Rozdział 15 -Race & Fight cz.I

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Wytarłam dłonie z oleju. Brudną szmatkę przerzuciłam przez ramię. Ścigacz zdecydowanie potrzebował przeglądu. Gdybym tego nie zrobiła, nie dowiedziałabym się, że linki hamulcowe potrzebowały regulacji. Cóż, moje kochane cacuszka zostały przewiezione promem i kolejno ciężarówką. Dodatkowo w dwóch miejscach już zauważyłam rysy, których wcześniej nie było, co znaczyło, że winą obarczałam przewoźnika. Musiałam o tym powiedzieć Miszy, ale w ten sposób bym się zdradziła, że to ja jechałam.

Jak na zawołanie rozbrzmiał dzwonek telefonu. Zobaczyłam, że właśnie dzwonił Misza. No super... Musiałam go okłamać. Ponownie. Najpierw obiecałam, że nie wychylę się z cienia, a brałam udział w wyścigu. Do walk wyznaczyłam dwójkę pakerów, którzy praktycznie nie wychodzili z siłowni. Od Benjiego się dowiedziałam, że wcześniej ich nie wystawiali, bo dołączyli do gangu nie tak dawno. Cóż, byłam zdania, że jeżeli chcieli podskoczyć w hierarchii, to musieli się wykazać, a żeby to zrobić, to najpierw musieli dostać szansę. Niestety, musiałam się tam stawić. Ktoś musiał pilnować całego tego burdelu, więc ponownie się wychylałam. Zbliżało się wiele sytuacji, kiedy miałam pokazać się publicznie i nie miałam na to wpływu. Nie mogłam się izolować i kryć w kącie. Nie potrafiłam tak. Musiałam działać.

Najgorsze w tym wszystkim właśnie było to, że okłamywałam Miszę. On zawsze mówił prawdę, nigdy nie nakarmił mnie żadną wymówką, a do tego ufał mi w stu procentach, co teraz powoli niszczyłam. Jeżeli by się dowiedział, że stawałam do wyścigu, nie wiedziałam, co by zrobił. Tym razem na opierdolu by się nie skończyło, to pewne. Gdy będzie już po wszystkim, na pewno usłyszę słowa dezaprobaty, jednak chwilowo nie chciałam ani o tym myśleć, ani nawet o tym napominać.

Złapałam głębszy wdech, przesunęłam zieloną słuchawkę. Przyłożyłam komórkę do ucha.

Priwjecik, Kroszka.

— Cześć, Misza, co tam? — Oparłam się o siedzenie motoru.

Drugą dłoń oparłam o skórzany materiał, w który niemal wbiłam paznokcie. Przy tym się nieco krzywiłam. Denerwowałam się, co takiego ode mnie chciał. Nie miałam pewności, czy pewien idiota zwany Benjim nie wypuścił pary z ust. Wtedy było pewne, że jeszcze dziś skończy zakopany żywcem.

Chciałem się dopytać, jak sprawa z wyścigiem.

Niemal poczułam oddech samej śmierci na plecach.

Wykrakałam, kurwa?

Mam dla ciebie kilka dokumentów w związku z wyścigiem i walką. Wysłałem ci je na maila, więc zajrzyj w wolnej chwili — powiedział zmęczony, a kolejno ziewnął.

Odetchnęłam cicho, aby nie dać po sobie niczego poznać.

— Jasne, przejrzę później. — Założyłam rękę, oparłam na niej drugą.

Sama także ziewnęłam.

Nie wyspałaś się?

— Co noc leje deszcz, a ja mam dosłownie dach nad głową z jebanymi ceramicznymi dachówkami — wyrzekłam. — Jak myślisz, czy z moim lekkim snem, mogę się wyspać?

Mam ci wysłać zatyczki do uszu?

— Prędzej słuchawki wygłuszające...

Misza się zaśmiał.

Mam ci kupić?

Uśmiechnęłam się półgębkiem. Już nasza rozmowa zeszła na luźniejszy temat, choć początkowo się wydawało, że pogawędka się będzie kręciła wokół spraw biznesowych, za jakie aktualnie uważałam ten cholerny wyścig i walkę.

— A kupisz mi takie z kocimi uszkami? — Wygięłam usta w podkówkę, choć nie mógł tego zobaczyć.

Parsknął.

Czemu z kocimi uszkami?

— Bo są urocze.— Wzruszyłam ramionami.

Przez moment zapadła cisza. Sprawdziłam nawet komórkę, czy nie wywaliło mi zasięgu albo któreś z nas się nie rozłączyło przypadkiem, ale nie. Nadal znajdowaliśmy się na linii.

Dobra, kto cię podmienił?

Zaśmiałam się lekko.

Ty normalnie na słowo „urocze" reagowałaś odruchem wymiotnym.

Jeszcze bardziej się roześmiałam.

— Jestem tak zmęczona, że mnie to nie rusza — wytłumaczyłam.

Chłopak ponownie parsknął.

Okej, dostaniesz na święta słuchawki z uroczymi kocimi uszkami.

Jęknęłam niezadowolona.

— Do świąt to ja padnę na ryj, funkcjonując w ten sposób. Basil będzie zmuszony, żeby mnie zbierać z podłogi, a tego raczej nie chcesz, bo wiesz, że skończy on pod ziemią.

Słyszałam, jak cmoknął kilkukrotnie o podniebienie z dezaprobatą.

Masz zakaz na zakopywanie go żywcem...

Uśmiechnęłam się głupio.

— A kto powiedział, że on tam skończy żywy?

Misza głęboko westchnął. Wyraźnie nie było mu do śmiechu, ale jakoś starał się to nadrobić, rozmawiając ze mną.

— Co jest?

Cały czas myślę o tym szpiegu — wytłumaczył. — Przez tę całą akcję mam wrażenie, że ty, Jurij i Kirił, jesteście jedynymi osobami, którym mogę ufać. Przy każdej innej osobie, gdy tylko jej się przyglądam, mam jakieś takie przeczucie, że może to być zdrajca. Nie wiem, może wariuję, ale...

— Powinieneś chwilę odpocząć od tej sprawy, Misza. Chociaż jeden dzień.

Problem jest tylko taki, że ktoś ci zagraża. Gdyby nie to, to bym tak zrobił...

Opuściłam wzrok. Miszę naprawdę mocno prześladowała ta sprawa. Gdyby nie mój temperament, nic takiego by się nie wydarzyło. Nie musiałabym uciekać na drugi koniec globu, by nie zostać zaszlachtowana przez jakiegoś pojebańca. Mogłabym mieć gdzieś, co działo się w życiu Basila, naszych rodziców, nad głową nie wisiałaby wizja kolejnej wizyty u terapeutki. Może przesadzałam? Poprawiłam relację – jako tako – z familią, choć do tej pory nie rozumiałam, co powinnam mówić, gdy zostawałam sama z Basilem.

Po chorobie, która mnie dopadła, bardzo się zainteresował moją osobą. Nachodziło mnie czasem wrażenie, jakby obserwował każdy wykonany przeze mnie ruch, szukając jakiejś luki w zachowaniu, dzięki której mógłby rozszyfrować przynależność do gangu. Może to zwykła paranoja, ale coś naprawdę się zmieniło. Już zwłaszcza po pierwszej wizycie u lekarki, gdy wybiegł za mną i posiedział na placu zabaw przez kolejną godzinę, dopóki się nie uspokoiłam do takiego stopnia, że powrót nie był problemem. Co prawda sesji nie dokończyliśmy, ale, siedząc w samochodzie i kierując się do domu, czułam, że coś się zmieniło w naszych stosunkach. Możliwe, że wyrzucenie z siebie kilku rzeczy także na to wpłynęło, ale problem nadal istniał.

Przypalanie wciąż pozostało i przybierało na sile...

Tylko Misza wiedział, jak poważna była ta sprawa. Mogłam mu o tym powiedzieć, ale nie chciałam martwić go jeszcze bardziej. Dodatkowo to nie rozmowa na telefon...

W tym momencie do głowy wpadł mi pomysł.

— Może przyjedź do Stanów na jakiś czas? — zaproponowałam. —Miałbyś mnie na oku, mniej byś się martwił i łatwiej byś wszystko załatwiał. Odpocząłbyś od ciągłego stresu.

Usłyszałam, jak parsknął cicho.

Nie głupi pomysł, ale na pewno nie w przeciągu najbliższych trzech tygodni.

Przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam, co mogłam sobie zrobić w ciągu takiej ilości czasu. Powinnam mu wyjawić, że coś się działo, ale język dosłownie utkwił mi w gardle.

— Mam zawalony grafik i całe biurko dokumentów o Sokolovie. Część mi się już śni.

Zaśmiałam się lekko, ale wiedziałam, że zabrzmiało to sztucznie. Misza jednak nie zwrócił na to uwagi. Zauważył? Może sam także nie chciał zaczynać tej rozmowy przez komórkę?

Reszta też pewnie by cię chętnie zobaczyła. — Parsknął. — Powiem ci, że Egil i Milo zatęsknili za twoim wygrażaniem, że włożysz im pistolet w dupy.

Niemal wybuchnęłam śmiechem. Nie ma co mówić, mi także ich wszystkich brakowało. Nie widziałam ich codziennie, nie rozmawiałam dwa cztery na siedem z Ingrid, Miszą czy Jurijem. Krótko rzecz ujmując, tęskniłam za osobami, które uważałam za najlepszych ludzi, jakich przyszło mi poznać.

— Ja za wami wszystkimi też tęsknię — wyznałam. — Dziwnie mi jest, jak wstaję i nie widzę ciebie, jak robisz sobie kawę, dolewasz mleka i wrzucasz sześć łyżeczek cukru.

Roześmiał się.

— Jak nie widzę Jurija, związującego włosy po dziesięć razy, bo nie może ich wszystkich złapać za pierwszym. Dziwnie się czuję, gdy nie czuję tej pasty rybnej o konsystencji budyniu, którą Ingrid i Ulrick tak bardzo uwielbiają na kanapkach. Brakuje mi Eliasa, który by mi dziesięć razy powtórzył, który zawór powinnam odkręcić, żeby coś zrobić przy motorze czy aucie... I brakuje mi żartów tej dwójki pajaców, których naprawdę miałam czasami ochotę rozstrzelać.

Nie uwierzą mi, jak im o tym wszystkim powiem.

— Zadzwoń do mnie wtedy, to to potwierdzę.

Ponownie go rozbawiłam.

— Muszę kończyć, Misza. Jestem poza domem, a chciałabym wrócić do tego wariatkowa, zanim Basil i dwójka debili załatwią wszystko na dzisiejszy wyścig.

Jasne. Mam moment przerwy, więc popatrzę za lotami do Seattle na za trzy tygodnie.

Udanego polowania na okazję? — Uniosłam brew.

Dzięki. Do usłyszenia.

Już w kolejnej sekundzie się rozłączyłam. Odetchnęłam przy tym z minimalną ulgą. Nie wiedziałam, co chciał ode mnie chłopak, ale jak widać, potrafiłam zachować zimną krew i przebrnąć przez rozmowę bez najmniejszego ukazania, że nakarmiłam go kłamstwem. Jeżeli teraz wyszłoby na jaw, co zaplanowałam, Misza by się wściekł. W przypadku wygranej mogłam mu to wyznać ze spokojnym sercem, jednak teraz, gdy tylko widziałam, że do mnie pisał lub dzwonił, od razu ogarniało mnie zdenerwowanie.

Należałam do gangu od kilku lat, powinnam się przyzwyczaić do krętactwa, jednak kompletnie nie umiałam tego przetrawić w przypadku Michaiła. Czułam się przez to, jakbym stawała się najgorszym człowiekiem na świecie. Uważałam tak o sobie na co dzień, jednak gdy dochodził temat chłopaka, powstawało wrażenie, jakby naprawdę tak było.

Złapałam głębszy wdech. Wyprostowałam się, złapałam za luźną koszulę w kratę i zarzuciłam na plecy, ukrywając pod nią sportowy stanik i jakąś część nieco większych ogrodniczek. Rękawy podwinęłam do łokci. Rozejrzałam się, by o niczym nie zapomnieć, a po chwili wyszłam z garażu. Zamknęłam drzwi, a w tym samym momencie po policzku spłynęła pojedyncza kropla. Uniosłam wzrok na niebo przysłonięte ciemnymi chmurami. Zbierało się na deszcz od samego rana, a to znaczyło, że wyścig mógł okazać się o wiele niebezpieczniejszy przez wzgląd na śliską nawierzchnię. Wszystko się mogło wydarzyć. Kolizja, wypadnięcie z toru, nawet wjechanie w publikę, przez niemożność zahamowania. Ostrożność była dziś wskazana, dlatego musiałam wymyślić coś, co spowolniłoby przeciwników na tyle, aby zyskać przynajmniej okrążenie przewagi.

Ziewnęłam, poczuwszy mocne znużenie. Musiałam się pospieszyć. Przed tym całym zamieszaniem chciałam jeszcze odpocząć. Zdrzemnąć się, chociażby godzinę, i wstać niczym nowo narodzona. Nie mogliśmy sobie pozwolić na przegraną.

Odwróciłam się na pięcie, ruszyłam żwawym krokiem w kierunku mieszkania. Musiałam się spieszyć, bo nie wiedziałam, o której wróci Basil. Nie chciałam mu się tłumaczyć, dlaczego wyszłam, choć mówiłam, że nie miałam na dzisiaj żadnych planów.

Znajdowałam się może dziesięć minut drogi od domu, gdy telefon dał o sobie znać. Zerknęłam na ekran. Zobaczyłam zapis: „Debil1", co znaczyło, że dzwonił do mnie Basil. Od razu poczułam narastający stres. Od razu pomyślałam, że wrócił przede mną i chciał się dowiedzieć, gdzie się znajdowałam. Wzięłam głębszy wdech, powoli przesunęłam słuchawkę i przyłożyłam urządzenie do ucha.

— Czego? — spytałam, starając się utrzymać normalny ton.

Niedługo będziemy w domu, a jesteśmy głodni, więc wjechaliśmy po jedzenie na wynos. Chcesz coś?

Odetchnęłam spokojnie. Nie minęło pięć sekund, a podałam chłopakowi, co chciałam zjeść. Po tych kilku tygodniach na weganizmie miałam dość zdrowej żywności na kolejne pół roku, dlatego się nie oszczędzałam, gdy chodziło o fast foody, zwłaszcza gdy stawiał mi je Basil.

„Kochany braciszek" się w nim załączał...

Nim się rozłączył, rzucił tylko, że postara się wrócić jak najszybciej, na co odpowiedziałam, że nie było pośpiechu. Miałam do mieszkania jeszcze dziesięć minut piechotą, więc nie widziało mi się, by praktycznie uciekać przed samochodem Basila, gdybym go zauważyła na końcu ulicy. Wzięłam głębszy wdech, nim ponownie ruszyłam, a przy tym się rozejrzałam. Czułam na sobie czyjś wzrok, jednak zrzuciłam to odczucie na najzwyklejsze imaginacje umysłu. Musiałam odpocząć, ciałem władało przemęczenie i naprawdę mało brakowało, żebym chodziła z pieprzonym krwotokiem z nosa, jeśli ten pierdolony deszcz nie przestanie nakurwiać co noc o jebane dachówki.

Włożyłam ręce do kieszeni, postawiłam pierwszy krok, potem następny, aż w końcu przemieszczałam się dość szybkim i żwawym chodem, nie chcąc, by moje wyobrażenie o nadjeżdżającym z naprzeciwka Basilu się ziściło. Niestety, życie uwielbiało robić sobie ze mnie żarty i to, o czym pomyślałam, stało się prawdą, gdy miałam akurat skręcać na działkę. Na końcu ulicy zauważyłam zielone Camaro, dlatego niemal dzikim pędem wbiegłam na trawnik i podbiegłam do drzwi, które jak najszybciej odblokowałam za pomocą klucza. W środku od razu z powrotem zablokowałam zamki. Ze stóp niemal zdarłam buty i ruszyłam do schodów, o mały włos się na nich nie zabijając przez prawie w całości zdjętą skarpetkę. Złapałam za nią i resztę drogi przebyłam w połowie na bosaka.

W pokoju od razu skierowałam się do laptopa, by coś na nim odpalić. Trafiło na spotify, który od razu rozbrzmiał w głośniczku urządzenia. Już miałam ruszać do łazienki, kiedy do moich uszu dotarł dźwięk odblokowywanego zamka i kolejno rozmowy Basila z Benjim i Douglasem. Niemal wbiegłam do pomieszczenia, gdzie zablokowałam drzwi.

— No to cardio mam za sobą... — rzuciłam zdyszana.

Już nieco spokojniej stanęłam przed umywalką, dzięki czemu ujrzałam na twarzy kilka rozmazów po oleju.

Musiałam się przypadkiem otrzeć ręką...

Ręce także nie grzeszyły czystością. Wczoraj zmyłam lakier, przez co teraz miałam dosłownie żałobę pod paznokciami. Musiałam się pozbyć wszelkiego brudu, który, niestety, widniał także na ubraniach. Rozejrzałam się po pomieszczeniu, szukając ćpniętych w kąt ubrań, jednak jak na złość, akurat dzisiaj rano, stwierdziłam, że czas zrobić pranie.

— Kurwa jebana mać... — wycedziłam cicho przez zęby.

Przy tym dalej się okręcałam wokół siebie, myśląc, co zrobić, gdy nagle zatrzymałam wzrok na prysznicu. Podeszłam do szuflady z ręcznikami, a moim oczom ukazał się jeden duży, w który mogłam się spokojnie owinąć. Szybko odkręciłam wodę pod natryskiem, rozebrałam się i wskoczyłam pod wodę. Nie przejmowałam się zdejmowaniem peruki, chcąc wyglądać bardziej wiarygodnie. Skórę szorowałam niemal do czerwoności, sprawdzając każdy jej centymetr po kilka razy. Akurat gdy miałam wychodzić z kabiny, usłyszałam pukanie do drzwi.

Cudem zdążyłam odwalić prysznic w trzy minuty...

Odetchnęłam cicho. Wychodząc z kabiny, złapałam za ręcznik i się nim owinęłam. W ciągu kilku sekund podeszłam do powłoki, by ją odblokować. Zaraz za nią nikt się nie znajdował, przez co musiałam się bardziej wychylić. Zauważyłam Basila, jak opierał się o biurko. Gdy tylko usłyszał, że wyszłam z pomieszczenia, podniósł na mnie wzrok, jednak równie szybko go odwrócił.

Złapałam głębszy wdech, widząc jego zawstydzenie.

— Nigdy nie widziałeś baby w ręczniku? — Założyłam ręce na piersi.

— Jesteś moją siostrą... — zauważył.

— To tym bardziej.

— Miałaś trzynaście lat...

— Aż tak się zmieniłam? — spytałam podchwytliwie, jednak nie odpowiedział.

Nie dał się wciągnąć w coś, co skończyłoby się kłótnią. Robił się coraz bardziej wyczulony, do cholery. Poczułam, jak jeden z kącików ust chciał się unieść, jednak szybko się ogarnęłam. Nie powinnam okazywać przy nim uczuć. Ostatnio się zagapiłam i na zbyt wiele sobie pozwoliłam. Nie dość, że się przy nim uśmiechnęłam, to zaśmiałam się z tego, co powiedział.

— Dobra, już się ubieram, moment. — rzuciłam, podchodząc do szafy.

Przytaknął lekko, nadal nie spoglądając w moim kierunku. Ostatnimi czasy niemal patrzył mi na ręce, jednak teraz, zapewne z własnej przyzwoitości i przez wzgląd na sytuacje z przeszłości, trzymał wzrok uparcie na ścianie. Wyjęłam z szafy pierwsze lepsze dresy, bluzę, którą sobie kiedyś przerobiłam na croptop i bieliznę. Wróciłam za drzwi, gdzie czym prędzej się ubrałam. Mokre włosy z peruki podpięłam klamrą, po czym z powrotem weszłam do pomieszczenia.

— Masz, już ci soczewki powstałe z kropelek wody oczu nie wypalą — rzuciłam z ironią.

Oparłam dłonie w talii.

— Bardzo śmieszne — odpowiedział nieco naburmuszony. — Masz swoje jedzenie. — Podał mi dużą torbę z żółtym „M" na wierzchu.

No tak, zapomniałam, ile jedzenia poprosiłam...

— Zwykle prysznic bierzesz rano albo wieczorem — zauważył, gdy odłożyłam wszystko na blat i roztwarłam papierową siatkę. — Masz jednak jakieś plany? Wychodzisz gdzieś?

Zauważyłam kątem oka, że dość uważnie mi się przyglądał. Patrzył na każdy mój ruch i szukał choćby najmniejszej oznaki, że coś się działo. Czekał na wpadkę, ale nic z tego. W przypadku Basila potrafiłam dalej kłamać bezbłędnie.

— Nawet gdyby tak było, to nie twoja sprawa — odpowiedziałam chamsko.

Wiedziałam, że nie da mi spokoju, chyba że wywołałabym z nim kłótnię. Byłam zbyt zmęczona, aby dodatkowo niszczyć sobie nerwy i obciążać organizm niepotrzebnymi mi teraz emocjami. Musiałam zatrzymywać siły na później.

— Poza tym, wykąpałam się w ciągu dnia tylko i wyłącznie dlatego, bo przypadkiem się oblałam napojem — skłamałam. — Nie chciałam się lepić.

Ruszyłam do łóżka, zabierając ze sobą wszystko.

— Jasne... — Przejechał językiem po powierzchni zębów.

Zatrzymałam muzykę lecącą na laptopie. Weszłam w przeglądarkę internetową, wpisałam adres strony z filmami i serialami, by kolejno wprowadzić w wyszukiwarkę hasło: „Marvel". Miałam ochotę obejrzeć film.

— Wieczorem wychodzimy z chłopakami — rzucił nagle — więc upewnij się, że wszystkie zamki będą pozamykane.

Zerknęłam na niego, łapiąc za frytki. Wiedziałam, co się szykowało, jednak szatański głosik z tyłu głowy kazał mi go zapytać o szczegóły. Czasami uwielbiałam go doprowadzać do zdenerwowania i do wszelkich granic.

— Gdzie się wybieracie? — spytałam, a chłopak się lekko spiął.

— Ro-robimy sobie wypad ze znajomymi.

Mruknęłam pod nosem. Uśmiechnęłam się w duchu, wpadając na pomysł, jak jeszcze bardziej go nastraszyć.

— Mogę też iść?

Wzdrygnął się ledwie zauważalnie i zerknął z czystym przerażeniem na twarzy.

— Ni-nie wiem, czy to dobry pomysł. Ja i chłopacy będziemy jedynymi osobami, które byś znała. Poza tym byś się zanudziła — stwierdził.

— A co, planujecie iść do klubu ze striptizem?

Zakrztusił się własną śliną. Oparłam się o prawe kolano łokciem.

— Jeśli tak, to mój biseksualizm się bardzo ucieszy.

Uchylił szerzej powieki, słysząc o mojej orientacji seksualnej.

— T-to męski wieczór!

Ponownie mruknęłam, jednak tym razem postarałam się, by wybrzmiała nutka zawodu.

— No dobra. — Wzruszyłam ramieniem, jakby mi było wszystko jedno.

Kolejno wróciłam do strony z filmami. Odpaliłam pierwszy, który szedł w kolejności chronologicznej.

— Em... — mruknął Basil, który stanął przy pół ściance. — A ty, co będziesz robić?

— Zrobię sobie maraton filmów Marvela w kolejności chronologicznej — odpowiedziałam, rozkładając sobie opakowania z jedzeniem na pościeli.

Usłyszałam, jak Basil jęknął niezadowolony.

— Cholera, sam bym chętnie coś takiego zrobił...

Zatrzymałam odtwarzacz. Zerknęłam na niego.

— Przecież masz męski wieczór. — Uśmiechnęłam się wrednie.

Chłopak zacisnął wargi w cienką linię, by po chwili ruszyć do drzwi.

***

Od dwudziestej nasłuchiwałam, o której Basil i dwójka idiotów mieli zamiar wyjść z domu. Wyścig zaczynał się po dwudziestej drugiej, a nie mogłam zacząć się ogarniać, dopóki nie miałam pewności, że tej trójki już nie było. Później musiałam się pospieszyć z powrotem, więc jeżeli wygramy, musiałam im przydzielić jeszcze jakieś zadanie. Nie miałam jeszcze pomysłu, jakie by im dać, ale na coś w końcu wpadnę. Na ukrywanie tożsamości nadal musiałam uważać, dlatego powinnam o tym myśleć już teraz.

Usłyszałam jakiś hałas. Już chciałam sprawdzić, co się działo, kiedy to doszedł do mnie dźwięk powiadomienia. Zerknęłam na komórkę, a tam zobaczyłam SMS-a od Miszy. Złapałam za urządzenie, chcąc zobaczyć, o co chodziło.

Mamy problem

Zmarszczyłam brwi, by kolejno przejść do kontaktów i zadzwonić do chłopaka. Odebrał niemal od razu, a przy tym natychmiast przeszłam na rosyjski, by był jedyną osobą, która rozumiała, o czym mówiłam.

— Co się dzieje? — spytałam, a Michaił złapał głębszy wdech.

Sokolov...

— Co odjebał? — Wstałam z łóżka, by podejść do okna.

Po drodze zgarnęłam ze stolika papierosy i zapalniczkę. Słyszałam, jak Misza głośno oddychał, co znaczyło, że coś go mocno zdenerwowało.

Jak poważna jest ta sprawa?

Coraz bardziej się denerwowałam, co miał mi powiedzieć. Sokolova uważałam za nieprzewidywalnego. Misza miał problem, aby rozgryźć, co ta gnida planowała, a gdy już coś robił, całkowicie odbiegało to od czegoś, co chłopak zakładał. Nie umieliśmy przewidzieć jego kolejnych kroków, a gdy próbujemy, potykamy się o własne nogi.

— Misza?

Usłyszałam, jak przełknął ślinę.

Pamiętasz Derecka?

Wzdrygnęłam się, usłyszawszy to imię. Miałam nadzieję, że już więcej nie przyjdzie mi go słyszeć. W domu, po tym, co się wydarzyło pewnego wieczora, nie było używane przez nikogo. Po tej akcji Misza i Jurij osobiście go zlali niemal do nieprzytomności, zagłodzili i odwodnili do takiego stopnia, że prawie nie mógł chodzić, a reszta go wywiozła na jakieś pustkowie, zostawiając pistolet z jedną kulą. Derek zawsze był uparty, ale nie sądziłam, że po tamtym w ogóle przeżył. Myślałam, że padł... Osobiście chciałam mu uciąć jaja za próbę gwałtu na Ingrid, gdy źle się czuła i została w domu. Szczęście, że w porę wróciliśmy, bo nie skończyłoby się to dobrze. A przynajmniej wtedy mieliśmy takie przeczucie, jednak ta gnida dalej chodziła po tym świecie.

Wzięłam głębszy, cięższy oddech.

Sądząc po tym oddechu, doskonale go pamiętasz...

— Myślałam, że zdechł...

Nie tylko ty. — Coś zaskrzypiało. Strzelałam, że jego krzesło w biurze. — Okazuje się, że żyje. Mało tego, pracuje z Sokolovem, który go wysłał dzisiejszym lotem do Ameryki...

Kurwa...

— Kurwa... — wymknęło mi się.

Dobrze powiedziane...

— To, co mam teraz zrobić? — Włożyłam papierosa między wargi. — Wie, jak wyglądam. Jeżeli mnie spotka na mieście, to od razu spierdoli mi przykrywkę, bo będę go chciała zajebać, jak tylko się pojawi.

— Rozkazem Sokolova jest schwytanie Grim Reaper. Nie wolno ci się wychylać, do cholery. Doskonale o tym wiesz. Derek jest drugą w kategorii bezwzględności osobą po tobie, więc nawet jeśli będziesz w grupie, on ci może zrobić krzywdę — zauważył. — Chuj też strzelał ze snajperki.

Usłyszałam, jak złapał głębszy wdech.

— Ja pierdolę... — rzuciłam, po czym podpaliłam końcówkę fajki.

Po drugiej stronie nastąpiła cisza.

Becca... — rozbrzmiał poważnie. — Czy ty się znowu bawisz zapalniczką?

Cholera...

Musiał usłyszeć syknięcie ognia, gdy przycisnęłam guzik zapalniczki.

Becca...

— Nie chcę o tym gadać przez telefon, Misza... Poza tym mamy ważniejsze rzeczy do omawiania, aniżeli moje samookaleczenia...

Wziął głębszy wdech.

Jak tylko przyjadę, od razu omawiamy ten problem, jasne to jest?

— Jasne...

— A wracając do Derecka, coś musimy wymyślić. Nie może cię wziąć z zaskoczenia, więc musisz być czujna na każdym kroku. Noś przy sobie coś, cokolwiek, co by ci pomogło go unieszkodliwić, żebyś miała czas na ucieczkę.

Parsknęłam.

— Nie zamierzam przed tym patałachem spierdalać jak pierdolona surykatka! On doskonale wie, że jeżeli ze mną zadrze, to skończy pod ziemią w tylko mi znanym miejscu. Wjebałam mu już niejednokrotnie, ale najwyraźniej zapomniał, jakie to uczucie mieć złamane pięć żeber, nos, mieć tak zbite plecy, że nie jest w stanie się praktycznie ruszać, mieć prawie rozjebane kolano i kilka ran kłutych.

Czasami się ciebie boję, jak recytujesz wszystkie obrażenia, jakie zostawiłaś na każdym, kogo sprałaś...

Rozśmieszył mnie lekko swoim spokojnym głosem. Rozmawialiśmy jeszcze przez moment, zanim usłyszałam pukanie do drzwi. Odwróciwszy się, zobaczyłam Basila, który ostrożnie wchodził do pomieszczenia. Rozejrzał się, poszukując mojej osoby, a gdy zobaczył, że trzymałam telefon przy uchu, zrozumiał, że z kimś rozmawiałam.

— My wychodzimy — rzucił, gdy zakryłam mikrofon. — Upewnij się, że wszystko jest pozamykane.

— Jasne, miłej zabawy...

Przytaknął, po czym wyszedł. Odkryłam komórkę.

Mi się już chyba słuch jebie. Czy ja dobrze słyszałam, że byłaś miła dla Basila?

— Po moim trupie będę dla niego miła! — podniosłam nieco głos.

Doskonale słyszałem, że życzyłaś mu „miłej zabawy"...

Zamrugałam kilkakrotnie. Co proszę? W życiu bym mu czegoś takiego nie powiedziała. Prędzej bym sobie strzeliła w nogę.

— Kiedy ja to powiedziałam?

Nie pamiętasz, co powiedziałaś pięć sekund temu?

— Przypominam, że słabo ostatnimi czasy sypiam... Ja nie kontaktuję praktycznie!

Ty te swoje słuchawki dostaniesz chyba wcześniej...

Zaśmiałam się cicho.

— Dobra, muszę kończyć. Muszę stawić się na wyścigu — zauważyłam.

Twoja obecność tam ma być jakąś formą motywacji? Chcesz, żeby Oscar się posrał ze stresu?

— Może nie będzie tragedii.

Misza sam się roześmiał.

— Dam ci później znać, jak poszło.

Powodzenia.

Rozłączyłam się. W ciągu kilku minut wybrałam i spakowałam sobie rzeczy do torby, aby przerobić się na Grim Reaper w garażu. Nie chciałam iść tam od razu przebrana. W teorii powinnam, aby choć nieco zaoszczędzić czasu. Dwudziesta pierwsza trzydzieści się zbliżała, a ja nie wiedziałam, ile zajmie mi dojazd na miejsce wyścigu. Musiałam dojechać do Industrial District West. Wieczorami na drogach panował mniejszy ruch, a tamte przygłupy miały jeszcze pojechać po Oscara i podpuchę dla reszty uczestników rajdu.

Zgarnęłam oba telefony, skórzaną kurtkę Grim Reaper, po czym wyszłam z pokoju, po drodze gasząc światło i zostawiając laptopa pod ładowarką z włączonym losowym filmem Marvela, gdyby Basil po powrocie postanowił do mnie zajrzeć. Już miałam niemal wszystko obmyślone, ale tylko w przypadku wygranej i jeżeli nikt tego nie pokrzyżuje.

Na parterze, nim wyszłam, upewniłam się, że wszędzie było pozamykane. Zablokowałam dwa zamki przy drzwiach wejściowych, po czym niemal biegiem ruszyłam w kierunku garażów, gdzie przechowywałam kilka rzeczy. Torbę jak najbardziej usztywniłam, by nie przeszkadzała podczas szybkiego przemieszczania.

Na miejscu byłam po niecałych dziesięciu minutach. Otworzyłam odpowiedni schowek, w środku zapaliłam słabej jakości światło, po czym podeszłam do fotela w rogu. Rzuciłam na niego torbę, przy której zdejmowaniu zerwałam z głowy perukę. Włosy upięte pod spodem się zmechaciły, gdy tarcie spowodowało wyjście ich z zapiętych spinek. Wzięłam głębszy wdech, łapiąc za rękaw kurtki. Zdjęłam z siebie koszulkę na ramiączkach, po czym stanęłam przed małym lusterkiem zawieszonym na ścianie. Sięgnęłam do torby po kosmetyczkę. Wyjęłam z niej wodoodporny eyeliner, którym kolejno stworzyłam kreski z jaskółką. Nad nią narysowałam kolejną, a między tymi dwiema dodałam fioletowy akcent. Dół powieki zaznaczyłam tym samym, dodałam hebanowego i rozmazałam to palcem. Podmalowałam brwi, aby wydały się nieco ciemniejsze. Rzęsy mocno podkreśliłam tuszem, dokładnie je rozdzielając.

Gdy tylko skończyłam, uważnie się sobie przyjrzałam. Podobał mi się uzyskany efekt, a dodatkowo sprawiał, że oczy wydawały się dużo jaśniejsze, niż w rzeczywistości. Gdy to już było skończone, sięgnęłam do sznureczków od dresowych spodni. Zaczęłam je rozwiązywać. Nieco pokracznie zrzuciłam glany, by po chwili wciągnąć na nogi czarne skórzane rurki. Na górę założyłam granatową koszulkę z dekoltem w literę V i jej dół wpuściłam pod spodnie. Z powrotem wciągnęłam na stopy ciężkie buty, dokładnie je zawiązując. Z kosmetyczki wyjęłam kilka dodatków – między innymi choker w postaci czarnego paseczka, który zapięłam na środku szyi, a także kilka pierścionków.

Ponownie stanęłam przed lustrem. Po kolei zaczęłam zdejmować spinki z włosów. Przez to, że wcześniej je zmoczyłam, teraz falowały. Całe szczęście, że pomyślałam o prostownicy, bo mając krótkie i jednocześnie podkręcone kosmyki, wyglądałam co najmniej komicznie, aniżeli przerażająco. Rozczesałam wszystkie strąki, potraktowałam je cięższą artylerią, układając je odpowiednio. Przy tym też zauważyłam już mocno widoczny odrost, którego musiałam się jak najszybciej pozbyć.

Po skończonej charakteryzacji zawiązałam jeszcze na szyi bandanę, aby zakryć dekolt. Z torby wyjęłam broń, sprawdzając jej użyteczność – blokadę i ilość amunicji w magazynku.

Tak na wszelki wypadek...

Już w kolejnej chwili zarzuciłam na plecy kurtkę, od razu ją zapinając. Usta i nos ukryłam pod maską, podciągając ją niemal pod same oczy. Próbowałam zakryć jak największy obszar twarzy, choć wiedziałam, że nic mi to nie da.

Wzięłam głębszy wdech.

Po paru minutach wyprowadzałam już biały motor z zielonymi elementami z garażu. Wróciłam się na moment, by wziąć wszystkie potrzebne rzeczy, między innymi telefony, kask i coś specjalnego dla naszych przeciwników, oraz zgasić światło. Wychodząc ze schowka, zamknęłam drzwi. Na zewnątrz od razu wsiadłam na pojazd i założyłam ochronę na głowę. Wpisałam w komórce adres niedaleko Jack Block Park, po czym przyjrzałam się dokładnie, jak jechać. Droga nie miała zająć więcej, niż dziesięć minut, a patrząc na fakt, ile ścigacz mógł wyciągnąć, powinnam tam być nawet szybciej. Na pełnej prędkości mogłam nawet jechać czterysta kilometrów na godzinę, ale jeszcze się na nią nie odważyłam. Uwielbiałam wyścigi, dlatego zbierałam kasę na ten motor, aż w końcu uzbierałam i kupiłam sobie to cudeńko – Kawasaki Ninja H dwa R.

Misza co prawda mówił, że zwariowałam, zakupując drugi najszybszy ścigacz na świecie, ale w końcu odpuścił, gdy wygrałam na nim niemal każdy wyścig, jaki odbywał się w Oslo. Troszeczkę mu przy tym opadła szczęka, widząc narastające przychody z każdego rajdu, dlatego też nie wystawiał nigdy nikogo, poza mną. Wiedział, że jechałam tylko po zwycięstwo i by poczuć ten moment wolności od wszystkiego.

Złapałam głębszy wdech, odpaliłam maszynę. Do uszu natychmiast trafił dźwięk przeskakującej maszynerii. Akcja serca przyspieszyła, po żyłach rozlała się adrenalina, a ciało obeszła euforia związana z ponownym poczuciem spokoju. Dawno go nie czułam, a w momentach, gdy zajmowałam miejsce kierowcy, panowałam nad wszystkim. Miałam życie we własnych rękach i decydowałam, co zrobię. Nikt nie siedział mi nad głową, mówiąc po kolei, co powinnam, a czego nie. Cały stres opadał, mogłam się na moment zapomnieć. Odsunąć wszelkie zmartwienia na bok i po prostu pobyć tą prawdziwą sobą. Nie patrzono mi na dłonie. Przez ramię nie zerkał nikt. Ani Basil, Benji czy Doug, ani rodzice, ani Kirił, ani Misza czy Jurij. Nikt. Byłam tylko ja.

Dodałam nieco mocy, przekręcając gałkę. Głośny warkot rozszedł się między garażami i nieco dalej. Zapach spalin dostał się do nozdrzy. Poczułam, jak usta wykrzywiały się w szeroki uśmiech, spowodowany endorfinami buzującymi w ciele. Humor od razu się polepszył, gdy tylko zajęłam miejsce na siedzeniu. Opuściłam szybkę kasku, a świat został nieco przyciemniony. Schowałam nóżkę podtrzymującą ponad dwieście kilo maszynerii. Powoli spuszczając sprzęgło, ruszyłam do wyjazdu. Widząc, że na drodze niemal nikogo nie było, od razu wyjechałam na ulicę. Licznik w ciągu kilku sekund pokazał ponad dwieście na godzinę.

Tego modelu nie puszczało się normalnie do jazdy po ulicy. Ten motor stricte przystosowano do wyścigów, nie do warunków na drodze w ciągu dnia. Przez ten szczegół uwielbiałam go jeszcze bardziej.

Czułam, jak kąciki ust unoszą się jeszcze bardziej, gdy niemal wszystko, co mijałam, zmieniało się w rozmazaną smugę. Specjalnie się bardziej pochylałam, chcąc dodać opływowości całej maszynie. Jechałam w ten sposób przez kilka minut, starając się nie przekraczać trzystu na godzinę. Nie chciałam wylądować w jakimś rowie czy na ścianie budynku. Ewentualnie za mostem, gdy przez niego przejeżdżałam. W ciągu niecałych dwóch minut zjechałam na place przemysłowe. Przejeżdżałam między kontenerami z różnymi zasobami lub pustymi. W oddali widziałam już całkiem duże zgromadzenie, jednak jeszcze się w nie nie pakowałam. Najpierw musiałam omówić z trójką debili i Oscarem plan działania. Nie mogliśmy od razu wystawić mojej maszyny na starcie, choć takie panowały zasady. Pojazd czekał na linii startu, ale nigdzie nie istniała zasada, że zakazanym była jej wymiana na inną.

Nieco zwolniłam, gdy wjechałam na prowizoryczny parking. Rozejrzałam się po nim, by wyszukać wzrokiem zielonego auta Basila. Gdy tylko je dostrzegłam, od razu skręciłam w lewo i przyspieszyłam, by ich nieco nastraszyć. Niemal podskoczyli, gdy dodałam nieco więcej gazu. Zatrzymałam się po prawej stronie samochodu i od razu zgasiłam ścigacz. Postawiłam nóżkę, po czym zeszłam z siedziska. Dalej stojąc do wszystkich plecami, ściągnęłam z głowy kask. Odłożyłam go na baku, po czym poprawiłam nieco maskę, upewniając się, że dalej zakrywała twarz. Kolejno wzruszyłam nieco oklapnięte włosy, by w końcu zwrócić się do całej trójki. Zauważyłam, jak Basil nieco szerzej uchylił powieki, ale udałam, że nic nie widziałam. Nie chciałam zaczynać od awantury.

— Mam nadzieję, że jesteście gotowi na rzeź — rzuciłam.

Niemal stanęli na baczność, usłyszawszy w moim tonie nutkę żartu. Odetchnęłam, zakładając ręce na biodrach.

— To był żart — wytłumaczyłam. — Nikt tu nikogo nie będzie zarzynał. A przynajmniej nie powinien.

— Wszystkie gangi już są. Jak tylko przyjechaliśmy, podstawiliśmy motor na metę. Kilka osób z naszych go pilnuje, żeby nikt nic się z nim nie stało, bo nie mamy nic na zastępstwo...

Przytaknęłam na słowa Benjiego.

— Właściwie to mamy mój i go podstawimy. — Podrapałam się po karku. — Ale to dopiero, gdy sędzia ogłosi, by się przygotować. Oscar, to będzie twoje zadanie. — Rzuciłam w jego kierunku kluczyki. Ledwo je złapał zlękniony.

— Mo-moje? — dopytał.

— Nie zamierzam się powtarzać, więc powiem tylko tyle, że jak zobaczę na nim choćby małą ryskę, poza tymi dwiema, które powstały podczas transportu do Ameryki, to ktoś się pożegna z palcami u rąk. — Uniosłam brwi.

— T-tak jest...

— I lepiej uważaj i nie przekręcaj za mocno gazu, chyba że chcesz wjechać w ścianę.

Jedynie przytaknął.

— Wasza trójka idzie ze mną — rzuciłam, odwracając się w kierunku całej zabawy.

Słyszałam, jak życzyli Oscarowi powodzenia, po czym mnie dogonili. Pomimo dość krótkich nóg przemieszczałam się całkiem szybko, przez co trójca musiała za mną niemal biec. Z boku zapewne wyglądało to dość zabawnie, ale nie zwracałam na to specjalnej uwagi. Nie chciałam się rozpraszać. Miałam na głowie wystarczająco problemów.

— Daliście znać sędzi, że jesteśmy? — zwróciłam się do Benjiego.

— Zaraz po przyjeździe — odpowiedział krótko. — Tak, jak kazałaś, nie podawałem twojego pseudonimu.

Przytaknęłam, rozglądając się po wszystkich wokół, gdy tylko weszliśmy w tłum.

— Inne gangi coś mówiły?

— Zaczepiali nas, rzucali jakieś teksty typu, że się nas nie spodziewali, ale to tylko to — powiedział Basil. — Nikt jeszcze nie podszedł osobiście.

Jak na zawołanie stanęły przed nami głowy innych gangów w mieście, co spowodowało, że się zatrzymaliśmy.

— No proszę, proszę, kogo moje oczy widzą! — rzuciła Cobra. — Perritos przyszły!

Z tego co udało mi się wygrzebać, ten mężczyzna zwał się Jesús Sánchez. Oryginalnie pochodził z Meksyku, mieszkał w Santiago de Querétaro, a tu przeniósł się cztery lata temu ze względu na zarobki. Podobnie do mnie, nie zasiadał na samym szczycie, jednak zajmował się tutejszym oddziałem ich gangu narkotykowego. Odsiadywał w więzieniu za napaść, posiadanie narkotyków i atak na policjanta. Był dość chudy, jednak, zamiast to zakryć, eksponował wszystko niemal na wierzchu. Miał na sobie czarne spodnie, górę okrywała tylko kurtka, przypominając nieco zimowy kobiecy płaszcz z futrem na krawędziach rękawów i kołnierzu. Jego oczy otaczały sińce, policzki miał wklęśnięte, brodę i wokół ust okrywał zarost. Jego zęby wydawały się niezadbane, a dodatkowo wydawały się czernieć przy dziąsłach.

Strzelam, że to kwestia narkotyków...

Niedaleko niego stała wysoka, nieco starsza kobieta o czarnych, falujących włosach. To Melinda Patterson, około czterdziestoletnia szefowa gangu Kitty Kitty, której nie obchodził wiek. Ubierała się jak nastolatka, wyglądając jednocześnie, jakby urwała się z Tennessee – jej głowę okrywał kowbojski kapelusz, a stopy buty w identycznym stylu. Na nogach znalazły się opalone rajstopy, tyłek ukryła w krótkich spodenkach, brzuch miała odkryty, a duży biust uwydatniała koszulka. Na to wszystko zarzuciła jaskraworóżową kurtkę z jeansowego materiału z frędzelkami. W tym samym odcieniu miała szminkę na ustach, a o reszcie makijażu na drag queen wolałam nawet nie wspominać.

Rzygać mi się chce na jej widok... Za dużo tego różu...

Przy niej stał starszy mężczyzna, Xavier Clermont, szef Scorpions. Także nie grzeszył młodością, czego świadczyły siwe włosy pojawiające się zarówno na włosach, jak i na wąsie, jednak zdawał się dość żwawy. Obok niego stał jego następca, najstarszy syn – Dante Clermont. Niewiele udało mi się o nich znaleźć. Jedynie informację, że byli Francuzami. Młodszy posiadał blond włosy i szare oczy. Usta wydawały się pełne, nos zdobiła mała górka, a oczy otaczała firanka rzęs. Szczęka kwadratowa, policzki wklęśnięte. Na sobie miał skórzane spodnie, eleganckie buty, białą koszulę i marynarkę. Starszy miał na sobie niemal identyczne ubrania, jednak ciemna koszula zlewała się z całością, w przeciwieństwie do białej u syna.

Dość elegancko, jak na wyścig...

U Vipers stawiła się jedynie prawa ręka szefa. Ponoć głowa gangu była aktualnie poszukiwana i się ukrywała, więc się nie dziwiłam, że pojawił się jedynie giermek – Rouge Mercedes. O nim nie miałam żadnych informacji. Jedynie fakt, że świetnie posługiwał się nożami. Jego włosy przybierały odcień bieli, ale widać, że zostały pofarbowane. Oczy barwiły się brązem. Nie wydawał się zbytnio zainteresowany całym przedsięwzięciem z wyścigiem. Mało tego, widziałam u niego niemal znudzenie całością. Nie dało się powiedzieć, jaką dokładnie sylwetkę posiadał. Ubrał się w całości na czarno, głowę zakrył kapturem, a nogi zakrywały już nieco przetarte jeansy. Dłonie trzymał w kieszeni, przez co w umyśle powstała myśl, że coś w niej ukrywał. Prawdopodobnie noże, co uznawałam za przygotowanie do ewentualnej bitki.

— Was się nie spodziewałam — zaśmiała się dźwięcznie Melinda, nazywana przez swoich Big Mama.

— Nie tylko ty — dodał stary Clermont. — Po tej wstydliwej porażce z poprzedniego wyścigu? Kto by się pozbierał po przegraniu stu dwudziesty tysięcy?

— O proszę, macie nową zawodniczkę? — Melinda wyszła przed grupkę. Pochyliła się, czym już zasłużyła sobie na dostanie w gębę. — Jak cię zwą, skarbie? Może wolisz dołączyć do gangu, gdzie kobiety są doceniane?

Kolejny cios by dostała za zwracanie się do mnie, jak do małego dziecka. Wzięłam głębszy wdech.

— Podziękuję — powiedziałam spokojnie, ale z wyższością.

Mój ton spowodował, że kobieta się cofnęła. Minimalnie ją przestraszyłam. Poczułam, jak kącik ust się nieco unosi. Miałam przewagę nad nimi wszystkimi. Znałam na ich temat nieco informacji, co stawiało mnie na nieco wyższej pozycji.

— Wolę uniknąć stania się lampucerą z hiszpańskiego melodramatu.

Usłyszałam, jak Basil złapał głębszy wdech. Mentalnie dałam sobie w czoło. Tych samych słów raz przy nim użyłam, gdy rodzice przyjechali do domu, bym przymierzyła mundurek szkolny. Musiałam bardziej uważać, jeżeli nie chciałam, aby się skapnął, że Rebbecka Pembrook to Grim Reaper.

— Jeśli przegracie, wasz gang i tak się rozpadnie — zauważyła kobieta, zakładając rękę na biodrze. — Nie lepiej od razu się poddać i pogodzić się z porażką?

— Taka jesteś odważna? — Skrzyżowałam ręce na piersi. — To może podbijemy stawkę z sześćdziesięciu na osiemdziesiąt tysięcy? Skoro jesteś tak pewna wygranej, to co ci szkodzi? Wam tak samo. — zwróciłam się do pozostałej czwórki.

— Mi pasuje — powiedział Jesús. — Może w końcu pieski padną na dobre.

Parsknęłam.

— Niech wygra najlepszy. — Zmarszczyłam brwi, dając im znak, że to wyzwanie, a oni je przyjęli.

Jeszcze tylko nie wiedzieli, że już przegrali. Po chwili, obrzucając nas na odchodne jakimiś wyzwiskami i rzucając kondolencje na zakończenie istnienia gangu, odeszli. Cóż, nie pierwszy i nie ostatni raz słyszałam takie słowa. Niestety dla nich, nigdy się one nie spełniły.

— Za przeproszeniem, ale czy ty zwariowałaś? — wyskoczył Benji.

— Zbankrutujemy, jeśli przegramy — dodał Doug.

— Nie, jeśli wygramy.

— Świetnie, tylko najpierw trzeba to zrobić — zauważył Basil.

Odwróciłam się do nich.

— To już zostawcie mnie.

— Mogę się założyć, że już coś zmajstrowali przy naszym motorze — stwierdził Benji, zakładając ręce na karku.

— Cóż, skoro oni nie boją się grać nieczysto, to my także nie będziemy się tego wystrzegać — rzuciłam, sięgając do kieszeni w środku kurtki.

Wyjęłam pudełko pinesek. Cała trójka zamrugała zaskoczona.

— Wszystkim się zajmę — powiedziałam, widząc, jak przełykali ślinę. — Waszym zadaniem jest tylko dopilnowanie, żeby nikt nie zwrócił na mnie uwagi.

Przytaknęli zgodnie.

— Tak jest.

Już po chwili ruszyłam w stronę linii startu. Udając, że sprawdzam drogę, rozsypałam nieco pinesek przed kołami każdego motoru naszych przeciwników. Wolałam się upewnić, że żaden się nie ruszy, gdy nadejdzie chwila startu. Dla zmyłki podeszłam nawet do naszego pojazdu, chcąc sprawdzić, co zostało uszkodzone. Linki przy gazie przecięto, więc motor by nawet nie ruszył z mety. Zaprawdę nieczyste zagranie, ale czasami lepiej się nie odzywać. Wolałam nie dawać po sobie poznać, że coś zauważyłam, dlatego przeszłam dalej, chcąc podejść do sędziego i zakomunikować zmianę maszyny w naszym gangu. Nie miał nic przeciwko, co mi się spodobało. Prawdopodobnie i tak żaden z obecnych na linii startu skuterów nie byłby w stanie mnie wyprzedzić, ale nieczyste zagrywki uwielbiałam jak mało co.

Podeszłam do reszty, która uważnie się przyglądała innym zawodnikom.

— Ziarenka zasiane.

— Do tego nikt nic nie zauważył — powiedział Benji.

— Nawet jeśli, to widzieli, że zatrzymałam się przy naszym motorze. Linki od gazu są przecięte, więc w normalnych warunkach nawet byśmy nie ruszyli ze startu.

— Co za chodzące kurwy...

— Kurwa też kobieta, więc miej do niej nieco szacunku, bo kobieta cię urodziła — przerwałam mu, zanim dokończył zdanie.

Przy tym zmierzyłam go wzrokiem. Wyraźnie się wzdrygnął.

— Przepraszam... — powiedział nieco ciszej.

— ZAWODNIKÓW PROSIMY NA LINIĘ STARTU!

— Niech Oscar przyprowadzi mój ścigacz — rzuciłam, ruszając ponownie do naszego uszkodzonego pojazdu.

Po drodze słyszałam bez przerwy szyderstwa skierowane na nasz gang. Nie mogłam teraz nijak zareagować, ale najchętniej wyjęłabym pistolet i strzeliła kulkę każdemu, kto choćby otworzył usta. Szłam jednak z uniesioną głową, pozwalając wyzwiskom spływać jak po kaczce. Wyżywać się na innych mogłam w kwaterze, ale podczas takich wydarzeń musiałam świecić przykładem, tak jak to robił zawsze Misza. Stać prosto, udając, że żadne słowa do mnie nie trafiały – choć chłopak przez albinizm obrywał razy dwa. Szykanowali go za wygląd, jednak nic nigdy nie było po nim widać, by się przejmował. Rzeczywistość wyglądała jednak inaczej, a przynajmniej wiedziałam o tym ja, gdy raz nakryłam go z tubką farby do włosów w ręce.

Cudem go wtedy przekonałam, że ludzie to gnidy kochające ubliżać innym...

Cóż, po moich słowach, gdy powiedziałam, że uwielbiałam jego niecodzienny wygląd, już nigdy nie tknął żadnej farby czy choćby tej zmywalnej. Zamiast tego bardziej zadbał o wygląd, modelując fryzurę.

Pokręciłam lekko głową. Musiałam się skupić, nie myśleć o moim albinosku. Zatrzymałam się przy motorze, założyłam ręce na piersi. Reszta zawodników już siedziała na motorach, zakładając kaski.

— A ty, na co czekasz? — rzucił zawodnik z Cobras. — Oklasków nie dostaniesz.

Zaśmiał się perfidnie.

— Czekam na swój motor.

Wszyscy, w tym ich szefowie zerknęli na mnie zaskoczeni i przestraszeni. Jak na zawołanie rozbrzmiał silnik mojego Kawasaki. Odwróciłam się, unosząc kąciki ust, czego nikt, niestety, nie zobaczył. Dostałby wrednym uśmieszkiem po dumie. Zaraz obok zatrzymał się Oscar, stawiając nóżkę motoru. Zgasił go, oddał kluczyki, po czym zabrał z linii startu tego uszkodzonego gruchota, którego, nie ma nawet opcji, nie zostawię w takim stanie, gdy już będzie po wszystkim.

Przerzuciłam nogę nad siedziskiem, zajęłam miejsce, by w kolejnej sekundzie podprowadzić pojazd do pasa. Czułam, jak inni uczestnicy ubijali mnie wzrokiem, gdy zakładałam kask na głowę. Przed nas wyszła jakaś dziewczyna w skąpych ubraniach, trzymająca chustkę. Uniosła ręce do góry, a na ten znak każdy odpalił silnik. Warkot dochodzący z mojego zwrócił uwagę każdego. Kątem oka nawet zauważyłam zaniepokojone miny szefów gangów, którzy rozmawiali między sobą, że prawdopodobnie mieli przesrane.

Cóż, to dość mało powiedziane...

Nie zamierzałam dawać im forów. Już wystarczająco długo uważali się za lepszych, więc pora zrzucić ich z piedestału. Posmakują porażki jak nigdy wcześniej, gdy tylko ruszymy, a raczej ja, bo oni opóźnią się o przynajmniej okrążenie.

Uniosłam wzrok, zauważywszy, jak dziewczyna stojąca przed nami szybko opuściła ręce, a chusta zafalowała na wietrze. Popuściłam sprzęgło, wystartowałam ze startu. Za sobą usłyszałam jedynie, jak z opon innych uczestników zeszło gwałtownie powietrze, jednak słowa ich zostały już zakłócone przez ryk silnika. Odwróciłam się dopiero, gdy dojeżdżałam do skrętu, przechylając maszynę w lewo. Po chwili, znajdując się już na prostej drodze, przekręciłam gałkę z gazem niemal do końca, pozwalając mojej dziecince się rozszaleć.

Zrobiłam może półtora okrążenia, zanim pozostałe gangi dołączyły do zabawy. Słyszałam silniki każdego z nich. Za wszelką cenę, nawet kosztem uszkodzenia motoru, próbowali mnie dogonić. Jakimś sposobem udało się to jedynie Cobrom. Zawodnik jechał ze mną niemal na równi, jednak kątem oka zauważyłam, że coś kombinował. Dziwnie manewrował, próbując jak najbardziej się zbliżyć do przedniej opony, by, jak się okazało, podciąć ją swoją tylną. Nie dałam mu się zrobić i szarpnęłam przód, przez co momentalnie znalazłam się na jednym kole. Opadłam dopiero po chwili, widząc, jak przeciwnik wpadł w poślizg na nie do końca suchej nawierzchni przez wcześniejszy deszcz. Wypadł z toru.

Widząc, że zostałam sama z pozostałymi gangami, ponownie bardziej przekręciłam rączkę od gazu, wyprzedzając pozostałą trójkę z prawie trzystoma pięćdziesięcioma kilometrami na prędkościomierzu. Nie mieli szans, czego nie musiałam już im udowadniać. Wystarczyło spojrzeć na miny ich szefów, gdy przekroczyłam linię mety i zdjęłam kask.

— VOLKOV WYGRYWA! — ogłosił sędzia, gdy poprawiałam maskę na twarzy.

Zeszłam z pojazdu, stawiając go na nóżce i podając kask Oscarowi, który podszedł, by popilnować motoru. Nie wiadomo, czy komuś nie wpadnie do głowy jakże genialny pomysł, by coś zmajstrować przy mojej dziecince. Podniosłam wzrok na całą trójkę, która momentalnie znalazła się obok mnie. Na ich twarzach dostrzegłam czyste szczęście. Cóż, to jasne, w końcu wygrali z innymi, a wystarczyło tylko ruszyć nieco głową i odwdzięczyć się pięknym za nadobne, gdy inne gangi odwaliły akcję z kradzieżą akumulatora.

— Sprzeciw! — wrzasnął ktoś z tłumu, który zebrał się wokół nas.

Podniosłam wzrok. W ciągu kilku sekund zobaczyłam, jak przez gapiów przedzierał się „szef" Cobr.

— To był nierówny wyścig! — stwierdził, podchodząc bliżej. Wskazał na nas wszystkich. — Wystawiliście swoją szefową!

Zmarszczyłam brwi, jednak nie byłam jedyna. Cała nasza piątka to zrobiła.

— O czym ty pierdolisz, gościu? — rzucił Basil.

— To nielegalne wyścigi — Zauważył Oscar, zakładając ręce na piersi. — Tu nie ma żadnych zasad. Wszystkie chwyty dozwolone, co wiecie najlepiej, sabotując każdy wyścig, żebyśmy przegrali.

Nie musiał tego mówić...

— Jest jedna zasada! — wyskoczyła Melinda.

— W wyścigach nie może jechać szef — odezwał się Vipers.

Szef Cobr się uśmiechnął obrzydliwie.

— A to znaczy, że wasz gang musi oddać każdemu gangowi równowartość...

— Coś mi się nie wydaje — wtrąciłam się w jego wywód.

Przy tym założyłam ręce na piersi. Wyraźnie zirytowałam Jesúsa, czego świadczyła czysta chęć mordu w jego oczach. Mogłam się spodziewać, że uzna mnie za wroga numer jeden, bo pokrzyżowałam mu szyki. Chciał wygrać, pokazać, że uznawał się za najlepszego i nikt lepszy nie istniał. Cóż, może dla niego, będącego pod wpływem narkotyków, tak było, ale rzeczywistość wyglądała inaczej.

Stałam przed nim ja.

— Słuchaj no, suko...

Poczułam, jak jeden z kącików ust się lekko uniósł. Gościu kopał sobie grób.

— Ścigałaś się... — Wskazał na czwórkę chłopaków. — I jesteś ich jebaną szefową, więć...

— A kto powiedział, że jestem ich szefową? — ponownie mu przerwałam.

Przy tym przerzuciłam ciężar ciała na prawą nogę. Zauważyłam, jak wszyscy, poza Cobrami, spoglądają po sobie.

— Cobry powiedziały, że... — zaczęła Melinda, której także nie dałam skończyć zdania.

Urwała, usłyszawszy moje parsknięcie. Nie minęła kolejna sekunda, a podśmiewałam się pod nosem.

— Po pierwsze... — Podniosłam wskazujący palec. — Znajdźcie sobie lepszy wywiad. Po drugie... — Środkowy się wyprostował. — Gdyby ten tu nie był naćpany, to może by się orientował, że nie jestem szefową, tylko prawą ręką szefa, co bardziej ze mnie robi zwykłego członka, ale mam po prostu kilka przywilejów. I po trzecie... — Podeszłam do Jesúsa.

Złapałam za jego kołnierz, pociągnęłam do swojego wzrostu. Gwałtowny ruch spowodował, że prawie się wywrócił, ale cudem zatrzymał równowagę. Przy tym wyjęłam coś zza kurtki i przysunęłam do jego brzucha, czego nawet nie zauważył, bo starałam się nie dotknąć jego skóry.

— Jak się nie podoba, to trzeba było odpuścić jeszcze przed wyścigiem, bo aktualnie wisicie nam osiemdziesiąt kafli — powiedziałam nieco ciszej, aby najlepiej usłyszała to Cobra.

Na plecach czułam ciepło, co znaczyło, że ktoś mi wypalał dziurę wzrokiem. Domyślałam się, że to Basil, bo znowu uczyniłam coś, czego już doświadczył. Zniżyłam kogoś do swojego wzrostu tak jak kiedyś jego.

— Dobra, raz to powiem — wyszeptał Benji. — Ona potrafi być zajebista.

— Tu się zgodzę — rzucił Doug.

— Oj tak — dodał Oscar.

Jesús warknął, próbując się wyrwać, ale trzymałam za futro jego kurtki.

— Takie urocze dziewczynki powinny siedzieć w domu... — powiedzieć prześmiewczo.

Parsknęłam.

— Nie jestem urocza — zaczęłam — jestem zabójcza i mogę to pokazać w każdej chwili. — Opuściłam wzrok na jego brzuch.

Jego wzrok powędrował za moim i momentalnie zamarł, widząc spluwę przysuniętą do jego brzucha na wysokości śledziony. Przestraszył się, że w każdej chwili mogłam odbezpieczyć pistolet i strzelić centralnie w dość ważny organ. Jesús przełknął ślinę.

— Gdybym chciała, już byś robił za nową torebkę, wężyku — nadałam mu przezwisko. — Nie wiesz, kim jestem i na co mnie stać, a uwierz na słowo, każdy, kto się tego dowiadywał, kończył sześć stóp pod ziemią w tylko mi znanym miejscu, którego nikt nigdy nie znajdzie.

— Suka...

Ponownie parsknęłam.

— Gdybym dostawała dziesięć dolarów za każdym razem, gdy mnie tak ktoś nazywa, dziś bym była milionerką. — Puściłam go, odsuwając się powoli i opuszczając pistolet.

Niemal każdy tu zgromadzony uchylił szerzej oczy na jego widok, domyślając się, że lepiej ze mną nie zadzierać, skoro na wyścigi zabrałam broń. Mogłam okazać się nieprzewidywalna i dużo od prawdy to nie odchodziło. Taka też byłam, zwłaszcza gdy ktoś napsuł mi krwi, a Cobry nagrabiły już sobie wyjątkowo dużo. Cóż, jak wiadomo, a przynajmniej Misza doskonale zdawał sobie z tego sprawę, lubiłam dawać drugie szanse, ale tylko i wyłącznie po to, aby bardziej pobawić się z ofiarą. Dawałam im nadzieję, że uda im się ujść z życiem, a potem w najmniej spodziewanym momencie, strzelałam im prosto w łeb.

Może faktycznie jestem nienormalna...

— Niestety, nie każdy jest tak szczodry, żeby za coś takiego płacić. Plus by zbankrutował po jednym dniu. — Uniosłam brew, dając do zrozumienia, że i oni zbankrutują po dzisiejszych i jutrzejszych rywalizacjach. — Numer konta, na które macie przelać kasę raczej znacie.

Cofnęłam się o krok.

— Do zobaczenia na jutrzejszych walkach.

Już miałam odchodzić, kiedy to ktoś nagle chwycił za moje ramię. Wiedziałam, że to Jesús. Jego niemiła łapa zacisnęła się na ręce, jednak równie szybko go obezwładniłam, przyciągając do siebie, a kolejno praktycznie przerzucając przez plecy. Ten manewr zdecydowanie miałam ułatwiony, patrząc na swój niski wzrost i parę, jaką posiadałam w ciele. Jesús jęknął, uderzywszy plecami o twardą nawierzchnię stworzoną z kamyczków. Szybko odbezpieczyłam pistolet, unieruchomiłam Jesúsa, klękając na jego piersi, po czym złapałam kołnierz futra i przycisnęłam lufę do jego policzka.

Widziałam w jego oczach czyste przerażenie. Swoim pokazem siły zaskoczyłam każdego tu zgromadzonego. Jesús właśnie tracił w oczach swoich podwładnych, bo powaliła go dziewczyna niemal dwukrotnie niższa od niego. Niemal widziałam powtórkę tamtego wieczora, gdy przyprawiłam Sokolova o wstyd przed jego pionkami. Szczęście, że teraz było inaczej...

— Nie sądziłam, że Cobry to takie dzieci, które nie potrafią pogodzić się z przegraną — wycedziłam przez zaciśnięte zęby. — Najwyraźniej naprawdę życie ci niemiłe, skoro atakujesz Grim Reapera we własnej osobie.

Szeroko uchylił oczy, usłyszawszy mój pseudonim. Nie dowierzał. Skąd miał wiedzieć, że znajdę się w tym miejscu, a on właśnie zaatakował członka specjalnego oddziału gangu Volkova do akcji o zbyt dużym zagrożeniu.

Do uszu dochodziły rozmowy pozostałych gangów. Rozmawiali, że sami nie chcieli w to wierzyć, że nikt nie miał pojęcia, że zamierzałam się pojawić i że Cobry potrafiły być tak głupie, zaczynając ze mną choćby kłótnie, a co dopiero naskakując na samą Grim Reaper.

— Ni-niemożliwe... — wydusił Jesús.

— I da. Takoy sovet na budushcheye. V sleduyuschiy raz podumay dvazhdy ili pyat' raz, prezhde chem reshish' brosit'sya na menya. Nu, yesli tol'ko zhizn'ne budet k vam nemiloserdna — dodałam po rosyjsku, jako dowód, choć wiedziałam, że nikt z tu zgromadzonych nie znał raczej tego języka.

— Rosjanka? — odezwała się Melinda.

— Amerykanka, która poznała nieco świata i kilka języków — dodałam, wstając.

Jesús dalej patrzył na mnie ze strachem w oczach, ale gdzieś dalej dostrzegałam tę chęć odwdzięczenia mi się pięknym za nadobne za to upokorzenie. Cóż, nawet jeśli, to musiał się ustawić do naprawdę długiej kolejki. Wzięłam głębszy wdech, gdy nie odwracał wzroku na choćby moment. W końcu postanowiłam coś zrobić. Sprawdziłam, czy nie zszedł przypadkiem z tego świata. Wycelowałam pistolet w prawą dłoń leżącą płasko na podłożu, strzeliłam. Po całej okolicy rozszedł się jego głośny wrzask, a ja skrzywiłam się z niesmakiem. Należał, kurwa, do gangu, a patrząc na ten krzyk, nikt go nigdy wcześniej nie postrzelił.

To już jest po prostu żałosne.

— Na przyszłość radziłabym być milsza i pomyśleć, zanim coś zrobisz. — Przeszłam obok niego. — Przy naszym kolejnym spotkaniu nie będę taka miła.

Ruszyłam w kierunku Oscara. Zarówno on, jak i pozostała trójka, przełknęła ślinę, słysząc dźwięk zabezpieczonej broni. Mieli oni już raczej szansę, aby zobaczyć pistolet. Zapewne trzymali już przynajmniej jeden w dłoniach, ale nie byłam pewna co do możliwości strzelania. Równie dobrze mogli co najwyżej kogoś nastraszyć i na tym kończyła się ich przygoda ze spluwami.

Schowałam broń pod materiał kurtki, zahaczając ją o ukrytą kaburę. Od Oscara odebrałam kask do motoru, a w kolejnej chwili zajęłam miejsce na motorze. Trójca stanęła obok mnie, trzymając za plecami ręce. Założyłam ochraniacz na głowę, jednak odchyliłam szybkę, by na pewno mnie usłyszeli. Musiałam im dać zadanie, by znaleźć się w domu przed nimi. Nie mogłam pozwolić, aby mnie rozszyfrowali. Nie dość, że musiałabym się z tego wyspowiadać Miszy, miałabym przejebane, to jeszcze oni by zapewne wypytywali o wszelkie szczegóły związane z tą całą zjebaną sytuacją.

Jakbym miała za mało problemów na głowie...

— Upewnijcie się, że wpłacą kasę na konto co do centa.

Przytaknęli zgodnie.

— Jeżeli jutro... Wróć, jeżeli dzisiaj wygramy walki, będziemy mieli nawet nadwyżkę z pieniędzmi...

Zauważyłam u nich entuzjazm, ale, niestety, szybko go zgasiłam.

— ... Ale nie cieszcie się za wcześnie.

Zamrugali zaskoczeni.

— Najpierw musimy wygrać.

— Tak jest! — odpowiedzieli wszyscy.

— Zajmijcie się też tym drugim motorem. Powinien być sprawny.

— Em...

Spojrzałam na Benjiego.

— Tak? Jak masz coś mówić, to to z siebie wyduś.

— Z tą sprawnością może być problem.

— Gdyż iż? — Opuściłam brwi, nie rozumiejąc.

— Po poprzednim wyścigu nasz mechanik odszedł. Stwierdził, że to nie ma sensu...

Ja pierdolę...

— To wstawcie go do garażu. Zajmę się znalezieniem mechanika po walkach. Chwilowo nie mam do tego głowy.

— Tak jest — odpowiedział.

Już po chwili odpaliłam motor. Chłopacy odeszli dwa kroki, słysząc warkot. Chciałam rzucić, że maszyna ich nie zje, ale się powstrzymałam. Nie chciałam, by pomyśleli o mnie jak o osobie z poczuciem humoru. Wolałam, żeby się mnie bali, a nie darzyli sympatią.

— Widzimy się jutro — rzuciłam przez ramię.

Powoli puszczając sprzęgło, ruszyłam z kamienistej powierzchni. Miałam może czterdzieści minut, zanim wróciliby do domu, więc musiałam się spieszyć. Potrzebowałam niecałych dziesięciu minut, by dojechać do garaży, ogarnąć się z powrotem na nudniejszą wersję mnie, po czym pobiec do mieszkania i schować się w pokoju – przy tym też musiałam znaleźć przynajmniej pięć minut na zmycie makijażu. W głowie tworzyły się jedynie sytuacje, gdzie przemieszczając się szybko chodnikami osiedla, zmazywałam sobie oczy chusteczkami do demakijażu. Cóż, zawsze jakieś zaoszczędzenie czasu... Miałam tylko nadzieję, że zdążę.

Jak wymyśliłam, tak też zrobiłam. W garażu szybko zarzuciłam na spodnie dresy, chcąc dodać sobie kilka minut. Koszulkę przebrałam na bluzkę na ramiączkach. Na to zarzuciłam kurtkę. Nie miałam czasu specjalnie bawić się z włosami, dlatego wetknęłam je za uszy, podpinając ledwie spinkami. Strąki peruki rozpuściłam, by zakryły uszy. To w tym momencie zauważyłam, że wcześniej zapomniałam zdjąć kolczyków i każdy doskonale je widział.

Cholera...

Zdjęłam je szybko, wrzuciłam do kieszeni kurtki. Widzieli je u Grim Reaper, ale nie wiedziałam, czy zwrócili na nie uwagę, gdy nosiłam je w ciągu dnia. Nie mogłam ryzykować, dlatego lepiej je schować. Do głowy wróciły momenty, gdy Basil bardzo uważnie mi się przyglądał. Czy to możliwe, że je rozpoznał? Jeżeli tak, to nie było za dobrze.

Uderzyłam w czoło z otwartej dłoni. Musiałam bardziej uważać, ale przez pośpiech całkiem zapomniałam, żeby te cholerstwa zdjąć.

Zabrałam klucze, kilka chusteczek do demakijażu, po czym wyszłam z garażu, dokładnie go zamykając. Nie brałam torby. Spowalniałaby ruchy, a do tego jutro musiałabym ją tu tachać drugi raz. Tak było szybciej.

Już po chwili biegłam chodnikiem w stronę domu, zmazując przy tym makijaż. Podobnie jak w południe, wbiegłam na trawnik akurat, jak zobaczyłam auto skręcające w ulicę – tym jednak razem nie miałam pewności, że to samochód Basila. Było ciemno. Szybko pozakręcałam zamki, zdjęłam glany, niemal zrywając je ze stóp. Gdy poprawiłam je na szafce, w drzwi uderzyło światło. Podniosłam gwałtownie wzrok, uświadamiając sobie, że ktoś podjechał na parking pod domem. Wycofałam się jak najszybciej i ponownie ruszyłam na piętro, zdejmując przy tym kurtkę. W pokoju rzuciłam ją do łazienki. Ożywiłam ekran laptopa, puściłam zastopowany film i położyłam się na łóżku, przykrywając kostki kocem.

Odetchnęłam cicho. Serce waliło jak oszalałe, dlatego na moment wstrzymałam oddech. Nie minęły dwie minuty, a ktoś cicho zapukał w drzwi. Intuicyjnie zamknęłam oczy, nie chcąc dać po sobie poznać, że robiłam coś innego, niż oglądanie filmów przez cały wieczór. Do pokoju ktoś wszedł. Udałam spokojny i miarowy oddech. Czułam za sobą czyjąś obecność.

— Becca? — odezwał się cicho Basil. — Śpisz?

Nie odpowiedziałam. Dalej udawałam sen.

Basil podszedł, sięgnął do laptopa i go zamknął. Film się zatrzymał. Poczułam, jak chłopak złapał za koc zakrywający stopy, którym kolejno mnie okrył po ramiona. Bardziej się podkuliłam, udając, że teraz mogłam się bardziej ogrzać. Myślałam, że już po chwili wyjdzie, jednak nagle wydarzyło się coś, co mnie mocno zaniepokoiło. Ręka Basila znalazła się na włosach peruki i lekko je odchylił, by zerknąć na ucho.

Kurwa, kurwa, kurwa...

Powtarzałam w głowie. Widział. Zauważył te jebane kolczyki! Basil westchnął i się wyprostował, czego świadczyło chrupnięcie w jego kręgosłupie. Było na tyle głośne, że na spokojnie je usłyszałam.

— Odbija mi chyba... — stwierdził, a już w kolejnej chwili zgasił lampkę przy łóżku.

Ruszył do drzwi, które w ciągu kilku sekund się zamknęły. Uchyliłam powieki, podniosłam się i odwróciłam do pół ścianki.

On coś podejrzewa...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro