11 - Pasy drogą ku śmierci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nakahara Chuuya właśnie spoczywał bezradnie na łóżu śmierci swej kolosalnej dumy i godności oraz swojej reputacji wiecznie rozjuszonego, agresywnego choleryka. Nieśpieszno staczał się coraz bardziej z niewielkiego pagórka ostatnich złudnych nadzei na wydostanie się - i to dosłowne - ze swojego niezbyt chlubnego położenia bez niczyjej pomocy. Samo zaciskanie zgrzytających zębów i wbijanie z mocą paznokci w zaciśnięte dłonie, jedynie po to, aby wstrzymać wszelkie fizjologiczne potrzeby, jakie już od dłuższego czasu chciały znaleźć ujście, zaczynało stanowczo nie wystarczać. Nieznośne pasy trzymały rudowłosego w ciasnym uścisku w niewygodnej pozycji już od ponad sześciu godzin, wbrew wszelkim zasadom humanitarnego traktowania pacjentów. Oczywiście, śmiało mógł wykorzystać resztki swej siły woli, która zdawała się z każdym pojedynczym drgnieniem niepostrzeżenie umykać gdzieś w dal, i krzyknąć najgłośniej, jak tylko potrafił, w geście wołania o pomoc, lecz zwróciwszy uwagę na to, iż była późna noc, a na całym oddziale, o dziwo, wydawało się nie być nikogo, kto miałby podobny problem do tego u Nakahary, a zarazem powód do przerywania ciszy nocnej, pielęgniarki, jakie by tu przybiegły, wyrwane znienacka ze swoich spokojnych pogaduszek, z pewnością nie stwierdziłyby u mężczyzny poprawy zachowania.

Jego jedynym obecnym rozwiązaniem, płomienną nadzieją na wydostanie się z opresji przed tragedią mógł być Dazai. Chuuya w tej haniebnej, wstrętnej sytuacji był zmuszony być akurat na jego - na pewno niezbyt miłosiernej - łasce.

Przygryzł nerwowo nieznacznie spierzchniętą, nieprzyjemnie suchą wargę niemalże do krwi, stale oddychając płytko, aby przez głębsze, gwałtowniejsze wciągnięcie powietrza do płuc przypadkiem niczego nie popuścić. Niespiesznym i wyraźnie niechętnym ruchem odwrócił głowę na poduszce w stronę sąsiedniego posłania.

- Ej, Dazai - mruknął niemrawo, gdyż bolesna, niekomfortowa susza, ściskająca jego gardło, niefortunnie nie pozwalała mu na wykorzystanie pełnej siły głębokiego głosu. - Dazaiiii. 

Długie, kościste palce przebudzonego z błogiego snu, wciąż półprzytomnego Osamu wpiły się gwałtownie w szorstki materiał poduszki, zaraz podrywając jej kawałek lekko w górę, by ostentacyjnym ruchem przysłonić sobie głowę i uszy i spróbować takowym gestem zagłuszyć wszelkie wezwania ze strony Nakahary.

- Dazai, cholera.

Ciemnowłosy przeklął pod nosem nieszczęsną poduszkę i niemożność stłumienia nawet tak nieistotnego dźwięku, jak nieznośne skomlenie Chuuyi. Mocniej przycisnął materiał do pobladłego policzka, nieustannie starając się jakkolwiek od niego odizolować i powrócić w stan uśpienia.

- Dazai, cholera.

- Zamknij się, cholera.

- Sam się zamknij, leszczu.

Nakahara potrząsnął delikatnie głową, zdając sobie sprawę, iż to nie czas na bycie wyprowadzanym z równowagi i tak łatwe denerwowanie się przez Osamu. Musiał działać prędko i skupić się na uzyskaniu konkretnego, wygodnego celu, nim jeszcze nie było za późno.

- Dazai, kurwa, ja się tu zaraz zesram.

- No to się zesraj.

Chuuya zazgrzytał znów zębami, poirytowany. Powoli tracił jakąkolwiek kontrolę nad swoim drobnym ciałem, bezwiednie przestawał wstrzymywać ten ból i dyskomfort. Najbardziej pragnął w tej chwili poczuć ulgę oraz zbić Dazai'a na kwaśne jabłko, albo chociażby zwinąć się w kłębek, aby jakoś złagodzić swe cierpienie, lecz niemiłosierne pasy nieustannie trzymały go bezkarnie w pozycji na wznak.

Ponownie zagryzł mocno wysuszone wargi i poczuł jeszcze nieprzyjemny, metaliczny smak szkarłatnej krwi, jaka wypłynęła z niewielkiej rany, wykonanej przez delikatny kiełek, nim pożółkła ciecz prawie nieświadomie zalała jego dresowe spodnie, przynosząc jednocześnie ulgę całemu organizmowi, dokładnie taką, o jakiej marzył przez ostatnie kilka godzin. Jednakże jej nad wyraz błogie poczucie zostało prędko przyćmione przez podły wstyd. Również cały stan fizycznego spokoju nader pospiesznie się ulotnił, nie kamuflując już jakkolwiek bólu brzucha Nakahary. Żołądek mężczyzny wciąż zdawał się być dotkliwie ściskany przez jakieś siły wyższe, a drugiej sprawy, niestety, Chuuya nie był gotów załatwić w tak niedogodnych warunkach.

Zmarszczył lekko nos, poczułwszy narastający, drażniący zapach moczu, wsiąkającego powoli w materac tuż pod jego tyłkiem. Choć powietrze, nasycane smrodem, wpływało niekomfortowo na wszystkie zmysły, to jego wręcz zawstydzająco intensywny zapach przynosił również Nakaharze kolejne pokłady nikłej nadzei na chociaż trochę owocne działanie w następnych podjętych krokach. Być może jeszcze nie wszystko stracone.

- D-Dazai? - Chuuya zaczął nieco niepewnym, piskliwym tonem, zastanawiając się ciągle, czy ten krok nie przyniesie mu raczej więcej hańby i poniżenia, niż zwyczajnego, prostego rozwiązania problemu. - Dazai, czujesz to, ty pierdolcu?

Osamu prychnął pod nosem kpiąco z beztroską, najwyraźniej nie czując jeszcze niczego podejrzanego, lub też trafnie ukrywając takową świadomość.

- To napięcie seksualne między nami? Czuję, czuję.

Rudowłosy odwarknął jedynie coś niezrozumiałego pod nosem, najpewniej swego rodzaju pospolite przekleństwo, tak łatwo dając się wpędzić w kolejny róg irytacji. Jego chęć silnego uderzenia się z otwartej dłoni w czoło powstrzymywało jedynie zupełne unieruchomienie.

W takowej sytuacji mógł sobie pozwolić tylko na mocne zaciśnięcie zębów, już nieco obolałych od takiego traktowania, i przygotować się na cios ostateczny, jaki był jednocześnie ostatnią deską ratunku.

- Nie to, debilu - syknął, podenerwowany. - Odwróć się. Odwróć się, Dazai, do cholery.

Osamu westchnął ciężko z rezygnacją i leniwym, ostentacyjnie niechętnym ruchem odwrócił się zgodnie z prośbą na nieznośnie skrzeczącym pod wpływem każdego pojedynczego ruchu łóżku. Oczywiście, nie uczynił tego dlatego, iż Nakahara mu tak polecił, po prostu ta cała sytuacja zdała się być nieco interesująca.

Lecz mógł jedynie momentalnie pożałować swojej ciekawości oraz tej uległej decyzji. W jego delikatne nozdrza, zupełnie nieprzygotowane na tak niespodziewny i gwałtowny atak, wdarł się znienacka nieprzyjemny zapach, zaskakująco i porażająco charakterystyczny. Osamu zmarszczył nos w grymasie obrzydzenia i prędko wtulił twarz w poduszkę. Jej materiał, choć niezbyt przyjemnie łaskoczący skórę, potrafił trochę ocalić go od wdychania zapachu moczu, a także zdławić nieco jego suchy śmiech i przytłumić kolejne słowa:

- Cholera. Teraz to już napięcie sięgnęło zenitu, Chuuya.

Nakahara jednak rozeznał się w jego niewyraźnych słowach i zmarszczył brwi z poirytowaniem, które wydawało się nie opuszczać go przy Dazai'u nawet na krok, niczym wierny obrońca jego temperamentu i godności. Mężczyzna szarpnął się niepowstrzymanie na łóżku, jak gdyby głupiutko myśląc, iż pasy znienacka, ot, same z siebie poluźniły się na jego wątłych kończynach, jednak posłanie jedynie przesunęło się lekko i zaszczękało. Rudowłosy znów syknął z bólem i jednoczesną, niezmienną irytacją, po raz kolejny poczułwszy oraz usłyszawszy, jak burczy mu w brzuchu - i to bynajmniej nie z głodu.

Powoli wymiękał, zbliżał się niebezpiecznie na skraj wytrzymałości, w stronę głębokiej, przerażającej przepaści, w którą nieuchronny upadek do reszty wyniszczy jego dobre - o ile można było je takim w ogóle określić w otoczeniu zewnętrznym - imię. Jego zmęczone powieki zacisnęły się mocno, a szczęka o kształtnym zarysie widocznie się napięła.

- Dazai, proszę cię. Idź po kogoś, do jasnej cholery.

Jego zazwyczaj niewzruszony, bądź też jedynie zirytowany ton brzmiał teraz tak wyjątkowo błagalnie, iż Osamu, nawet, gdyby bardzo tego pragnął, nie mógł go w żaden możliwy sposób zignorować. Oderwał twarz od chłodnej poduszki i spojrzał na Chuuyę nieprzeniknionymi, błyszczącymi dziko w hulającym świetle księżyca, oczami, których nieodgadnione lśnienie perfekcyjnie dopełniał frywolny uśmieszek.

- Zazwyczaj o nic się nie błaga w pozycji leżącej, Chuuya.

- Dazai, ja zaraz...

- Wiem, wiem. - Osamu wzruszył ostentacyjnie beztrosko ramionami  i uśmiechnął się z niezachwianą pewnością. - Czyń honory, abym mógł potem opowiadać tę historię Naomi-chan - roześmiał się dźwięcznie, jakby absolutnie niewzruszony.

- Dazai. - Ochrypły głos Nakahara stale wyrażał prośbę, jednak jego ton znów ciął, niczym brzytwa.

- Ojej, przez pani nieuwagę mój koleżka zesrał się w spodnie, no cholerka...

- Daz...

Salwa nachalnego śmiechu niegrzecznie mu przerwała i swą natarczywością zmusiła do milczenia. Dazai zachichotał beztrosko, wciąż jawnie nieprzyzwoicie rozbawiony całą sytuacją, i podniósł się nieznacznie ospałym ruchem na zgrzytającym łóżku.

- W porządku, Chuuya, żartuję sobie tylko. - Uśmiechnął się pobłażliwie w stronę rudowłosego, niczym do dziecka, któremu trzeba zbyt wiele wyjaśniać. - Ten smród już w pełni mnie satysfakcjonuje - wywarł dobitny, zdecydowanie zbyt wymowny nacisk na ostatnie słowo, chcąc zawstydzić i pogrążyć swojego towarzysza - więc wstrzymaj się jeszcze.

Po szczęku posłania, do jakiego uszy mogłyby się już przyzwyczaić, nastąpił delikatny szmer puchatych, ciepłych kapci Dazai'a, sunących niemrawo po chłodnej podłodze na drodze w stronę wyjścia z pokoju w celu pójścia po kogoś, kto finalnie odepnie nieznośnie marudzącego Chuuyę od posłania.

Lecz Nakahara nie potrafił się już wstrzymać ze swoją potrzebą.

Pisanie po pijanemu zdecydowanie mi nie służy, haha~

Czy tylko mi ten rozdział wydaje się taki dziwny? XD

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro