II. Umowa

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

TAK, RUSZYŁAM DUPĘ. W KOŃCU MI SIĘ UDAŁO, CHOĆ TROCHĘ TO ZAJĘŁO. MAM PO PROSTU BARDZO MAŁO CZASU WOLNEGO. 
MAM NADZIEJĘ, ŻE SIĘ NIE ZAWIEDZIECIE
BYE~

Powoli zacząłby się pewnie niecierpliwić w oczekiwaniu na Osamu, jednakże, zanim to się stało, zrobił sobie niechcianą drzemkę. Odczuwał chyba zbyt duże zmęczenie, aby doczytać te ostatnie strony do końca. Czuł, jakby opuściły go wszelkie siły, zaś to zmęczenie nie było spowodowane nadmierną aktywnością fizyczną, a raczej psychiką. Cała ta sytuacja wydała mu się absurdalna i nieprawdopodobna, co nie znaczy, że nie niemożliwa. Gdzieś z tyłu jego umysłu nawet czaiło się rozwiązanie skomplikowanego fenomenu, ale tej myśli również nie chciał zaakceptować, uznając ją za niespójną i mało racjonalną.


Nic więc dziwnego, że zapadł po jakimś czasie w mocny sen, co dawniej często wykorzystywał Dazai do strojenia mu co najmniej niesmacznych żartów. Teraz też, zamiast stać i grzecznie zapukać mocniej do drzwi, czekając, aż mu otworzy, nie omieszkał się skonstruować prostego wytrychu, by otworzyć zamek, wpuszczając się tym samym do środka.
Tak jak przewidywał, zastał śpiącego herszta w jego sypialni. Wydawał się teraz tak spokojny i bezbronny, ale sam szatyn doskonale wiedział, jak pozory lubią mylić i zapewne, gdyby niebieskooki mógł, to by skręciłby mu kark z należytą precyzją i radością.
Zlustrował pomieszczenie, zauważając czytany i niechlujnie odłożony na bok łóżka tomik poezji, który kiedyś jeszcze jako nastolatkowie czytali. Z ciekawości chciał sprawdzić, czy to, to samo wydanie, które sprezentował Nakaharze na szesnaste urodziny. I rzeczywiście po dokładnym przekartkowaniu książki, znalazł nawet ręcznie robione przez nich przypisy do poszczególnych liryk.
To zabawne co z ludźmi mogą zrobić wspomnienia, że mimo upływu lat, dalej nie są w stanie pozbyć się niektórych pamiątek z przeszłości. Cóż się dziwić? W końcu sentymentalność jest żałosną częścią człowieczeństwa.
Przez chwilę nawet zastanawiał się nad łagodniejszym sposobem pobudki Nakahary. Może nawet powinien spróbować bycia ciut milszym dla rudzielca? Cóż, szybko odrzucił ten pomysł, gdyż wydało mu się to nieopłacalne. On ma wzbudzać respekt i strach, być może nawet niechęć-a nie się spoufalać i budować kółko wzajemnej adoracji. Do cholery to Mafia, a nie fundacja charytatywna lub schronisko dla bezpańskich psów.
Początkowo delikatnie ujął grubszy pukiel rdzawych kosmyków, by zaraz nimi szarpnąć, ciągnąc gwałtownie ku górze. Z ust jego towarzysza wyrwało się bolesne syknięcie oraz nienawistne spojrzenie wzburzonych, lazurowych tęczówek, jednak właściciel tych pięknych i nietypowych dla Japończyków oczu mimo narastającego gniewu milczał, wpatrując się wyczekująco na szatyna.
-Nie uważasz, że widząc swojego przełożonego, powinieneś okazać mu nieco więcej szacunku?-mruknął rozbawiony, puszczając włosy wyżej wspomnianego mężczyzny. Jego postawa świadczyła o jawnej kpinie i poczuciu wyższości względem kapelusznika. W końcu jego kundel niech zna swoje miejsce.
Na moment zapadła między nimi mało komfortowa cisza, zaś atmosfera wydawała się niebotycznie gęstnieć, do tego stopnia, że oddychanie sprawiało im powoli trudność.
-Na szacunek trzeba sobie zasłużyć, a z pewnością nie zasługuje na niego cholerny renegat-odparł w końcu zrezygnowanym głosem, siadając w jakiejś wygodniejszej pozycji na łóżku.
Spojrzał gniewnie na partnera, siedzącego teraz ku jego niezadowoleniu na krawędzi materaca.
-W tej rzeczywistości na pewno nie powinieneś nazywać swojego Szefa zdrajcą, mój drogi partnerze-złośliwość połączona z nutą jadu pobrzmiewała w jego głosie, zazwyczaj brązowe tęczówki, błysnęły niebezpiecznie szkarłatnym blaskiem, zaś usta wykrzywiły się w ironicznym grymasie.
-Nigdy nie byłbyś dziś przywódcą Mafii, gdybyś nie zmienił biegu wydarzeń. Powiedz mi, kiedy znalazłeś Księgę? Czyżbyś wykorzystał moment naszej nieuwagi w czasie konfliktu ze Szczurami i Ogarami?-zmrużył gniewnie powieki, dostrzegając poszerzający się uśmiech jego rozmówcy. Postanowił jednak kontynuować, nim drugi się odezwie-Naprawdę myślałeś, że się nie domyślę? Czy umyślnie chciałeś zrobić ze mnie idiotę przed najbliższymi mi ludźmi? To samolubne Dazai, tak samo, jak przywrócenie Ody do życia. Nie sądzę, by manipulacja śmiercią pozostała bez konsekwencji. W końcu Odasaku nigdy nie chciał należeć do mafii i przez Twoje egoistyczne zachcianki, znów będzie cierpieć. Dodatkowo narażasz te niewinne sieroty, którymi się opiekuje na niebezpieczeństwo-zakończył swój wywód, widząc, jak Dazai w ułamku sekundy mizernieje, tracąc przewagę i tym samym poczucie wyższości. Szybko, jednak odzyskał fason.
-Dla Twojej wiadomości, wszystko przemyślałem.
-Skoro tak, to uczyń Sakunosuke swoim Zastępcą, a mnie w to nie mieszaj. Nie chcę mieć z Tobą nic wspólnego-wysyczał wściekle.
-Och nie. Po pierwsze, nie zamierzam unieszczęśliwiać najdrożej memu sercu osoby. Odasaku zostanie zwolniony z przysięgi, dostając na pożegnanie godziwe wynagrodzenie, aby mógł zająć się dzieciakami i realizować swoje marzenia, Ty zaś idealnie nadajesz się na to stanowisko. Po drugie, nie uważasz, że to byłaby dla mnie i dla Portówki wielka strata, gdybym pozbył się mojego najsilniejszego pionka? Twoja dusza i tak jest skąpana w mroku od początku twego istnienia. Wcielenie Boga Zniszczenia, raczej nie może nieść światła. Musi pozostać w ciemności, tak jak było zawsze, dlatego nie odejdziesz. Będziesz zawsze tkwił u mego boku, aby zapobiec sytuacji, iż któregoś pięknego dnia, Twoja zdolność i mordercza natura w końcu wymsknie się spod kontroli, pochłaniając Ciebie i siejąc terror. Nie mogę do tego dopuścić, to by pokrzyżowało mi plany-nawet, jeśli chciał coś jeszcze powiedzieć, nie byłby w stanie ze względu na nacisk stosunkowo niewielkiej, choć niesamowicie silnej dłoni w rękawiczce na jego szyję. Starszy oparł się kolanem na klatce piersiowej samobójcy, wciskając go mocniej w materac.
-Jakoś wcześniej Cię nie interesowało, czy Arahabaki znów próbuje wyjść na światło dzienne, niszcząc wszystko na swojej drodze, w tym i mnie, ale coś Ci powiem dupku. Mądrze to sobie przemyślałeś, lecz nie uda Ci się mnie w to wkręcić. Nawet jeśli to będzie zdrada, nie zamierzam stosować Zepsucia bez wyraźnej potrzeby, a takowa zajdzie tylko wtedy, gdy ja uznam to za stosowne. Nie uzależnisz mnie znów od siebie, widząc, iż moja zdolność zaczyna wariować, gdy zbyt często używam ostatecznej formy. Swoim odejściem wyświadczyłeś mi nawet przysługę. W końcu Mori nie mógł oczekiwać ode mnie użycia Drugiego Źródła, gdy Ciebie nie ma w pobliżu, przez co od prawie pięciu lat nie miałem kryzysu. Byłeś i jesteś mi zbędny-poluźnił nieznacznie ucisk widząc jak twarz jego rówieśnika sinieje z każdą chwilą, jednak nie na tyle, by dać się zrzucić. Mimo wszystko, to on miał większą siłę fizyczną, a i przez te lata przerwy przejął wiele jego zachowań, jak i sposób myślenia. W końcu demon stworzył swojego następcę.
-Myślisz, że nie wziąłem pod uwagę Twojego oporu? W takim razie się mylisz. Zmuszę Cię do współpracy-wyciągnął obandażowaną dłoń przed siebie, by musnąć zarumienioną z wściekłości policzek.
-Och w to nie wątpię, tylko wiedz, że ja też jestem gotów zrobić wszystko by Ci się nie podporządkować. Jeśli będzie trzeba, z przyjemnością użyję Korupcji, nawet jeśli przyjdzie mi za to przepłacić życie. Zabiorę Cię na dno piekieł wraz z sobą, Dazai-jego determinacja była godna podziwu, tym bardziej że nowy Szef Portówki doskonale zdawał sobie sprawę, iż niższy nigdy nie rzuca słów na wiatr. To już nie była groźba, to mogła być obietnica.
-I co ja biedny pocznę, tracąc swojego ulubionego zwierzaka? Niestety dla Ciebie mon petit Chuuya, ale na razie nie wybieram się na tamten świat, a z pewnością nie z Twoich rąk. Spędzanie czasu w Twoim towarzystwie jest już i tak karą, cała wieczność to już samo w sobie byłoby piekło-nie zadał sobie nawet wiele trudu, by zamienić ich miejscami i sprowadzić Nakaharę do parteru z tą jednak różnicą, że niebieskooki leżał teraz na brzuchu, z założoną z tyłu pleców dźwignią. Im mocniej się szarpał, tym mocniej Dazai ciągnął rękę pod nienaturalnym kątem, zarabiając tym samym mało ciekawą wiązankę obelg wymierzoną w swoją stronę-Nie szarp się, to nie będzie bolało-szepnął zniecierpliwiony, nachylając się nad rudzielcem.
-To nazywasz bólem? Zabawny jesteś-parsknął pogardliwie-Zawsze byłeś słaby. To takie przykre, jak bardzo nieszczęśliwy musiałeś być Osamu, aby sięgnąć po tak radykalne środki, jak zmiana historii. Co, detektywi również w końcu przejrzeli na oczy, widząc ,jak paskudny masz charakter? Jesteś zerem. Zawsze wierzyłeś w to, że to Ty innych wykorzystujesz, ale to nie prawda. Możesz sobie być mistrzem manipulacji, ale ostatecznie i tak kończysz sam. Może i jestem uosobieniem niszczycielskiej siły, ale jestem nadal bardziej ludzki niż Ty. W końcu zawsze sprowadzasz na swych najbliższych śmierć, by znów być samotnym. Jesteś żałosny-im mocniej ciągnął za kończynę, tym rudzielec głośniej się śmiał-Prawda boli, nieprawdaż? A wiesz, co jest najzabawniejsze? Sam sobie to uczyniłeś. Zgadnij, od kogo nauczyłem się być takim potworem. Jeśli już mam z Tobą pracować, to niech się tak stanie. Jestem tylko ciekaw, jak długo wytrzymasz? Trudno jest patrzeć na własne odbicie. Obraz nieludzkiej bestii, nikomu w rzeczywistości niepotrzebnej.
-Widzę, że pod moją nieobecność, piesek nauczył się szczekać i warczeć, ale spokojnie. Naprawimy to, bo jak widać potrzebna, jest Ci znów tresura-gdzieś podświadomie liczył na wybuch złości ze strony rudowłosego. Z pewnością nie spodziewał się, że ten wygodniej ułoży się na łóżku, rozluźniając napięte mięśnie, przymykając powieki.
-Gdzie w tym zabawa? Będziesz mnie torturował, poniżał, okaleczał? Nie ma problemu-odparł spokojnie ze swego rodzaju rozbawieniem, czując, jak dłoń wyższego zaciska się mocniej na jego nadgarstku.
-Jak widać, moja intuicja mnie nie zawiodła. Wiedziałem, że nie będziesz mieć problemu z deprawowaniem Twojej osoby, ale czy dałbyś radę żyć ze świadomością, że z Twojej winy ucierpieli Twoi podwładni i Kouyou?-momentalnie kapelusznik pobladł na jego ostatnie słowa, zaciskając pięści, wyswabadzając się w przypływie furii z uścisku. Przesunął się na bezpieczną odległość, by znaleźć się poza zasięgiem szatyna.
-Nie odważysz się, Ty....-wycharczał, oddychając płytko. Część przedmiotów w pokoju lewitowała, a niektóre z nich pękły pod wpływem umiejętności.
-Doskonale wiesz, że moje przepowiednie i strategię zawsze się sprawdzają. Waruj Chuuya-próbował przybliżyć się do swojego Zastępcy, lecz ten dzięki zdolności połączonej z refleksem, uniósł się nad ziemią, by po chwili opaść na ziemię.
Był gotów zdjąć już materiał zakrywający jego dłonie i rozpocząć inkantacje, gdy powstrzymał go znienawidzony głos.
-Nie próbuj nawet, bo każę uruchomić systemy obronne i zamknąć cały biurowiec wraz z ludźmi. Zabijesz niewinnych, a tego raczej chciałbyś uniknąć, prawda?
-Nienawidzę Cię. Znajdę księgę i zmienię bieg wydarzeń. Zostaniesz z niczym. Zniszczę Cię, tak jak Ty niszczyłeś mnie przez te lata!
-Jeśli tego pragniesz? Do tego czasu, będziesz wiernie wykonywać powierzone Ci zadania i obowiązki u mego boku-już miał zakończyć tę bezsensowną wymianę zdań, lecz zaintrygowała go następna wypowiedź.
-To niewystarczające. Chcę zawrzeć z Tobą umowę, w zamian za moje posłuszeństwo i oddanie-mruknął, patrząc hardo w zaciekawione tęczówki niegdysiejszego detektywa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro