24 - Ogień i lód

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wraz z wejściem na kilka kolejnych stopni jazgoczących schodów, subtelne snopy światła zaczynały powoli oświetlać im drogę. Wyczołgiwały się leniwie przez duże, tylne okno domu, przysłonięte tylko krótkimi, ozdobnymi firanami, które jednak już pewien czas temu straciły swój elegancki odcień bieli i sprężystość, teraz zwisając wątle z pordzewiałego karnisza, zbrukane przez upływający nieznośnie czas. Blask pozwalał dojrzeć kilka drzwi między czterema ścianami, pełniącymi funkcję skromnego przejścia, lecz także umożliwiał zaobserwowanie unoszącego się wszędzie kurzu, tworzącego ospale fruwający wir. Nakahara zmarszczył nos, po raz kolejny, odkąd się tu znalazł odczuwając nie do końca przyjemny zapach i swędzenie w czułych nozdrzach.

Cała konstrukcja domu zdawała się niestabilnie, niepokojąco drżeć, gdy stąpali wzdłuż skrzeczących, cienkich desek, miejscami wyginających się straszliwie pod ich ciężarem i opadających z sił. Dazai jednak kroczył po nich pewnie, bez obawy, iż cokolwiek zawali się znienacka pod jego wysoką posturą. Jako dziecko biegał po nich żywo, ignorując wszelakie jęki marnego drewna, będąc zbyt beztroskim, by uważać je za irytujące. Teraz to stękanie, wciąż niezmienne, utrzymujące się w tym samym rytmie i nasileniu przez lata, dokładnie takie, jak je zapamiętał, gdy ostatni raz tutaj był, pakując rzeczy w rozgorączkowaniu, spragniony ucieczki z tak podłego miejsca, przywoływało masę wspomnień, począwszy od rozmytych urywków wczesnego dzieciństwa, bez zmartwień i okrutnej świadomości panujących w jego domów realiów, do sukcesywnego wypaczenia, zakończywszy na podjęciu zdecydowanie zbyt późnej decyzji o opuszczeniu tego nędznego domu. Wtenczas nie sądził, że kiedykolwiek będzie w stanie tu powrócić, ponadto w takiej desperacji.

Nakahara podążył za nim niespiesznie, stawiając lekkie, aczkolwiek pełne kroki, by nie wywierać zbyt dużego nacisku na coraz to bujniej wygiętą podłogę. W tej chwili mógł jedynie pożałować włożenia butów na obcasie, przez które jego próby utrzymania desek w linii prostej i tak były daremne. Ich donośny stukot mieszał się z nieustannym chrzęstem podłoża, robiąc dodatkowy, drażniący hałas. Chuuya bez przeszkód zdołał dotrzeć jednak do Osamu, który zdążył już otworzyć potężne, mahoniowe drzwi, wylakierowane, schludnym wyglądem całkowicie niedopasowane do reszty zapyziałego domu.

Przeszli obaj przez wysoko wzniesiony, drewniany, stabilny próg. Podłoga w jednej chwili przestała podrygiwać żałośnie i charczeć łamliwie pod ich stopami, z wątłych desek przeistaczając się w zwyczajne, czyste panele w ciepłych odcieniach brązu. Nakahara pobieżnie otaksował spojrzeniem pomieszczenie, na pierwszy rzut oka stwierdzając, iż nie jest ono ani trochę obskurne - przynajmniej w porównaniu z resztą domu. Połowę przestronnego pokoju zajmowało potężnych rozmiarów łoże z nienagannie złożoną, śnieżnobiałą pościelą, roznoszącą wszędzie otumaniającą woń słodkich fiołków, jaka rozkosznie koiła zszargany zmysł zapachu. Jedyną rzeczą, niepasującą do perfekcji - z pewnością można było w tym przypadku użyć tak mocnego słowa, zważywszy na to, w jak okrutnym stanie znajdowała się większą część budynku - wystroju sypialni był brak okna. A dokładniej to, jak niestarannie zostało zamurowane. Co do tego nie było wątpliwości, fragment jednej ze ścian, skierowanej dokładnie na ogród, jaki niegdyś zapewne potrafił cieszyć oko, kształtem idealnie wpasujący się w średnich rozmiarów okno, został niestarannie zalepiony, a następnie muśnięty pożółkłą farbą, nijak dobraną do jaśniejszego, bardziej pastelowego koloru reszty powierzchni. Tak nieprzyjemny element nie uwłaczał jednak zbytnio urodziwej czystości i ładowi sypialni, której widok dla lazurowych oczu wydawał się być krzepiący po kilku chwilach, spędzonych w tak wstrętnej przestrzeni. Chuuya, przywykły do wygód - przynajmniej tych materialnych - był nader wyczulony na odpychający charakter otoczenia.

Dazai jednak zdawał się przypatrywać pomieszczeniu bez jakiejkolwiek sympatii, jakoby kompletnie wyprany z wszelkich pozytywnych emocji. Jego ciemne oczy zaszły mgłą, ich głębia przesycona została jedynie czystą, rażącą odrazą. Spojrzenie sunęło po wielkim, nieskazitelnie zaścielonym i powabnie pachnącym posłaniu, w końcu zatrzymując się, z mrocznych źrenic plując jawnym, wyraźnym i bezsprzecznym wstrętem. Nawet rzeczywistego brudu w korytarzu piętro niżej, w zapyziałym saloniku, czy tonącej w ohydnym dymie kuchni nie obserwował z tak ognistą plątaniną groźnych uczuć; wtenczas w jego oczach przeważała chłodna obojętność jedynie z drobną nutą irytacji. Teraz patrzył na to perfekcyjnie przyszykowane, czyste łóżko z nieodpartą chęcią mordu, jakby conajmniej wybiło mu całą rodzinę - chociaż nie, taka błahostka zapewne by go nie obeszła - zaciskając przy tym pięści o pobielałych knykciach. Nie pozwolił jednak kolosalnej mocy złości doszczętnie nad sobą zapanować, nie godził się na to, by przez jego umysł bezkarnie przedzierały się okropne, obrzydliwe wizje, mogące doprowadzić go do zabójczego szaleństwa.

- No oczywiście, o sypialnię to musi dbać - wymamrotał oskarżycielskim tonem pod nosem, jednak na tyle słyszalnie, by Chuuya zrozumiał jego słowa. Osamu sam nie wiedział, czy swą wypowiedzią próbuje siebie jeszcze bardziej rozjuszyć, czy też ironicznie usiłuje pogodzić się z wiedzą, dlaczego jego matka tylko tu utrzymuje porządek.

Chuuya nie zapytał, o co mu chodziło dokładniej. Prędko zrozumiał, iż najzwyczajniej w świecie nie chce wiedzieć.

W ciągu ostatnich kilkunastu minut Dazai zdążył ukazać mu zdecydowanie zbyt dużą część nieprzewidywalności swojego zachowania, o którą Nakahara uprzednio nie śmiał go aż w takim stopniu podejrzewać.

Atmosfera między nimi znów stała się niepoprawnie napięta; nici, jakie ich ze sobą na chwilę obecną nierozerwalnie łączyły, jakby wyprostowały się i zesztywniały. Powietrze, swobodnie przepływające w pomieszczeniu, zgęstniało niepokojąco znienacka, przenosząc to odczucie w realny, fizyczny świat; błogi, kwiatowy zapach stracił na przyjemnej intensywności. Jako znajomi - choć tak pospolite nazewnictwo w ich przypadku zdawało się być zbyt pochopne, w końcu nader oczywistym było, że ich relacja jest zbyt zawiła i niebezpieczna, by zasługiwać na tak beztroskie określenie - nie byli w stanie rozmawiać o czymkolwiek nieprzyjemnym, czymkolwiek, co wymagałoby nagłej powagi i sensowności uczuć. Wprawdzie jeszcze nie tak dawno perfekcyjnie potrafili poruszać wszelkie niewygodne tematy bez dbałości o emocje drugiej strony, z poniektórych nawet śmiejąc się w duszy do rozpuku, oraz być bezwstydni i nie aż tak skrępowani w sprawach cielesności, lecz odkąd dowiadywali się o sobie rzeczy doprawdy istotnych, realnych i w swej rzeczywistości boleśnie okrutnych, zaczęli miewać trudności z prawidłowym porozumiewaniem się. Ostentacyjny, gromki śmiech i pogardliwe, na wpół żartobliwe obelgi stały się nietaktowne, a słowa przestawały wystarczać, gdy nie do końca wiedziało się, które z nich naprawdę były w danej sytuacji krzepiące.

Cóż, najwyraźniej mentalnie wciąż pozostawali zniewalająco młodzi i nie dorośli jeszcze na tyle, by zwyczajnie, bez strachu stawić czoła niektórym kwestiom, poruszającym dotychczas zastygłą w martwej ciszy przeszłość. Dlatego właśnie chwilom, w których docierały do nich ważne, choć dotkliwe fakty, towarzyszyło tylko i wyłącznie milczenie.

- A tak właściwie...skąd wytrzasnąłeś tamte leki? - zadał nagle pytanie, niezbyt adekwatne do trudnego tematu, jaki nieumyślnie poruszył Dazai, przypomniawszy sobie o swym zszokowaniu faktem, iż minutę temu Osamu wiarygodnie odgrywał rolę dilera narkotykowego swojej własnej matki. Poczuł się z lekka głupio przez brak umiejętności gładkiego i logicznego przejścia z jednego przedmiotu rozmowy do drugiego, lecz najzwyczajniej w świecie nie chciał już wkraczać dalej na niebezpieczne, zaminowane wręcz pole, na którym jedno nieprawidłowe posunięcie mogło spowodować potężny wybuch. Postanowił na chwilę obecną trzymać się swoich własnych problemów oraz rozterek i nie wdawać się głębiej w rozważania nad motywem zachowań ciemnowłosego. Przynajmniej na razie.

Te słowa, choć wciąż wiążące się z jego rodziną - która, oczywiście, według niego w najmniejszym stopniu nie zasługiwała na tak wyniosłe miano - nieco ukoiły zszargane jednym, pojedynczym widokiem nerwy i odciągnęły rozbudzony umysł od kreowania obleśnych, wyuzdanych wizji. Kąciki malinowych ust wzniosły się lekko, wyrysowując pewny siebie, nieco zawadiacki uśmiech.

- Zwinąłem je ze stołu w dyżurce, zanim wyszliśmy - odpowiedział miękko, jakoby mówił o tym, co jadł na obiad, a nie objaśniał w skrócie technikę kradzieży psychotropów. - W końcu, jeśli chodzi o pigułki, Naomi-chan jest dość nieuważna, nie sądzisz? - posłał mu niewybredne spojrzenie, odnosząc się niemo do ich pierwszej dziwacznej akcji, jaka zaprowadziła ich aż do gabinetu dyrektora szpitala.

Jednakże Nakahara nawet nie spostrzegł tego sugestywnego wzroku, nie napotkał już wcale gorzkoczekoladowych oczu, ani nie słuchał wypowiedzi Dazai'a.  Dopiero teraz w zasięgu jego ślepi o rozszerzonych z niewiadomych przyczyn źrenicach znalazł się drobny kominek, utkwiony w ścianie naprzeciw królewskiego łoża. To on go tak zaabsorbował, pozbawiając zupełnie podzielności uwagi, odcinając od bodźców zewnętrznych, a zdolność rozsądnego myślenia spowijając niewidzialną mgłą. W lazurowych tęczówkach odbiły się kontrastujące z ich chłodem, niewielkie płomienie, ostatnie ostałe na zwęglonym, poczerniałym drewnie. Skakały wesoło, gibiąc się w bliżej nieokreślonym, nienazwanym tańcu; w sercu Chuuyi wywołały w jednej chwili istny huragan negatywnych emocji nie do przebycia, tupiących mocno, powodujących donośne dudnienie narządu, pompującego krew do całego ciała. Twarz drastycznie pobladła, przybierając barwę nieskazitelnej kartki papieru, usta stały się sine od nerwowego zagryzania, a skórę oblał zimny, mrożący pot, choć wszystkie naczynia krwionośne gorączkowo podrygiwały w kilkakrotnie szybszym rytmie niż hulające w kominku ogniki. Płomienie, drżąc nieustannie, niczym delikatne fale na bezkresnym oceanie, kolorem do złudzenia przypominały długie kosmyki włosów Chuuyi, targane przez porywisty wiatr.

A także gęste loki jego matki, jakim zwykł się przyglądać, gdy lśniły w porannym słońcu, wpadającym przez połyskujące od czystości okna i opasającym cały ich pięknie zadbany ogród.

Jakby zahipnotyzowany, nieodgadnienie urzeczony widokiem owych drobnych iskier, rozświetlających subtelnie pomieszczenie, wręcz bezwiednie postąpił kilka kroków w stronę komina na sztywnych, znienacka ścierpłych nogach. Na moment przestał cokolwiek czuć, jego ciało stało się odrętwiałe i jakby zupełnie bezwolne; nie przeszkadzał mu nawet fakt, iż jego wyczesane, rude kosmyki sklejał chłodny pot, a podmokła koszula niekomfortowo lgnęła do pleców. Oderwał się całkowicie od świata zewnętrznego, stając się odzielną, obcą jednostką, skupiającą swą uwagę tylko i wyłącznie na buchającym delikatnie ogniu. Nieco zbyt gwałtownie padł na kolana - jego nogi stuknęły o podłogę, przeszyte dotkliwym dreszczem, lecz mężczyzna nie zważał na ból. Nieustannie wpatrywał się w skoczne płomienie, wybałuszając wiecznie zimne, chabrowe oczy. Żar spowił nienaturalnie papierową twarz, migocząc rześko na jej skórze, nadając jej rozpalony odcień.

- Co robisz, Chuuya? - zapytał Dazai, przekrzywiwszy głowę. Zerknął z uwagą w środek pokrytego smolistą substancją komina, jednakowoż nie dostrzegł tam nic, oprócz rozgrzanych ogników, widoku niewzbudzającego w nim żadnych głębszych emocji. Chociaż nie - wyzwalały przyjemne myśli o samobójstwie poprzez utonięcie wśród tych żarliwych iskier.

Chuuya początkowo nie był w stanie odpowiedzieć. Ciągle z niewyobrażalną siłą zaciskał śliwkowe usta, aż całkowicie pobielały. Finalnie stracił w nich kompletnie czucie, dopiero posmak krwi na języku uświadomił go, z jaką mocą wbijał rozjuszone kły w spierzchnięte wargi. Po raz pierwszy od kilku sekund odetchnął głęboko, pozwalając wygłodniałym płucom zaczerpnąć upragnionego powietrza. Ciepło, wydzielane ostatnimi siłami rozpalonego kominka, wdarło się do jego wnętrza i Nakahara niemalże się dusił, gdy wypełniło jego ściśnięte z nerwów drogi oddechowe. Nie chciał czuć tak blisko tego gorąca, które było dlań jedynie przekleństwem. Wystarczyło, iż sam widok tego szaleńczego, parszywego żywiołu odradzał w jego wycieńczonej wszelkiego rodzaju bólem głowie dokuczliwe wspomnienia, nie urywki, a idealnie ułożone w całość obrazy o niebywałej wyrazistości. Ich egzystencja w niestabilnym umyśle przynosiła mu tylko i wyłącznie cierpienia, jakie w żaden sposób nie mogły zostać zakończone. Choć wolał nic z tamtego podłego okresu nie pamiętać, kilka nieprzyjemnych chwil odcisnęło na nim swe piętno nie tylko mentalnie, lecz także fizycznie. Odczuwał to za każdym razem, gdy tylko patrzył na swoje czarne rękawiczki, będące dlań, niczym druga skóra.

I cóż miał zrobić, gdy okrutne płomienie samoistnie przyciągały spojrzenie, diametralnie zmieniając jego wyraz z neutralnego, może nawet podsyconego odrobiną radości, w do reszty zbrukany smutkiem? Rudowłosy poddawał się bezwolnie szponom przeszłości i w swej bezradności godził się na to, by wstrętne, tragiczne obrazy przepływały żywo przed jego lodowatymi oczami.

- Ej, Dazai - odezwał się niby, lecz jego głos nie do końca do niego docierał, rozbrzmiewając obco, jakby w oddali. - Chcesz usłyszeć kolejną zabawną historię? - z premedytacją wykonał dosadny nacisk na przedostatnie słowo, jakie, pomimo swej jednoznaczności, zagrzmiało bez najmniejszej krzty wesołości.

Osamu wzniósł brwi, wciąż patrząc z niezrozumieniem na cień jego odwróconej sylwetki, obramowanej złotawym światłem z kominka. Po chwili na jego twarz wstąpił teatralny szok, usta rozwarły się w niemym zdumieniu, a źrenice, jak na zawołanie, rozlały się czernią niemalże na całej powierzchni kawowej tęczówki.

- Och, nie, nie mów, że... - zaczął z patetyczną dramaturgią. - Jesteś piromanem, tak? Cholerka, mogłem się domyślić! - zachichotał pod nosem z irytującą filuterią.

Umilkł jednakże zaraz, gdy okryty złotą poświatą cień bezszelestnie odwrócił się w jego stronę i zaczął wpatrywać się w jeszcze przed chwilą beztrosko roześmiane lico. Oczy spotkały się na ułamek sekundy - widok lodowatych tęczówek na tle alabastrowo bladej skóry wywołał niepokój gdzieś w otchłani tych gorzkoczekoladowych ślepi, z których promienność uleciała w mig, będąc w końcu tylko przezorną sztuką, skrywającą rzeczywisty żal - i to jedno krótkie, aczkolwiek dogłębne spojrzenie wystarczyło, by Dazai poczuł niemalże tę samą niepohamowaną uczuciową wichurę, co Nakahara. Wzrok rudowłosego, nie, cała jego postawa, począwszy od smętnego grymasu na nagle poczerwieniałych wargach, aż do zbolałego, jawnie wycieńczonego ułożenia nóg na posadzce, nasycona była posępnością tak wyraźną, tak okrutną, że nie sposób było jej uniknąć, znajdując się chociażby w zasięgu jego ponurych, bławatkowych oczu. Osamu już utonął w ich otchłannym oceanie i zachłysnął się potężną falą goryczy. I to nie tak, że owe oczęta szkliły się, łzami dosłownie obrazując wielkie wody - mężczyzna czuł, że się topi przez samą bezdenność, bezkresność melancholii w ich toni. Nawet połyskujące, tańczące wciąż niestrudzenie płomyki, niczym słońce, wyłaniające się zza horyzontu, by rzucić jaskrawą poświatę na ospale, niemrawo kołyszące się morze i ocieplić je wyrazistymi barwami, w tej sytuacji nie rozświetlały jakkolwiek ich smętnej ekspresji.

- Jest wiele rzeczy, których jeszcze o mnie nie wiesz, Dazai - przemówił tonem głębokim, z lekka ochrypłym, wręcz groźnym. Błękit tęczówek rozbłysł na krótką chwilę wściekle.

W zwyczajnych okolicznościach, gdzie Osamu ani trochę nie przejmowałby się szczegółami postawy Nakahary, już dałby mu niezobowiązującą, beztroską i z pewnością nieco frywolną odpowiedź. Tym razem jednak coś, czego sam nie był w stanie w żaden sposób określić, coś, co wywoływało w nim kolejne przedziwne uczucia, dotychczas mu nieznane i rzekomo niepotrzebne, urzekło go w chłodnym brzmieniu głosu i tych lazurowych oczętach. Jak gdyby mimowolnie pchnięty nieokiełznaną dotąd emocją, niemogącą również zostać składnie nazwaną, z wolna przycupnął tuż przy boku Chuuyi. Omiótł spojrzeniem jego nieskazitelnie wyrysowany, zaostrzony profil, trawiony przez subtelne lśnienie gorących płomieni, by następnie skierować je na sam rozpalony ogień.

- Więc? - finalnie otworzył usta i pozwolił z nich wypłynąć cichej, pełnej wyczekiwania odpowiedzi. - Oprócz tego, że lubisz zabawy z ogniem, to...?

- W domu też miałem komin - przerwał mu brutalnie Nakahara, jakoby wcale nie usłyszawszy jego słów. Chabrowe kule, odbijające w swej otchłani złotolite iskry, zastygły martwo w jednym punkcie wśród spowitego pomarańczą i czernią drewna, a powieki ani drgnęły. - Tylko trochę większy.

Odpowiedziało mu specyficzne prychnięcie, w którym ciemnowłosy zawarł jedynie przesadne oburzenie.

- Nie musisz się tak chwalić, nowobogacka panienko - mruknął pod nosem z ostentacyjnym przekąsem.

Atmosfera jednak ani trochę się nie rozluźniła - choć właśnie taki był zamysł tej krótkiej wypowiedzi; Dazai'a męczyła z lekka cała ta wszechogarniająca powaga, sprawiała, że czuł się nieco nieswój, wyczekując w napięciu informacji, które mogły nim wstrząsnąć - i wciąż pozostała niezmiennie nerwowa. Nakahara nawet nie zareagował wielkim wzburzeniem na to, jak niechlubnie został nazwany - właściwie, nie dziwota, w ciągu kilku minut uprzedniej pseudorozmowy z matką Osamu był w stanie nawet do tego przywyknąć. Jego zęby zgrzytnęły tylko cicho w przypływie delikatnego rozjuszenia, a oczy rozbłysły czymś więcej, niżeli tylko namacalną melancholią.

- Nie o to chodzi - zacisnął szczękę, uwydatniając jej wyostrzone rysy, jeszcze dokładniej widoczne, w półmroku otoczone tylko błyskiem z kominka. - Po prostu...był na tyle duży, żeby zmieścić tam pokrojone zwłoki.

Ponownie poczęła panoszyć się między nimi nędzna cisza, nieprzerwana żadnym melodyjnym głosem, a jedynie dźwiękiem konającego drewna, pożeranego przez brutalne, niemiłosierne płomyki. Odczuwszy dokuczliwe ukłucie gdzieś w klatce piersiowej, łaskoczące jego niejednostajnie przyspieszające serce, jakby niepowstrzymane wyrzuty sumienia przez to, co uprzednio powiedział, Dazai stwierdził, iż najlepiej dla ich obu będzie, jeśli zamilknie teraz i nie odezwie się już, póki nie będzie miał niczego sensownego do przekazania. W końcu zrozumiał, iż na nowo dotarli do tego przedziwnego punktu, w którym wszystkie na pozór rozchichotane, swobodne odzywki, jakich miał zwyczaj używać nader często, przynosiły tylko i wyłącznie więcej nie do końca chcianego dystansu między nimi.

Chuuya natomiast z trudem zmagał się z uciążliwie zaciśniętym gardłem, zdławionym głosem, jakim nie sposób było się posłużyć w celu przedstawienia zbyt bolesnej przeszłości. Cały jego organizm, wszelkie zmysły buntowały się przeciw bezpośredniemu mówieniu o czymkolwiek, co się wtenczas działo; jedynie wyjątkowy umysł jawnie odstawał w tej kwestii, jak na złość produkując coraz to barwniejsze, bardziej realistyczne obrazy ówczesnych wydarzeń. Kilka chwil zajęło mu uporanie się z demonami okrutnego dzieciństwa, trzymającymi go mocno w swych brutalnych szponach, nim finalnie był w stanie cokolwiek powiedzieć.

- Mój ojciec nigdy nie poniósł konsekwencji za to, że zajebał matkę - powiedział, nie, wręcz wypluł te słowa z prędkością światła, bez ogródek i wyszukanych sformułowań, na jednym płytkim wydechu, jakby chcąc się ich jak najszybciej pozbyć i ani trochę nie poczuć ich rzeczywistego znaczenia. - Do dziś uznawana jest za zaginioną. I nikt nie ma z tym problemu, w końcu była wariatką. Ale... - jego posępne spojrzenie wyostrzyło się, świdrując na wylot nieuchwytne płomienie - ...jak myślisz, co się stało naprawdę, Dazai?

Zważywszy na jego uprzednią wypowiedź, dotyczącą odmierzonej w dość osobliwy sposób wielkości komina, oraz bławatkowe oczy, wbite wymownie w podrygujący, połyskujący ogień, zmieniające swój wyraz jedynie na coraz bardziej zbolały, rozwścieczony, szaleńczy i smętny, z łatwością, nawet wbrew własnej woli, szło się domyślić, jak okrutnie i obrzydliwie jego ojciec mógł pozbyć się wszelkich dowodów brutalnej zbrodni. Osamu, choć wcale nie chciał, by i w jego głowie pojawiły się zbyt obrazowe sceny, potrafił sobie wyobrazić, do czego był w stanie posunąć się w obliczu świadomości popełnienia zbrodni i nadchodzącej kary; zbyt wiele o nim słyszał, zbyt wiele śladów po jego występkach widział na alabastrowej skórze doktor Ozaki, by teraz nie móc uwierzyć w historię, wypływającą z ust rudowłosego, i w jego spłoszony wzrok. Przeciągłym milczeniem, brakiem najmniejszego odzewu dał znać, iż rozumie, lecz nie jest w stanie powiedzieć niczego taktownego w takowej sytuacji. Nakahara doskonale pojmował jego zamysł, lecz i tak za moment kontynuował, chyba także dla własnego spokoju:

- Spalił ją w kominku. - Ten fakt, wypowiedziany na głos, brzmiał nie tyle, co przerażająco, strasznie i okropnie, lecz także zupełnie nierzeczywiście. To w swej prawdziwości czyniło go jeszcze gorszym, wywołując niedowierzanie, które następnie musiało zostać bestialsko wyparte przez zrozumienie jego autentyczności. - Kurwa, tak po prostu. - Jego mizerny głos łamał się sukcesywnie, by na ostatniej sylabie doszczętnie runąć. Nerwy, przez zbyt długi czas trzymane na przykrótkiej wodzy, w końcu puściły. Plątanina dokuczliwych emocji finalnie została wyrzucona z wnętrza organizmu w postaci łez, płynących wartkim, aczkolwiek bezgłośnym, bezszelestnym strumieniem wzdłuż żółtawych w jasności ognia policzków. - A potem jeszcze...

Pozostawił swe słowa nieskończone, urwane gwałtownie, w napięciu nieustannie nad nimi panującym. Spuścił niespodziewanie głowę, oderwawszy intensywnie migoczący wzrok od buchających płomieni. Twarz skrył w bujnej czuprynie rudych włosów, kilka kosmyków przylgnęło mocno do jego wilgotnej skóry. Przez kilka kolejnych mozolnie mijających sekund, ogłaszanych tykaniem zegara ściennego, rozlegającym się w doprawdy nienaturalnie długich odstępach czasu, wpatrywał się w swe dłonie, złożone niedbale na udach. Jego chabrowe oczy potrafiły perfekcyjnie prześwietlać czarny materiał rękawiczek, spaczonym umysłem widział dokładnie każdy skrawek skóry - o ile można jeszcze nazwać tak dziwną strukturę pod nimi - i każdą z wielu skaz. Powoli otarł jedną rękę o drugą, sięgając do pierwszego smukłego palca. Niespiesznie począł zdejmować rękawiczki z drżących niekontrolowanie rąk. Spod ciemnego materiału już wyłaniały się pajęczyny z bladoróżowych linii, przecinających nienaturalnie bezbarwny naskórek, alabastrowym odcieniem kontrastujący nieco z nienaruszoną częścią nadgarstka. Ogromne blizny ciągnęły się od stawu aż niemalże po czubki palców, opasały całe chude, drobne, niby to nic niewinne temu światu dłonie. Miejscami wciąż były potężnie zaczerwienione, lśniły jaskrawą pomarańczą, pomimo upływu lat.

Ta delikatna ranka, jaką na ręce Osamu pozostawił po sobie papieros Nakahary, i po jakiej nie było już niemalże śladu, była absolutnie niczym - nie, nawet mniej, niż niczym, jeżeli takie określenie istniało - w porównaniu ze szpetnymi szramami, zmuszającymi Chuuyę do noszenia rękawiczek.

- A potem jeszcze... - zaczął ponownie rudowłosy, a jego ton stał się kompletnie beznamiętny, bez grama najmniejszego, określonego uczucia - ...podpalił mi ręce. Tym samym ogniem, w którym ona płonęła. Żebym to, kurwa, zapamiętał. Co za pojebany pojeb... - Pociągnął raz nosem i zgrzytnął zębami, lecz na tym skończyło się jego uzewnętrznianie zbyt przytłaczających emocji.

Dazai nic nie mówił, trwał tylko w ciszy, która przestała już być dlań niewygodna. Tym razem sam postanowił przemilczeć wypowiedź Chuuyi. To nie tak, że był zagubiony i nie wiedział, co też powienien powiedzieć, wręcz przeciwnie - na usta cisnęło mu się pełno niewybrednych słów oraz pytań.

Prędko jednak zrozumiał, iż w obliczu takiego okrucieństwa żadna mowa nie przyniesie upragnionej ulgi, nic już tu nie pocieszy.

Mógł zrobić tylko jedną rzecz, by odciągnąć gnające myśli od wszelkiej bezduszności i brutalności. Wydawało mu się to najprostszym, najbardziej logicznym rozwiązaniem. W końcu zazwyczaj im obu to odpowiadało, przynosząc pewną rozkosz i tym samym sprawiając, że byli w stanie zatracić się bez pamięci, momentalnie przestać się zastanawiać nad czymkolwiek, istotnym, czy nieistotnym. I była to także jedyna aktywność, przy jakiej przestawali w tak wielkim stopniu działać sobie na nerwy.

Dlatego Dazai postanowił wybronić się łatwą, niewymagającą zbyt wielu myśli taktyką, którą zdawali się obaj doskonale rozumieć.

Podparł się dłońmi na chłodnej posadzce i, wciąż w pozycji siedzącej, przysunął się w stronę Nakahary; jego płaszcz zaszurał o podłogę. Wyczuwszy, iż ciemnowłosy ma coś w zamiarze, Chuuya wzniósł bławatkowe oczy na jego postać, niepokojącą się doń przybliżającą. Blado-złotawe poliki połyskiwały od słonych łez, nieustannie subtelnie spływających w grobowym milczeniu. Nakahara już chciał skryć twarz pod rondem kapelusza, uchować się przed natarczywym spojrzeniem gorzkoczekoladowych tęczówek, lecz wtem jego podbródek zakleszczony został mocno między kościstymi, długimi palcami. Osamu nie chciał przeciągać chwili, już i tak wystarczająco napiętej i przesyconej zbyt dużą ilością kolidujących ze sobą emocji, toteż gdy tylko skołowane oczęta rudowłosego znów się na nim zatrzymały, zbliżył się jeszcze bardziej, by finalnie wpić się w soczyste wargi, nieznacznie podrygujące ze zdenerwowania. Nie czekał ani chwili, przycisnął swe usta mocniej, silnym naciskiem stwarzając dostęp do jamy ustnej i zaraz smakując z dzikim żarem rozpalonego podniebienia. Doskonale pojmował, iż w tak krytycznym przypadku subtelny pocałunek nic nie da, niewinność odznaczy się tylko brakiem rezultatów. Tutaj, by odgonić uporczywie nawracające myśli, wyrzucić je z wycieńczonego umysłu Chuuyi, musiał najpierw w pełni przejąć jego ciało. Jego poczynania miały stać się najlepszym i jednocześnie najsilniejszym trunkiem, którego jeden łyk mógł doprowadzić na skraj nieprzytomności.

Szczęśliwie rudowłosy nie pozostawał zupełnie bierny wobec słodkich, lubieżnych pieszczot, raz po raz potęgując ich oddziaływanie. Jego ciało, umysł, dusza, serce, cały on zdążył odczuć już te pierwsze uderzenia niebiańskiego otumanienia i w tej swoistej ekstazie rozpoczął nadawać bardziej rozszalały rytm ich miłosnej grze, jakoby spragniony jeszcze większego, dogłębnego zatracenia. Roznamiętnionymi ramionami zamknął Dazai'a w bliskim uścisku, nakazując mu jeszcze mocniej penetrować swe usta. Język wcisnął nachalnie pomiędzy rozchylone wargi Osamu, dobierając się do jego narządu smaku, zasysając go żarliwie i ciągnąc niemiłosiernie, w taki sposób idealnie obrazując wszechogarniające go pożądanie. Ich grzeszny, lecz niebiańsko rozkoszny kontakt w mig oddalił od niego wszelakie nieprzyjemne, niechciane myśli, toteż Chuuya postanowił trzymać się go kurczowo, przez całą wieczność upajać się dotykiem smukłych palców oraz mocnymi, płomiennymi pocałunkami. To wszystko stało się dlań czymś na rodzaj narkotyku - sięgnął po to raz i nie było już odwrotu, potem musiał robić to nieustannie, by podtrzymać boskie działanie. Gdyby teraz znienacka przerwali, jego względna stabilność runęłaby całkowicie w dół ponownie, nie mogąc zostać już na nowo wzniesioną. Takowa świadomość fruwała gdzieś w otchłani jego umysłu, dlatego też jego rozgorączkowane pięści odruchowo zacieśniały się z siłą na pomiętym już do reszty kołnierzu koszuli Dazai'a, byleby tylko przytrzymać mężczyznę przy sobie.

Osamu doskonale wyczuwał panujący nad nim, odbierający mu trzeźwość myślenia żar, jaki z wolna mimowolnie udzielał się także i jemu. Po raz pierwszy oglądał Nakaharę w tym nęcącym stanie, po raz pierwszy odkrywał w jego ruchach tyle pasji. Nigdy wcześniej nie widział, ażeby rudowłosy z tak niebywałą śmiałością rzucał się na niego i przejmował inicjatywę w tak znaczącym stopniu. Niczym niezwykle zaborczy i wyposzczony kochanek, nie pozwalał Dazai'owi ani na moment się od siebie odsunąć, by chociażby zaczerpnąć powietrza, o jakie tak błagały palące płuca, lecz których pragnienie w pełni ignorowały usta, albowiem dla nich tlenem był teraz tylko i wyłącznie dotyk drugich warg.

Taka śmierć nie byłaby zła - przemknęło mu radośnie przez myśl, gdy pojął, iż może zaraz bezwładnie paść na posadzkę, uduszony przez gorąco wilgotny język Nakahary, z sino-purpurowymi śladami chropowatych palców, jakie, nagie, wbijały się teraz mocno w jego lekko odsłoniętą szyję.

Jednakże takowy pomysł prędko przepadł gdzieś w otchłani zapomnienia, jakoby wyparty kolejnym brutalnym atakiem wygłodniałych ust. Ścierpły od pocałunków narząd smaku rudowłosego napierał coraz mocniej, bez jakichkolwiek zahamowań, raz po raz wdzierał się głęboko aż do gardzieli, by zaraz się wycofać i znów namiętnie sunąć po wargach. Wszelkie jego natarczywe, lubieżne ruchy były dla Osamu przypomnieniem, iż na chwilę obecną Chuuya potrzebował całej jego uwagi. Dazai, targany zdecydowanie zbyt potężnymi emocjami, z których jedna krzyczała doń przez drugą, zupełnie zagłuszając niewyraźny zdrowy rozsądek i codzienny temperament, tym razem nie zamierzał z nim walczyć, czy nawet się droczyć, a wręcz ulegle go nią obdarzyć.

Słony smak powoli zasychających łez, zmieszany z lepką śliną, lśniąco oklejającą jego podbródek, ocucił go na chwilę, przywrócił na doprawdy krótki moment do rzeczywistości. Ich egzystencja zaznaczała dokładnie, dlaczego, tak właściwie, zaczęli robić...to. Nie uspokoiła jednakowoż ani trochę jego rozszalałych, nieusłuchanych zmysłów, wręcz przeciwnie - rozbudziła w nim dodatkowe uczucie, dotychczas zupełnie nieznane, w którym podniecenie poczynało mieszać się z przedziwnym żalem.

Był sukcesywnie coraz to bardziej rozpalany, pochłaniany żywym ogniem żądzy, a jednocześnie ściskany przez szpony niepojętej zgryzoty. W takim stanie mógł zrobić dosłownie wszystko. Nawet posunąć się do najbardziej niecenzuralnych czynów, byleby choć w najdrobniejszym stopniu rzeczywiście uśmierzyć ból, tylko na chwilę ucichły w sercu Nakahary.

Chuuyi wciąż było mało, całe jego ciało stale ogarniał niedosyt, jakiego nie szło zdzierżyć. Wargi, już z lekka pobrzmiałe i do reszty poczerwieniałe, z jeszcze silniejszym żarem zatapiały się w drugich ustach, odrętwiałe języki, w których już niemalże w pełni stracili czucie, nieustannie tańczyły ze sobą żwawo i agresywnie. Drobne dłonie, pokryte szpetnymi bliznami, niezgrabnie i bez wprawy, na ślepo walczyły gorączkowo z guzikami pomiętej koszuli oraz zaciskały się na poszarzałych bandażach, szarpiąc za nie niemiłosiernie, jak gdyby w błagalnych gestach. Skazy Dazai'a także niespiesznie wyłaniały się spod ich materiału, jaki dotychczas skrzętnie ukrywał je przed wszelkimi spojrzeniami i jakimkolwiek dotykiem.

Stan Osamu można było określić tylko jako częściową utratę świadomości. Nie był do końca pewien, co się z nim dzieje, gdy świat wirował mu przed oczami, a on, w tym chaosie, rozpoznawał tylko rozmyte, ognistorude włosy, opadające mu na twarz przy gorliwych pocałunkach, jakie z każdą sekundą nabierały na rozkosznej intensywności. Po raz pierwszy czuł się tak wyobcowany w swym własnym ciele, po raz pierwszy również był do tego stopnia napalony.

Jego ręce, jakby niekontrolowanie, bezwiednie, owinęły się wokół talii rudowłosego, a skostniałe, ścierpłe nogi wyprostowały się; ściskany przez Dazai'a, Chuuya oderwał się od podłogi. Wciąż obaj nie potrafili odetchnąć, ich usta rwały się do siebie niepowstrzymanie, stając się na ten moment najważniejszą częścią ciała i swym nieodpartym pragnieniem przysłaniając wszelakie bardziej istotne potrzeby. Mieli szczęście, że łóżko znajdowało się zaledwie krok od nich, albowiem Osamu z pewnością nie przeszedłby większego dystansu z Nakaharą, przylegającym do niego całym ciałem, smukłymi nogami oplatającym miednicę, zniecierpliwionymi palcami ciągnącym za splątane w ponętnym nieładzie włosy i agresywnie zsuwającym coraz więcej materiału bandaży. Ciemnowłosy kompletnie nie dbał teraz o to, jak Chuuya bezwstydnie go obnaża, nazbyt skupiony na jego rozpalonych ustach. Powalił go gwałtownie na posłanie, samemu lądując tuż nad nim, wciąż nie przerywając pocałunku, a dociskając swe wargi doń z jeszcze potężniejszą mocą. Stare sprężyny zaskrzypiały pod nagłym ciężarem, gdy mężczyźni zatonęli w przyjemnej pościeli, która w ułamku sekundy przestała być tak gładka i nieskazitelna. Kapelusz spadł z głowy Nakahary i poturlał się gdzieś w bliżej nieokreślone miejsce - w końcu żaden z nich się nim w najmniejszym stopniu nie przejął - a rude włosy rozbryzły się na mlecznej pościeli.

W końcu, cali rumiani na twarzach, niebywale spragnieni dawki świeżego powietrza, zmuszeni zostali choćby na sekundę się od siebie oderwać. Skurczone do granic możliwości płuca paliły niemalże tak samo, jak poczerwieniałe, wyszarpane brutalnie usta. Tym razem przez kilka sekund upajali się tlenem, przemierzającym ich drogi oddechowe. Dyszeli ciężko, nieustannie blisko siebie, pchając fale gorąca na krwiste policzki. Spowite delikatną mgiełką żaru i pasji oczy spotkały się, a w ich kontakcie nie było absolutnie nic krępującego. Obaj spoglądali na siebie z czymś nie do końca pojętym, nadającym jednak ich spojrzeniom przyjemny błysk. Lecz w głębokiej, porywistej toni lazurowych tęczówek Dazai dostrzegł, jak niesłychane cierpienie miesza się przedziwnie z kipiącym, nieugaszonym podnieceniem. Chuuya, przyszpilony bezwładnie do jęczącego materaca, niemo i ze skrytym zawstydzeniem prosił go o wykonanie następnego kroku, błagał go, by nie przestawał. Zapewne w zwyczajnych okolicznościach w odpowiedzi na tak pełen żałości i uległości wzrok Dazai uśmiechnąłby się cynicznie i zrobił wszystko wbrew jakimkolwiek prośbom. Jednakże teraz, nader pobudzony, był w stanie wręcz bezmyślnie posunąć się do najbardziej radykalnych, a jednocześnie najbardziej rozkosznych i grzesznych środków.

Z lekka pogryzione wargi wpiły się ponownie w usta rudowłosego, odciągając na moment uwagę od delikatnie drżących rąk, jakie sunęły wzdłuż nieco rozchełstanej koszuli, aż do początku materiału czarnych spodni. Opuszki długich, kościstych palców spotkały się z chłodnym metalem zamka i zaraz bezceremonialnie go rozsunęły. Z gardła Nakahary wydobywały się stłumione pomruki, niewskazujące jednak na żaden protest, a wzmożoną ekscytację. Rudowłosy ochoczo wzniósł kształtne biodra, by Dazai mógł sprawnie pozbyć się jego dolnej części ubrań. Znienacka przyciasne bokserki zeszły z pośladków opornie, na co kąciki ust Osamu drgnęły mimowolnie.

Z bielizny na wierzch wyłonił się stwardniały penis, sterczący i prężący się w pełnej krasie, niemalże w całości w swym podnieceniu przylegając do płaskiego brzucha. Nie był przesadnie długi, czy gruby, lecz na tyle dorodny, pełny, ażeby Dazai mógł bezproblemo zapełnić nim sobie całe gardło.

I tak też bez zastanowienia uczynił. Przerwał brutalnie pomost lepkiej śliny, łączący ich wymęczone, ścierpłe języki, a oblana soczystym szkarłatem twarz zniknęła z pola widzenia Nakahary, ginąc w dalszej części łoża. Wprawione usta tym razem przyssały się do miejsca, gdzie mogły finalnie zaspokoić i ugasić ów żar namiętności, jaki uprzednio same rozpętały przy płomiennych pocałunkach.

Dłoń Chuuyi automatycznie zatopiła się pośród kasztanowych włosów, szarpiąc za nie jeszcze brutalniej, niż przedtem, bez jakiejkolwiek subtelności. Zbrukany doszczętnie nieludzką, zwierzęcą żądzą, kumulującą się nieubłaganie przez ostatnie kilka minut, teraz bez opamiętania wzdychał bezwstydnie z perwersyjną, niewypowiedzianą przyjemnością. Powoli odpływał zupełnie, przestawał myśleć o czymkolwiek innym, niż wargi Osamu, oplatające z lubością jego męskość; wizja okrutnych wspomnień także sukcesywnie do końca się rozmyła. Nakahara zdawał się utrzymywać ostatki burzliwej świadomości tylko po to, by kątem oka zerkać, jak głowa Osamu porusza się przy jego napęczniałym przyrodzeniu, jak jego gardziel przyjmuje jego długość, i w dodatku czerpać z tego widoku dziwną satysfakcję, o jaką samego siebie dotąd nie podejrzewał.

Dazai niemalże dławił się jego nabrzmiałym do granic możliwości penisem, miał nawet delikatny odruch wymiotny, jakoby ostatki zdrowego rozsądku próbowały przekonać organizm do odwrotu, broniąc się przed niegodziwym czynem. Lecz cielesne pragnienia, choć niezgodne całkowicie z rozwagą, wręcz niedorzeczne, w swej odrębności były zdecydowanie potężniejsze, niźli chęć zachowania trzeźwości umysłu. Mężczyzna, zatapiając się coraz to głębiej w szaleńczej żądzy, łapczywie zacieśniał nęcące wargi u nasady twardej męskości. Nieusłuchanymi wobec względnego racjonalizmu dłońmi błądził między smukłymi, gładkimi udami. Roznamiętnionym językiem z niebywałą dokładnością odznaczał pulsujące gorączkowo i arytmicznie żyły. Lepka ślina, zmieszana z płynną, słonawą oznaką podniecenia, spływającą leniwie wzdłuż sterczącego przyrodzenia, tworzyła połyskującą drożynę na szkarłatnej od napływającej prędko krwi skórze.

Głośny, ekstatyczny jęk przeciął zgęstniałe, rozgrzane powietrze, opatulające ich ciała dodatkową warstwą gorąca. Rama łoża aż stuknęła z donośnym hukiem o ścianę sypialni, gdy drobne ciało wzniosło się ponad materac. Plecy wygięły się w perfekcyjny, idealnie zarysowany łuk, a nogi z wolna zaczęły rozkosznie wiotczeć. Wzdłuż wszystkich kości i nerwów przebiegł niespodziewanie nieokreślony prąd, wyzwalający dogłębną pasję. Skostniałe, smukłe palce rudowłosego wbiły się niekontrolowanie mocniej w skórę głowy Dazai'a, przyciskając go bezwiednie z jeszcze większą siłą do nienasyconego przyrodzenia. Osamu, z penisem nieustannie utkwionym daleko w jamie ustnej, nie mógł się w żaden sposób obronić przed tym uciskiem, nie, nawet gorzej - najzwyczajniej w świecie nie chciał się bronić. Po raz pierwszy jakiekolwiek poczucie bezradności w zupełności mu nie przeszkadzało. Bezopornie poddał się wyuzdanej zachciance i zasysał męskość żarliwiej, podparwszy się na łokciach przy krągłych biodrach Chuuyi.

Bezwstydnie powrócił wargami do delikatnej główki, ociekającej już całkowicie bladą substancją. Rozkosznie zwinął wokół niej język, zlizując lepkie krople z niebywałą dokładnością. Ich słonawy smak odurzył go jeszcze bardziej, wprowadzając go w większy stan bezwolności i jednoczesnego napalenia. W kolejnym przypływie namiętności i rozgorączkowania pospiesznie, namiętnie i pożądliwie począł pieścić wielce rozpalonego penisa, wzdłuż całej długości i pokaźnej grubości, nie pozostawiając ni jednego miejsca bez wilgotnego, kleistego blasku, doskonale widocznego i wyrazistego w klimatycznym półmroku.

Choć subtelne płomienie nieustannie skrzypały i buchały delikatnie w rozgrzanym kominku, okrywając tkwiące w nieprzyzwoitej pozycji sylwetki mężczyzn złotolitą poświatą, były już kompletnie ignorowane, jakby stały się jedynie niewiele znaczącym elementem otoczenia, lecz niczym więcej, niczym, przez co, właściwe, ich dwójka zaszła tak daleko. W końcu usta Dazai'a wywoływały większy ogień, istny pożar w napiętym podbrzuszu Nakahary.

Zgrabnie przyspieszył nieco ruchy, tym samym doprowadzając Chuuyę na skraj olbrzymiego oszołomienia, szaleństwa zupełnie innego rodzaju niż to, z jakim przyszło mu się zmagać przez całe życie, do jakiego w pełni zdążył już przywyknąć. Głowa Osamu kołysała się brutalnie w przód i w tył, a wysoko wzniesiona męskość gładko, bez oporu wślizgiwała się coraz dalej. Ścianki gardzieli przy płytkich, trudnych oddechach zdawały się rytmicznie zaciskać wokół potężnie podnieconej męskości, niczym mięśnie młodej, idealnie stymulowanej cipki. Wargi Dazai'a pocierały całe przyrodzenie w agresywnym, nierównym tempie, jednakowoż właśnie ta chaotyczność i niesłychana prędkość ich wyuzdanych manewrów uintensywniała wszechogarniającą rozkosz i poczucie zbliżającego się nieubłaganie wytrysku. Oderwawszy ręce od kasztanowych, namiętnie wytarganych, skołtunionych włosów, zamachał nimi bezładnie, by zaraz zacisnąć je na już doszczętnie pomiętej kołdrze, mocno, aż do utraty w nich czucia.

Dłonie Osamu poczęły zgodnie z wilgotnymi, rozgrzanymi ustami sunąć płomiennie wzdłuż wielkiego penisa, paznokciami prowokacyjnie jeszcze bardziej odznaczając wystające, pulsujące w pośpiechu i rozgorączkowaniu żyłki. Opuszkami palców musnął nęcąco nieskazitelne, napęczniałe od potężnego, niemiłosiernie skumulowanego ładunku jądra, by po sekundzie ścisnąć je bez uprzedzenia silnie, chichocząc gardłowo, choć było to nieomalże niemożliwe, gdy usta po brzegi wypchane miał ogromnym penisem i nieustannie cieknącą śliną. Chuuya już nie potrafił tego jakkolwiek zdzierżyć. Jego lico ginęło spazmatycznie w krzywych, ponętnych grymasach niewypowiedzianej przyjemności, oblewając się soczystym karmazynem. Wargi rozchyliły się lekko, zmysłowo, lecz zaraz wydarł się z nich piskliwy, ponadludzki skowyt. Docierało do niego zbyt wiele bodźców, jakich nie był w stanie przemóc; kruche ciało drżało nieopanowanie, niczym osika na porywistym wietrze, i wiło się wśród rozchełstanej pościeli, po raz pierwszy przeżywając słodki wstrząs pobudzającej ekstazy. Jednakże stan kolosalnego uniesienia, gdy wszystkie mięśnie i nerwy podrygiwały w prędkim tempie, ożywione świadomością nadchodzącego orgazmu, trwał tylko przez rozkoszną chwilę; sekundę potem rozochocony organizm z wolna się wyciszył. Nakahara znieruchomiał bezwładnie pod wpływem dreszczy, wibrujących chaotycznie w jego lędźwiach. Smukłe nogi poczęły dziwnie wiotczeć, rudowłosy miał wrażenie, że zupełnie stracił czucie od pasa w dół. Odrętwiałe, papierowo pobladłe palce wbił z jeszcze większą mocą w aksamitmą, aczkolwiek wilgotną od jego potu kołdrę, miąc ją do reszty. Pojedyncze ogniste kosmyki przylgnęły do jego twarzy, przejętej gorączką seksualnego upojenia. Zapanował nad nim przyjemny błogostan, wszelkie inne odczucia i myśli odfrunęły hen daleko wraz z osiągnięciem obezwładniającego orgazmu.

Osamu czuł, jak jego potężne podniecenie wzmaga się, gdy delikatna postać pod nim osiągała właśnie swe pierwsze spełnienie. Pociągające, soczyste jęki, wydzierające się przy płytkich wydechach ze spierzchniętych, suchych ust, docierały do jego uszu, a ich melodia prześladowała go, odbijając się echem w umyśle. Jego własne ciało także tonęło w falach nieregularnych dreszczy i przedziwnych skurczy pobudzenia. Sparaliżowany rozkoszą, otumaniającą go zdecydowanie bardziej niż wszystkie psychotropy, jakie zażywał w ciągu całego swojego życia, nie odsunął się ani trochę, gdy penis w jego gardle nieznacznie zmiękł, plując głęboko mleczną spermą. Wnet na nowo począł brutalnie ruszać głową i rozochoconym językiem, przeciągając wielki punkt kulminacyjny, dodając mu intensywności i sprawiając, iż był niemalże nie do zniesienia. Rudowłosy wył dalej ochryple, przeżywając prawdziwy odlot, szamocząc się ponownie, wprawiając wręcz w ruch ogromne łoże. Aż w końcu wydusił z siebie ostatnie westchnienie, wycisnął również ostatnią kropelkę spermy, jaka teraz lubieżnie ściekała po dolnej wardze Dazai'a, i opadł na materac, rozluźniony i bezwolny, niczym szmaciana lalka.

Osamu wysunął subtelnie opadłego penisa spomiędzy drętwych, wymęczonych i całkowicie skąpanych w białej, lepkiej substancji warg. Jego spojrzenie, nieustannie przysłonięte mglistą poświatą żądzy i ekscytacji, wzniosło się znad krocza Nakahary na jego niewinną, choć oblaną stale nęcącym rumieńcem twarz. Ów widok okrutnie przywrócił go do rzeczywistości.

Na pierwszy rzut oka Dazai pomyślał, iż Chuuya nie żyje; że zginął w momencie ich wspólnego uniesienia, rozemocjonowany i ogromnie podniecony, zmarł śmiercią najpiękniejszą z możliwych, o jakiej Osamu nawet nie raz marzył. Po sekundzie jednak dostrzegł, jak jego klatka piersiowa porusza się - jeszcze przed chwilą unosząc się arytmicznie, teraz powoli falując równomiernie. Pędzący oddech zwalniał, a lico przybrało spokojniejszego, ukojonego wyrazu. Nie dziwota, iż, doprowadzony na skraj wytrzymałości, odleciał zupełnie i usnął moment po nazbyt intensywnym orgaźmie.

Dazai westchnął gorzko i skrzywił się, zerknąwszy kątem oka na swoje spodnie, których niewyobrażalna, niefortunna ciasnota domagała się obecnie natychmiastowej uwagi.

- Czy ty jesteś, kurna, poważny...? - mruknął, wbijając pretensjonalny, pełen wyrzutów i boleści wzrok w niewzruszoną twarz Nakahary.

Choć w rzeczywistości nie miał pojęcia, czy kierował te słowa do Chuuyi, do samego siebie, czy też do znacząco wzniesionej z lekka męskości, kompletnie nieusłuchanej wobec rozumu.

Kto jest takim zboczuchem jak ja i od razu ogarnął jak bardzo sugestywny jest ten tytuł? Hihi 💗

Btw, chciałabym Wam wszystkim bardzo podziękować za 10k wyświetleń! Tak bardzo cieszę się, że podoba Wam się to ff uwu

❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro