23 - Brak odwrotu

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Pociąg furkotał i zgrzytał nieustannie niemiłosiernie, pędząc po stalowych szynach, raz po raz zanurzając się w nikle oświetlonych tunelach. Wnętrze wagonu ginęło niemalże w zupełnym mroku, sylwetki ciemniały, a smugi światła tylko na ułamek sekundy zatrzymywały się na twarzach, akurat w danym momencie wystawionych na bladożołtą jasność podkopowych reflektorów. Nawet wysoka postać towarzysza Nakahary zlewała się z pomroką, jakoby tonąc poza polem widzenia. Jedynym rozjaśnionym jaskrawo punktem stawała się wtenczas tablica elektroniczna, wyświetlająca nazwy pozostałych do przebycia stacji. Rudowłosy zawiesił na niej znużone spojrzenie, choć nazwy przystanków nie były mu zbytnio znane. Wprawdzie kojarzył poniektóre, pochodzące od nazw pobliskich ulic, czy atrakcji, jednakże w żadnym stopniu nie był w stanie wyobrazić sobie dzielnicy, w której stronę właśnie zmierzali. Nie dziwota, w końcu rzadko kiedy podróżował metrem, większość życia będąc odizolowanym i samotnym, przetrzymywanym w zamkniętym na cztery spusty domu.

A być może również było to spowodowane złą sławą tamtejszego okręgu; owa strefa mogła należeć do jednej z tych mniej znanych i jednocześnie szemranych, toteż Chuuya z pewnością nigdy się tam nie znalazł.

- A tak właściwie, gdzie jedziemy? - zdecydował się w końcu zapytać.

Koła zaogniły się nieco, sypiąc prędko ulatujące iskry i sycząc cierpiętniczo, gdy pojazd z lekka zwolnił. Wkrótce wyłonił się z murowanego przekopu, a naturalny, słoneczny blask znienacka poraził bławatkowe oczy, jakie zdążyły się już przyzwyczaić do wypełzającego zewsząd zaledwie sekundę temu cienia. Zamrugawszy kilka razy, Nakahara spojrzał wyczekująco na rozjaśnioną, muśniętą śnieżnobiałymi promieniami twarz Dazai'a o zgoła beznamiętnym wyrazie.

- Do... - Osamu zawiesił głos, przez następną sekundę zastanawiając się jeszcze wnikliwie, czy powinien w tym wypadku użyć sformułowania, jakie nasuwało mu się na myśl w pierwszej kolejności i jakie rzekomo było oczywiste. - Do mojej mamy.

Chuuya wzniósł brwi ku niebu, jakie nieustannie przewijało się nad ich głowami, a jego oczy błysnęły zaskoczeniem.

- Mamy? - powtórzył, przechylając głowę w geście zdumienia. Obrzydliwy kapelusz zsunął się nieco wzdłuż rudej kity. - Cholera, musi być nieźle ślepa, żeby chcieć cię w ogóle przyjąć - burknął pod nosem z lekkim rozbawieniem, a zarazem nutą pogardy, jaka w ich rozmowach między sobą zawsze gdzieś pobrzmiewała.

Lecz kąciki warg Dazai'a ni trochę nie drgnęły, nie ukazały nawet cienia uśmieszku pełnego wyrafinowanego cynizmu, tak dlań typowego. Pozostały w niezmiennej pozycji, wykrzywione w bliżej nieokreślonym wyrazie, jakoby odrętwiałe. Martwota wykwitła również w otchłani gorzkoczekoladowych oczu, sunących ociężale po migoczących, mijanych pospiesznie budowlach.

- Nie, tylko nieźle schlana - odparł niby to od niechcenia i z niezachwianą obojętnością, robiąc jednak wymowny nacisk na dwa ostatnie słowa, odtwarzając przy tym bezczelnie roześmiany ton Nakahary.

Rudowłosy zdał sobie sprawę z tego, że poczyna wkraczać w sferę delikatną, nieświadomie poruszywszy najwyraźniej niebezpieczny temat. Jednakowoż takowe domysły wcale nie powstrzymywały go od zachowania się jeszcze bardziej nieodpowiednio, nie odsunęły od pomysłu dopowiedzenia czegoś nieprzyzwoitego, wręcz przeciwnie - wzmożyło jego pragnienie kontynuacji. Rozbudziła się w nim anormalna, swego rodzaju sadystyczna chęć zirytowania nieskłonnego do rozmowy Osamu do granic możliwości i ujrzenia na jego skąpanej w alabastrowym świetle twarzy następst złości i bólu.

Lecz finalnie Nakahara ugryzł się w język, zobaczywszy, jak inercja, pożerająca ciemne tęczówki i rozszerzone, pomimo połyskującego za szybą słońca, smoliste źrenice, przeistacza się w czystą zgryzotę.

Znał to spojrzenie, albowiem zwykł niegdyś nader często widywać je w lustrzanym odbiciu, gdy pochłaniało jego własne chabrowe oczęta.

Dlatego właśnie okazał mu nieco zrozumienia - choć to, czy Dazai na nie zasługiwał, było kwestią wątpliwą - i przemilczał jego wypowiedź.

Pociąg hałaśliwie przebył kolejny pociemniały tunel, a następny zgrzyt wymęczonych, rdzewiejących kół zaalarmował o jego zatrzymaniu na kolejnej stacji. Lecz za pomazanymi oknami nieustannie unosiła się mroczna, hebanowa wręcz poświata, wszelakie charakterystyczne elementy przystanku, jakie momentalnie uświadamiałyby obeznanych w tym otoczeniu pasażerów, iż już czas wysiąść, były niewidoczne, rozmyte pod szarzyzną; jedynie sympatyczny, kobiecy głos, wypowiadający nazwę stacji, mógł ich o tym uświadomić. Reflektory - choć takowe określenie mogłoby się wydawać za mocne dla niewielkich, ledwo działających lamp - rzucały jedynie ostatki złotawego światła, będącego absolutnie niczym w porównaniu z jaskrawym, rażącym oświetleniem bardziej zmodernizowanych stacji.

Dazai, nie pofatygowawszy się nawet, by poinformować Nakaharę, iż są już na miejscu, ociężałym krokiem skierował się do rozsuniętych drzwi wagonu. Chuuya zaraz pognał za nim, krzycząc jeszcze, poirytowany.

Jedynie ich dwójka wysiadła na tej stacji. Właściwie, nie było w tym fakcie nic zadziwiającego - cały jej ,,wystrój" nie należał do zbytnio zachęcających. Zewsząd wypełzająca oćma, w niewielu miejscach przeszywana tylko nikłymi smugami światła, oraz kupki śmieci, pod pomroką układające się w zniekształcone, poczwarne cienie nadawały jej charakteru panującej grozy. Nietrudno było wywnioskować, iż zapewne cała pobliska okolica jest dość nieprzyjemna.

Cisza, jaka zawisła między mężczyznami, przerywana była tylko stukotem butów, obijających się mozolnie o ziemię, który roznosił się potężnym echem między rozległymi ścianami zabudowanej, opustoszałej stacji. Nierówne, z lekka wyszczerbione schody poprowadziły ich w dół do wyjścia. Lazurowe oczy Nakahary błądziły po plątaninach jaskrawych ścieżek sprayu na pochyłym suficie. Na jego usta cisnęło się zbyt wiele pytań, nie zadał jednak wciąż żadnego, wyczuwszy nieprzychylną, posępną aurę Osamu. Pozwalał się dalej bezwolnie prowadzić w zupełnie obcym mu kierunku - doskonale wiedział, iż może tego wkrótce pożałować, jednakowoż nie miał żadnego innego wyjścia. Po raz kolejny został postawiony w sytuacji, w której był zdany tylko i wyłącznie na Osamu.

Choć właściwie...Dazai raczej nie należał do zbytnio niebezpiecznych osobników. Mógł go najwyżej brutalnie zgwałcić - zważywszy na ich dziwną relację i to, co niemalże każdego dnia w wariatkowie zwykli ze sobą robić, Chuuya nie zdziwiłby się ni trochę, gdyby ciemnowłosy rzeczywiście miałby to w planach - a następnie zabić. Bądź też zrobić to wszystko w odwrotnej kolejności, któż wie, czego można spodziewać się po takim szaleńcu.

Owiał ich subtelny, bezgłośny wiatr, poruszając lekko połami ich płaszczy. W zasięgu wzroku znalazły się ulice, przytłoczone masywnymi domami, co rusz przepasane mniejszymi alejkami, usłanymi wysokimi, aczkolwiek obskurnymi kamienicami. Wszystko zdawało się być nieustannie pogrążone w grobowej ciszy, wręcz druzgocącej. Przywykły do jokohamskiego ruchu, hałasu pędzących po jezdni aut, jakie niefortunnie mógł słyszeć jedynie przez niedźwiękoszczelne okna, oraz widoku pokaźnych, barwnych budowli, jakie również mógł podziwiać tylko zza wypolerowanej szyby, obecne otoczenia wzbudzało w nim swego rodzaju niepokój oraz podejrzliwość. Nie spowolnił jednak kroku - w końcu musiał nadążyć za gnającym na swoich długich, tyczkowatych nogach Dazai'u - albowiem okolica była dlań także niebywale intrygująca. Rozglądał się nieustannie, marszcząc lekko brwi w zastanowieniu, choć zewsząd wyczołgiwała się tylko ponura szarość.

Ich milczenie w drodze ciągnęło się niemiłosiernie i z każdą mijająca powoli sekundą stawało się coraz to bardziej dotkliwe i uciążliwe, tworząc nieznośną mieszaninę z martwotą tutejszych uliczek. Chuuya przygryzł nerwowo wargę i zdecydował się je finalnie przerwać, kiedy ciekawość poczęła zżerać go od środka.

- Dlaczego akurat...tutaj? - zapytał niekonkretnie i nieco głupio, lecz ze brzmienia swoich słów zdał sobie sprawę o krótki moment za późno; nie mógł już pochwycić ich w locie.

Znów zapadła ta tak niechciana cisza, a Nakahara przeklął ją niewybrednie w duchu.

- Ponieważ... - melodyjny głos Osamu rozbrzmiał spokojnie po dłuższej chwili. - Nie przemyśleliśmy za dobrze celu ucieczki, nie sądzisz? Nie mamy wyjścia.

Choć w tej wypowiedzi zawarta była niepodważalna prawda o ich bezradności, to na ustach Dazai'a krążył szeroki uśmiech. Fałszywy, oczywiście. Bardzo fałszywy i sztuczny.

Jednakowoż Nakahara zmuszony był niechętnie przyznać mu rację. Ich plan wyjścia, sam w sobie dobrze przemyślany, nie określał jakiegokolwiek konkretnego celu. Cali w emocjach, pełni również obaw, czy w ogóle uda im się przedostać poza strzeżony teren szpitala, zupełnie zapomnieli zastanowić się, co, tak właściwie, poczną dalej. Nie przedyskutowali tego wspólnie, a Nakahara za bardzo polegał na niewiadomej propozycji Osamu - zachował się zbyt ufnie i teraz, gdy przemierzał pochmurną drogę, ta świadomość nieco mu doskwierała. Że też nie pomyślał, iż otoczenie jego towarzysza może być równie spaczone, jak to, z którego on sam się wywodził i do którego z pewnością powrócić nie mógł. Ta jego wcześniejsza pewność, że chce wyjść - wprawdzie tylko po to, by zakończyć swój żywot, lecz wciąż był to jakiś...w miarę zrozumiały powód - kiedy Nakahara jeszcze nie był aż tak pewny ucieczki, przyćmiła realne troski, albowiem wtenczas Chuuyi zaczęło wydawać się, iż Osamu, pełen zapału, musiał żyć w całkiem dobrym miejscu, ażeby pragnąć w nim znów zawitać.

Dopiero teraz dotarła do niego tak oczywista oczywistość - ktoś, kto wylądował w wariatkowie w stanie tragicznym i przez ciągnące się miesiące pobytu nie miał tam żadnych gości, nie mógł żyć w do końca zdrowej atmosferze.

Z jego ust wyciekło gorzkie, ociężałe westchnienie, wyrażające całkowitą rezygnację. Cóż, teraz ten niewątpliwy, klarowny fakt przestał mieć jakiekolwiek znaczenie. W końcu dotarli aż tutaj, odwrót byłby absolutnie bezsensowny, a dla pracowników szpitala, którym w przypadku szybszego powrotu musiałby wyjaśnić jego przyczynę, również nieuzasadniony. Mógł jedynie napędzać się myślą, że wszystko będzie lepsze od życia wśród pozamykanych szajbusów oraz od powrotu do zaborczego ojca.

- Poza tym... - głos Dazai'a ponownie przerwał falę ciszy, spływającej na nich, niczym niezbyt miłosierna łaska - ...tutaj łatwiej będzie się zabić.

Chuuya prychnął jedynie z wymowną pogardą na te słowa. Doprawdy, że też ten narwaniec miał jeszcze chęć żartować w ich sytuacji.

Skręcili w boczną aleję, a uporczywy wiatr przestał brutalnie smagać ich po twarzach. Wzdłuż nierówno wybrukowanej drogi i chodników o wręcz falowanych płytkach rozciągały się rzędy masywnych, potężnie zbudowanych domów o przysadzistych dachach. Wśród nich właściwie tylko jeden przyciągał szczególną uwagę, choć niepostrzeżenie wychylał się niepewnie spośród reszty. Był na pierwszy rzut oka o wiele mniejszy, a opasany jeszcze olbrzymimi, wysokimi budowlami, zdawał się być jedynie malutką klitką. Jego barwa także jasno się wyróżniała - pozostałości po wypłowiałej farbie o kolorze ciepłej pomarańczy wśród szarzyzny sąsiednich domów dla nieprzywykłych do takiego kontrastu oczu były rażąco jaskrawe.

Osamu stąpał żwawo dokładnie w jego stronę, choć z lekka też powłóczał nogami, jakby tylko tak mógł ostatecznie ukazać swą kolosalną awersję. Stroma ścieżyna gładko przechodziła do zardzewiałej, skrzeczącej przy najdrobniejszych drganiach powietrza furtki, otwierającej wrota do wyschłego terenu, niegdyś zapewne chociaż w małym stopniu przypominającego zadbany ogród. Minęli stare auto, wyglądające jak z co najmniej czasów przedpotopowych, oberwane z zielonej farby i przekrzywione nienaturalnie na wyboistej drodze. Niedbały kopniak ze strony Osamu sprawił, że furtka ze zgrzytem i krzykiem stanęła otworem, wpuszczając ich na zewsząd zarośnięte podwórko. Ostrożnie stawiali kroki wzdłuż kamienistej ścieżki, by nie potknąć lub nie zaplątać w wypełzające spod ziemi, skręcone i jakby złośliwie sięgające do łydek chwasty. Ledwo trzymający się na drewnianych kolumienkach ganek powitał ich niepokojącą aurą i przeciągłym zgrzytem, wyczuwając nacisk stóp na swych niestabilnych schodkach. Nakahara próbował dojrzeć choćby fragment wnętrza domu, lecz zastygły na szybach brud skutecznie mu to uniemożliwiał. Mężczyzna mógł się jedynie domyślać, jak wygląda, patrząc również na jego jawne zaniedbanie z zewnątrz.

Dazai z mocą i bez najmniejszego zawahania pochwycił klamkę, jak gdyby wiedział, iż drzwi z pewnością nie będą stawiać oporu. Raptem uchylił je, a przez ciasną szparkę subtelnie i z wolna już wyciekł pierwszy pokład śnieżnobiało-popielatego dymu. Nozdrza momentalnie drażnił zapach tytoniu, mieszającego się z wonią...poziomki?

Chuuya odkaszlnął, przysłoniwszy usta urękawiczoną dłonią, kiedy nieprzyjemna mgła buchnęła im z siłą w twarze. Niekontrolowane łzy zapiekły pod powiekami, szkląc się przy bławatkowych tęczówkach.

- Co jest, kurwa...? - Wydobył z zaatakowanego gardła niewyraźny pomruk, opuszczając głowę, i chowając dotkliwie szczypiące oczy pod rondem kapelusza.

Osamu nie odpowiedział. Ze ściągniętą, wręcz zmarszczoną przy każdej najdrobniejszej rysie twarzą wkroczył do domu i zanurzył się dalej w dym. Nakahara ponownie krzyknął za nim, rozjuszony, lecz zaraz poszedł w jego ślady. Nie miał wyjścia, nieustannie był od niego pod wieloma względami zależny i w najbliższym czasie nie zanosiło się na zmiany w tej kwestii, toteż mógł jedynie machnąć ręką w próbie odgonienia potężnych kłębów dymu i podążyć za nim.

- Dazai, co tu się...?

Nie zdołał dokończyć wypowiedzi, ponieważ jego słaby głos doszczętnie się załamał. Postać Dazai'a na chwilę zniknęła z pola widzenia załzawionych oczu, skręciwszy do jakiegoś pomieszczenia. Rudowłosy na ślepo pospieszył za nim, tym samym niefortunnie, aczkolwiek bezwiednie popełniając bolesny błąd. Usta ponownie przejął kaszel, kiedy w rozpostarte przy ciężkim oddechu płuca wdarły się kolejne, wielkie pokłady gazu.

Tutaj wszystko już kryło się we mgle, szarzyzna jej grubej zasłony przysłaniała nawet wszelakie kontury. Gęsty dym unosił się nieprzerwanie we wszystkich kątach, ograniczając, ba!, zabierając całą widoczność - choć i bez tego zwyczajnie raził w wytrzeszczone oczy, pozbawiając ich możności uważnego zaobserwowania czegokolwiek. Nakahara nawet nie spostrzegł, kiedy Dazai, którego wcześniej tak bardzo próbował upilnować, znów gdzieś się rozpłynął i począł po omacku, aczkolwiek pewnie brnąć przez kłęby, jak gdyby doskonale odnajdując się w tym pokoju bez żadnych wskazówek.

Do znienacka wyczulonych uszu dotarł tylko charakterystyczny odgłos przekręcanej z oporem klamki i z impetem otwieranego okna. Uczucie zimna na skórze ogarnęło Chuuyę wręcz natychmiastowo, choć jeszcze kilkanaście sekund temu mężczyzna znajdował się na świeżym powietrzu - zdążył się spocić jednak, z nerwów i w niematerialnym uścisku nieznośnego dymu o przedziwnym zapachu.

Zasłona z wolna rozpraszała się i opadała, ukazując nieco elementów pomieszczenia, począwszy od pobladłych ścian, miejscami pokrytych niezidentyfikowanymi, pożółkłymi plamami, poprzez pierwsze półki, w większości puste i zakurzone, brudny blat i poszarzałą, niegdyś białą lodówkę, zakończywszy na niewielkim, drewnianym stole i krzesłach oraz zbrązowiałych kafelkach podłogi. Chuuya mógł stwierdzić, iż są w kuchni - wywnioskował to tylko, lustrując wzrokiem wyposażenie, albowiem cały tutejszy wystrój nijak miał się do jego wizji pomieszczenia o ciepłej w każdym aspekcie architekturze, wiecznie zadbanym i wysprzątanym. W zgoła innych okolicznościach już zacząłby niekończący się, krytyczny wywód. Teraz jednakowoż nie był w stanie należycie długo zajmować się urządzeniem wnętrza - wciąż okropnym - albowiem jego spojrzenie hipnotyzująco przykuła postać w środku tego całego paskudztwa.

Nietrudno było zgadnąć, że to właśnie ona emitowała cały ten chaotyczny dym, w dodatku będąc wobec swoich czynów całkowicie beztroska. W cherlawych, wychudzonych dłoniach o długich, kościstych palcach ściskała połyskującego w teraz już odsłoniętym blasku słońca Vogue'a. Zaciągała się nim doprawdy głęboko, przymykała na moment przekrwione, wybałuszone nienaturalnie oczęta, lecz nim zdążyła wypuścić rozpływającą się mgiełkę spomiędzy warg, już ponownie brała do ust jego końcówkę. Powtarzała takowy ruch nieprzerwanie, nieustannie, w równym rytmie, jakby miała przemyślany każdy wydech, choć w rzeczywistości wyraźnie po prostu nie mogła wytrzymać bez ciągłego czucia nowych pokładów dymu w gardle. Rozpylała wszędzie soczyście owocowy zapach, tym razem jednak dość prędko słabnący, mieszający się z wpadającym przez okno powietrzem. Zgarbionymi plecami opierała się markotnie o lodówkę, usadowiona na plastikowym krześle, a burza włosów, skołtuniona i rozproszona we wszelakie możliwe strony, o odcieniu łudząco podobnym do kasztanowej czupryny Osamu, tworzyła kontrast na tle jasnej powierzchni. Gruby, łaciaty szlafrok zwisał wątle z jej ramion, a jego materiał, niestarannie zawiązany w pasie, rozchodził się szeroko przy dekolcie, lekko odsłaniając obfity biust. Długie, smukłe nogi, o kolanach widocznie potłuczonych, siniejących, zmieniających barwę na purpurową, ułożyła niedbale wysoko na kuchennym stole. Wokół niego, na podłodze, w ciasnych przerwach między śliskimi kafelkami leżało już pełno klasycznych niedopałków, niektóre tliły się nawet ogniście. Nakahara szczerze wolał ich dokładnie nie przeliczać - zresztą, byłoby to zadaniem doprawdy monotonnym i długim - i nie wiedzieć, ile czasu ta kobieta spędziła w tej pozycji, wśród duszących kłębów dymu.

- Osamu - odezwała się nagle z lekka ochrypłym głosem, a mgiełka o odurzającym zapachu poziomki chaotycznie wypełzła z jej ust, wykrzywionych w niejednoznacznym uśmiechu. Para ciemnych, roziskrzonych oczu o rozszerzonych źrenicach zatrzymała się na postaci Dazai'a, stale trwającego w bezruchu przy otwartym oknie i niewykazującego dotychczas żadnych konkretnych emocji, jakie można by jasno określić. Mężczyzna stał tylko obojętnie, na wpół wsparty o zabrudzony blat za sobą; jedynie jego włosy kołysane były subtelnym powiewem wiatru. - Wiedziałam, że wrócisz. Jesteś dokładnie taki, jak twój ojciec.

Na twarz Dazai'a momentalnie wkroczył szpetny grymas, a gorzkoczekoladowe oczy błysnęły irytacją pod nieprzychylnie zmarszczonymi brwiami, gdy mężczyzna wyczuł kąśliwą nutę jawnej pogardy w jej ostatnich słowach. Oczywiście, jak zwykle, gdy się tu zjawiał, ta kobieta od razu musiała ostentacyjnie wykazywać tak klarowną niechęć wobec niego. Nie zamierzał być jej dłużny i powstrzymywać się ze swoją własną zjadliwością, która już po tak przyjemnym wstępie dawała o sobie donośnie znać. Wręcz przeciwnie, uległ jej z niewypowiedzianą rozkoszą.

- On też chciał się przez ciebie zabić?

Uśmiech spłynął momentalnie z jej warg, jakby niezauważenie, w ułamku mijającej sekundy. Zęby zazgrzytały groźnie o twardą powierzchnię końcówki elektronicznego papierosa; ciemnowłosa zaciągnęła się ponownie.

- Zamknij ryj - burknęła nieprzyjaźnie, pospiesznie wypluwając kolejną falę dymu. - Nie lubię, kiedy pierdolisz głupoty.

Między nimi ponownie zapadła chwilowa cisza, jedynie ciężkie oddechy kobiety, wydające mgłę, były rytmicznie słyszalne. Spojrzenie lekko przekrwionych oczu powlokło się w stronę Nakahary, wciąż stojącego w przejściu. Gdy kobieta odwróciła się do niego, Chuuya mógł spostrzec jej nienaturalnie zapadnięte, wydatne poliki oraz cienie, snujące się wokół jej powiek. Ponownie zanurzyła Vogue'a w ustach, a jej twarz zdała się wyszczuplić jeszcze bardziej przy potężnym wdechu. Zerkając na rudowłosego, po sekundzie rozchyliła wargi i pozwoliła, by poziomkowy dym wypełzł spomiędzy nich powoli.

- To facet, czy baba? - zapytała znienacka, marszcząc przy tym brwi w geście niepojęcia. Skinęła bezczelnie głową w stronę Nakahary, choć zwracała się jasno do Osamu.

Jej słowa natychmiastowo wyrwały Chuuyę ze swego rodzaju letargu i rozważań odnośnie tego, co tak właściwie właśnie tutaj zachodzi. W jednej chwili jego twarz zapłonęła w przypływie wściekłości, bławatkowe oczy rozbłysły poirytowaniem, na policzkach wykwitł także niepowstrzymany rumieniec wstydu. Na jego usta już poczęły cisnąć się prędkie wyjaśnienia, przeplatane niewybrednymi wulgaryzmami, jednak zatrzymało je lekceważące machnięcie chudą ręką.

- W sumie nieważne - dodała niespodziewanie kobieta, wzruszywszy niedbale cherlawymi ramionami. - Nie interesuje mnie twoja orientacja, Osamu, pierdol się z kim chcesz. Poza tym... - zwróciła się jeszcze do Nakahary - ...masz całkiem ładny kapelusz, koleżanko...czy tam kolego, jeden chuj.

Tym razem Chuuya ograniczył wyraz swojego nieustannego gniewu do grymaśnego wydymania policzków, donośnego prychnięcia oraz zaciśnięcia urękawiczonych pięści.

W końcu nie wypadało rzucać się ze wzburzeniem na damę, która przynajmniej miała dobry gust.

Przez moment jednak miał chęć rozprawić się z drugą, zdecydowanie bardziej działającą na nerwy osobą w pomieszczeniu, gdy między czteroma ścianami potoczył się tak dobrze mu znany, a jednocześnie wciąż miażdżący uszy chichot.

- Cieszę się, że jesteś tak otwarta, mamo, bo właśnie mamy zamiar zająć twoją sypialnię - zawiadomił bezceremonialnie Dazai, uśmiechając się przy tym, jak gdyby rozmawiał z nią o najbardziej niewinnej rzeczy na świecie, a nie dodawał właśnie naturalny, jednoznaczny podtekst seksualny do swej wypowiedzi.

Jego matka sama w sobie jednak nie była ni trochę zaskoczona niepokojącą konstrukcją jego zdania, czy tym, co dokładniej zamierzał, a jedynie samymi motywami działań.

- Oho, a cóż to się stało? - przekrzywiła znów głowę, spoglądając nań z udawaną troską, a rzeczywistą kąśliwością. - Dlaczego nagle zdecydowałeś się opuścić tę swoją cudną dzielnicę i odwiedzić mamusię z chłopakiem? - uśmiechnęła się kpiąco.

Nakahara tupnął nogą w przypływie kolejnej niesłabnącej fali gniewu, a czarny but na delikatnym obcasie - jaki w wariatkowie uznawany był za niebezpieczny - stuknął donośnie o kuchenne kafelki. Pragnął już pospieszyć z jasnymi wyjaśnieniami - w końcu z Dazai'em nie łączyło go nic, a nic, absolutnie nic - i skrytykować tupet oraz śmiałość ciemnowłosej, lecz Osamu go wyprzedził, odpowiadając na ironiczne zapytanie swojej matki, w ogóle nie skupiając się jednak na tym najbardziej oburzającym jego aspekcie.

- Odebrali mi mieszkanie, kiedy byłem w psychiatryku - przyznał, chowając w tych słowach oczywisty przekaz, iż znalazł się tu tylko dlatego, że nie miał gdzie indziej się udać. Nie zaserwował jej żadnego przymilnego kłamstwa i nie odczuwał z tego powodu jakichkolwiek wyrzutów sumienia, wręcz przeciwnie - z ogromną przyjemnością robił wymowny nacisk na każdą pojedynczą sylabę i podkreślał najprawdziwsze znaczenie swej wypowiedzi, byleby tylko nie zrozumiała go źle.

I, pomimo panującej między nimi wiecznej nieczułości, w tej kwestii akurat doskonale pojmowała jego zachowanie. Pod względem ostentacyjnego wyrażania niewątpliwej abominacji byli doprawdy podobni, choć również z powodu tej nieznośnej niechęci wobec siebie równie ostentacyjnie starali się tego nie zauważać. W obecnej chwili odpowiadały jej jego odzywki, albowiem sama zamierzała grać w podobny sposób.

Spojrzała nań, niby to wielce zaskoczona, jeszcze bardziej wybałuszając gorzkoczekoladowe oczy, o barwie niemalże identycznej, jak jego.

- Byłeś w psychiatryku? Ooo, i jak? - zapytała, sztucznie zaciekawiona i zdumiona, lecz nieskrycie nieprzejęta. - Oszalałeś jeszcze bardziej, co? - wybuchła czysto radosnym, perlistym śmiechem.

Westchnąwszy z rozbawieniem, dorównującym jej teatralnemu umileniu, skinął głową w potwierdzającym geście i pozwolił, by na jego twarzy z gracją wyrysował się frywolny, a zarazem pełen zadowolonej złośliwości półuśmiech.

- Mhm, do tego stopnia, że właśnie stamtąd nawialiśmy.

Znów umilkli oboje zgodnie, jak gdyby na zawołanie. Matka ponownie ściągnęła kształtne brwi, a wyraz jej błyskającego uciechą wzroku przeistoczył się w lekką nieprzychylność. Zaciągnęła się znów z nieustanną lubością, cmokając przy tym z kontrastującą z tą rozkoszą dezaprobatą i wydymając usta, tworząc artystyczne kółka z bladego dymu.

- W tym momencie powinnam kazać ci wypierdalać z mojego domu - stwierdziła nagle, zezując na swoje wydmuchiwane dzieła.

- Nie jest tylko twój - spostrzegł Dazai. Z premedytacją posłużył się tonem na pozór zupełnie obojętnym, bez grama realnego zainteresowania, byleby tylko nieco wyprowadzić ją z równowagi.

W końcu, jeśli chodziło o nią, rzekomo tylko to bezsprzecznie mu wychodziło.

- Owszem, jest - odparowała, powagą w głosie podkreślając absolutną niepodważalność swego twierdzenia. Z wolna podniosła się z szurającego krzesła, choć blask w jej atramentowych tęczówkach mógł dotkliwie przeszyć swym wrogim ostrzem wszystkich wokół z zabójczą prędkością. Nawdychała się jeszcze więcej rozkosznej poziomki i zaraz wypuściła ją z impetem, celując w syna oskarżycielsko palcem i patrząc nań z góry - była bowiem o kilka centymetrów od niego wyższa; to właśnie dzięki genom z jej strony Osamu mógł poszczycić się swym wzrostem. - Twój tatulek to zwykły chuj, który nic, tylko by dupczył, a ty jesteś jebanym popaprańcem. Ten dom stoi jeszcze tylko dzięki mnie!

Cały komizm jej rozgorączkowanej wypowiedzi polegał na tym, iż, wyzywając swą rodzinę - której, swoją drogą, sama szczerze nigdy takim mianem by nie okrzyknęła - i nadając sobie tytuł jedynego prawowitego właściciela niewielkiego domku, sama wyglądała, jak zwykła nieprzyzwoita ćpunka. Patrzyła na Dazai'a tymi wycieńczonymi oczętami spod posiniałych powiek i chwiała się ciągle na cherlawych nogach. Dłonią, ściskającą Vogue'a, o bladej skórze, pokrytej drobniutkimi, karmazynowymi plamkami, jakby po wbijanych zapalczywie igłach, ledwo już trafiała do ust, gdy głowa kiwała się niekontrolowanie wraz z tułowiem. Wydmuchiwała niewielkie kłębki dymu, szybko i mętnie, w zgodzie jedynie z zupełnie arytmicznym oddechem. Od upadku na chłodne kafelki powstrzymał ją w porę zabrudzony zaschłymi już, różnokolorowymi plamami blat, o jaki się oparła. Stabilizując rękę na jego powierzchni, z ulgą i niewypowiedzianą lubością zaciągnęła się potężnie, ponownie zerkając na Osamu spod stale zmarszczonych brwi.

- Przyszedłeś po pieniądze, prawda? - Jej ochrypły głos z lekka złagodniał, a z twarzy powoli spłynął niesympatyczny grymas. - A może po...coś innego? - podkreśliła wymownie, chichocząc znienacka filuternie i trzepocząc długimi rzęsami w zalotnym geście. Dazai zignorował w pełni ten fałszywie poweselały ton i samą odrażającą aluzję, pomimo tego, iż aż nadto dokładnie ją rozumiał. Kobieta pozostała na to obojętna, znów skupiając całe swe zainteresowanie na elektronicznym papierosie. - Cóż, i tak nic już nie mam. Mógłbyś, właściwie, skontaktować się z ojcem, ale... - zamilkła na krótką chwilę, w tym czasie jeszcze raz rozkoszując się ulotnym smakiem poziomki na języku, by zaraz buchnąć gazem wprost w twarz swojego syna, jednocześnie zanosząc się nagłym, specyficznym śmiechem, jakby w najmniej odpowiednim momencie przypomniała sobie doprawdy wyborny dowcip, a zarazem brutalnie z kogoś szydziła. - Ha! Przecież ta szmata ma na ciebie wyjebane!

Na przestrzeni lat Dazai zdołał całkowicie przywyknąć do takowej świadomości, toteż reakcję na takie słowa, częstokroć bezwstydnie doń kierowane, doprowadził do perfekcji, nieskazitelnej, mrożącej beznamiętności. Zachował kamienny wyraz twarzy, pod żadnym pozorem nie pozwalając mu się pokruszyć i runąć okrutnie, i prychnął jedynie z czystym, natychmiast słyszalnym i odczuwalnym rozbawieniem, powierzchownie naturalnym. Rozweselił go tak jeden zwyczajnie niby to mało znaczący szczegół w jej wypowiedzi, na którym skupił całą swą uwagę, albowiem tylko on był dlań mało bolesny. Musiał kurczowo trzymać się tej drobnostki, by się już doszczętnie nie załamać, bez względu na cenę, w tym przypadku będącą zdławionymi zupełnie uczuciami, których w końcu wcale nie powinien mieć. Słowo szmata rozbrzmiewało w jego głowie, z premedytacją zagłuszając realny, znaczący przekaz, przynajmniej w taki sposób zmieniając wewnętrzne łzy głębokiej rozpaczy w łzy śmiechu.

Doprawdy, że też nazwała ojca szmatą, nie odczuwając najmniejszej refleksji w tej sprawie. Ta ironia pozwoliła mu na utrzymanie rozjaśniającej twarz wesołości.

Nie dopuścił, by frywolny, a zarazem cyniczny uśmieszek pobladł na jego ustach ani na moment. Utrwalał tę niepodważalnie pewną siebie i równocześnie sztucznie beztroską, nieprzejętą postawę. Niedbałym, niefrasobliwym gestem zatopił dłoń w kieszeni trencza, bezproblemowo natrafiając zaraz na zgięte, zmiażdżone, papierowe opakowanie. Na próżno łudził się, iż w tak krytycznej sytuacji nie będzie zmuszony sięgnąć po radykalne środki. Niefortunnie, znajomość spaczonego charakteru i typowego postępowania matki znienacka mu się przydała, mógł z łatwością ją teraz wykorzystać. W końcu wiedział, jak ją przekonać. Do wszystkiego.

- A co powiesz...na to? - Po raz ostatni ścisnął pudełko nerwowo w odrętwiałych, kościstych palcach i wydobył je spomiędzy atłasowego materiału.

Wielkie, ciemne ślepia, o mocno rozszerzonych, bezdennych źrenicach momentalnie rozbłysły zaognionymi iskierkami, a spierzchnięte wargi, nieustannie spowite subtelną mgiełką o intensywnym zapachu owoców, rozciągnęły się w naturalnym, choć nieludzko szerokim uśmiechu.

Sina dłoń wnet bez wahania pochwyciła opakowanie psychotropów, nie czekając na jakiekolwiek dalsze instrukcje. Kobieta posunęła wprawionym spojrzeniem wzdłuż smolistych liter na poszarzałym papierze przodu opakowania. Obracawszy je w długich, chudych palcach, zapoznawała się ze wszystkimi szczegółami na nim wyrytymi, skomplikowanymi nazwami chemicznych substancji, w jakich w ciągu ostatnich kilkunastu lat zdążyła się samodzielnie obeznać.

- A dobre to? - zapytała jeszcze, niby od niechcenia, zarazem jakby też dla zarzucenia synowi tego, że sam je zapewne brał.

Osamu uśmiechnął się do niej czarująco, mrużąc oczy, okalane atramentowymi, długimi rzęsami.

- Oczywiście, w potrójnej dawce będziesz już widziała jednorożce i słyszała kolory - zapewnił.

- Hm... - Jej wzrok ponownie powiódł wzdłuż drobnego druku, uważne oczy dokładnie studiowały informacje spod ściągniętych brwi. Jakoby finalnie usatysfakcjonowana, ostrożnie wsunęła pudełko do kieszeni zmiętego szlafroka, uśmiechając się nieustannie pod nosem. - Zobaczę, co da się zrobić, jeśli chodzi o pieniądze - powiedziała tonem zupełnie odmiennym od tego jadowitego, jakim zwykła się posługiwać w zwyczajowych rozmowach z nim. - Na razie możecie zająć moja sypialnię, jeśli tak bardzo chce się wam pierdolić.

Na te bezczelne słowa Nakaharę znów zmroziło, choć jego krew zawrzała gorąco w pulsujących żyłach. Jego usta rozwarły się stanowczo, chcąc wypuścić dynamiczny potok słów, prostujących następną dziwną kwestię - w końcu wcale nie zamierzał oddawać się z Dazai'em żadnym wyuzdanym uciechom cielesnym, tym bardziej w tak obskurnym miejscu - lecz wtem mężczyzna został pozbawiony tchu. Osamu doskoczył do niego, z tym swoim wiecznie fałszywym i zawsze beztroskim, wesolutkim uśmieszkiem, i obdarzył go hojnie silnym kuksańcem w bok. Pierwsze litery, składające się na wypowiedź, pełną irytacji, czystej złości i rozgorączkowania, zmieszały się z piskliwym jękiem bólu.

- Dzięki, mamo - odpowiedział tylko wymijająco Osamu na odchodne, Chuuyi nie dopuszczając w najmniejszym stopniu do głosu, i zaraz ciągnąc go na korytarz.

W wąskim holu dym zdążył już z lekka opaść, odsłaniając obmierzłą scenerię zapuszczonego domu. Pleśń i grzyb wyrastały niemalże zewsząd, pnąc się po niegdyś białych, teraz opasanych nieprzyjemną szarzyzną ścianach coraz to wyżej, sięgając prawie pękającego, kruchego sufitu. Szmer odpadającego tynku słyszalny był nieustannie, wzmożony przy każdym kroku. Zanik mglistej zasłony pozwalał dojrzeć dalszą część wnętrza - skromny, aczkolwiek równie szkaradny salon. Przez ciemnopopielate zasłony, szczelnie przykrywające zabrudzone, opływające w zastygłe krople zjawisk pogodowych szyby, przebijały się jedynie znikome promienie słońca, będące praktycznie jedynym oświetleniem w pomieszczeniu. Przed obdrapaną kanapą o wgniecionych siedziskach, wskazujących na to, że ktoś często ciężko na niej spoczywał, na niskiej, rozsypującej się komodzie stał niewielki telewizor. Szumiał szalenie, gdy przez ekran raz za razem przewijały się drgające, skoczne pasma w odcieniach szarości; od patrzenia na nie można by dostać ataku epilepsji. Szklane butelki, porozrzucane wszędzie, toczyły się ze stukotem samoistnie po brudnej, niestabilnej wykładzinie. Wszystko tutaj tonęło w pewnej dziwnej posępności, jaką odczuwało się od samego patrzenia.

Spoglądając na otoczenie ze względną obojętnością, rudowłosy został znienacka również ogarnięty tą nieznośną żałością. Gniew uleciał gdzieś hen daleko, gdy pojawiła się nagła, rzeczywista świadomość swojego położenia. Zastąpiło go tylko zaskoczenie, zwykłe zdumienie tym, jak ponownie niefortunnie potoczyły się ich losy, oraz...empatia. Zerknął kątem bławatkowego, połyskującego w półmroku oka na Osamu, stale niewzruszonego. Nie mógł wyczytać absolutnie nic z jego twarzy, chyba po raz pierwszy widział ją w tak ściągniętej, nieruchomej kompozycji. Przyswajanie wydarzeń sprzed chwili - z wyjątkiem fragmentów okropnie mu uwłaczających, które dobrze rozumiał, i które wciąż pozostawiały po sobie poirytowanie - finalnie sprowadzało jego uczucia jedynie do zwykłej, choć dlań w takiej intensywności niespotykanej troski.

Znalazł się w kolejnym domu wariatów w swoim życiu, tym razem ze strony Osamu, a jedyne, co robił, to się o niego niemądrze martwił.

Wspinając się po skrzeczących schodach, pospieszany przez kroki pchającego go przed sobą i depczącego mu po piętach Dazai'a, Chuuya odwrócił się znienacka. Dziwnie nierównomierny, ciepły oddech Osamu przewinął się przez jego kark, aż do szczęki. Ich twarze znalazły się na równym poziomie, a nosy stykały się prawie.

- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - warknął z wyrzutem, choć nie tak wściekle, jak chciał. Jego głos mimowolnie złagodniał, zła nuta została automatycznie wyparta przez strapienie.

Ciemnowłosy w dalszym ciągu się nie odezwał, jego beznamiętny wyraz twarzy także nie uległ jakiejkolwiek zmianie. Bez cienia najmniejszych emocji zmniejszył ostatecznie dystans między nimi i przycisnął swoje usta do spierzchniętych warg rudowłosego. Wyczuwszy ich mocny nacisk, Nakahara w porę podwinął nogę i odskoczył od niego na kolejny chwiejny stopień. Zmarszczył znów posępnie brwi, pozwalając poirytowaniu i złości powrotnie wtargnąć w chabrowe tęczówki.

- Nie próbuj się wymigać! - syknął groźnie, zgrzytając śnieżnobiałymi zębami. - Nie zamierzam spełniać oczekiwań twojej matuli!

Osamu odpowiedział mu wymijająco zgoła rozbawionym, pełnym wesołości prychnięciem, potrafiącym jednocześnie kryć tysiące innych, nieodgadnionych ekspresji. Wzniósł nań przenikliwy wzrok gorzkoczekoladowych oczu i pokręcił głową z rezygnacją.

- A czy gdybym ci powiedział, dalej chciałbyś ze mną uciec? - zadał kluczowe pytanie, w tej sytuacji także retoryczne. Nie oczekiwał odpowiedzi i dosadnie dał to Nakaharze do zrozumienia, omijając go na schodach i bez dalszych słów wchodząc wyżej.

Szczęka Nakahary o naturalnie zaostrzonym zarysie napięła się jeszcze bardziej widocznie. Mężczyznę znów ogarnęła frustracja, wymieszana okropnie z poczuciem bezradności wobec oczywistych racji Osamu.

Rozmyślania doprowadziły go tylko do zrozumienia niepodważalnego faktu - na rozważania było już zdecydowanie za późno. Z sytuacji, w jakiej wspólnie się znaleźli, nie było odwrotu. Rudowłosy mógł tylko, niczym potulny pies, poczłapać za Dazai'em do sypialni i samemu przekonać się, co się wydarzy.

Wybaczcie, moi drodzy, że rozdziału nie było wczoraj, ale byłam zbyt zajęta z przyjaciółką grą w "pijanych bokserów", jaka miała rozstrzygnąć, która z nas będzie dog for life, hehe

Yup, 3 sezon BSD wszedł nam zdecydowanie za mocno <3

I...przegrałam :)) NIE MOJA WINA, ŻE MOJE KLAWISZE BYŁY UŁOMNE OK

Potem przy oglądaniu 3 odcinka musiałam siedzieć na takiej dużej piłce do ćwiczeń (no bo fotel nie dla psa, lol) i dzięki temu przynajmniej odkryłam, że przy skakaniu na niej świetnie rozładowuje się atak fangirlu, polecam

Lecz i tak nie warto grać w bijatyki na laptopie o swoją godność, pamiętajcie, dzieciaki XD

Ale omg, rly, ten odcinek był taki intensive, ryczałam, darłam się i miałam atak epilepsji jednocześnie, kyaaa

❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro