9 - Dazai i Ozaki

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Drzwi przestronnego gabinetu, w jakim na co dzień urzędowała doktor Ozaki, trzasnęły z hukiem iście piekelnym. Nawet sanitariusze, dotychczas stojący w pełnym bezruchu oraz z niedrgniętą postawą za krzesłem Dazai'a, niewzruszeni absolutnie niczym, zwrócili się, z jawnie zaniepokojonymi wyrazami zazwyczaj poważnych twarzy, w stronę wejścia. Kouyou z ciężkim odgłosem wtargnęła do pomieszczenia, niosąc za sobą doprawdy demoniczną i zabójczą aurę. Jej długie, różane włosy były niedbale rozwiane we wszelakie możliwe strony, zupełnie nie tak, jak zaledwie kilka godzin temu, gdy Osamu minął ją i przelotnie omiótł spojrzeniem w szpitalnym korytarzu z rana, upięte w niezwykle dbały koczek na czubku głowy. Każdy mięsień jej lekko zarumienionej twarzy zdawał się być napięty do granic możliwości, tworząc niepokojący grymas. Materiał białego kitla powiewał chaotycznie, gdy z gorączkowym pośpiechem podchodziła do swojego biurka, a stukot jej łososiowych szpilek wygrywał wtenczas głośny, zniecierpliwiony rytm.

- Wyjść - rzuciła oschle do dwójki muskularnych sanitariuszy.

Mężczyźni spojrzeli po sobie, nieco zmieszani, lecz nie ruszyli się z miejsca, trwając wciąż na swojej obowiązkowej straży i najwyraźniej nie rozumiejąc powagi słów lekarki. Ozaki uniosła brwi w wyczekującym geście, licząc, iż nie będzie musiała się powtarzać. Jednak widząc pełne jawnej dezorientacji wyrazy twarzy sanitariuszy, prędko pomogła im całkowicie pojąć znaczenie swojego rozkazu i, wyprostowawszy się, niczym struna, ostentacyjnie wskazała im potężne drzwi.

- Wyjść, powiedziałam.

Płonący wyraz jej oczu, podkreślający rubin tęczówek, wyraźnie ostrzegał, iż kobieta nie zniesie najmniejszych oznak sprzeciwu, toteż sanitariusze z lekkim ociąganiem i stale zdezorientowani opuścili gabinet, zostawiając Dazai'a samego w obliczu piekielnej złości doktor Ozaki.

Kouyou, z gorzkim westchnieniem na ustach, niedbale rzuciła plik jakichś potężnych papierów na stół, które uprzednio znerwicowanym gestem przyciskała mocno do piersi. Zaraz również sama z zamierzonym impetem wylądowała na swoim komfortowym, kręcącym się fotelu.

- Pani imieniem można by nazwać huragan, Ozaki-sensei - zaśmiał się Dazai, aż do teraz z czystym rozbawieniem obserwując zdenerwowanie i złość psychiatry. - Huragan Kouyou-chan. Czy to dobrze brzmi? - Mężczyzna ułożył palce przy swoim podbródku, jakby zatapiając się w głębokim, ironicznym zastanowieniu.

Kouyou zachowała się tak, jakby wcale nie usłyszała tego uszczypliwego żarciku, i, podparwszy głowę na łokciu, który, wbrew niektórym zasadom dobrego wychowania, spoczął na biurku, uniosła na Osamu znienacka nienaturalnie beznamiętny, wręcz wyblakły wzrok. Jej lśniące od błyszczyku wargi rozchyliły się, jak gdyby spomiędzy nich miały zaraz wypłynąć słowa, których po tym zupełnie zobojętniałym spojrzeniu w żaden sposób nie można było się spodziewać. Jednak żadna mowa nie nadeszła, ciszy nie przerwały jakiekolwiek cięte słowa Ozaki, a jedynie jej kolejne ciężkie, niepowstrzymane westchnienie.

- A tak właściwie - zaczął ponownie Dazai po chwili dobitnej, nieco niezręcznej ciszy - dlaczego miałem tę przyjemność wylądować dziś u pani, hm, Ozaki-sensei? - uniósł brwi, czekając na jej odpowiedź. - Myślałem, że interesuje się pani tylko i wyłącznie Chuuyą - dodał z nieznacznym uśmiechem, posyłając Kouyou wymowne spojrzenie.

Doktor Ozaki nieustępliwie ponownie zignorowała jego zgryźliwość.

- Nie ma Mori'ego-san - odparła ze stoickim spokojem.

- A Fukuzawa-sensei? - dopytywał Dazai, delikatnie marszcząc brwi.

W tym momencie oczy Kouyou ponownie zapłonęły, okrywając ich piękne ubarwienie nieustannie tańczącymi ognikami. Kobieta wbiła świdrujący wzrok w twarz Osamu i znienacka, zupełnie niespodziewanie przy jej uprzedniej postawie, uderzyła gwałtownie otwartą dłonią w stół.

- Fukuzawa-san jest dla ciebie za łagodny, jak widać - wycedziła z nieskrywanym jadem.

Osamu jedynie prychnął ignorancko i bezczelnym gestem oparł się wygodniej na twardym krześle. Kusiło go, aby ułożyć swe długie nogi na idealnie czystym, wręcz połyskującym biurku, tuż przy wypudrowanej twarzy lekarki, jednak ta możliwość uciekła mu tuż przed nosem, gdy Ozaki znów oparła głowę na łokciu i wychyliła się w jego stronę. Jej wypielęgnowane, różowe paznokcie drugiej dłoni zastukały nerwowo w lśniący blat.

Ciemnowłosy, zupełnie, jakby nie zwrócił uwagi na jej zachowanie oraz natarczywy wzrok, wołający swym wyrazem o pełną uwagę, omiótł spojrzeniem przestronny gabinet. Pomieszczenie, w jakim urzędowała doktor Ozaki, nie różniło się znacznie od pokoju Mori'ego, poza tym, iż tutaj panował wyraźny porządek, wręcz porażający. Wszystko było perfekcyjnie ustawione, co do milimetra, oraz współgrało z resztą stonowanych kolorów - nie to, co u Mori'ego, gdzie nagle, wśród bieli i jasnej żółci, pojawiał się ciemny, przy reszcie delikatnych kolorów wręcz rażący w oczy, element. Dazai zauważył również, iż Kouyou nie trzymała w gabinecie zbyt wielu prywatnych rzeczy, jakie mogłyby dodać ciepła całemu pomieszczeniu, takich, jak zdjęcia, czy figurki, jak to robiła większość lekarzy. Na widoku, w kącie biurka stała tylko jedna fotografia w równie jasnej, nie kontrastującej ani trochę z resztą pomieszczenia, ramce. Osamu zdążył jedynie odnotować na niej dwie osoby, a dokładniej doktor Ozaki, którą rozpoznać było dziecinnie łatwo, bowiem wyglądała na fotografii tak samo, jak obecnie, oraz wysokiego, rudowłosego, nieznanego mu mężczyznę, który wydawał mu się jednakże do kogoś znajomego niezwykle podobny, nim Kouyou prędkim ruchem zgarnęła zdjęcie ze stołu i schowała je do szuflady pod biurkiem. Taki ruch już w pełni uświadomił Dazai'a, iż coś jest nie tak.

Uśmiechnął się do Kouyou sztucznie i beztrosko, nie pozwoliwszy jej ujrzeć żadnych swoich podejrzeń.

- Bardzo ładne.

- Dazai - ucięła szorstko jakiekolwiek jego kolejne melodyjne słowa. Nie dodała do nazwiska Osamu żadnych przyrostków, wyraźnie dając mu znać o swoim zdenerwowaniu.

Dazai uniósł brwi, a z jego twarzy na moment odpłynął fałszywy uśmiech.

- Powiedz mi, Dazai - mówiła dalej w chłodnym tonie, wciąż się spoufalając. - Co to, do cholery, miało być?

Osamu doskonale wiedział, o jakie niedawne wydarzenie jej chodzi, lecz udawanie idioty wydawało się być o wiele zabawniejsze, niż poważna rozmowa na temat jego czynu.

- Ale co, Ozaki? - uśmiechnął się przebiegle, nakładając wymowny nacisk na nazwisko doktor Ozaki, wypowiedziane, oczywiście, bez dodawania jakichkolwiek przyrostków grzecznościowych.

Kouyou zacisnęła mocno szczękę, a zgrzyt jej połyskujących idealną bielą zębów potoczył się po całym gabinecie.

- Dobrze wiesz, co, Dazai.

- Nie mam bladego pojęcia, o czym mówisz, Ozaki.

- Doprawdy? Odnoszę jednak wrażenie, że wiesz, lecz bawisz się w głupka, Dazai. Lub nie tylko bawisz.

- Czy to była jakaś sugestia, Ozaki?

- Jeśli odpowiesz na pytanie, to nie będzie, Dazai.

- Wciąż nie wiem, o co chodzi, Ozaki.

Kouyou westchnęła z poirytowaniem, zmęczona tą bezsensowną wymianą zdań. Poddając się haniebnie, odchyliła się na fotelu do tyłu i uciekła swym natarczywym wzrokiem w bok.

- Chodzi o to, co zrobiłeś na stołówce - podpowiedziała mu, choć doskonale zdawała sobie sprawę, iż tym wyrażeniem ukazała jeszcze więcej swojego zdenerwowania.

W ciemnych oczach Dazai'a stanęły teatralne iskierki, a wargi o idealnie pełnym zarysie uformowały uśmiech nagłego zrozumienia.

- Ach, więc o to chodziło, Ozaki! - Osamu zdecydował się kontynuować tę niestosowną grę, z jakiej Kouyou jednak już zrezygnowała. Wciąż uparcie omijał prawdziwy, zamierzony temat tej rozmowy, obracając wszelakie próby poważnego porozumienia w najzwyklejszy żart i sprawiając, iż całkowicie bezsensowna część rozmowy niepoprawnie się przeciągała. - To się nazywa pocałunek, Ozaki. Po-ca-łu-nek - mówił do Kouyou bezwstydnie, jak do idiotki. - Słyszała pani kiedyś o czymś takim? Albo poczuła? Zapewne nie, no bo kto by...

- Dazai-kun. - Słowa Kouyou uleciały z jej ust z gracją i w spokojnym tonie, zupełnie, jakby żadne jego zachowanie jej nie uraziło. Na jej twarzy zagościł nieodgadniony uśmiech, w swej tajemniczości wręcz niepokojący. Spoglądała na Osamu z równie nieokreślonym błyskiem w oku. - Unikasz tematu.

Zamilkła niespodziewanie, lecz w żadnym wypadku nie wyglądała na jakkolwiek zmieszaną. Jej postawa nie wykazywała wyczekiwania na jego odpowiedź, lecz również nie wyrażała, iż kobieta ma zamiar dalej mówić. Cisza, ogarniająca gabinet, nie sprawiała Kouyou dyskomfortu, być może też żadnego innego poczucia. Na jej twarzy gościł uśmiech, jednakże w całej swej okazałości bezsprzecznie sztuczny, potwierdzający, iż właścicielka ust, które się w nim rozciągały, w istocie nie czuje tego, co ukazuje poprzez ekspresję.

Ale z całą pewnością jej słowa, choćby wypowiedziane z nutą fałszu, miały w sobie nieco racji. Dazai idiotycznie odpędzał od siebie wszelkie myśli o tym, co rzeczywiście wydarzyło się na obiedzie, nie chcąc ani trochę głębiej rozważać swoich motywów. I nie zamierzał się poddawać w swoim niepoważnym zachowaniu. Ani mu się śniło rozmawiać poważnie z Kouyou Ozaki, kobietą, która nie była ani jego psychiatrą, ani matką.

Jego pełne wargi ponownie uformowały specyficzny, głupiutki uśmiech.

- Mówiłem już kiedyś, że mogłaby pani zostać detektywem, Ozaki-sensei?

Ozaki nieustannie uśmiechała się w ten poczciwy sposób, który powoli stawał się nie tylko obłudny i w tym także niepokojący, lecz również czysto irytujący. Jej oczy zdawały się dokładnie skanować całą ekspresję Dazai'a, jakby szukając ewentualnych poszlak, co do jego dalszego zachowania.

- Czy to tylko dlatego, że podoba ci się Chuuya? - zapytała, nie siląc się na delikatność i bez skrupułów przedstawiając jednoznaczne fakty.

Kouyou jeszcze nie skończyła wypowiadać ostatnich sylab tego niedorzecznego zapytania, a Dazai już zaniósł się gromkim, niepowstrzymanym śmiechem. Znienacka poczęła nim dogłębnie targać szczera wesołość, którą wywołała abstrakcyjna treść wypowiedzi Kouyou.

- Nie, nie, Ozaki-sensei - zaczął wyjaśniać między kolejnymi napadami nieopanowanego, miękkiego śmiechu. - Zrobiłem to tylko w samoobronie.

Nie minęła sekunda, a tym razem to Kouyou się roześmiała. Jej różowawe usta rozchyliły się szeroko, wypuszczając raz po raz aksamitnie brzmiące dźwięki rozbawienia. Oparłszy się wygodniej na fotelu, w błogim stanie wesołości, Ozaki teatralnie odrzuciła głowę w tył, stale chichocząc niepohamowanie z nieskrywaną kpiną, w rozbawieniu drwiąc z Dazai'a.

- Że co, proszę, słucham? - Jej melodyjny głos stał się nieco piskliwy, jeszcze bardziej wymownie ukazując Osamu tę całą kpinę. Pochyliwszy się powrotnie w stronę Dazai'a, Kouyou wbiła swój lśniący, nieustannie i jawnie rozchichotany wzrok w jego twarz, uśmiechając się nienaturalnie szeroko.

Osamu otworzył usta, posiadawszy rzekomo prosty zamiar wytłumaczenia swojego postępowania, lecz z jego gardła nie wydobył się żaden głos, jaki byłby w stanie ułożyć składne wyjaśnienia. Bowiem ciemnowłosy znienacka zrozumiał pewien istotny szczegół, jaki wtedy, w jadalni, w przypływie strachu i niepokoju, które w pełni wyeliminowały u Dazai'a sensowne i racjonalne myślenie, nie dał o sobie znać.

Jego odpowiedź w rzeczywistości brzmiała do reszty głupio, całkowicie nielogicznie, a ciekawostka, jaką usłyszał od Mori'ego, niczym nonsens. Świadomość ta uderzyła dość boleśnie w jego rzekomo całkiem sprytny i inteligentny umysł, jednakże Osamu nie mógł teraz jakkolwiek okazać jej obecności i dać Kouyou powodu do radości z wygranej w ich osobliwej rozgrywce.

Uniósł lekko brwi, a jego twarz przyozdobił kolejny sztuczny uśmiech, od kilkunastu minut niemalże nieodłączny towarzysz jego ekspresji.

- Ozaki-sensei, kim pani jest dla Chuuyi, że tak docieka?

W chwili zadania tego pytania, od Kouyou momentalnie całkowicie odsunęła się pewność siebie. Uleciała wraz z uprzednim teatralnym uśmiechem, wyrazem chęci chwilowego igrania z nim za jego bezwstydne zachowanie i dotkliwe słowa, jakie z tym nagłym zapytaniem wdały się w zapomnienie. Jej twarz znieruchomiała w nieokreślonym, niepewnym wyrazie. Czyste zmieszanie przygasiło płomienie w jej oczach, na ich następców wybierając jedynie zwężenie źrenic we frustracji.

- Hm...? Ozaki-sensei? - Osamu pochylił się delikatnie w jej stronę z wyzywającym, bezczelnym uśmiechem, nie zważywszy w żaden sposób na jej niespodziewaną zmianę.

Kobieta uciekła wzrokiem gdzieś w bok, byleby nie patrzeć na niezrażoną ekspresję Dazai'a, a spomiędzy jej boleśnie zaciśniętych zębów wydostał się zdenerwowany syk.

- Jestem... - Zamilkła na moment, a wahanie w jej głosie, a także w ciszy, jaka na chwilę nastąpiła, było niemalże namacalne. - Jestem...znajomą ojca Chuu...Nakahary-kun.

Kłamała. Ewidentnie perfidnie łgała, bowiem jej głos drżał nieznacznie, policzki oblały się niepowstrzymanym, nerwowym rumieńcem, zaś dolna warga poczerwieniała od zdnerwowanego przygryzania.

Usta o ślicznej barwie delikatnych płatków róży wykrzywiły się w smutnym uśmiechu, niemalże dosłownie tonącym w żałosnej rozpaczy, jednak wciąż z kącikami nienaturalnie, nieszczerze uniesionymi w górę. Cała jej ekspresja nabrała posępnego wyrazu, wzbogaconego jedynie obłudnym wyrazem twarzy, jak gdyby starając się jednak przekonać kogoś, być może po prostu samą siebie, iż wszystko jest w porządku. Bezskutecznie, oczywiście.

- To dość... - poczęła kontynuować zobojętniałym tonem, nie mogąc wysilić się na jakiekolwiek głębsze emocje w głosie - ...specyficzny człowiek.

Zamilkła zupełnie, nie powiedziała już nic więcej o jakiejkolwiek relacji, jaka łączyła ją z ojcem Chuuyi, jednak żółto-śliwkowy ślad, wymalowany tuż przy linii jej kształtnej szczęki, jaki zupełnie przypadkowo wysunął się na widok spod jej gęstych, nieułożonych włosów, i który najwyraźniej musiała po sobie pozostawić czyjaś brutalnie zaciśnięta pięść, mówił sam za siebie.

Choć lekki, ledwo wyczuwalny żal ścisnął chwilowo jego kamienne serce, Osamu nie zamierzał się obecnie zbytnio martwić losem Kouyou, jakikolwiek by on nie był w rzeczywistości. Wciąż nie mógł stwierdzić, ile z jej wypowiedzianych słów jest prawdą, więc, aby się w pełni przekonać, postanowił nieco teatralnie, delikatnie przyprzeć ją do kruchego muru.

- Och? Więc to zapewne pani sprawiła, że Chuuya nie poniósł żadnych konsekwencji za zrobienie...tego? - Ostentacyjnym ruchem uniósł dłoń, na której widniała szkarłatna plama, z fałszywym uśmiechem spoglądając na nią znacząco.

Kouyou zerknęła na niewielką, lecz rażącą w oczy ranę, w zamyśle zapewnie dyskretnie. Nie minęła sekunda, a jej wzrok powrotnie powędrował w nieznanym Dazai'owi kierunku, nabierając wyrazu nerwowości i stałego zmieszania.

Osamu zachichotał pod nosem bez krzty wesołości, a z czystą kpiną, która jeszcze niedawno była obłudną bronią Kouyou.

- Chyba już skończyliśmy, Ozaki-sensei.

Nie czekawszy na pozwolenie, czy też jakąkolwiek inną reakcję ze strony lekarki, podniósł się ze swojego krzesła. Z teatralnym ociąganiem ruszył w stronę wyjścia z gabinetu. Postąpił trzy spore kroki, gdy nagle Ozaki odezwała się ponownie:

- Dazai.

Osamu automatycznie odwrócił głowę w jej stronę z niezmiennym uśmiechem, całkowicie przygotowany na takowe wezwanie.

- Tak, Ozaki?

Kouyou prychnęła znów pod nosem.

- Jeśli to nie zostanie tylko między nami, to... - Zawiesiła nagle głos. Nie można było określić, gdy jej ton był stale łamliwy, czy to dlatego, iż jej groźby były tak realne i brutalne, że nie potrafiła nawet ich ubrać w słowa, czy też najzwyczajniej w świecie nie wiedziała, co takiego może mu zrobić.

- Oczywiście, Ozaki. Czekam na karę z niecierpliwością - roześmiał się Dazai w słodkim tonie.

Przez te rozdziały z Kou i Dazem, zaczynam ich lekko shipować, help meh.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro