27 - Burdel

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tym razem powieki Nakahary uchyliły się niezwykle opornie, wyraźnie sklejone ciężkim, twardym i jeszcze nie do końca przerwanym snem. Odzyskanie przynajmniej częściowej świadomości i względnej władzy w dziwnie ociężałym i rozleniwionyn ciele zajęło mu nieco czasu; finalnie przywiodło za sobą również przeszywający, porażający aż ból głowy, dogłębny i nawet paraliżujący na kilka sekund, taki, jakiego dotychczas jeszcze nigdy tak dotkliwie nie odczuł. Ledwie zdołał opieszale otworzyć swe bławatkowe, lśniące sennie w półzmierzchu, opasającym pomieszczenie, oczy, ledwo pojął dopiero, gdzie się, właściwie, znajduje, a owe otoczenie już bez litości zaatakowało go gwałtownie masą bodźców zewnętrznych, a jego organizm, choć jeszcze niemrawy i nie w pełni sił, zdawał się dokładnie wyróżniać spośród nich nawet te najdrobniejsze, w istocie niewiele znaczące, na co dzień wręcz niezauważalne. Zmysły wytężyły się niepożądanie i Chuuya mógł przysiąc, iż słyszy, ba!, wręcz namacalnie czuje tupot wygiętych, patyczkowatych kończyn drobnej muchy na powierzchni niewielkiej, drewnianej szafki nocnej, czy trzepot jej skrzydeł, gdy znienacka podrywała się do lotu, oraz to, jak poszarzało-zielona trawa rośnie powoli i mizernie w zaniedbanym ogrodzie, skrytym za zamurowanym oknem. Zamrugał kilka razy, choć subtelny szum rzęs, w obecnej chwili nader głośny, przyprawiał go o nieprzyjemne dreszcze oraz nieznośną migrenę. Z początku zupełnie niewyraźny i rozmyty obraz przed nim sukcesywnie wyostrzył się, nabrał rzeczywistych barw, i nim mężczyzna ponownie zacisnął powieki w głębokiej boleści, nawiedziło go także ulotne odczucie déjá vu na widok wystroju sypialni. Odnosił wrażenie, jakby już niegdyś obudził się w tym samym miejscu, dokładnie w tej samej pościeli, ułożonej miękko wokół jego ciała. Spostrzegł jednak jedną klarowną i istotną różnicę, kiedy nagle ogarnął go niebywały chłód, przedzierający się przez każdą jego tkankę i pochłaniający wszystkie nerwy. Osadził się mroźnie na chudych, zapadłych w delikatnym materacu ramionach i musnął lodowato nieskrytą pod grubą warstwą pierzyny twarz. Do powierzchni łoża nie dociskała go już z siłą żadna długa, smukła noga, oplatająco ciasno jego kościste biodro i przynosząca w ten sposób jego drobnej postaci nieco ciepła. Na wspomnienie jej niechcianego wtenczas ciężaru, pomimo opatulającej go jeszcze błogo senności i ospałości w mig pojął, skąd też wzięło się u niego owe niewyjaśnione odczucie, jakoby rzekomo kiedyś już to przeżył. W ciągu jednej sekundy pamięć, chowająca w sobie przejrzyste i dość widowiskowe obrazy ostatnich dni, jakie spędził w domu matki swego towarzysza ze szpitala psychiatrycznego, z którego razem nawiali, ożyła niespodziewanie na nowo, podsuwając mu je nachalnie, choć zupełnie nieproszenie. Rudowłosy, do reszty zignorowawszy zawroty głowy, zerwał się gwałtownie do siadu, niedbale odrzucając obejmującą go przyjemną temperaturą kołdrę. Zaraz wzdrygnął się, nie z znienacka ogarniającego go wzburzenia i dezorientacji, a na niespodziewane spotkanie z ziąbem, panującym w pomieszczeniu, wynikającym z całkowitego braku żarliwych, hulających płomieni w kominku, osiadłym na alabastrowo pobladłych, nieco odkrytych przy rozchełstanej koszuli ramionach.

Druga połowa szerokiego, zajmującego zdecydowaną większość pokoju posłania zdążyła już doszczętnie wystygnąć i zmarznąć. Dazai'a przy Nakaharze nie było.

W pierwszej chwili Chuuya momentalnie odetchnął z ulgą, pocieszony abstrakcyjną myślą, iż jednak wcale nie zatrzymał się w czasie w jakiś dziwny, niestworzony sposób i nie utknął w jednym dniu, przemijającym i rozpoczynającym się wciąż od nowa, i że nie będzie musiał przez wieczność budzić się u boku Dazai'a z wszechogarniającym poczuciem hańby i wzgardy. Lecz wtem uzmysłowił sobie doskonale, już w pełni rozbudzony i nieospały, co też robił, nim bezceremonialnie padł na miękkie posłanie i nim dotyk aksamitnej pościeli uśpił go bez trudu. Jego nieco spierzchnięte usta mimowolnie uformowały przesiąkły ulotnym zachwytem uśmiech, gdy podniebienie i język zdały się przypomnieć sobie rozkoszny, niebiańsko otumaniający i prędko oddalający nieprzyjemne i nieproszone myśli smak alkoholu. Jednakże pospiesznie zastąpił go grymas realnego niepokoju; mężczyzna poczuł się ogromnie nieswój, leżąc w absolutnej samotności w obcym łóżku - choć, właściwie, nie było mu ono niby aż tak nieznajome, zważywszy na to, co też na nim jeszcze niedawno wyprawiał wraz z Osamu. Błyskawicznie powierzchownie odtrącił wszelakie wielce obrazowe wizje z tegoż wydarzenia, ostatnimi czasy trzymające się jego umysłu kurczowo i ohydnie zatruwające jego codzienny tok myślenia, skupiając się całkowicie na tym, co winien był teraz poczynić. Powiódł czujnym, acz wciąż delikatnie znużonym i niemrawym spojrzeniem po znienacka trochę mniej przytulnej, niż jak wcześniej mu się wydawało, sypialni, od wygaszonego, pochłoniętego przez pomrokę i wyziębionego kominka, do zamurowanego okna, przez które przez krótką chwilę liczył zobaczyć pochmurny krajobraz, skąpany w nikłym, posępnym słońcu lub błyszczący jasnością mrocznego księżyca, mogący mu podpowiedzieć, jaka też była obecnie pora dnia lub nocy. Prychnął w stronę niepasującej do barwy reszty ścian pomieszczenia, jasnożółtej farby, rozbryzłej niedbale na zabudowanej powierzchni, prędko jednak tego żałując, kiedy odgłos trafił do jego niebywale wrażliwych uszu i poniósł się pod czaszką boleśnie, paraliżując go żałośnie. Chuuya pochwycił swą głowę w obydwie skostniałe dłonie i już miał powrotnie upaść na miękkie łóżko i zagnieździć się ciasno w pościeli, gdy zastygł jedynie gwałtownie, pojąwszy, iż nie może dłużej spoczywać bezczynnie, nieświadomy, co się wokół niego dokładniej dzieje. Nie mógł tutaj dłużej pozostać. Powinien był się już dawno podnieść i znaleźć Dazai'a. Nawet jego intuicja, znienacka rozbudzona i ożywiona, podpowiadała mu cienkim półgłosem gdzieś z tyłu emanującej tępym bólem głowy, że trwanie w tym miejscu nie było najlepszym rozwiązaniem. Z każdą przemijającą pospiesznie sekundą nawiedzał go pewien coraz to większy, nieodgadniony niepokój, dając mu wymownie do zrozumienia, iż coś się tutaj nie zgadzało, występowała tu jakaś nieprawdopodobna nieprawidłowość. Nakahara nie starał się walczyć z owym obcym mu odczuciem, nie bagatelizował go także, kiedy zaczynał już nie wytrzymywać również tej zimnicy, niepohamowanie wypełzającej zewsząd przy wygaśniętym na dobre, wystygłym doszczętnie kominku, spowitym tylko i wyłącznie czarną smołą i przepełnipnym spalonym, zwęglonym drewnem, pozbawionym pięknie skocznych ogników. Choć ni trochę nie rozumiał owych pobudek, podporządkował się im bezopornie i leniwie zsunął się z aksamitnego, kojącego posłania, ledwie przy tym znosząc jego żałośliwe stękanie. Wsunął na stopy buty, uprzednio kopnięte niedbale pod ścianę, i, ociężale oraz z lekka mozolnie kierując się do wyjścia z pomieszczenia, począł stawiać jak najdelikatniejsze i najostrożniejsze kroki, byleby tylko jego drobne obcasy nie obiły się zbyt hucznie o podłogę, a ich stukot nie przyniósł mu następnej wielkiej fali boleści i nie rozproszył jego myśli - a te pędziły nagle, niczym błyskawica. Goniły go pospiesznie, gdy schodził po chwiejnych schodach, pokonując je niezwykle powoli i niestabilnie, przeklinając bezgłośnie okropnie swą nieumiejętność do rozłożenia ciężaru ciała tak, by stopnie nie krzyczały pod nim, jakby w agonii. Odczuwany z niewiadomych przyczyn niepokój nasilał się z każdym pokonywanym ociężale krokiem. Dom zdawała się doszczętnie pochłonąć niebywała martwota, jeszcze potężniejszą niż zazwyczaj, przytłaczającą i niezwykle dlań okrutna, nawet teraz, kiedy jego zszargane zmysły aż desperacko pragnęły ciszy. Przemieszczając się przez dolne piętro, już z pełną premedytacją tupał donośnie i stukotał obcasami o wyniszczałą posadzkę, krzywiąc się przy tym z bólu, lecz przynajmniej utwierdzając się niewątpliwie w przekonaniu, iż stale znajduje się w rzeczywistości, wyjątkowo drętwej i pochmurnej, aczkolwiek wciąż będącej jak najbardziej realną. Jednakże niby odrealniona, w pewien dziwny sposób urojona nerwowość oraz szaleńczy niepokój trawiły go od wewnątrz, tak, jak wkrótce również wszechobecny dym, wkradający się nieproszenie do jego płuc. Rudowłosy skierował się do kuchni, umilkłej i posępnej, choć objętej subtelną jasnością, sącząca się leniwie z lampy luminescencyjnej, skąd z gracją wypływała owa mgła o drażniącym i duszącym zapachu. Jego kroki były pewne i niezachwiane, kiedy przedzierał się przez nienamacalną zasłonę dymną, a ta sukcesywnie zaczęła opadać i delikatnie blaknąć, ukazując wyraziście większą część pomieszczenia. Mglista poświata z wdziękiem zsunęła się z krągłej sylwetki, zgarbionej z lekka i opartej niedbale o blat, ukazując postawę kobiety, jej dłoń, między której palcami tkwił wypalany papieros, zapewne któryś już z kolei, i chłodny, zobojętniały wyraz zmizerniałej twarzy. Wtem jego chód przez gęsty dym urwał się niespodziewanie i gwałtownie. Wzrok przesunął się niżej, badając wnikliwie powoli wychodzące zza dymnej kurtyny otoczenie, lecz prędko ponownie się zatrzymując na jednym punkcie, dość obszernym. Chabrowe oczęta zastygły, skupiając na nim całe swe spojrzenie, a źrenice zwężyły się niemalże do drobnych, ledwo widocznych kreseczek. Usta otworzyły się szerzej, choć za tym gestem nie kryły się żadne nadchodzące słowa, w niemej odpowiedzi na ten tragiczny widok, jaki zdołał się już wyryć w jego pamięci i który z pewnością niełatwo będzie później porzucić. Ciało Dazai'a było leniwie i ociężale rozłożone na zabrudzonych kafelkach, zupełnie nieżywotne i nieruchliwe, bezwolne, i bezwładne, niczym szmaciana lalka. Tuż przy jednej z jego dłoni, z jakiej bandaż wciąż zsuwał się nieco, nie dość solidnie zawiązany, wyciągniętej jakoby w rozpaczliwym geście, a zarazem odrętwiałej i rozluźnionej wątle, rozsypane zostały barwne pigułki z pootwieranych, czy potłuczonych opakowań.

Chuuya nie zdołał nawet pomyśleć, jakakolwiek sentencja nie zdążyła mu nawet przemknąć przez chwilowo wyciszony i przejęty dogłębnym szokiem umysł, a jego cały organizm zareagował instynktownie. Mężczyzna rzucił się w stronę Osamu bez najdrobniejszego namysłu, chwiejnie i niezgrabnie, zawładnięty potężnym przerażeniem, odsuwającym na bok wszelkie inne odczucia. Doskoczył do niego prędko i padł przy nim na kolana, obijając je z impetem o zimną, twardą podłogę, w obezwładniających emocjach nie odczuwając jednak ni trochę bólu. Ponownie chwilę zajęło mu pojęcie, iż to wszystko dzieje się naprawdę, to wszystko to bezsprzeczne realia, a gdy już zdołał nieco odzyskać umiejętność w miarę racjonalnego myślenia, począł tłumaczyć sobie te swoje zadziwiające zatroskanie najzwyklejszą wściekłością. W końcu nie uciekł z tym zidiociałym szaleńcem tylko po to, by w spokoju pozwolić mu umierać i ponadto zostać porzuconym w tej szemranej dzielnicy!

- Co jest, kurwa... - warknął chrapliwie w jego stronę, a jego głos podrygiwał groźnie ze wzburzenia. - Dazai, ty chuju...

Jego srogie spojrzenie rozogniło się jeszcze intensywniej, zaraz wymierzone w postać, stojącą w pobliżu, acz mało zainteresowaną zachodzącą tutaj sytuacją. Jej niewzruszenie, owa aż zatrważająca obojętność już była skrajnie wymowna, lecz kobieta, wyczuwszy jego świdrujący wzrok, podkreśliła ją jeszcze dosadniej, wzruszając chudymi, skrzywionymi ramionami i wypuszczając spomiędzy pełnych, z lekka obitych i rozciętych warg delikatny dym.

- Niech umiera - odezwała się nieco ochryple, a jej głos zdawał się wręcz namacalnie ociekać zupełnym otępieniem i brakiem jakiejkolwiek empatii. - Przecież zawsze tego chciał. Właściwie, powinnam była spełnić to jego marzenie, zanim się jeszcze urodził - prychnęła, jakby na wpół rozbawiona, na wpół z pogardą dla swej decyzji o utrzymaniu ciąży, podjętej ponad dwadzieścia lat temu.

Nakahara aż zmrużył oczy, jeszcze dogłębniej rozsierdzony. Intensywna awersja wypływała z jego objętych wielkim chłodem, chabrowych ślepi, ich gniewny wyraz wyostrzył się, jednakże jej postawa pozostała niezmienna, nieustannie niefrasobliwa. Stale opierała się niedbale o brudny blat, stale beztrosko zaciągała się z lubością i wydychała subtelną mgiełkę. Jej beznamiętne spojrzenie leniwie błądziło po całym pomieszczeniu, sporadycznie zatrzymując się na dłuższą chwilę na jej synu, spoczywającym na nieczystych, zimnych kafelkach, zupełnie nieprzytomnym, niemalże pozbawionym oddechu, zapewne powoli umierającym, lecz nawet w takich momentach w jej gorzkoczekoladowych oczach, takich samych, jak oczy Osamu, teraz zamknięte i wyzbyte wszelkiego blasku, nie czaiły się żadne emocje. Chuuya zgrzytnął zębami groźnie, rozwścieczony niemal do granic możliwości, szalenie zlany nieprzyjemnym gorącem w owej złości, jaką napawała go jej całkowita oschłość. Doprawdy, nawet jego ojciec, okropny brutal, nie stałby tak bezczynnie, gdyby to zeń mozolnie uciekało życie.

- Jest pani chujową matką - syknął zjadliwie, głośno wyrażając to, co jako pierwsze przyszło mu na myśl, gdy obserwował jej zachowanie. Z trudem powstrzymał się, by nie splunąć w jej stronę pogardliwie.

Wzniosła brwi ku górze w geście niemego zdumienia, jakoby wielce zaskoczona takowym stwierdzeniem. Prędko jednak samo zdziwienie zastąpiło zrozumienie, na pełnych ustach uformował się uśmiech, a kawowe oczy zostały przymrużone w tej fałszywie radosnej ekspresji.

- Wiem - pokiwała głową, beztrosko pojmując to doskonale, i wypuściła spomiędzy warg kolejny pokład drażniącego dymu. Uśmiechnęła się ironicznie jeszcze szerzej. - Ale przynajmniej wspieram swoje dziecko w dążeniu do realizacji marzeń, czyż nie?

Nakahara powrotnie przypatrzył się Dazai'owi, tym razem bardziej wnikliwie. Jego wzrok złagodniał momentalnie na chwilę, kiedy spoglądał na jego papierowo blade oblicze, nieruchome, w jakim nie podrygiwał żaden, nawet najdrobniejszy mięsień. Zastygło do reszty, wykrzywione jednak bardziej w lekkim grymasie bólu, cierpienia i pewnej złości, niewiadomo do czego skierowanej. Bynajmniej nie posiadał ekspresji, która mogłaby wyrażać jakiekolwiek zadowolenie, czy radość.

- Raczej nie bardzo pasuje mu pani wsparcie - wycharczał znów gniewnie, nie zaszczycając jej jednak najmniejszym poirytowanym spojrzeniem. Przykucnął tuż przy Osamu i wyciągnął przed siebie smukłą nogę, szturchając go delikatnie w ramię. Jego ciało było całkowicie bezwładne i drętwe, jakoby pozbawione już wszelkich ostatek żywotności, także z organów wewnętrznych. Lico Chuuyi wykrzywiło się w szpetnym, niebywale zmartwionym grymasie. - Chyba potrzebuje pomocy.

Odpowiedziało mu tylko oschłe, ignoranckie prychnięcie oraz uderzenie intensywnej woni dymu papierosowego.

- Rób z nim, co chcesz - odparła, nieprzejęta ni trochę, wzruszywszy ramionami. - Nekrofil - burknęła ciszej pod nosem, jednakowoż do Nakahary doskonale dotarły jej słowa.

Rudowłosy zacisnął silnie szczękę, a jego zęby aż szczęknęły, jak gdyby mając się zaraz złamać w szaleńczym gniewie. W milczeniu powstrzymywał się od wybuchu; nie mógł sobie nań pozwolić w tak krytycznej sytuacji. Jego bezsprzecznym priorytetem było teraz ratowanie Osamu, nic innego nie powinno mieć obecnie dlań najmniejszego znaczenia. W żadnym wypadku nie zamierzał pozwalać Dazai'owi na szybką śmierć w takiej chwili, gdy już wspólnie zaszli tak daleko w dążeniu do wolności, o jaką musieli zacięcie walczyć, która nie mogła być im zwyczajnie dana; ciemnowłosy nie mógł go tak bezceremonialnie zostawić, kiedy to Nakahara w nim skrycie pokładał nadzieje. Toteż spiął się tylko, wykorzystał całą swą siłę woli i zignorował kobietę.

Jego dłonie wyrwały się w stronę Osamu, prędko desperacko chwytając materiał jego koszuli, miąc go mocno bezlitośnie. Potrząsnął jego ciałem, odrętwiałym, bezwładnym i wcale nieskorym do współpracy. Dazai ni trochę nie zareagował - jego wyraz twarzy nijak się nie zmienił, organizm nie został jakkolwiek pobudzony. Finalnie w swej paraliżującej bezradności rudowłosy puścił go, z ust wydobywając gorzkie westchnienia, by pohamować nawał emocji, niekoniecznie przyjemnych. Z bólem i narastającą irytacją uzmysłowił sobie, iż w takowym położeniu nie posiadał zbyt wielu porządnych możliwości. Najbardziej racjonalną i zdrową wydawało się wezwanie pomocy - mogłoby to być zarazem niezwykle głupie posunięcie, albowiem z pewnością równałoby się zakończeniu ich już i tak złudnej wolności, wcześniej tak chytrze wywalczonej. Drugą opcją, sprzeczną ze wszystkimi silnymi emocjami, jakie kotłowały się głęboko we wnętrzu Chuuyi, było zwyczajne przejęcie postawy od samej rodzicielki Osamu i potraktowanie owego problemu, fizycznie i rzeczywiście spoczywającego tuż przed jego nosem, z pełną beznamiętnością, wręcz jego dosadne zignorowanie, jakby zupełnie nigdy nie zaistniał, oraz samotne kontynuowanie życia na niedopuszczonej wolności. Owa możliwość jeszcze do niedawna brzmiałaby dlań ogromnie nęcąco, wręcz wybornie i perfekcyjnie, jednakże w chwili obecnej sama takowa myśl rodziła niesłychany ból w jego sercu. Coś nie pozwalało na dopuszczenie doń tej alternatywy, na samo wyobrażenie sobie ucieczki w pojędynkę. Coś paraliżowało jego ciało, jak i umysł, kiedy tak trwał w kuckach tuż przy ciemnowłosym i wpatrywał się w jego nieożywione, urzekająco chłodne i zobojętniałe oblicze, jakby zastygłe tak na dobre, już martwe. Takowej ekspresji, doszczętnie wypranej z emocji, a jednocześnie tak pełnej boleści i żałości, jeszcze nigdy u niego nie zaobserwował.

Nie, zwyczajnie nie potrafił go tu zostawić w tak okrutnym stanie, nawet jeśli wykorzystałby całą swą siłę woli i zmusił się, by go porzucić, dobitnie przekonując siebie samego, iż nie istnieje cień szansy na jego uratowanie.

- Ty kutasiarzu... - wycharczał pod nosem niemrawo, lecz nie pozwolił, by jego głos się zupełnie załamał. Skulił głowę i, nie zerkając nawet na ciemnowłosą kobietę, stwierdził stanowczo: - Zadzwonię po pogotowie.

Owa finalnie podjęta decyzja, która z początku wydawała mu się absurdalna, a zarazem najbardziej odpowiednia i rozważna, z pewnością nie przypadła do gustu matce Dazai'a. Dała mu to niespodziewanie do zrozumienia, gdy, w chwili, w której z zapałem wypowiadał swe słowa, oderwała się chwiejnie od blatu i wyprostowała znienacka, niczym struna, wydając się jeszcze wyższa od Nakahary, nagle ożywiona do granic możliwości, a wcześniej taka nieprzejęta i opieszała. Jej wargi, między które wetknięty został niedbale papieros, wykrzywił grymas, szpetny i przesiąkły dezaprobatą. Cała drżała i rudowłosy nie potrafił stwierdzić, czy to przez złość, jaka naszła ją niespodziewanie, czy też przez to, iż ledwo utrzymywała się na swoich długich, chudych nogach.

- Ani mi się wąż ściągać tu jakiejś obcej hołoty! - zagrzmiała potężnie i hucznie. Jej ciemne oczy nabrały wyrazistszej barwy, upstrzone jaskrawymi, szaleńczymi ognikami. Jej wariackie spojrzenie, utkwione groźnie w mężczyźnie, sprawiło, iż ten niemal jeszcze bardziej skulił się mimowolnie przy brudnej podłodze, zaskoczony jej nagłym wybuchem jednoznacznej wściekłości.

Jednakże owe wzburzenie, jak szybko i gwałtownie nią zawładnęło, tak równie prędko odeszło. Zaraz kobieta odetchnęła głęboko, przymykając wycieńczone, sine oczęta, a jej ramiona opadły cherlawo, nadając jej jeszcze bardziej żałosny wygląd. Z jej oblicza momentalnie spłynęła nieprzyjaźń, a jej zastępstwo poczęło pełnić tylko widoczne zmęczenie oraz względny spokój. Jej ciało ustabilizowało się nieco na patyczkowatych kończynach, a ręce sukcesywnie przestały nerwowo podrygiwać. Kobiecie udało się znów zaciągnąć, głęboko i z lubością, a w ten sposób także uspokoić arytmiczny oddech.

- Chuuya - przemówiła doń głosem opanowanym i delikatnym. Niespodziewanie posłała mu skrzywiony uśmiech, właściwie, niemający w sobie ni krzty wesołości, czy jakiegokolwiek innego pozytywnego uczucia, bardziej posępny i nieco wymuszony. - Pozwól, że opowiem ci pewną historię. - Z tymi słowami wykonała kilka kroków, nieco chwiejnych, acz nie aż tak koślawych. Zatrzymała się tuż przy Osamu, niemalże dotykając czubkami swoich szpilek jego bezwładnego, drętwego ramienia. Bławatkowe oczy Nakahary mierzyły czujnie i badawczo całą jej postać, doszukując się oznak choćby najdrobniejszych emocji w jej postawie, nie odnajdując jednakże absolutnie nic. Jej oczy, skierowane na uśpione ciało jej własnego dziecka, nieustannie nie wykazywały, ażeby kobieta cokolwiek w związku z tym odczuwała. - Wiesz, mój kochany tatulek miał burdel - zaczęła bez ogródek i żadnych wyszukanych sformułowań. Jej głos drgnął i dało się w nim wyczuć nagłą, natychmiastową pogardę. - Dobrze prosperujący, przynajmniej na początku - prychnęła pod nosem. - Moja rodzina nie była zbyt oszczędna. Żyliśmy w luksusach, w ogóle się nie ograniczając, choć podświadomie wiedzieliśmy, że w każdej chwili nasze bogactwo mogło się skończyć. Aż w końcu tak się stało. Wszystkie najlepsze dziwki ojca zaczęły się starzeć i, jak to się ci wszyscy gnoje skarżyli, przestały być ,,zajebiście ciasne i ruchliwe" - zagryzła nerwowo wargę, już i tak mocno obitą i rozciętą, a jej twarz ponownie spięła się w nieznośnym grymasie. Zaciągnęła się płytko, by powierzchownie uśpić gniew, narastający sukcesywnie wraz z każdym wypowiedzianym przez nią słowem. - Był na skraju bankructwa. Ale...nie mógł odpuścić. Nie potrafił, kurwa, po prostu zająć się czymś innym, albo się jakoś zabezpieczyć. - Ostatnie zdanie niemalże wysyczała niewyraźnie i jadowicie. Wbiła nieobecny wzrok w przestrzeń przed sobą, w stronę wychodzącego na pochmurną, spowitą pomroką ulicę okna i pokręciła głową, zaciskając pełne usta w wąską linię, jakoby w geście niedowierzania i zupełnej rezygnacji. - Chyba oszalał. Był tak zdesperowany, by utrzymać ten jebany biznes, że aż oszalał! I wiesz co? - powróciła spojrzeniem do Chuuyi, tym razem wyrazistym, niezamglonym, wręcz połyskujących w irytacji i złości. - Wtedy nie było już zbyt wielu młodych dziewcząt, które mogłyby przyciągnąć klientelę, więc...kazał mi u siebie pracować. Bo byłam w miarę ładna i cycata, jako jedyna z czwórki sióstr - mówiąc to, wybuchnęła krótkim, urwanym śmiechem, dogłębnie rozpaczliwym, w istocie niemającym w sobie niczego z wesołości. Pokręciwszy znów głową nerwowo, na nowo odwróciła rozognione spojrzenie, by dalej spoglądać w rozciągające się za oknem, tak okrutnie posępne środowisko. - Moja rodzina była chujowa - stwierdziła po chwili jasno, tonem nieznoszącym jakiegokolwiek podważania jej słów. - Wszyscy chcieli tylko powrócić do dawnego bogactwa i nie mieli nic przeciwko temu, żebym się szmaciła. Właściwie, ja tu nie miałam nic do gadania - wzruszyła bezradnie ramionami, po czym znów się zaciągnęła, tym razem głęboko, na moment urywając swoją historię. Westchnęła gorzko, wypuszczając potężny pokład dymu, nim przeszła do kontynuacji: - Nie wiem, ilu facetów obsługiwałam jednej nocy. Dwudziestu? Trzydziestu? I miałam wtedy zaledwie dwanaście lat. Kurwa, to było takie męczące, że chuj. I chociaż pieniądze wróciły, a ojciec, o którego uwagę zabiegała każda z moich sióstr, nagle zaczął traktować mnie, jak swoją najsłodszą córeczkę, tylko dzięki temu, że grzecznie się puszczałam, to mnie to w ogóle nie cieszyło. - Na jej usta znów wdarł się nieprzyjemny grymas, zza którego zaraz dobył się histeryczny śmiech, przepełniony bezkresną rozpaczą, melancholią, wściekłością i szaleństwem. - Jakże by mogło?! - ryknęła donośnie między potężnymi salwami nerwowego chichotu. W kącikach jej zlanych purpurem oczu stanęły łzy, pragnące wkraść się na jej pokryte lśniącym różem policzki, lecz kobieta stanowczo nie pozwalała im płynąć. Rechotała tylko nieustannie szalenie, aż w końcu także i tego nie mogła dłużej wytrzymać. Odetchnęła ciężko, wpuszczając do wykończonych, ściśniętych płuc dawkę powietrza, zmieszanego z papierosowym dymem, nim poczęła znów mówić: - Nasz dom publiczny odzyskał dawną sławę i zyskał też trochę nowych pracownic, w miarę młodych i...zadowalających. Myślałam, że to już koniec, że będę mogła wreszcie wrócić do beztroskiego życia w luksusie i zapomnieć o tym wszystkim, póki jeszcze byłam w stanie... Ale ten stary pryk dalej kazał mi harować, kurwa mać. Twierdził, że robię piorunujące wrażenie na klientach. Ha! Piorunujący chyba mógł być wtedy tylko mój wiek. Pierdolił też jeszcze wiele razy o moim wspaniałym potencjale. Potencjale! - uniosła głos niepowstrzymanie, niby to wielce wzburzona, zaraz jednakże zanosząc się ponownie śmiechem, stale podsyconym wzgardą i smutkiem. Pluła tym fałszywym chichotem aż do utraty sił. Dłonią sięgnęła do spierzchniętych warg, by wcisnąć między nie papierosa, uspokajając się w ten sposób sukcesywnie. - Miałam już dość - wyznała szczerze. Jej głos pobrzmiewał tylko i wyłącznie czystą obojętnością, a cała jej postawa zdała się jeszcze bardziej posępnieć. Kobieta zgarbiła się, wykrzywiając swe cherlawe ramiona, i zachwiała się delikatnie na niewygodnych szpilkach. - Do tego stopnia, że w końcu zaryzykowałam i w wieku czternastu lat po kryjomu przestałam brać pigułki, którymi faszerował mnie ojciec. Mój plan był strasznie banalny i głupi, zresztą, tak jak na wtedy. Miałam zajść w ciążę, a potem się roztyć, żeby nie musieć już pracować - prychnęła z rozbawieniem i tylko niewielkim nieposzanowaniem dla swojej głupoty. - No i stało się. Napatoczył się taki jeden, co lubił bez gumy, i zrobił mi bachora. Na początku nie chciałam od niego niczego więcej, oprócz jego miernego nasienia, ale potem okazało się, że facet ma trochę kasy. Był cholernie bogaty. Więc...pomyślałam sobie, że wyłudzę od niego małą fortunę i oddam ją ojcu, żeby w końcu się ode mnie odczepił. No i...powiedziałam mu. A ten idiota stwierdził, że nie może mnie tak zostawić samej ze swoim dzieckiem. Że niby taki szlachetny i pobożny... - ponownie prychnęła pod nosem pogardliwie, przewracając swymi gorzkoczekoladowymi oczami. - Ale wtedy jego propozycja wydawała mi się...atrakcyjna. Typ miał pieniądze i zaoferował mi wszystko, czego potrzebowałam. Mogłam zerwać kontakt z tą zasraną rodziną i z nim wyjechać, nawet mu nie wspominając, że mam jakichś bliskich. Od razu kupił mi ten mały domek - wykonała zaokrąglony ruch patyczkowatą ręką, wskazując na otoczenie - specjalnie dla mnie i bachora, kiedy ta dzielnica była jeszcze uważana za elegancką i zadbaną. Tutaj rozpoczęłam nowe życie. - Jej oczy znów pobłądziły gdzieś hen daleko, w punkt, jakiego rudowłosy nie potrafił ustalić, a lico niespodziewanie wykrzywił smutny uśmiech, jakby na głębokie wspomnienie czegoś. - Ojciec Osamu, właściwie, potem rzadko tu przyjeżdżał. Nie przeszkadzało mi to zbytnio, i tak nie lubiłam faceta jakoś specjalnie. Ale kiedy już nas odwiedzał, przywoził tyle kasy... - westchnęła, niezwykle rozmarzona. - Widzisz, zostawiłam swoją własną rodzinę, uciekłam od tej pieprzonej prostytucji, a w dodatku jeszcze dalej żyłam, jak bogata panna! Choć, oczywiście, to wszystko nie było za darmo. Musiałam mu się oddawać...ale przynajmniej nie było tak źle, jak w tym cholernym burdelu mojego ojczulka - zaciągnęła się płytko, krzywiąc się zgorzkniale. - Później wacał tu coraz rzadziej, raz na jakiś czas, tylko po to, by mnie wypieprzyć - parsknęła chrapliwym, mizernym śmiechem. - Pogodziłam się z tym, że ułożył sobie gdzieś indziej zwyczajne życie, w którym na nastolatkę z gówniarzem, będąca jednocześnie utrzmanką tylko po to, by podwyższyć mu ego, nie było miejsca - wzruszyła bezradnie ramionami. - Mój zapał, co do tego życia, nieco przygasł. Osamu zaczął dorastać, a ja zaczęłam wtedy rozumieć, że to całe macierzyństwo nie było dla mnie. Chociaż nie - to po prostu Osamu nie był dzieckiem, którego chciałam. Nie chodziło już nawet o to, że byłam za młoda i kompletnie niegotowa na bachora, ale po prostu patrzyłam na niego, jak na jakieś...narzędzie, które było mi potrzebne tylko przez chwilę, żebym mogła spierdolić od tamtej jebniętej rodziny. Chyba w jakiś dziwny sposób przypominał mi o okropieństwach, do których mnie zmuszali, i o tym, co musiałam zrobić, by je zakończyć. I jak jeszcze potem zaczęły się te jego próby samobójcze... - pokręciła głową, zrezygnowana, i machnęła tylko ręką. - Ach, szkoda gadać. Totalny popierdoleniec z niego wyrósł. Przez to jego zjebanie tatulek miał nas już dość i się od nas odciął. Pieniędzy nawet nie przysyłał! Wypierdolił na drugi koniec świata i chyba się ożenił z jakąś lafiryndą. Zajebiście się wkurwiłam! Ale wiesz co?! - skierowała swe przenikliwe i wielce rozsierdzone spojrzenie do Nakahary, przeszywając go nim nieomalże na wylot, piorunująco i morderczo. - Poświęciłam się wychowaniu tego dzieciaka, którego wcale nie kochałam! Chociaż mogłam go zostawić i wykurwić gdzieś daleko, bo miałam jeszcze trochę kasy, a ten szczyl był dla mnie nikim! Ale codziennie, codziennie, kurwa, woziłam tego zasrańca do jego pierdolonej szkoły, zarabiałam na niego i robiłam, kurwa, wszystko, żeby było mu tu jak najlepiej! I co?! I gówniarz nigdy mi za to nie podziękował! Tylko mnie zostawił i gdzieś wyjebał, zupełnie, jak jego ojciec! Myślałam, że przynajmniej zabierze mnie ze sobą w lepsze miejsce, ale nie! - unosiła się z każdą sekundą coraz bardziej. Jej chudziutkie nogi podrygiwały gorączkowo pod wpływem jawnego, klarownego wzburzenia, nie przez to, że kobieta dłużej nie dawała rady się na nich stabilnie utrzymać. - Zostawił mnie samą, w rozwalającej się chałupie, w okolicy pełnej jakichś mafii! I wiesz co wtedy zrozumiałam, Chuuya? Że nigdy nie powinnam była przestawać brać tych pieprzonych tabletek, że powinnam była zostać w rodzinnym domu. Zostać i harować dalej, a potem dorosnąć, przestać się sprzedawać i przejąć po ojcu ten rodzinny interes, tak, jak mi obiecał. Aż wreszcie założyć własną rodzinę, której bym chciała i z której byłabym zadowolona, z prawdziwym, kochającym mężem, a nie pierdolonym szlachcicem, interesującym się mną tylko przez chwilę, i mieć piękne córki, którym nigdy nie kazałabym pracować w burdelu, choćby nie wiem, co się działo. Zmarnowałam ponad pół życia na wychowanie Osamu, jebałam się z każdym, żeby tylko niczego mu nie brakowało...a on i tak odszedł i zostawił mnie z niczym - prychnęła, zirytowana. Jej głos drżał coraz bardziej i stawał się głębszy, chrapliwy, jak gdyby słowa wydobywane były z dalekiej czeluści ściśniętego w nerwach gardła. - Dlatego - wyprostowała się nagle znów, niczym napięta struna, a jej wdzięczne kroki zbliżyły ją niebezpiecznie do Dazai'a; zatrzymała się tuż przy nim i niedbale odrzuciła niedopałek na ziemię, zaraz gasząc go swym obcasem - jeśli ten szczyl chce sobie odebrać życie, które było zarazem moim wybawieniem i przekleństwem... - wzniosła teatralnym ruchem patyczkowatą nogę i wbiła szpilkę szarego buta w drętwy bark swojego syna, dociskając go jeszcze mocniej do podłogi - ...to niech umiera, niewdzięcznik zasrany.

Między całą ich trójką - a, właściwie, dwójką, albowiem Osamu już od dłuższej chwili nie był w stanie wydać jakiegokolwiek, nawet najdrobniejszego i najmniej słyszalnego dźwięku, doszczętnie pozbawiony przytomności i wszelkiej możliwości odbierania bodźców zewnętrznych, nieprzytomny, bezwolny i bezwładny - nastała grobowa cisza, nieprzerwana absolutnie żadnym odgłosem, zagęszczająca się między nimi i przytłaczająca. Bezszelestnie przecięło ją jedynie spojrzenie lazurowych ocząt Nakahary, przesiąkłe bezkresnym niedowierzaniem i skanujące z niebywałą dokładnością i wnikliwością twarz kobiety w stałym milczeniu. Jej kawowe ślepia z kolei spoczywały na obliczu konającego niemalże Dazai'a, rodząc w sobie ogromny niesmak i awersję.

Chuuya rozchylił nieco wargi, pragnąc coś powiedzieć, jednakowoż przez jeszcze kilka kolejnych sekund trwał w tej martwocie, zacieśniającej się wokół nich, nie potrafiąc uporać się z tą niewiarą, co do jej zachowania. Minęły kolejne chwile, nim rudowłosy finalnie zdołał wydusić:

- Kurwa, jest pani spierdolona.

Na wydźwięk jego słów, oderwała z lekka nieobecny, pełen odrazy wzrok od Osamu i skierowała go w stronę Nakahary, zerkając nań z niezrozumieniem. Zaraz jednak wybuchła donośnym śmiechem, już nie przepasanym tak dogłębnym fałszem, jak uprzednio. Rechocząc hucznie, wzniosła nogę znad swojego dziecka i odjęła boleśnie wbijający się w jego ciało obcas.

- Może i tak - odparła, chichocząc nieustannie i wzruszając ramionami, jakoby niespodziewanie całkowicie beztroska.

Dopiero, gdy ponownie umilkła, dopiero, kiedy między nimi znów zapanowała kompletna cisza, Chuuya zdołał otrząsnąć się z głębokiego letargu, wywołanego jej tragiczną opowieścią. Skierował wzrok na Osamu, nagle przypominając sobie, co, tak właściwie, miało być teraz jego priorytetem. Na nowo rzucił się doń gwałtownie, prędko oplatając go drobnymi, acz dzierżącymi potężną siłę ramionami i w pośpiechu, bez słowa, tylko z kilkoma nieprzyzwoitymi pomrukami pod nosem, przerzucił go sobie przez bark. Zaciskając z siłą szczękę, napinając ją wielce, targał go za sobą do wyjścia z kuchni, stukocząc przy tym donośnie obcasami o brudne kafelki. Odczuł delikatną ulgę, kiedy pod jedną z urękawiczonych dłoni wyczuł subtelne, mierne, acz jeszcze stale istniejące bicie serca. Teraz musiał działać szybko i racjonalnie, by uratować Dazai'a.

- Chuuya. - Niepostrzeżenie zatrzymał go spokojny, wręcz pogodny, acz charakterstycznie chrapliwy głos.

Zniecierpliwiony, przystanął na krótki moment, przy okazji poprawiając sobie Osamu na ramionach.

- Nie, nie chcę już więcej słuchać tak chujowych historii - mruknął z niechęcią, nim kobieta podjęła się dalszej mowy. Nie miał ni trochę czasu do stracenia, w żadnym wypadku nie mógł pozwolić sobie na jeszcze jakieś rozkojarzenia!

Jego kolejny krok, jaki miał zamiar stanowczo i zdecydowanie postawić, przerwał melodyjny chichot.

- Nie o to chodzi - odpowiedziała ze spokojem. Na skostniałych kończynach powróciła do blatu i uchyliła jedną z chrzęszczących szuflad. - Weź tylko to - poprosiła, dobywając ze skrytki brzęczący dźwięcznie w jej wątłej dłoni przedmiot i rzucając go zaraz niedbale w stronę Nakahary. Chuuya przechwycił go nieporadnie. Między jego smukłymi palcami połyskiwały nieco pordzewiałe kluczyki do auta. - Cały czas jedziesz prosto, potem skręcasz w prawo, jedziesz pół kilometra i w prawo, a dalej już chyba będziesz wiedział.

Teraz już Nakahara przyspieszył kroku, dochodząc do drzwi kuchni, ostrożnie ciągnąc za sobą Osamu. Jednak nim jeszcze wyszedł, wymamrotał krótko:

- Dzięki.

Opuścił pomieszczenie, jak i ciemnowłosą kobietę, zabierając także jej syna, na powrót zostawiając ją w zupełnej samotności. Na zewnątrz odetchnął świeżym powietrzem, jakiego ostatnimi czasy zwykło mu brakować, i po raz ostatni przeszedł przez zapuszczone podwórze. Dotarł do starego, wyglądającego wręcz na przedpotopowe, auta, oberwanego niemalże doszczętnie z pięknej, turkusowej farby, i otworzył je, zaraz bezceremonialnie wrzucając bezwładne cielsko Dazai'a na tylne siedzenie, a samemu wciskając się za kierownicę. Po kilku wykańczających próbach kluczyk opornie przekręcił się w zestarzałej stacyjce i pojazd zaryczał potężnie, zgrzytnął i zastękał. Nakahara bez wahania przycisnął pedał gazu, a samochód ruszył przez poszarzałe aleje dokładnie tą drogą, jaką wytyczyła matka Osamu.

Zmierzał wprost do miejsca, z którego niedawno tak chytrze uciekli, by zasmakować złudnej wolności, a jakiego realia okazały się być dla nich obu z pewnością o wiele lepsze, niż bolesna rzeczywistość świata zewnętrznego.

So, chciałabym podziękować Whalien_000 za to, że dzielnie wysłuchiwała wszystkich wersji historii mamke Dazi (woah, czuję się teraz jak taki veri profeszonal rajter). Sank you, sank you, honey~

Piosenka w mediach tak bardzo pasuje mi do mamci Dazajka, że omggg, polecam 💖

Btw, czaicie, że zostały jakieś 2 rozdziały do końca?

❤️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro