12 - Gierka wściekłego wstydu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Niepoprawne napięcie na stołówce, nie wywołane wcale zwyczajnymi tutejszymi problemami ludzi szalonych, stawało się nieomalże namacalne. Choć panująca tu, tak dziwaczna i nieczęsta cisza powinna na ogół przynosić większości swego rodzaju ukojenie i rzadki spokój, to cała atmosfera nabierała jedynie niekomfortowej krępacji, a powietrze zdawało się niepokojąco gęstnieć. Dazai doskonale wyczuwał, jak różnorakie świdrujące spojrzenia suną po jego sylwetce, niby przypadkiem, zupełnie bez namysłu padając akurat na niego, jak gdyby chciały rzekomo pozostać niezauważone. Jednocześnie jednak wszystkie pozostawiały na jego skórze pewien skażony ślad, z premedytacją, skrycie pragnąc, aby Osamu był świadom tego, iż to właśnie jego osoba znajduje się w centrum tej cichej, nieprzychylnej, a zarazem nie do końca oczywistej uwagi. Lecz mężczyzna, nie dając im tej chorej satysfakcji, czy też jakiegoś innego poczucia miernego zwycięstwa, z mistrzowską, wręcz wyćwiczoną arogancją oraz posiadaniem totalnie gdzieś opinii dużej części osób, ignorował niewygodne spojrzenia, w spokoju popijając herbatę o posmaku jeszcze bardziej gorzkim od tej, którą takim mianem określano w świecie zewnętrznym. Siorbał przy tym świadomie nieustannie i nad wyraz głośno, jak gdyby chcąc chociaż trochę rozproszyć ową martwotę, tego dnia nieprzerywaną nawet odgłosami tłuczonych talerzy. Najwyraźniej wszyscy anorektycy zaczęli nagle zupełnie normalnie jeść.

Oczami swej nader bujnej wyobraźni Osamu widział, jak Chuuya, który według całego nudnego grafiku dnia powinien w obecnej chwili siedzieć po drugiej stronie stołu, zrywa się znerwicowanym ruchem z krzesła, nie potrafiąc już beznamiętnie znieść tak jawnego ataku ze strony wszystkich tu zgromadzonych pacjentów, i zaczyna drzeć się na nich niepowstrzymanie tym rozwydrzonym, poirytowanym głosikiem. Następująca wtedy atmosfera, choć o nieco spotęgowanym napięciu, nie byłaby wiele gorsza od tej obecnej, rzeczywistej, kiedy to rola Chuuyi zdawała się z góry nie być gdziekolwiek wpisana w jej scenariusz, a jego krzesło stało puste niezachwianie w jednym miejscu. Owa zdecydowanie zbyt wyraźna, odbijająca się niepoprawnie na całokształcie sytuacji, nieobecność rudowłosego zapewne w dość niejednoznaczny sposób wpływała na myśli wszystkich na sali - ludzie mogliby sądzić, iż ten wyjątkowo pamiętny pocałunek w istocie go przejął i zawstydził. W dodatku większość pacjentów - przynajmniej trochę tych bardziej poczytalnych - doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż Chuuya i Dazai razem mieszkali. Mieli pełną świadomość tego, że, oprócz jednego pocałunku, może z tego wyniknąć coś więcej, bowiem był to perfekcyjny temat do wszelkich plotek, których, żyjąc w nudnym świecie wariatów, gdzie czas płynął zadziwiająco mozolnie, tak rozpaczliwie potrzebowali. Z początku liczono złudnie na to, iż zachowanie Osamu w swym klarownym wyrazie jakkolwiek naświetli im chociażby nikły obraz poźniejszych zdarzeń, tych po pocałunku, oraz wyjaśni nieco cały ten dziwny motyw, lecz postawa mężczyzny była tak nieludzko niewzruszona, iż absolutnie nic nie dało się z niej wyczytać. Pozostawało jedynie nieustanne rzucanie w zamyśle ukradkowych spojrzeń, w nadziei na to, iż w którymś momencie Dazai nareszcie opuści pewnego rodzaju gardę i ukaże swe prawdziwe nastawienie do zaistniałej sytuacji.

Suchą martwotę finalnie przeciął delikatny chichot, z niezwykłym powabem przebijając odgłos popijanej przez Osamu herbaty. Nie musiał on brzmieć zbyt głośno, by dotrzeć do wszystkich uszu na stołówce i bez wątpienia zwrócić uwagę pacjentów, personelu, a nawet kucharek, krzątających się za ścianą. To zadziwiające milczenie, połączone ze zwyczajnie donośnym głosem rechoczącej kobiety, sprawiło, iż nabrał głębszego brzmienia i intensywności. Dazai słyszał go zdecydowanie najlepiej, gdyż jego źródłem były malinowe usta Akiko, siedzącej tuż po jego prawicy. Yosano pochylała się nieznacznie do przodu nad swoim pustym talerzem, a lśniące w złotawym świetle słońca, które przebijało się przez kraty, włosy o delikatnym, purpurowym połysku przysłaniały jej kpiąco roześmiane lico. Kobieta jako pierwsza miała śmiałość przedstawić swoją dezaprobatę, wyrazić, iż całe to niby niewdzialne widowisko jest absolutnie bezsensowne i zdecydowanie zbyt krępujące, by móc trwać jeszcze dłużej. 

Wzniosła lekko głowę, a zza kurtyny połyskujących kosmyków włosów wyłoniły się wiecznie migoczące szalonym blaskiem, teraz lekko zmrużone w kąśliwym śmiechu oczy.

- Gdzie twój przyjaciel, Dazai? - rzuciła w stronę Osamu zjadliwe zapytanie, wywierając dobitny, najbardziej szyderczy nacisk na przedostatnie słowo.

Ciemnowłosy nie był w stanie dokładnie stwierdzić, czy jego koleżanka umyślnie, wręcz teatralnie tak wytężyła głos, upewniwszy się, że jej wypowiedź potoczy się po całej jadalni, czy też ta stale utrzymująca się cisza zwyczajnie sprawiła, iż jej głos miał tak klarowny wydźwięk. Mężczyzna odpowiedział jej zawadiackim, filuternym uśmiechem, mającym jednakże w sobie wyraz pewnego rodzaju wdzięczności, jaką tylko ona potrafiła w tym momencie dostrzec.

- Cóż, jest zbyt zawstydzony, by teraz wyjść z pokoju, po tym wszystkim, co zrobiliśmy... - Z rozmysłem sprawił, iż jego słowa brzmiały tak dwuznacznie. Również z pełną świadomością podniósł ton, by nikt nie został niedoinformowany. - Nawet sam przypiął się pasami do łóżka. - Kąciki jego warg o idealnie pełnym zarysie uniosły się jeszcze bardziej, a wyraz uśmiechu, nieustannie na nich goszczącego, stał się nieco sprośny. Pobladłe policzki zaś przyozdobiły nieznaczne, teatralne rumieńce, jakie w istocie wywołało rozbawienie, jednak Dazai wolał, by inni na ich widok pomyśleli o czymś zupełnie innym.

Jeżeli już miał oficjalnie stać się częścią jakiegoś skandalu, czy tematem plotek na oddziale, wolał także jawnie wciągnąć w to Chuuyę oraz zabawić się również jego kosztem.

Jednak cała jego wypowiedź nie składała się jedynie z przykładów, wymyślonych na prędce w ostatnich sekundach. Wprawdzie Dazai nie zrobił jeszcze niczego takiego z Nakaharą, a rudowłosy w rzeczywistości nie przypiął się pasami do swojego posłania, lecz po ostatniej ciężkiej nocy z pewnością od przyjścia na śniadanie powstrzymywały go wszechogarniające, najgorsze rodzaje wstydu i zażenowania. Być może nie potwierdził tego wprost, lecz zdcydowanie wyrażał to każdy drobny fragment jego ekspresji, jak na przykład wielce soczyste rumieńce, nieustannie spowijające gładkie policzki oraz charakterystyczne zwężenie źrenic na wspomnienie wyjścia z pokoju gdzieś dalej, niż do łazienki - którą, o dziwo, Chuuya odwiedzał teraz nader często.

Dazai zaśmiał się gromko w duchu, rozmyślając, jak brudne, fantazyjne obrazy mogą teraz powstawać w głowach reszty pacjentów, którzy jeszcze byli zdolni do tak wymagającego pomyślunku.

- Hm, długo w tych pasach raczej nie wytrzyma - kontynuował, powoli odstawiając kubek niesmacznej herbaty na stół. - Dlatego - niespiesznym ruchem odsunął swoje siedzisko od stolika, by następnie podnieść się z niego z gracją - lepiej już pójdę się nim zająć.

Osamu podczas tego krótkiego dialogu dość sprawnie odnalazł idealny sposób na wybrnięcie - przynajmniej chwilowe - z całej tej niezręcznej sytuacji, jaka niemo występowała w szpitalnej jadalni. Yosano najwyraźniej rozgryzła jego niewielką gierkę, prosty, choć nie do końca składny pretekst do zwykłego szybkiego opuszczenia stołówki, ponieważ posłała w jego stronę jedynie drapieżny, a zarazem pobłażliwy uśmiech, nie próbując już zatrzymywać.

Żwawym krokiem odszedł w stronę wyjścia, odprowadzany odczuwalnymi, natarczywymi spojrzeniami. Prychnął lekko pod nosem i uśmiechnął się nieco cynicznie, gdy do jego boku dołączyli tęga pielęgniarka i muskularny sanitariusz, którzy najpewniej uznali jego zachowanie za delikatnie podejrzane. Nie mogło go to jednakże zbytnio dziwić, po tym wszystkim, co ostatnimi czasy uczynił i powiedział.

Na jego - z reguły nikłe - szczęście, eskorta towarzyszyła mu jedynie przez drogę pod drzwi pokoju. Nie zajrzała nawet do pomieszczenia, nie zbadała dogłębnie sytuacji, nie upewniła się, że nikomu nie stanie się jakiegokolwiek rodzaju krzywda. Zupełnie, jak gdyby znienacka stwierdziła, iż w istocie nie chce wiedzieć, co może się zaraz wydarzyć za zatrzaśniętym wejściem do pokoju, oddaliła się w powrotną stronę.

Usta Dazai'a rozciągnęły się znacząco w kolejnej radosnej i chytrej krzywiźnie. Mężczyzna uniósł swą dłoń, opatuloną ciągnącymi się przez całą długość kończyn bandażami, i pewnym ruchem pchnął drzwi. Wkroczył do swojego pokoju niezachwianym, raźnym krokiem.

Jego ciemne oczy zostały momentalnie zaatakowane przez rażąco jaskrawy odcień lekko rozwianych, unoszących się na subtelnie muskającym wietrze włosów Nakahary, dokładnie tak samo, jak przy jednym z ich pierwszych niezbyt przyjaznych spotkań. Niczym rozpalony, płomienny ogień wśród wiecznego chłodu lodowej pustyni.

Chuuya stał tyłem do drzwi pomieszczenia, przy zabezpieczonym oknie, z jednym kolanem zgiętym i opartym o ścianę oraz wydatnie naznaczonymi, nieco wykrzywionymi w swobodnej postawie biodrami. Jego szafirowe ślepia sunęły po gęsto zasianych drzewach za kratami, tworzących ruchliwy pod wpływem wiatru ocean gałęzi, a chude łokcie były nieco uniesione, spoczywając na lekko za wysokim dla jego drobnej budowy parapecie.

- Wróciłeś wcześniej, gnido - burknął ozięble rudowłosy, usłyszawszy głuchy trzask drzwi i ewidentnie wyczuwszy na odległość odurzającą, irytującą aurę Osamu, nie zaszczycając go nawet przelotnym, prędkim spojrzeniem.

Kąciki warg Dazai'a, jakby uformowane w przyklejonym, nieustannym, nie opuszczającym bladej twarzy nawet na chwilę uśmiechu, znów uniosły się nieznacznie wyżej. Mężczyzna bez słowa, jedynie z wyrażającą jego pewien niecny zamiar, niemą ekspresją, podszedł do Nakahary. Stanął tuż przy jego boku, w świetle promiennego słońca, padającego strumieniami na jego twarz spomiędzy krat. Oparł prawy łokieć na parapecie, musząc zgiąć się przy tym nieco. Jednakże nie uczynił tego, co jego towarzysz, nie przyglądał się malowniczemu krajobrazowi, ukształtowanemu za zamkniętym oknem, a zatrzymał przenikliwy wzrok na również pięknie wymodelowanym profilu Chuuyi.

- Zawrzyjmy umowę - przeszedł od razu do sedna sprawy, bez zupełnie zbędnych wstępów. Ton jego stanowczego, niezachwianego głosu nie brzmiał ani trochę pytająco, czy też jakoby propozycja. Dazai zwyczajnie stwierdzał, co zamierzają zrobić. - Ja nie powiem nikomu o tym, jak załatwiłeś się w łóżko - z premedytacją zrobił wymowną przerwę w swej wypowiedzi, by przez krótki moment móc rozkoszować się widokiem nerwowo napinającej się szczęki Chuuyi - a ty, w zamian za moją wielką łaskawość, powiesz mi, co cię łączy z Ozaki-sensei - przedstawił dogodne tylko i wyłącznie dla siebie warunki, przechylają głowę z wyczekiwaniem na odzew ze strony Nakahary, choć nader oczywistym było, iż jego opinia niezbyt się w całej kwestii liczyła.

Nakahara odwrócił głowę w stronę swojego współlokatora, a rozgorączkowana wściekłość, jaka nad nim zapanowała, zdawała się spowalniać jego ruchy. Błękitne, wciąż zmęczone po nieprzespanej nocy oczy przestały cieszyć się kojącym widokiem lasu, a ich lśniące płomieniem złości spojrzenie padło na przebiegły uśmiech, napełniający je tylko większym wyrazem irytacji. Perłowe zęby zazgrzytały niespokojnie, a policzki znów zostały nasycone najgłębszym odcieniem rumianej czerwieni.

- Brzmi niesprawiedliwie - zauważył Chuuya dość słusznie. - Może lepiej rozegramy to...tak...

Zamilkł niepewnie, a jego niedokończone słowa zawisły w powietrzu z pewnym niepokojem, pozostawione bez składnego wyjaśnienia, niczym niewiadoma nie do znalezienia.

Nakahara odstąpił jeden krok od parapetu i opuścił wątłe ramiona wzdłuż swojego ciała. Jego cała sylwetka odwróciła się w stronę Osamu. Wściekle migoczące oczy spoglądały na ciemnowłosego z nieustanną złością, która jednak w głębi zdawała się mieszać z jakąś inną nieusystematyzowaną emocją, tworząc niejednolity wyraz. Smukłe, krótkie nogi postawiły kolejny nieznaczny krok, ostrożny, a zarazem wciąż śmiały, tym razem jednak w stronę mężczyzny naprzeciw siebie.

Dazai bezproblemowo i w sposób nader prosty rozszyfrował jego następne działanie. Nie było jeszcze za późno na obronę, przeciwnatarcie, czy jakąkolwiek inną szybką reakcję, lecz Osamu świadomie nie wykorzystał tej okazji i ulegle zgodził się na takowe zagranie.

Jego usta zostały znów przyozdobione jednym z tych frywolnych, teatralnych uśmiechów, a następnie również zadziwiająco subtelnym pocałunkiem.

Chociaż nie, słowo pocałunek było zbyt wywyższające i niezbyt adekwatne w stosunku do owego łagodnego dotyku. Należało go raczej określić jako zwykłe, nieznaczące muśnięcie. Chuuya po prostu wzniósł się na palcach, by dosięgnąć twarzy Osamu, i na krótką, ulotną chwilę przywarł do jego warg. Ich usta zdały się idealnie dopełnić swymi kształtami, na moment nieplanowanie zatrzymując mężczyzn w tej pozycji. Lecz żaden z nich nie posunął się dalej, nie wykonał głębszego, namiętniejszego ruchu. Ten chwilowy kontakt pozostał płytki, nie posiadając w sobie żadnych konkretnych uczuć, jedynie martwą suchotę.

Oderwawszy się zaraz prędko od nieczułych warg Dazai'a, Chuuya teatralnie zamlaskał z jawnym obrzydzeniem i otarł niby to wielce skażone usta materiałem czarnej rękawiczki. Zajrzał prosto w ciemną otchłań oczu Osamu o obojętnym wyrazie, podczas gdy szafir, spowijający jego tęczówki, wyrażał dalszą wściekłość i pewnego rodzaju wstyd.

- Ty nie powiesz nikomu o...o tamtym, a ja o tym - postawił nieco nieskładnie swoje warunki, starając się utrzymać jak najpoważniejszy i groźny ton głosu.

Nie chcąc marnować czasu na więcej nonsensów, nie czekając na odpowiedź i myśląc, iż jego plan spokojnie się powiedzie bez zbędnych komplikacji, chciał wyminąć Dazai'a. Postawił pierwszy pewny krok i niefortunnie nie zdołał ujść już dalej, gwałtownie zatrzymany nader głośnym, kpiącym śmiechem, rozlegającym się tuż przy jego uchu i niemiłosiernie grającym na jego skołatanych nerwach.

- Chuuya, całowaliśmy się już przy całym szpitalu. Naprawdę myślisz, że taki wykręt coś da?

Chuuya cofnął z wolna wzniesioną nogę, jaka była już przygotowana do dalszego pokonywania drogi w stronę drzwi (przez które najpewniej chciał wyjść znów jedynie do łazienki) i zacisnął z nieznacznym zgrzytem zęby w poczuciu frustracji. Wbił rozjuszony wzrok w swoje czarne buty, pozbawione sznurówek ze względów bezpieczństwa, oraz rażąco jąsną podłogę, z nimi kontrastującą. Trwał w niemalże całkowitym bezruchu - jedynie jego pięści zaciskały się nerwowo, a klatka piersiowa unosiła się w niespokojnym oddechu.

Dazai ponownie przechylił głowę niby w pobłażliwym, a zarazem wyraźnie kpiącym geście i zachichotał melodyjnie. Zmrużył oczy w napadzie wesołości i drwiny, a jego gęste rzęsy rzuciły delikatne cienie na nieco zarumienione policzki.

- Jeju, naprawdę jesteś głu...

Owe nieprzyjemne słowa, wypływające wraz z nieustannie kpiąco rozchichotanych ust, które jeszcze przed chwilą były połączone z wargami Nakahary, zakończyły swój straceńczy lot w dość gwałtowny, nieprzewidziany sposób, prędzej, niż by ktokolwiek przypuszczał.

Chuuya doprawdy w istnym ułamku upływającej sekundy chwycił dłońmi kołnierz nieco pogniecionej, białej koszulki Osamu i z mocą zacisnął palce na jej materiale, przerywając całą uwłaczającą mu wypowiedź. Z niebywałym gwałtem przyparł ciemnowłosego do najbliższej ściany obok swojego łóżka, a ich zbliżone sylwetki stały się kontrastującą plamą na jej tle w stonowanych kolorach. 

Następne posunięcie Nakahary można było bezsprzecznie nazwać pocałunkiem.

Wyrobiłam się z rozdziałem w całkiem przyzwoitym czasie, pomimo nawału roboty, yay~

Moja klasa ma jakiś wrodzony zwyczaj wykrzykiwania "WEEEEEKEND!!!" po ostatniej lekcji w czwartki, więc już Wam wszystkim życzę: Miłego weekendu, kochani! 💕

Ale przykładajcie się jeszcze do pracy w piątki, ofc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro