunku uchylonego okna. Jego biała koszula jest cała wymięta, zapewne przez podróż, ale włosy idealnie zaczesane do tyłu, jak zwykle.

Przyjaciel patrzy na mnie, ale podobnie nic nie mówi, błądzi po korytarzu wzrokiem i wygląda, jakby odliczał sekundy do wyjścia. Głowa mi pęka od nadmiaru nerwów, których powinnam unikać, przez ten ucisk na skroniach zapomniałam o bólu pozostałych części ciała.

Po pół godziny David wyszedł, jak oparzony. Nie czekając na nikogo, szybkim krokiem wyszedł ze szpitala, a ja, zamiast poczekać na to, co powie lekarz, wybiegłam za nim.

- Zaczekaj! – Krzyczę, kiedy oboje wyszliśmy z budynku. – Co się stało?

Doganiam go na środku parkingu wypełnionego po brzegi samochodami. Stoi do mnie tyłem, a ja proszę go, by się odwrócił, ale nie reaguje na moje słowa. Przechodzę obok i staję przed nim. Staram się delikatnym dotykiem nakierować jego twarz na moją, ale zdaje się to być trudniejsze, niż myślałam.

- Wiem, że cię boli i wiem, że jest ci trudno, ale poradzimy sobie. Razem. – Dodaję. – Dlaczego nie chcesz na mnie spojrzeć? – Gdy to mówię, spuszcza wzrok na mnie.

Jego twarz wygląda nieco lepiej, ponieważ rany zostały odkażone i opatrzone, ale wzrok jest ten sam – smutny i pełen cierpienia. Ku mojemu zaskoczeniu David obejmuje mnie mocno, ale w dalszym ciągu nic nie mówi. Odwzajemniam jego uścisk, ale staram się robić to najdelikatniej, jak tylko potrafię.

- Mocniej. – Szepcze.

- Ale...

- Proszę, obejmij mnie mocniej.

Robię to, co mi każe, ale w tym samym momencie skręcił się z bólu.

- Nie, ja...- Próbuję się od niego odsunąć, ale on dociska mnie z całych sił. – David. – Uderzam go lekko w plecy, żeby zwrócić uwagę na to, że mnie też to boli.

- Zasłużyłem na to, rozumiesz? Powinienem cierpieć. – Zacieśnia objęcia.

- David, to mnie boli! – Krzyczę, a on wypuszcza mnie. Cofam się kilka kroków do tyłu i mierzę go wzrokiem. – Co ci odbiło? To nie prawda.

- Widzisz? Jestem idiotą, krzywdzę cię cały czas! – Krzyczy ze łzami w oczach.

- To nie prawda – podkreślam – wcale mnie nie krzywdzisz. – Zbliżam się do niego i wyciągam rękę, ale on robi unik.

- Od kiedy pojawiłem się w twoim życiu, ciągle spotyka cię coś złego. – Jego twarz robi się coraz bardziej czerwona.

- Przestań bredzić, jedźmy do domu. – Mówię delikatnym głosem.

- Do jakiego domu El? Ja nie mam pieprzonego domu! – Gdybym go nie znała, pomyślałabym, że zwariował. – Moja matka nawet o mnie nie pamięta, nie odwiedziła mnie nawet na sekundę – wystawia palec – a mój ojciec? Nawiedzał mnie każdej pierdolonej nocy, a potem w ciągu dnia w postaci mojego wujka. – Wybucha śmiechem.

- Mój dom to też...

- Twój dom? – Kończy za mnie, a ja potakuję, na co zaczyna się śmiać jeszcze głośniej. – Spójrz na mnie? Chcesz mnie takiego? – Robi powolny obrót. – Mam rozpierdolone ciało, twarz i psychikę! Mam w głowie pierdolnik, jakich mało, a ty chcesz wziąć mnie do domu? Żal ci się mnie robi, co? – Podchodzi do mnie, ale ja stoję wyprostowana w tym samym miejscu, jego twarz jest blisko mojej, czuję zapach środków antybakteryjnych i mięty. – Wyglądasz jak wtedy pierwszego dnia, gdy na korytarzu powiedziałaś mi, że moje wielkie ego wypełnia cały korytarz – przełyka ślinę i

uśmiecha się lekko – równie odważna i piękna, ale wiesz co jest inne? Masz na twarzy ślady pobicia, a mi jest ciebie jeszcze bardziej żal niż wtedy.

- Dlaczego? – Dziwię się.

- Wtedy myślałem, że nic gorszego oprócz uczucia do mnie cię nie spotka, ale dzisiaj wiem, że jest dużo gorzej. – Rozchylam delikatnie usta, by mu przerwać, ale on wyciąga dłoń i dotyka ich kciukiem. – Na domiar złego to ja cię pokochałem.

- Wiem, że wiele przeszedłeś, ale nie rozmawiaj ze mną, jakbyś się żegnał. – Mówię drżącym głosem, a on wpatruje się we mnie, jakby nic poza mną nie istniało, dlaczego więc tak się zachowuje.

- Przepraszam, ale jeżeli ja tego nie zrobię, to będziesz cierpieć jeszcze bardziej.

Łza spływa po jego policzku, a drżące dłonie nadal nie mogą oderwać się od mojej twarzy.

Czuję, jak świat wali mi się na głowę, uderza we mnie fala gorąca, a mój oddech przyspiesza, te płytkie oddechy przyprawiają mnie o zawroty.

- Gdybym się nie pojawił w twoim życiu nikt, by cię nie napadł, a ty i twoja przyjaciółka byłybyście nadal nierozłączne. Myślisz, że nie wiem? Gdybym odpuścił na samym początku, byłabyś teraz najszczęśliwszą kobietą na świecie. Miałabyś swoją przyjaciółkę, może poznałabyś innego chłopaka i żyła swoim wymarzonym życiem w mieście, w którym tego chciałaś.

- To brednie. – Warczę. – Napisałeś ten cholerny list i wiersz o smutku i radości, żeby pokazać mi, jak bardzo mnie kochasz i że wszystko przezwyciężymy. Co się do cholery zmieniło? – Uderzam w jego tors, nie zwracając uwagi, że może go to zaboleć. – Zaczęło nam się układać, od kilku miesięcy byliśmy razem tak szczęśliwi, dlaczego teraz chcesz to zepsuć?

- Wizyta w tym gabinecie, kiedy zobaczyłem swoje ciało w lustrze, ja... - miesza się – przypomniałem sobie ciebie, jak leżałaś w tym zasranym szpitalu i krzyczałaś. Zobaczyłem moje obrażenia i kurwa Elizabeth! To moja zasrana wina, że to wszystko się dzieje. Ten pierdolony profesor, Steve, to moja wina, rozumiesz?!

- To kłamstwo, twój wujek nagadał ci głupot...

- Nie – wcina się – mówił prawdę, a ja powinienem cię chronić i najlepiej to zrobię, będąc jak najdalej od ciebie.

- Kiedyś powiedziałeś, że możemy uciec i wszystko zbudujemy sami! – Krzyczę przez łzy. – Zostawmy to za sobą i tak zróbmy.

Zakrywa twarz dłońmi, a kiedy odsłania ją, jest jeszcze bardziej czerwony niż wcześniej.

- Przeszłość i tak nas doścignie, rozumiesz? Gówno prawda, że ona nie ma znaczenia! Gówno prawda, że można uciec, zapomnieć, wybaczyć. Elizabeth, zejdź na ziemię! To koniec, rozumiesz? – Wymachuje gwałtownie rękoma, jakby oszalał, ale ja nie wiem, co zrobić, nie potrafię się ruszyć po tych wszystkich słowach. - Nie dam rady tak dłużej, nie potrafię udawać, że wszystko jest super. Nikt już nie potrafi, a wiesz dlaczego? Bo to wszystko to fikcja i nikt nie wie, jaką rolę ma grać, a ja? Jestem najgorszym aktorem, jakiego widział świat. Pociągnę cię ze sobą na dno albo zostawię cię teraz i z czasem wypłyniesz na powierzchnie.

- To, co było między n-nami – jąkam się – nie ma żadnego znaczenia?

Przełyka ślinę i przemierza wzrokiem cały parking, ale nie patrzy na mnie nawet przez krótki ułamek sekundy.

- Nie. Nie miało i nie ma, rozumiesz? Pobawiliśmy się w związek, chociaż przez chwilę miałem prawdziwą dziewczynę. Dopiszę to do swoich osiągnięć i po prostu o tobie zapomnę. – Wzrusza ramionami, a na jego twarzy pojawia się uśmiech szaleńca.

- Nie wierzę ci. – Upokarzam się, tonąc przed nim we łzach, ale nie chcę go stracić. – Rozumiesz?! – Znów go uderzam. – Nie wierzę w to, co mówisz! Kilka godzin temu przytulałeś mnie w celi, jakby jutra miało nie być, kochałeś się ze mną i dzieliłeś częścią siebie, której nikt nie zna. Mogą zawisnąć czarne chmury nad miastem, niech zacznie płonąć cały świat, a ja nadal będę twierdzić, że kłamiesz!

- Już stoimy w płomieniach! Nie widzisz ich? Już dawno wszystko płonie, a z tych ciemnych chmur nie leci woda, tylko benzyna i zbliża nas to ku katastrofie. Mam wrażenie, że próbujemy minąć płomienie, zamiast je ugasić, a nasi bliscy rzucają zapałkami. Nie mogę pozwolić, by któraś z nich trafiła ciebie.

Staje ze mną twarzą w twarz, a moje ciało zaczyna drżeć, setki myśli mijają się w mojej głowie, ale nie potrafię walczyć.

- Jesteś taka naiwna. – Delikatnie przesuwa dłonią po moim ramieniu, po czym ujmuje w nią moją twarz i patrzy mi prosto w oczy. – Nigdy nie obiecałem ci jutra El.

- Co w takim razie znaczy to twoje na zawsze. – Szepczę bezsilnie. - Kochasz mnie.

- Rozmawiasz właśnie z człowiekiem, który za oznakę miłości uznawał przemoc i wrzaski. Chcesz tego?! – Podchodzi do mnie.

- Nie jesteś taki, nie skrzywdziłbyś mnie! – Uderzam palcem w jego pierś. – Nie mam pojęcia, co stało się za murami tego cholernego aresztu, ale to jest już za tobą. Nikt cię nie uderzy, nie skrzywdzi.

- Mnie nie. – Twierdzi z delikatnym uśmieszkiem.

- Grozisz mi?

Otworzył usta, a po chwili je zamknął, jakby coś przede mną ukrywał.

- Ja cię tylko ostrzegam. – Odwrócił się i poszedł w stronę parkingu. Zatrzymał się po kilku krokach i spojrzał na mnie przez ramię. - Wiemy, czym jesteśmy, ale nie wiemy, czym się możemy stać. – Zacytował Szekspira i ruszył dalej.

Oddalająca się sylwetka ubranego w czerń mężczyzny, jest dowodem na to, że coś właśnie dobiegło końca. W tym momencie stał się moją przeszłością, ale jak ktoś może nią być, skoro wciąż we mnie żyje... By coś stało się przeszłością, musi być przez nas zaakceptowane, musimy być świadomi i pewni, że wszystko zostało wyjaśnione... 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro