❅ I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Yoongi doskonale znał potrzebę ucieczki Taehyunga, momenty, w których się objawiała oraz błysk jego oczu przepełnionych lękiem, strachem, przerażeniem. I wiedział, co wtedy działo się w głowie mężczyzny, jak trudno było mu wtedy nie zareagować.

Ale, przede wszystkim, Yoongi znał pragnienie wolności Taehyunga, silne pragnienie uwolnienia się od tych bodźców wewnętrznych, życia w spokoju, mimo wielkiej świadomości, że było to niemożliwe.

A Yoongi chciał mu udowodnić, że wcale tak nie było, chociaż z początku był już skazany na porażkę.

* * *

Mężczyzna otworzył leniwie oczy po dłuższej chwili leżenia w tym niewygodnym miejscu bez jakiegokolwiek poczucia samego siebie, prócz przeszywającego bólu głowy, który akompaniował mu w jego egzystencji odkąd tylko pamiętał. Prawdopodobnie odkąd nauczył się rozpoznawać ten rodzaj bólu - przypominał mu o tym, że to także nie byłby dobry dzień. Bo Taehyung nie miewał dobrych dni.

Gdy wreszcie uchylił powieki, poczuł się tak, jakby wcale tego nie zrobił: nie było różnicy pomiędzy zamykaniem oczu, a patrzeniem na świat, gdyż w tym momencie otaczała go kompletna ciemność. Jego serce zareagowało to nieco szybszymi, wystraszonymi ruchami, potencjowanymi przez fakt, iż leżał na czymś, co zdecydowanie nie było jego łóżkiem - było niewygodne, twarde i zbyt małe jak na jego długie nogi. Szatyn poruszał się niespokojnie, nagle czując sie tak, jakby miał za moment zwymiotować. Nie lubił budzić się w jakichś innych miejscach, to było niepokojące. Potrzebował codzienności swojej sypialni.

Pomachał rękoma w geście desperacji i syknął, gdy przez to jedna jego dłoń z impetem uderzyła o coś twardego: tak mocno, że odniósł wrażenie, że zaraz odpadłyby mu palce. Czując ucisk w gardle, mężczyzna postarał się zorientować w tym, gdzie był dół, a gdzie góra, gdzie prawa, a gdzie lewa; poruszał się niepewnie na swoim miejscu, podnosząc się i czując, jak bardzo jego plecy, nogi oraz tyłek były obolałe. I od razu nawiedziły go wspomnienia tamtego dnia. A to zdecydowanie nie pomogło mu uspokoić się z tym wiecznie męczącym go lękiem.

Jego umysł zaczął irracjonalnie podpowiadać mu, że cofnął się w czasie i że znów był w tamtym pomieszczeniu, z którego nie mógł wyjść, jakby wyjście nie istniało: chociaż doskonale wiedział, że gdzieś tam było, ale był zbyt przerażony, aby z niego skorzystać - a to było z tego wszystkiego najgorsze. Świadomość, że ktoś doprowadził go do stanu, w którym bał się nawet próbować walczyć o swoje życie. Poczuł się znów tak, jakby tylko czekał na atak, jakby był wszystkiego świadomą, lecz jakże bezbronną i głupią ofiarą... Jakby pozwalał im wyrządzać sobie krzywdę. Jakby sam wyrządzał sobie krzywdę, poprzez nich.

Wstał z miejsca, od razu czując, że jego nogi drżały tak bardzo, że prawdopodobnie nie byłby w stanie zrobić paru kroków bez ryzyka upadnięcia na podłogę. Usilnie starał się przekonać swój własny umysł, że wcale tak nie było, że tylko sobie wszystko wymyślał, że nic mu nie było i że był bezpieczny... Ale już od tak dawna nie czuł się bezpieczny, że nawet nie pamiętał, jak to było. Jak mógłby się więc łudzić, że wreszcie nic mu nie groziło?

Wykonał parę kroków przed siebie mimo tego, że jego umysł był tak wielkim bałaganem w tym momencie, że nie potrafił się nawet zorientować, gdzie dokładnie był. Starając się dotrzeć do jakiejś ściany - może przyleganie do niej plecami pozwoliłoby mu poczuć się chociaż trochę lepiej - napotkał na swojej drodze coś, o co boleśnie uderzył prawym kolanem. Jego umysł zareagował od razu, negatywnie, błyskawicznie, z wręcz wrodzoną mu paniką: to zdecydowanie było to samo łóżko, na którym kiedyś siedział całymi miesiącami, pusto wpatrując się w drzwi po drugiej stronie pokoju, czekając, aż te by się otworzyły i wtedy weszliby oni. Skulony, wygłodzony, wystraszony, drżący, przerażony, nie miał wyjścia, mógł tylko czekać na swój koniec. A teraz poczuł się dokładnie tak samo, bo w jakiś sposób wrócił do tamtego okropnego miejsca.

Łzy gwałtownie napłynęły mu do oczu, tak szybko, że aż go zabolało; odczuwając w sobie głęboką potrzebę nagłej ucieczki, zaczął spazmatyczne poruszać się do przodu, pędzić całkowicie na oślep w stronę czegoś, czego nawet nie znał, czego nawet nie widział - jego umysł podpowiedział mu, że mógłby właśnie biec prosto w ramiona swojej porażki, a nawet nie byłby tego świadomy. Obijał się o wiele ostrych kątów, a w jego głowie każdy z nich był czymś konkretnym: parapetem, na którym siedział w nocy, patrząc pusto na kraty w oknie, nie mając już łez w swoim ciele, które mógłby wypłakać; stolikiem, na którym podawano mu obrzydliwe posiłki, których nigdy nie dotykał, jakby sam chciał się wykończyć, głodząc na smierć; fotelem, na którym czasem siadał jeden z nich i męczył go psychicznie, dobrze się przy tym bawiąc; komodą, na której leżały jego produkty do łazienki, które zawsze chwytał drżącymi rękoma; klamką od drzwi, wbijająca się gdzieś w jego żebra, gdy w akcie ucieczki został brutalnie do nich przyciskany, aby być powstrzymany. Obraz pokoju, w którym się znajdował, stopniowo malował się w jego głowie i był absolutnie przerażający.

Musiał uciec.

Zdawało mu się, że czuł za plecami ich ramiona wyciągające się w jego stronę, podczas gdy ich palce usiłowały chwycić za materiał jego jedynej koszuli, którą posiadał na ten moment, i przyciągnąć go do nich; czuł oddech jednego z nich na swoim karku oraz ciepło cielesne gdzieś po swojej prawej jeszcze jednego - to sprawiło, że w akcie paniki skręcił w lewo i wpadł na coś, następnie słysząc odgłos tłuczonego szkła. No tak, jego szklanka z wodą, która była jego jedynym posiłkiem w tym miejscu. Jęknął głucho, idąc dalej przed siebie i nie zwracając nawet uwagę na to, czy nie skaleczyłby się tłuczonym szkłem. Czuł, że nogi mu się plątały i jakby gubiły swoją drogę, ale mimo tego szedł dalej, musiał iść dalej, bo czuł już jak ich palce powoli zaczynały go chwytać za skrawki ubrania. Byli za nim, wiedział to, czuł to. Czaili się gdzieś w ciemności, a on widział w swoim zamglonym umyśle ich rozciągnięte w perfidnych uśmiechach twarze i wiedział już, że nie były one koszmarem: były rzeczywistością, która do niego wróciła. Napadła na niego gwałtownie i niezapowiedzianie, jak kilka miesięcy temu.

Zapłakał głośno mimo tego, że to zdradziłoby im jego pozycję, ale czuł się teraz taki stracony, że chyba przestało go to obchodzić. Wiedział, że miał zginąć z ich rąk i chyba wreszcie powinien to zaakceptować, gdyż mieli go już po raz drugi, znowu nad nim wygrywali, a jednak jakiś prymordialny instynkt w jego ciele sugerował, że musiał biec, musiał się ruszać. Ten sam instynkt antylopy, której szyja była zamknięta pomiędzy kłami powoli miażdżącej i zabijającej ją lwicy: nawet w obliczu śmierci miała odwagę ruszać się i pokazać, że chciała walczyć, że chciała żyć, że nie godziła się na taki koniec.

Ale Taehyung nie wiedział, czy był taką antylopą. Nie widział, czy chciał żyć, ale ostatnio jego istnienie ograniczało się wyłącznie do instynktów i odruchów, które wiecznie nim kierowały.

Cały zapłakany, wreszcie wpadł na coś, co zdawało się być nieco większą szansę na ucieczkę: całym ciałem przyległ do ściany, którą nagle poczuł przy swojej klatce piersiowej. Rozłożył ramiona i przycisnął je do niej, jakby chciał ją przytulić, jakby ogromnie się za nią stęsknił; zacisnął mocno powieki ze strachu, bo wiedział, że za moment jakieś dłonie chwyciłyby go od tyłu i odciągnęły od niej, ale w międzyczasie jego palce zaczęły wodzić po powierzchni, aż wreszcie coś znalazły. Sapiąc głośno, Taehyung odwrócił się, tym razem przyciskając plecy do ściany, gotowy pokazać im swoją żałosną, zapłakaną twarz. Czuł w ustach cholernie słony smak łez, a ciało drżało jeszcze bardziej wiedząc, że jego ucieczka dobiegła końca.

- Zostawcie mnie, błagam! - krzyknął z desperacją, a jego głos obił się o każdy obiekt obecny w pokoju. Zadrżał, złamał się, dokładnie tak, jak cały on. - Nie róbcie mi krzywdy...

I w tym momencie palce mężczyzny nacisnęły włącznik światła, aby wreszcie mógł stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością, ze swoimi napastnikami, do tej pory kryjącymi się w ciemności. Przełknął z trudem ślinę, powoli otwierając jedno oko, a następnie drugie. Jego serce zamarło kompletnie, gdy zobaczył, co miał przed sobą.

Był we własnym salonie, kompletnie sam. I był niestabilny psychicznie.

*

Czasy, kiedy wszystko było złe, już dawno minęły. Te czasy, gdy Jimin był jego jedynym przyjacielem, lecz nie czuł się przez niego w jakikolwiek sposób doceniany. Te czasy, gdy spędzał każde popołudnie samotnie, a powaga tego faktu opadała na niego najciężej podczas weekendu, gdy wszyscy inni byli na zewnątrz, oprócz niego, dokładnie tak samo, jak gdy siedział w klasie na przerwie i zajmował się kredkami. Te czasy, gdy jedynym pocieszeniem było puste wpatrywanie się w sufit, leżąc bezczynnie na swoim łożku do góry nogami, ze stopami na poduszce, co zawsze oznaczało, że tego dnia czuł się szczególnie źle. Te czasy, gdy był niezauważony i gdy cierpiał przez to, czując ten nierozłączny ból w klatce. Te najbardziej bolesne czasy.

One już dawno minęły. Przeszły. Należały do przeszłości, a Taehyung właśnie żył swoją dorosłość; żył według sławnych słów "kiedyś będzie lepiej", które zawsze były przez wszystkich powtarzane takim, jak on. A on nie mógł się na to nie zgodzić, chociaż nie wierzył w nie, chociaż wiedział doskonale, że kto mówił do niego w taki sposób, po prostu nie wiedział co innego powiedzieć. Musiał więc udawać, że teraz było lepiej. Bo przecież jego kiedyś minęło.

Ale wcale nie było lepiej, a on próbował tylko napchać się kłamstwami.

Powtarzał je sobie w myślach, podczas gdy kierował się do swojej łazienki, aby stanąć przed umywalką i otworzyć szafkę nad nią, zanim w ogóle spojrzał na swoje odbicie. Wiedział, że nie byłoby ono zadowalające, nigdy nie było. A szczególnie nie mogło być po nocy takiej, jak ta, którą przespał na fotelu w salonie - tak, bo teraz już wszystko sobie przypomniał, gdy tylko jego oczy rozpoznały w pomieszczeniu dookoła niego jego własne mieszkanie, a nie tamten pokój. Pamiętał już teraz, że poprzedniego wieczoru, próbując zasnąć w swoim łożku, coś mu na to nie pozwalało. Czuł się tam niepewnie, jakby w niebezpieczeństwie i teraz potrafił już zrozumieć, dlaczego. Gdy oni się pojawili, też był w swoim pokoju, też próbował zasnąć. Właśnie dlatego, będąc na granicy pomiędzy snem, a jawą, z na wpół zamkniętymi oczyma przeniósł się do salonu, zapominając o tym fakcie już chwilę pózniej.

Natomiast trudno było o tym zapomnieć teraz, gdy całe jego plecy oraz nogi były okropnie obolałe. Taehyung trzęsącymi się dłońmi sięgnął do szafki i wyciągnął opakowanie ze swoimi tabletkami, od razu nakładając na dłoń trzy i połykając je bez problemu, nie musząc nawet chwycić za szklankę wody. Robił to już tyle lat, że przywykł do nieprzyjemnego poczucia lekarstw spływających w dół po jego gardle i ocierających się o jego ścianki, ilekroć przełykał.

Westchnął, wreszcie patrząc na siebie i nie mogąc nie zauważyć okropnych cieni pod oczami, które nie były dla niego nowością. Cieszył się z tego, że w środowisku jego pracy nikt nie zwróciłby na to uwagi; przemył twarz wodą, umył zęby i skierował się do swojej sypialni, aby wybrać z szafy jakieś ubrania na ten dzień mimo tego, iż odczuwał irracjonalną obawę przed wejściem do tego pomieszczenia. Gdy stanął przed odpowiednimi drzwiami, poczuł, jakby kolana uginały się pod jego własnym ciężarem, a dłonie zaczęły trząść się jescze bardziej, niż poprzednio. Lęk zebrał się w jego brzuchu, a serce waliło niemiłosiernie, ale on mimo tego chwycił za klamkę i jednym, gwałtownym ruchem otworzył drzwi na oścież, uderzając nimi o ścianę. Wstrzymał na moment oddech, obawiając się tego, co mógłby zobaczyć w środku.

Lecz w jego sypialni nie było niczego nadzwyczajnego. Tylko łóżko, komoda, lampka nocna, jego rzeczy osobiste, jak komórka i klucze do mieszkania, dywan, parę obrazów oraz szafa. Nic, co nie byłoby na swoim miejscu, a jednak on wciąż się bał, wciąż czuł ucisk w gardle. Cholera, on bał się własnego mieszkania. Zupełnie jakby z szafy zaraz mógł ktoś wyskoczyć i...

Nie. Potrząsnął głową i zrobił jeden, drżący krok naprzód, nie chcąc myśleć o żadnych takich rzeczach. Mimo wszystko, musiał przygotować się do kolejnego dnia pracy i być tam na czas, bo nikogo nie obchodziło to, czy dobrze przespał noc, czy właśnie miał kolejny atak paniki, czy wszystko było u niego w porządku. Nigdy nie było w porządku, ale zawsze chodził do pracy, więc drobna zmiana jego stanu na gorszy nie mogła przeszkodzić mu w wykonywaniu obowiązków.

Czując się tak, jakby zaraz miał zwymiotować, chociaż nawet nic dzisiaj nie zjadł, podszedł wreszcie do szafy, otworzył ją i jak najprędzej zerwał jakąś przypadkową koszulę z wieszaka, a następnie zgarnął byle jakie jeansy, od razu zamykając wszystko, nie chcąc stać w tym miejscu dłużej, niż było to potrzebne. Telewizja pokazywała, że po drugiej stronie mogła być Narnia, ale Taehyung był już dorosły i wiedział, że w ciemności skrywały się o wiele gorsze rzeczy. Rzeczy, z którymi on już nie chciał mieć do czynienia.

Zerkając na zegarek, ubrał się w to, co okazało się być koszulą od Gucci'ego oraz naprawdę przypadkowymi spodniami; kto go widział zapewne dopytywał się, skąd miał pieniądze na takie ubrania, skoro pracował w najzwyczajniejszej w świecie księgarni. On jednak nie chciał o tym wspominać: o swoim dawnym życiu, które może nie było aż takie kolorowe, jednak pozwalało mu na więcej swobody, niż to obecne. Wtedy Taehyung już bał się ludzi i ich dotyku, ale może nie aż tak bardzo, jak teraz; wtedy już miał niektóre paranoje oraz ataki paniki, ale nigdy tak gwałtowne i mącące mu w głowie, jak te teraźniejsze; wtedy miał jeszcze trochę wolności, a teraz po prostu żył jak ptak w klatce. Klatce, która nawet nie była pozłacana, bo chociaż wciąż otrzymywał dość spore wsparcie finansowe od swojego ojca-biznesmena, musiał przynajmniej zachować pozory normalności, aby nigdy więcej nie powtórzyło się to, co się stało.

Głośnym westchnieniem witając kolejny, ciężki dla jego psychiki dzień, pełen obaw wyszedł na zewnątrz, spoglądając na niebo wzrokiem conajmniej podejrzliwym. Nie ufał nawet jemu i zadrżał, gdy tylko poczuł otwartą przestrzeń ulicy dookoła siebie, ale mimo tego przełknął ślinę, zacisnął pięści w kieszeniach swojego płaszcza i ruszył przed siebie. Jego miejsce pracy było wystarczająco blisko jego mieszkania, aby mógł chodzić tam pieszo i sam nie wiedział, czy było to czymś pozytywnym, czy negatywnym. Wolałby uniknąć ludzi jeżdżąc do pracy autem, lecz nie tknął swojego czarnego LaFerrari od tamtego wydarzenia, ufając sobie coraz mniej; w ten sposób, skazany na transport publiczny, przejażdżka metrem czy autobusem byłaby czymś cholernie nieprzyjemnym dla kogoś takiego, jak on. Pogodził się z rzeczywistością.

Założył pospiesznie słuchawki na uszy, nie zwracając uwagi nawet na to, co akurat z nich płynęło. Będąc na zewnątrz, jego serce biło nieco szybciej, niż powinno, a on rozglądał się dookoła z lękiem wymalowanym w oczach, podczas gdy wspomnienia z pobudki robiły się coraz bardziej realne. Mając serce w gardle, pospiesznie zaczął iść w odpowiednim kierunku, a gdy tylko z oddali zobaczył pierwszych ludzi w okolicy tego poranka, spuścił odruchowo głowę i nieco przyspieszył, wbijając spojrzenie w czubki swoich butów. Nie chciał na nich patrzeć i nie chciał, aby oni patrzyli na niego, lecz wiedział, że prawdopodobnie by to zrobili.

Szedł w ten sposób przez jakieś pięć minut, zanim gdzieś po drugiej stronie ulicy zobaczył kobietę, która wygladała na szczególnie zagubioną. Nie zwrócił na nią większej uwagi, wiedząc, że prawie dostał się do swojej księgarni, więc nie mógł zauważyć tego, jak ona przeszła przez ulicę i ewidentnie kierowała swoje kroki do niego, wyciągając przed siebie jedną dłoń i najwidoczniej czegoś od niego chcąc. Taehyung nawet na nią nie spojrzał, dopóki nie dotknęła ona jego ramienia - na ten kontakt, mężczyzna mocno się wzdrygnął i niemalże odskoczył gwałtownie do tyłu, dopiero teraz zauważając intruza.

Jego serce przyspieszyło gwałtownie, podczas gdy spoglądał na kobietę i dopytywał się w duszy, czego mogła od niego chcieć. Irracjonalny lęk do ludzi budził się w nim gwałtownie, nie pozwalając na nawet próbę czy namiastkę normalnej rozmowy. Nie chciał przez to przechodzić, naprawdę nie chciał... Ale nieznajoma kierowała się właśnie do niego.

- Przepraszam - powiedziała od razu, wzrok spuszczając na coś, co trzymała w dłoni. Kim wcześniej nie zauważył mapy, na którą teraz ona wskazywała jednym palcem. - Czy wie pan, jaką linię metra powinnam wziąć o tej porze, aby jak najprędzej znaleźć się tutaj?

Szatyn spojrzał na wskazywany przez nią punkt i w jednej chwili w głowie pojawiły mu się wszystkie nazwy linii metra, które znał. Nie były wcale dla niego nowością: wcześniej używał tego transportu nawet często, gdy jego strach nie był aż tak wielki, aby przeszkodzić mu w normalnym funkcjonowaniu, toteż znał nazwy, przystanki, godziny, kierunki, a gdyby tylko wysilił się trochę bardziej, zapewne przypomniałby sobie także twarze niektórych osób, które regularnie widywał na stacji. Miał więc wszelkie predyspozycje do tego, aby odpowiedzieć kobiecie i jej pomóc - co więcej, poprawna odpowiedź siedziała mu na samym koniuszku języka, ale czuł się tak, jakby nie mógł jej wypowiedzieć. Jego wewnętrzna blokada mu na to nie pozwalała i jedyne, co czuł, to zdenerwowanie i rosnąca w siłę panika.

Linia z Daegok do Ansim, z Munyang do Uniwersytetu Yeungnam, z KNU do Yongji...

- Przepraszam, ale nie jestem stąd.

Zamiast być pożyteczny i pomóc zagubionej kobiecie, z ogromnym trudem i zakłopotaniem wydukał te słowa, czując, jak z każdą sekundą jego gardło zaciskało się coraz bardziej. Powiedział to bowiem w tak mocnym akcencie Daegu, swojego miasta, że jego kłamstwo od razu wyszło na jaw, a on zapragnął tylko uciec, lub zapaść się pod ziemię.

Bojąc się konsekwencji, bojąc się prawdziwego świata, bojąc się ludzi oraz interakcji z nimi, nie dał nawet kobiecie czasu na jakąkolwiek odpowiedź, ruszając nagle z miejsca i od razu przyspieszając, wyczuwając przed nią ogromny lęk. Zaczął niemalże biec w kierunku swojej księgarni, wyglądając zapewne na dziwaka, na kogoś upośledzonego mentalnie, ale nie to było dla niego najgorsze: najgorszy był kontakt z ludźmi, a on uciekał, zawsze, wszędzie, z każdej sytuacji. Był tchórzem, który zdecydowanie zbyt często czuł własne serce w gardle i który absolutnie nie potrafił nic z tym faktem zrobić. Mógł tylko uciekać.

Nie oglądając się za siebie, poczuł się ponownie tak, jak tego samego, wczesnego ranka: jakby za nim sunęły się czyjeś dłonie, wyciągające w jego stronę swoje palce, próbujące chwycić go za rąbek jego płaszcza, przyciągnąć go do tyłu i zapewne go udusić. Łzy napłynęły mu do oczu, podczas gdy zaciskał pieści i próbował skupić się na muzyce płynącej ze słuchawek, niżeli na tym, jak żałośnie się czuł w tym momencie. Dorosły facet ucieka z płaczem przed pytającą się go o drogę kobietą. To brzmiało jak tytuł jakiegoś artykułu w gazecie. Wyjątkowo śmiesznego artykułu.

Próbując się powstrzymać przed najgorszym, z pewną ulgą zauważył, że był prawie na miejscu - aby dotrzeć do księgarni, wystarczyło przejść przez ulicę na pasach, skręcić w prawo i policzyć piętnaście kolejnych kroków, jak to Taehyung robił za każdym razem, gdy tam był, nie podnosząc wzroku z chodnika. Toteż przystanął przy pasach dla pieszych, widząc, że po drugiej stronie światła były czerwone. Było tu jeszcze parę innych ludzi czekających na zieleń, co mu się nie spodobało, lecz wmówił sobie, że to nie trwałoby tak długo.

Przystanął przy samym skraju pomiędzy chodnikiem, a ulicą, jak to bywało w jego zwyczaju, oraz wyciągnął z kieszeni komórkę, starając się w jakiś sposób trochę uspokoić, przynajmniej muzyką. Tak zagapił się w ekran, że nie zauważył nadchodzącego niebezpieczeństwa pod postacią rozpędzonego motoru, który, wymijając prawie wszystkie samochody na swojej drodze, pędził z okropną prędkością bliżej chodnika, niż powinien. Trzymający słuchawki w uszach Taehyung nie usłyszał nawet grzmotu motoru pojazdu, który mógłby naznaczyć jego koniec...

Gdyby nie dłoń, która od tyłu mocno chwyciła go za płaszcz i pociągnęła w swoją stronę, sprawiając, że mężczyzna prawie się przewrócił i, co gorsza, ponownie poczuł ten strach. Lęk, panikę, ale także obrzydzenie kontaktem z drugą osobą. Jego gardło odmówiło współpracy, przyprawiając go o uczucie podobne do tego, jakby miał za chwilę zwymiotować. Szatyn zrozumiał co się stało dopiero wtedy, gdy motor przemknął mu tuż przed nosem, lecz mimo tego gwałtownie wyrwał się z uścisku, zachowując się niczym zwierzę w klatce i niemalże wypadając na ulicę pod koła nadjeżdżającego auta.

A wtedy z przerażeniem błyskawicznie odwrócił się na samym sobie, gotowy zobaczyć przed sobą jego. W tym samym momencie jednak światło po drugiej stronie zmieniło się na zielone, a tłum ruszył do przodu, prawie go taranując i ignorując kompletnie, bo przecież nie był nikim, a jedynie kolejnym zagubionym dziwakiem na ulicach wielkiego miasta.

Taehyung nie mógł już rozpoznać, kto go uratował, ale wolałby umrzeć przez motocyklistę, niż kiedykolwiek zostać ponownie dotknięty przez jakąkolwiek istotę ludzką.

*

a/n: nie podoba mi się i pewnie zrezygnuję, jeśli nie będzie lepiej.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro