Rozdział 11 - "Ból"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Trochę minęło od poprzedniego rozdziału, ale mam nadzieję, że rozdział wam się spodoba.

PS: Proszę mnie nie zabijać za zakończenie...


•••Basil•••

Przyglądałem się Becce, nie dowierzając, co widziałem. Tańczyła. I to naprawdę dobrze, biorąc pod uwagę jej pewne ruchy. Kątem oka widziałem, jak rodzice przyglądali jej się z podziwem. Chłopacy także. Nikt się nie spodziewał, że Becca będzie potrafiła robić coś podobnego. Każdy idiota na pierwszy rzut oka by stwierdził, że coś takiego do niej nie pasowało. Styl, jej zachowanie, wszystko się gryzło z tego typu zainteresowaniem, a jednak. Jak to się mówi: „Najciemniej pod latarnią".

W tym przypadku uznałbym to za strzał w dziesiątkę, aby opisać tę sytuację. Zauważyłem, że Doug i Benji przełknęli ślinę, kiedy jednym z ruchów w układzie była dość wyzywająca poza, po której dziewczyna klęknęła na jedno kolano. W ciągu kilku sekund w pomieszczeniu dało się usłyszeć oklaski i pogwizdywania. Moja siostra w trakcie nich wróciła na swoje miejsce, poprawiając swoją koszulkę. Lekko jej się podciągnęła w czasie ostatnich podrygów.

Stanąwszy na miejscu, wypchnęła na środek Julie, która dla śmiechu zagroziła jej podcięciem gardła, wykonując na swojej szyi znaczący gest. W tej samej sekundzie uchyliłem szerzej powieki, ale nie byłem jedyny. Mama, tata, Douglas i Benji uczynili dokładnie to samo, a powód stanowiła czynność, jaką wykonała Becky. Ona się uśmiechnęła, ukazując przy tym rząd białych zębów. Przy tym poruszyły się jej ramiona, co prawdopodobnie miało znaczyć, iż się dodatkowo zaśmiała.

Nie sądziłem, że kiedykolwiek będzie mi jeszcze dane, aby zobaczyć u niej tak promienistą mimikę. Zwykle wyglądała na non stop niezadowoloną, jakby coś ją ugryzło albo ktoś coś nieprzyjemnego powiedział.

Poczułem, jak kąciki ust samoistnie lekko się uniosły. W głowie powstał obraz, jak Becca uśmiechałaby się w ten sposób, rozmawiając ze mną. Wiedziałem, że to jedynie czcze marzenie, które nigdy nie miałoby prawa się spełnić, ale z drugiej strony nie wiadomo, co przyniesie przyszłość. Za wszelką cenę chciałem, aby nie ukrywała swoich naturalnych emocji pod maską wiecznego niezadowolenia. Nie pasowało jej ciągłe zdenerwowanie. Zdawałem sobie sprawę, że to przeze mnie. Zniszczyłem naszą relację dawno temu. Nie ważne, jak bardzo bym się starał, Becca nie zauważała wszelkiego rodzaju starań, by mi wybaczyła.

Robienie jej śniadania, obiadu i kolacji.

Nakrywanie jej wieczorem, gdy zasypiała w całości odsłonięta.

Proponowanie jej pomocy w zaaklimatyzowaniu się w otoczeniu szkolnym.

Zagospodarowywanie jakoś wolnego czasu.

Ostatnie dawanie jej przestrzeni, by mogła ode mnie odetchnąć.

Wiele rzeczy robiłem, by zobaczyła, jak się zmieniłem. Nic to nie dawało. Nadal była uparta jak osioł i wolała ignorować wszelkie moje próby czy po prostu zatrzasnąć mi drzwi przed nosem, co miała w nawyku robić za każdym razem, gdy pukałem do jej pokoju.

Upartość jest chyba rodzinna... – Opuściłem wzrok.

Oboje nie odpuszczaliśmy. Ona za wszelką cenę nie pozwalała, bym jakoś do niej dotarł, a ja wymyślałem kolejne sposobności, żeby się do niej nieco zbliżyć. Według chłopaków powinienem dać sobie spokój w momencie, gdy wtedy mi dogadała bądź już na lotnisku, gdy spotkałem ją pierwszy raz po sześciu latach. Oczywiście nie potrafiłem.

Była moją młodszą siostrą. Kochaną młodszą siostrzyczką, którą zraniłem najbardziej na świecie. Wraz ze spędzonymi ze sobą minutami złość by znikała i może pewnego dnia nadszedłby taki moment, kiedy to Becky powiedziałaby, że mi wybacza, ale nadal czułbym poczucie winy. Straciłem sześć lat, których nie uda mi się odzyskać, nie ważne, jak bardzo bym się starał. Czasu nie cofnę. Nie sprawię, że ponownie będę miał czternaście lat, a ona trzynaście. Wtedy łatwo ulegałem namowom Benjiego. Charyzmatyczny charakter, który łatwo potrafił przekonać do siebie każdego wygrał ponad moją miłością do siostry.

Westchnąłem lekko.

— Rebecca ma śliczny uśmiech — stwierdziła mama, unosząc dłoń, by ukryć swoje także uniesione kąciki ust.

— Szkoda, że nie możemy go widzieć częściej — dodał tata.

— Becca jest chyba lesbą — wyskoczył nagle Benji.

Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni, że tak nagle zmienił temat. Spodziewałem się, że zamierzał jakoś skomentować jej uśmiech, a nie, że jego zamiarem będzie stwierdzenie orientacji seksualnej mojej siostry.

— Po czym ty to niby... — zaczął Doug, ale nie skończył.

Benji wskazał na Beccę, dlatego każdy z nas na nią zerknął. Pierwszy raz w życiu miałem ochotę wylać na siebie kubeł zimnej wody, by ochłonąć od informacji, która mogła być prawdą wypowiedzianą. Becca stała z założonymi rękoma na piersi, przyglądając się tańczącym dziewczynom. Przy tym zagryzała dolną wargę. Na jej policzkach dostrzegłem lekki rumieniec. W oczach, pomimo dzielącej odległości, zauważyłem coś, co wyglądało na tęsknotę, ale nie do końca potrafiłem określić. To wszystko chyba potwierdzało hipotezę Benjiego, że moja siostra była homoseksualna, ale pewności nie posiadałem.

Powinienem ją o to zapytać?

Nie, to zły pomysł. Roztrzaskałaby mi na głowie krzesło... – Uciekłem wzrokiem.

Nie zwierzyłaby mi się z czegoś takiego. To raczej oczywiste, że wolałaby paść trupem, aniżeli wyznać swoją orientację. Nie ufała mi w choćby najmniejszym stopniu. Byłem jej bratem, rodziną, ale nie uważała mnie za przyjaciela, by choćby powiedzieć, jak się czuła. Nie mówiła o niczym, co by jej dotyczyło. Gdy mówiła, że sprowadziła na siebie kłopoty, musiałem ją ciągnąć za język, bo sama z siebie by do mnie nie przyszła.

Rozumiałem to i nie winiłem za nadmierną ostrożność. Równie mocno ukrywałem przed nią swoje jestestwo w gangu i okłamywałem, gdy pytała o późniejszy powrót. Z jednej strony za wszelką cenę chciałem ją odzyskać, a z drugiej starałem się chronić. Byłaby w dużym niebezpieczeństwie, gdyby się dowiedziała o przynależności do bardzo niebezpiecznej grupy.

Nawet rodzice o tym nie wiedzieli. Niemal natychmiast kazaliby mi to zostawić i oczyścić swoje imię, ale już za późno. Miałem krew na rękach. Nie mogłem temu zaprzeczać. Wyrzekliby się mnie, gdyby tylko wyszło to na jaw. Na to za nic nie mogłem pozwolić. Na odejście także. Już w tym siedziałem po uszy. Nie wypuściliby mnie od tak, bo chciałbym zrezygnować z narażania życia w czasie akcji czy odwalania brudnej roboty przy „sprzątaniu".

Nie wiem, jak by mogli na mnie spojrzeć po tym wszystkim, czego się dopuściłem podczas tych dwóch lat w gangu... Załamaliby się pewnie, że nie dopilnowali kolejnego dziecka...

W tym momencie zauważyłem, jak Becca oprzytomniała i przybiła piątkę z Julie. Ona ją przytula, co powoduje, że moja siostra niemal wpada na Oscara. Cała trójka się z tego po chwili śmiała.

Niemal poczułem, jakby ktoś wbił mi nóż w plecy, a stamtąd przeszedł do serca. Odwróciłem się do rodziców.

— Może lepiej poczekajmy na nią na zewnątrz. Za dwadzieścia minut kończy zajęcia. — Ruszyłem do wyjścia.

— Basil? — odezwali się wszyscy, jednak się nie odwróciłem.

Nie chciałem. Wolałem, aby nie zobaczyli tej czystej rozpaczy na mojej twarzy. Sam pragnąłem rozśmieszać w identyczny sposób siostrę, ale nie mogłem. Straciłem ten przywilej... Widziałem to oczami wyobraźni, jednak nie umiałem zrobić tego na żywo. Oberwałbym od Becky w twarz albo tam, gdzie światło nie dochodziło. Tej drugiej opcji wolałbym szczególnie uniknąć...

Mimo że nie prosiłem się o takie imaginację, widziałem przed oczami sytuację, gdzie sprawiałbym, że Becca się śmiała. Gdzie ją przytulałem, gdzie się wspólnie wygłupialiśmy czy po prostu razem spędzaliśmy czas, nawet jeśli byłoby to najzwyklejsze siedzenie razem w pokoju wgapieni w swoje telefony.

Musiałem się siłą powstrzymywać, żeby przypadkiem się nie popłakać. Wbiłem sobie przy tym paznokcie w środek dłoni. Rzadko zdarzało się coś takiego, że miałem ochotę skulić się w kącie i nie pokazywać się nikomu na oczy. Gdy Becky zniknęła z mojego życia, bywało tak częściej. Nie wychodziłem z pokoju, siedziałem tylko na łóżku i przeglądałem nasze wspólne zdjęcia. Dobijałem się tym do osiemnastki, a potem wstąpiłem do gangu za namową chłopaków.

Naszej trójce nie zajęło dużo czasu, żeby przebić się niemal na sam szczyt odłamu, którym się zajmowaliśmy. Udało nam się dotrzeć do tego miejsca w przeciągu roku. Głównie była to kwestia naszej interwencji, gdy poprzednia głowa naszego oddziału została ciężko ranna. Wyciągnęliśmy go, zanim skończył jako trup. Podczas rekonwalescencji mianował Benjiego swoim zastępcą, a mnie i Douga jego pomocnikami. Jakieś pół roku temu ostatecznie oddał to miejsce chłopakowi, a on mianował nas swoją prawą i lewą ręką. Co prawda, poprzednik nie podał dokładnego powodu swojego odejścia, ale pospiesznie rzucił, że nie chce już ryzykować życia, kiedy w jego życiu pojawił się ktoś bardzo wyjątkowy.

Z tego, co wiedziałem, Parsons – były szef – posiadał żonę i córkę o wiele starszą ode mnie. Strzelałem, że na świecie pojawił się jego wnuk lub wnuczka, ale nigdy się nie chwalił, żeby to jego oczko w głowie – Lily – była w ciąży czy miała adoratora.

Wyszedłem na zewnątrz, gdzie odetchnąłem głęboko.

Becca i ja byliśmy rodzeństwem. Powinniśmy się jakoś dogadać, spróbować choćby znaleźć wspólny język. Dałem już jej nieco więcej przestrzeni, przestałem ją nazywać tamtym dziecinnym przezwiskiem, a przy tym nadal się staram, by miała wszystko, czego tylko by sobie zapragnęła.

Może w tym problem? – podpowiedział mi głosik w głowie.

Możliwe, że za bardzo próbowałem dotrzeć do siostry, której już nie miałem. Straciłem ją tamtego felernego dnia...


— Becky!— zawołałem ją, gdy tylko zobaczyłem, jak siedziała na schodach na ganku.

Podniosła wzrok znad książki. Uśmiechnęła się, widząc, że zacząłem biec w jej stronę. Zeszła na ogród, a ja ją przytuliłem z całej siły. Roześmiała się głośno. Tak, jak tylko ona potrafiła.

— Masz dobry humor, Bas? — spytała, unosząc na mnie tęczówki.

— Można tak powiedzieć. — Złapałem jej rękę. — Pokażę ci coś!

Ruszyłem biegiem.

— Co takiego?

— Zobaczysz!


Wtedy ostatni raz widziałem ją uśmiechniętą, a kolejnego dnia już jej nie było. Uciekła z mojej winy, a ja nie potrafiłem kompletnie nic zrobić, by naprawić swój błąd. Zniknęła, a ja się załamałem i zadzwoniłem do rodziców. Nigdy nie zapomnę, jaki opierdol mnie spotkał, gdy powiedziałem, co zrobiłem z chłopakami. W pewnym momencie nawet myślałem, że zostanę zamordowany przez mamę, ale nic takiego nie miało miejsca.

Zaczęły się poszukiwania. Najpierw po sąsiedztwie, potem w centrum i okoliczne miasta, aż w końcu przeszukiwano cały stan i jeszcze dalej. Nigdzie nie jej nie było. Do momentu sprzed paru tygodni myślałem, że nie żyła. Tak ustaliła policja, ale nikt nie chciał w to uwierzyć. Rodzice nie zgodzili się na pochowanie pustej trumny na cmentarzu ani na odebranie aktu zgonu. Nie znaleziono dowodów, aby ona zmarła. Każdy z nas starał się funkcjonować z nadzieją, że ona kiedyś by wróciła.

I stało się...

Znowu znalazła się przy nas po tym wszystkim, co jej uczyniono. Nienawidziła nas, najchętniej pewnie by w ogóle chwyciła za jakiś ostry przedmiot, by wydłubać nam oczy lub zadźgać, ale nie dziwiłem się jej. Pamiętała wszystko takim, jakie było kiedyś. Rodziców nieczułych, Benjiego jako samoluba z poczuciem wyższości, wiecznie głodnego Douga – co w sumie bardzo się nie zmieniło – ale z o wiele mniejszą empatią w stosunku do innych ludzi, a mnie jako zdradzieckiego brata. Tej cholernej łatki raczej nigdy nie będzie mi dane się pozbyć.

W tym momencie zostałem pchnięty lekko w ramię. Obejrzałem się, dzięki czemu zobaczyłem Douga. Po mojej lewej stronie znalazł się Benji.

Westchnąłem cicho.

— Nie możesz znieść faktu, że ktoś umie ją rozśmieszyć, a ty nie? — dopytał Benji.

Spojrzałem na niego z wyraźnym bólem w oczach, bo ponownie zobaczyłem jej mimikę przed oczami.

— To spojrzenie uznam za potwierdzenie — stwierdził szybko, po czym się obejrzał.

Spojrzałem w tamtym kierunku, gdzie zobaczyłem rodziców. Szybko uciekłem wzrokiem, ale już w kolejnej sekundzie podeszła do mnie mama. Uniosła rękę, poprawiła mi włosy.

— W końcu też będziesz mógł ją w ten sposób rozśmieszać — powiedziała, starając się mnie pocieszyć. — Potrzeba na to tylko czasu.

— Nie jestem zbyt cierpliwy.

— Wiem, masz to po mnie, ale nic nie poradzimy na jej zachowanie względem nas. Wszyscy jej zawiniliśmy, a teraz musimy ponieść tego konsekwencję — dodała bardziej smętnie.

— Wiem...

Po jakimś czasie staliśmy przy samochodach, czekając na koniec zajęć Becky. Mama przez większość czasu podniecała się umiejętnościami tańca mojej siostry, z czego tata się często śmiał. Chłopacy, nie mogąc już tego słuchać, schowali się w aucie. Sam najchętniej bym to także zrobił, ale wiedziałem, że nie powinienem zostawiać rodziców na pastwę Becky. Oni sobie nie zdawali sprawy, do czego ona czasem była zdolna.

Niemal od razu przed oczami zobaczyłem sytuację sprzed kilku dni, gdy wyciągałem ją z łóżka, żeby się nie spóźniła pierwszego dnia.

Opierdol życia...

Musiałem skupić się na czymkolwiek innym, niż rozpamiętywanie przeszłości czy słowa mamy, jaka to Becca była utalentowana i to na pewno po niej. Z tego też powodu wróciłem myślami do słów Benjiego. Uznał, że Becky to lesbijka. Nie chciało mi się w to wierzyć, ale po mimice, jaką przyjęła, przyglądając się dziewczynom na parkiecie, nie dało się niczego innego stwierdzić. Wątpiłem, by przygryzała wargę dla jakiegoś chłopaka, bo ze zwyczaju większość z nich stawała na końcu sali, a reszta pod ścianami bocznymi, choć bywały takie przypadki jak Oscar.

Odwróciłem wzrok, usłyszawszy syrenę karetki. Szybko jednak to zignorowałem.

Trzymał się z Julie, praktycznie zachowywali się jak rodzeństwo i w ogóle. Nie za bardzo przepadał za towarzystwem innych osobników. Raczej uważał ich za nazbyt denerwujących, by mogli z nim przebywać w jednym pomieszczeniu.

Co do homoseksualizmu Becky, nie wydawała się zainteresowana innymi dziewczynami w aspekcie przyjaźni, a co dopiero w takim. Pragnąłem z nią o tym porozmawiać, jednak wątpiłem, by była chętna, aby zwierzać mi się z czegoś tak intymnego. Fakt, że musiałaby się do mnie odezwać wolałem pominąć...

Westchnąłem cicho.

— Przejmujesz się czymś — stwierdziła mama, dlatego na nią spojrzałem.

— Wydaje ci się — odpowiedziałem krótko.

— Basil, wiemy, kiedy próbujesz skłamać — wtrącił się tata.

Poczułem, jak wzdrygnęła mi się brew. Zwróciłem się do nich. Uważnie na mnie spoglądali, jakby próbowali coś dojrzeć.

— Nie wierzę, że wcześniej nie zauważyłem jej zainteresowania dziewczynami...

— To jeszcze nie jest potwierdzone — zauważyła kobieta, podchodząc bliżej.

— Jej mimika w sali nie była wystarczającym dowodem?

Pokręciła głową.

— Równie dobrze może być homo, jak i biseksualna — rzucił tata.

Mama mu jedynie przytaknęła.

— Nie jesteś nijak zła? — Skrzywiłem się lekko.

Uniosła brwi zaskoczona. Raczej nie spodziewała się, że zadam jej takie pytanie. Chciałem znać jej zdanie na ten temat, ale z drugiej strony bałem się, co by mogła odpowiedzieć. Rodzice nie należeli do tej grupy osób bardzo tolerancyjnych. Nienawidzili publicznego okazywania sobie uczuć, niesmacznych komentarzy przy innych i wielu innych. Mama dodatkowo nie cierpiała różnego rodzaju nałogów – w głównej mierze alkoholizmu, palenia i narkotyków. Uznawała, że te trzy szczególne posiadały największą moc, by zniszczyć czyjeś relacje z drugim człowiekiem.

Chyba się boję, jak by zareagowała, gdyby zobaczyła Becky palącą... Mimo wszystko, ona pali, gdy ma na to ochotę...

Nie widywałem często Becky z papierosem w ręce, ale to był już nazbyt duży wynik. Według mnie powinna to rzucić w cholerę, póki jeszcze mogła i się nie uzależniła. Niszczyła sobie zdrowie, a przy tym mogła truć innych w pobliżu, bo robili za biernych palaczy.

W tym momencie ją zauważyłem. Wychodziła z Jules i Oscarem z budynku, grzebiąc przy tym w torbie. Zamierzała zapalić, czego dowodziła paczka fajek wyciągnięta z torby.

Przełknąłem ślinę, spoglądając to na Beccę, to na mamę, która nadal jej nie zauważyła.

— Czemu miałabym być na nią za coś zła? — dopytała skołowana.

Zwróciłem na nią uwagę, próbując nie dać po sobie poznać, że wiedziałem o swojej siostrze coś więcej, aniżeli niczego nieświadomi rodzice. Oblizałem usta, uśmiechając się nerwowo, choć miałem nadzieję, że nie dało się tego zauważyć.

Wiedziałem, do czego zdolna była mama, gdy się wkurzyła. Jej gniew poczułem na własnej skórze, gdy w osiemnaste urodziny wróciłem pijany do domu. Opierdol nie równał się z tym, co zaserwowała mi ostatnio Becca, ale również nie dało się go zapomnieć. Po tym wszystkim nie odzywała się do mnie przez tydzień. Nie wiedziałem, co wtedy zrobić, dlatego po prostu zmusiłem ją do rozmowy, przeprosiłem i obiecałem, że nigdy więcej nie tknę alkoholu. Po tym się wszystko jakoś ułożyło.

Tym jednak razem było to coś całkiem innego. Becca paliła, do tego zmierzała w naszym kierunku popalając papierosa, jak gdyby nigdy nic. Wątpiłem, by zdawała sobie sprawę z nienawiści mamy do jakichkolwiek używek. Powinienem ją o tym powiadomić wcześniej, ale wtedy nie zdawałem sobie sprawy nawet z tego, że ona najzwyczajniej w świecie się truła.

Mam nadzieję, że przynajmniej w domu nie jarała...

Musiałem coś wymyślić, zanim Becca stanie obok nas. W każdej chwili mama mogła się odwrócić, zobaczyć, jak jej córka wypuszczała dym z płuc, a tym samym zacząć wojnę, w której Becca na pewno by nie ustąpiła. Nigdy bym nie sądził, że zostanę zmuszony do czegoś takiego, czekając, aż moja młodsza siostra wypali fajkę.

— Mamo, masz coś na twarzy — wymyśliłem na poczekaniu, a ona przetarła policzek. — Z drugiej strony.

Pogładziła drugie lico.

— Wyżej... W prawo... Jeszcze centymetr wyżej...

— Może zamiast się ze mną w ten sposób droczyć, to byś pomógł? — spytała sarkastycznie.

Kątem oka zauważyłem, jak Becca właśnie przydeptała niedopałek. Odetchnąłem niezauważalnie w ulgą. Niekiedy miewałem wrażenie, że prędzej przez swoją siostrę skończę na ostrym dyżurze, aniżeli mi ona wcześniej wybaczy za wszystkie błędy jakie popełniłem.

Może jeśli padnę, to i ona mi w końcu za wszystko wybaczy? Koniec końców o zmarłych źle się nie mówi i wybacza się każdy błąd...

Choć w przypadku tej małej diablicy powinienem się spodziewać wszystkiego... Ona zapewne najchętniej wyzywała by mnie każdymi jej znanymi określeniami, których raczej znała sporo, biorąc pod uwagę ilość przekleństw, jakimi się posługiwała. A do tego zatańczyłaby na moim grobie...

Uniosłem dłoń, by się nie okazało, że ten „paproch na twarzy" mamy to jedynie wymówka, by nie spojrzała w jej kierunku. Becca szła w tym kierunku, jednak nadal skupiała się na rozmowie z Julie. Powinienem się chyba cieszyć, że chwilowo nas jeszcze nie zauważyła. Robiąc scenę przy Oscarze i Jules mogłaby stracić świeżo nabytych znajomych. Nie chciałem, by później mnie o to obwiniała, choć wydawało mi się, że oni już raczej zauważyli, że miała ona dość trudny charakter.

— Właśnie, Becca — zaczął Oscar.

Byli już na tyle blisko, że spokojnie dało się ich usłyszeć. Mama się odwróciła, tata także spojrzał na grupkę jej znajomych.

— W przyszłym miesiącu otwierają nowy klub na Magnolii, a znajomy jest ochroniarzem. Nie chcesz się wybrać?

O nie, po moim trupie ją puszczę do jakiegoś klubu.

— Nie mam raczej najlepszych wspomnień z klubami...

Okej, to mi ulżyło...

— Ale okej, chętnie się wybiorę.

Kurwa...

Oscar się szeroko uśmiechnął. Julie powieliła jego entuzjazm i przytuliła o wiele od siebie niższą Beccę. Wywróciła oczami, unosząc prawy kącik ku górze, co jednak zniknęło, kiedy to w końcu nas zauważyła. Zatrzymała się gwałtownie, przez co Jules niemal nie wywinęła orła, kiedy to zapewne poczuła, jakby ciągnęła słup. Wyraźnie zaskoczyła swoich znajomych, jednak jedynie odetchnęła.

— Zobaczymy się jutro — rzuciła nieco ciszej, by kolejno ruszyć w naszą stronę.

Ta dwójka jedynie się za nią obejrzała z nie do końca przekonanymi minami, że zachowa się ona spokojnie. Widziałem, że Becca brała nieco głębsze wdechy. Wciąż miała na sobie te same ubrania, co w czasie tańca, przez co doskonale dało się zobaczyć, jak bardzo zmieniła się jej sylwetka przez te ostatnie lata.

Kiedyś, za żadne skarby świata, nie założyłaby czegoś takiego – już pomijając fakt, że wtedy miała trzynaście lat. Miała lekką nadwagę, była skromna i dość nieśmiała, a do tego zawsze próbowała się za mną ukrywać, aby żadne wścibskie oko na nią nie spoglądało. Teraz, po tych sześciu latach, jej sylwetka nijak nie przypominała tamtej. Ani razu nie mogłem dokładnie stwierdzić, jak bardzo się zmieniła. Aż do teraz. Jej postura należała do smukłych. Chuda szyja, wystające nieco obojczyki, szczupłe ramiona, ale z widoczną tkanką mięśniową. Klatka piersiowa się nie wyróżniała, ale zaserwowałaby mi kopniaka w krocze, gdyby tylko usłyszała jakąkolwiek uwagę o tym aspekcie. To samo by się stało, gdybym powiedział, że była „deską". Wyraźne wcięcie w talii, widocznie umięśniony brzuch, jednak nieodznaczający się za mocno, zaokrąglone biodra, chude, średniej długości nogi.

Nigdy bym się nie spodziewał, że po genach mamy kompletnie nijak nie będzie się wyróżniała, choć mogło jej to przejść od strony taty.

Westchnęła.

— Co wy tu robicie? — spytała, starając się utrzymać spokojny ton.

Mama wyszła przed szereg.

— Chcieliśmy zabrać dzieci na obiad, ale Basil mówił, że miałaś zajęcia pozalekcyjne, więc na ciebie poczekaliśmy — wytłumaczyła, choć Becca wbijała w nią jasne oczy podkreślone ciemnym makijażem.

— Nie dzisiaj — powiedziała bez cienia emocji. — Mam coś do załatwienia, więc będziecie musieli zjeść beze mnie.

Już chciała iść w stronę przystanku, jednak nasza rodzicielka złapała ją za nadgarstek.

— Co masz na myśli, że masz coś do załatwienia? — dopytała zaniepokojona.

Becca jedynie się jej przyjrzała znudzona. Nie wyglądało na to, by zamierzała się z czegokolwiek spowiadać, a za tym szło, że mama się lekko zawiedzie, bo naprawdę zdawała się podekscytowana, gdy wcześniej mówiła, że razem z tatą chcieli spędzić z nami nieco czasu. Mimo wszystko, nie widywaliśmy się za często...

— Sprawa osobista, mamo — rzuciła już nieco zirytowana.

Określenie „mama" wybrzmiało z jej ust nad wyraz ironicznie. Kobieta to oczywiście zauważyła i już przeczuwałem, że coś zamierzała powiedzieć, jednak Becca jej nie pozwoliła. Warknęła tylko, poprawiając grzywkę, by nie wchodziła jej do oczu.

— Przyjaciel z Oslo wysłał mi paczkę. Muszę ją odebrać osobiście, bo mam cło do opłacenia, także nie dam rady z wami jechać na jedzenie. Muszę się tym zająć, póki jeszcze nie odesłali jej z powrotem do Norwegii — wytłumaczyła, choć widziałem tę niechęć na jej twarzy do wyjaśniania swojej niemocy do wyjścia z rodzicami.

Cóż, osobiście się spodziewałem, że po prostu nie chciała spędzać z nami czasu przez dłuższy okres, niż jest jej do życia potrzebny...

Mama się nieco uspokoiła, po czym przytaknęła.

— Już mówiłam, że w Seattle jestem tylko na jakiś czas. W międzyczasie załatwiam kilka spraw dla przyjaciela, więc nie zawsze jestem pod ręką. Dzisiaj mam do załatwienia to, a potem muszę odwiedzić przyjaciela Miszy, który ma dla niego coś do przekazania i nigdy nie ma czasu, by mu to wysłać, więc będę musiała z powrotem wrócić na pocztę.

— Ja-jasne... — zaniemówiła.

W sumie nie tylko ona. Tata, no i ja, także. Jakby na to nie spojrzeć, Becca spokojnie odpowiedziała, co raczej uznawałem za dość rzadkie zjawisko. Posiadała charakter, z którego dało się łatwo wywnioskować, że uwielbiała się wykłócać i raczej nie dawała za wygraną. Cóż, to akurat uznawałem za cechę rodzinną.

— To może w przyszły piątek? Skoro mówisz, że masz już nieco do zrobienia, to raczej masz już zaplanowane kilka rzeczy.

— Można tak powiedzieć. — Odwróciła wzrok.

Zmarszczyłem lekko brwi, nie rozumiejąc, co się mogło dziać. Coś ją trapiło, a ja nijak nie mogłem stwierdzić, co to takiego było. Beccę uważałem za coś niemożliwego do przeczytania. Jakbym próbował rozczytać hieroglify czy pismo klinowe. Po każdej rozmowie z nią nie wiedziałem, co powinienem myśleć. Zostawiała mnie z myślą, że coś ukrywała i za nic nie zamierzała zdradzać, co to za tajemnica.

— Do środy powinnam się ze wszystkim wyrobić, ale nic nie obiecuję — rzuciła na odchodne. — Za moment mi ucieknie autobus...

— Leć, bo nie poczeka — dodał tata.

Becca jedynie przytaknęła, po czym ruszyła na przystanek po drugiej stronie ulicy, gdzie nadal stała Jules. Zobaczywszy zbliżającą się dziewczynę, wyjęła słuchawki z uszu i spojrzała na moją siostrę. Zaczęły coś mówić, ale z takiej odległości i przez hałas ulicy, kompletnie nic nie słyszałem.

Westchnąłem, pożegnałem się z rodzicami, po czym wsiadłem do auta.

— Hm, czyli spędziłem godzinę dłużej w szkole, żebyś ty mógł dostać informację, że jednak nici z waszego obiadu z rodzicami? — odezwał się nieco zdenerwowany Benji.

Zignorowałem całkowicie jego zaczepkę.

— Becca coś urywa.

Obaj unieśli brwi zaintrygowani.

— Co masz na myśli? — dopytał Doug.

— Jeszcze nie wiem...

Spojrzałem w lusterko, dzięki czemu zobaczyłem Beccę, która akurat wsiadała do autobusu z Jules.

— Ale się dowiem.

•••Rebecca•••

Westchnęłam, wychodząc z poczty. Nie wierzyłam, że Misza zapomniał, iż wysłał mi paczkę z kilkoma rzeczami do ścigacza. Całkowicie wypadło mi z głowy, że zamawiałam kilka rzeczy, żeby przygotować go przed możliwymi wyścigami. Może się nie zapowiadało, ale lepiej, żeby był gotów wcześniej. Do tego w najbliższym czasie powinnam mu zrobić przegląd, żeby się później nie okazało, że jednak jakaś część zardzewiała w czasie podróży statkiem. Na chwilę obecną niczego jeszcze nie zauważyłam, ale jak to się mówi: „Przezorny zawsze ubezpieczony".

Ruszyłam w stronę nieco mniej przyjemnych okolic. Musiałam dotrzeć do tego znajomego Miszy, zanim ponownie zmieni swoje miejsce pobytu. Jakby na to nie spojrzeć, chłopak jako jedyny z wyższych szczebli w gangu nie ukrywał twarzy pod maską. Znali go na policji i w innych, bardziej tajnych, organizacjach. Mimo wszystko, robił kiedyś za naszego najlepszego hakera, który aktualnie potrzebował pomocy i miejsca do ukrycia, a skoro obecnie coś się działo w świecie wszelkich kodów i obliczeń komputerowych, Misza uznał jego obecne położenie za nad wyraz sprzyjające. Ja jednak widziałam to w nieco ciemniejszych barwach. Głównie przez fakt, że po ostatnim zniknięciu zaczął się jeszcze bawić w innych kręgach, aniżeli jedynie komputery.

Z tego co wspominał Misza przez telefon – zadzwonił, gdy skończyłam zajęcia – hakerstwo to jego główne zajęcie. Nie odmawiał jednak dorobienia sobie w dilerce, sprzedaży nielegalnej broni i jej sprowadzaniu, a także pomaganiu wrogom. Miałam go i poprosić o sprawdzenie serwerów, jak i przyjrzeć się, czy to przypadkiem nie on robił u nas za kreta. Jakby na to nie patrzeć, Sokolov mógł go wynająć, by zhakował mój lub Miszy telefon czy laptop, a z wiadomości dowiedziałby się wszystkiego.

Od kiedy dowiedziałam się o krecie w szeregach, gdzieś z tyłu głowy podejrzewałam każdego z moich bliskich. Myślałam nawet o rodzicach, choć wątpiłam, by jakkolwiek wzięliby udział w czymś takim. Przez sześć lat myśleli, że zmarłam, a reakcja, jaka im towarzyszyła, gdy ponownie się pojawiłam, nie mogła być udawana. Tamtej nostalgii, bólu i jednocześnie ulgi nie dało się zagrać.

Skręciłam w odpowiednią uliczkę. Obejrzałam się za siebie, upewniając się, że nikt za mną nie szedł. W tej okolicy mogłam się spodziewać wszystkiego. Do moich uszu dochodziły różne dźwięki. Wrzaski, kłótnie, rzucanie czymś. Każdy jeden hałas powodował, że mięśnie spinały się samoistnie, będąc gotowymi, aby wykonać choćby najmniejszy ruch.

Jurij wytrenował mnie na maszynę do wyczuwania niebezpieczeństwa...

Podeszłam do panelu z nazwiskami. W jednej zobaczyłam nazwisko: Iliowicz. Wiedziałam co to było. Imię odojcowskie, ale nie należało do ojca przyjaciela Miszy, a do właśnie Michaiła. Do mężczyzny, który rządził gangiem zanim przejął to miejsce jego najstarszy syn, a Jurij nie został jedną z jego rąk. Kirił, bo tak miała naprawdę na imię ta szuja, która wzięła sobie imię ojca Miszy i Jurija, znał poprzedniego szefa. Mimo wszystko wychował się wraz z braćmi, bo sam mieszkał całe życie w sierocińcu.

Przyjęli go z otwartymi ramionami, a on odwdzięcza się, zabierając imię odojcowskie? O nie, teraz to przesadził...

Gdyby nie fakt, że właśnie ktoś wychodził z budynku, wykopałabym drzwi. Weszłam do środka, wbiegłam na odpowiednie piętro i zaczęłam walić w drewnianą powłokę. Po drugiej stronie nie dało się nic usłyszeć. Jedynie jakieś szelesty, jakby ktoś próbował...

W tym momencie mnie olśniło. Swoim głośnym i mocnym uderzaniem w drzwi wystraszyłam go na tyle, że musiał pomyśleć, iż należałam do policji.

Cholera...

Złapałam za framugi, by w kolejnej chwili kopnąć prosto w zamek przy drzwiach. Powtórzyłam czynność parokrotnie, gdy nie chciał ustąpić za pierwszym razem. Gdy usłyszałam przekleństwo, a przed nim uderzenie o jakiś mebel i zbicie się jakiegoś naczynia, już wiedziałam, że musiałam się pospieszyć.

Odsunęłam się, rozejrzałam, czy aby nikogo nie zaciekawiły hałasy, po czym wykrzesałam z siebie pokłady siły, by wreszcie wykopać drzwi z zamka. Uderzyły o ścianę w środku, coś huknęło o ziemię, jednak chwilowo bardziej się przejmowałam faktem, że mogłam go spłoszyć.

Ostrożnie wkroczylam do środka, będąc gotową na możliwy atak. Tak czy siak, Kirił należał do gangu. Na pewno umiał się bić, choć częściej raczej zajmował się komputerami. Niemniej, wolałam nie ryzykować. Z tyłu głowy zawsze powinnam mieć świadomość, że w każdym miejscu, w którym by się zjawiła, mogłam zostać zaatakowana.

Poruszałam się powoli, rozglądając się po każdym pomieszczeniu. W sumie mieszkanie liczyło ich pięć. Mały korytarz, salon, sypialnia, łazienka i kuchnia. Przejrzałam każdy zakamarek, aż trafiłam do drugiego pokoju po prawej. Pokój dzienny łączony z jadalnią. Niby nic wielkiego, jednak zaniepokoiła mnie jedna rzecz. Okno balkonowe zostało otworzone, a na samym tarasie znajdowała się drabina.

Wzięłam głębszy wdech.

Zwiał...

Pokręciłam głową, przesunęłam językiem po powierzchni zębów. Musiałam to zgłosić Miszy, dlatego też wyjęłam telefon. Powiedzenie, że spłoszyłam hakera nie będzie należało do prostych rzeczy. Zdenerwowałam się, że Kirił tak po prostu podpisywał się imieniem odojcowskim Miszy. Znał go, to prawda, jednak nie należał do rodziny. Mogłabym nawet uznać, że je po prostu ukradł, a należało do osoby uważanej za prawdziwy autorytet i wzór, który stara się naśladować Misza.

Westchnęłam. Wcisnęłam kontakt Michaiła. Już miałam przyłożyć komórkę do ucha, kiedy to za sobą usłyszałam jakiś szmer. Po kręgosłupie przeszedł mi dreszcz. Ktoś się za mną znajdował i nie miał przyjaznych zamiarów. Chciałam się odwrócić, zatrzymać nadchodzący atak, jednak okazałam się za wolna.

Telefon z hukiem uderzył o podłogę. Czyjeś ramię owinęło się wokół mojej szyi. Momentalnie zabrakło mi powietrza.

Cholera jasna!

Próbowałam się wyrwać, co, niestety, miałam mocno utrudnione. Stałam do napastnika tyłem, byłam od niego niższa i zdecydowanie słabsza – teraz zwłaszcza. Czułam, jak powoli traciłam siły. Brak powietrza w płucach pokazywał, jak słaby był człowiek w takich momentach. Jak bardzo, za wszelką cenę, pragnął zaczerpnąć wdechu. Jaki zdesperowany się stawał, aby przeżyć...


Już od dawien dawna wiem, że jestem cholernym Polsatem czy przerywnikiem w najlepszych momentach, dlatego nawet nie trzeba mi tego pisać. 

W każdym razie mam nadzieję, że rozdział się podobał!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro