Rozdział 13 - "Rodzina"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

•••Basil•••

Uchyliłem drewniane drzwi. W pomieszczeniu doskonale było słychać cięższy oddech Becky. Kaszlała, pociągała nosem, chorowała. Nie chciałem, by to się działo. W takich sytuacjach się nie uśmiechała. Ona wtedy płakała, bo nie umiała spokojnie oddychać. Tym razem nic się nie różniło.

Szlochała, dlatego postanowiłem jakoś temu zaradzić. Cicho wszedłem do pokoju, skradając się do szafki, na której ustawione zostały pluszaki. Wziąłem jej ulubionego – uroczego szopa pracza. Podszedłem do łóżka, jednak na początku nie się pokazałem. Zamiast tego podniosłem miśka, trzymając go pod łapkami.

— Nie płacz, Becky — zmieniłem głos, żeby bardziej zwrócić jej uwagę.

Przy tym ruszyłem rączkami zwierzaka. Podniosła swoje jasnoniebieskie oczy i zamrugała kilkakrotnie.

— Pan szop? — odezwała się chrypliwie, mając maseczkę do oddychania na twarzy.

Ruszyłem główką zabawki.

— Nie ma co wylewać łez — ponownie zmanipulowałem głos, mówiąc, jakbym miał zatkany nos. — Jutro już wszystko będzie dobrze! Będziemy mogli się pobawić i ulepić bałwana! Damy mu szalik, żeby nie zmarzł, co ty na to?

— Ale pani Sara mówiła, że nie powinnam wychodzić do końca tygodnia... — rzuciła smutno.

— A od kiedy my się jej słuchamy? — Ułożyłem zwierzaczka tak, żeby wyglądał, jakby trzymał łapki na biodrach. — Przecież ona ciągle nam wszystkiego zakazuje. Tak samo było z poprzednimi pięcioma nianiami, a my i tak robiliśmy po swojemu. Pamiętasz skakanie na trampolinie z Lucky'm.

Zachichotała, przypominając sobie zapewne latającego psa. Pokazałem się w końcu, wyłaniając się zza pluszaka.

— Dlatego musisz szybko wyzdrowieć — powiedziałem już normalnie. — W końcu musimy doprowadzić, żeby w wieku trzydziestu lat wyszły jej siwe włosy. — Uśmiechnąłem się do niej.

Ponownie się roześmiała i wyciągnęła ręce, chcąc się przytulić.

Westchnąłem, zalewając kubek wrzątkiem. Dochodziła jedenasta, a chłopaki nie pisali o niczym, co wiązało się ze szkołą. Cóż, nie mogłem ich za to winić. Jakby na to nie spojrzeć, musieli się dzisiaj skupiać, żeby w miarę prowadzić notatki z zajęć. Mimo wszystko, zazwyczaj to ode mnie wszystko brali, więc dzisiaj zostali z góry zmuszeni, żeby się tym wszystkim zająć. Zdawali sobie raczej sprawę, że nie zamierzałem się dzisiaj ruszać z domu.

Becky zachorowała, ktoś musiał się nią zająć, a to znaczyło, że musiałem być pod ręką. A na pewno mieć przy sobie telefon. W końcu, jak wcześniej mnie zobaczyła, że niosłem jej kompres na czoło, to o mało co nie dostałem poduszką. Pamiętałem, że łatwo jej puszczały nerwy, ale nie spodziewałem się, że chęć zaopiekowania się nią, by szybciej wyzdrowiała, skończy się dostaniem całym arsenałem pierza z jej łóżka.

Wrzuciłem plaster cytryny do napoju, dodałem miodu. Postanowiłem zrobić jej coś do picia, pomimo faktu, że nie należała do jakoś wielce chętnych, by cokolwiek dzisiaj zjeść czy wypić. Stwierdziła, że cały żołądek podchodził jej do gardła i nie chciała ryzykować, że, jak to ujęła, „doda nieco więcej barw na pościeli". Nie wiedziałem, czy zdawała sobie sprawę, że to ja musiałbym później to sprzątać i zmieniać jej poszewkę. Mimo wszystko, nie miała nawet siły, żeby samej pójść do łazienki, więc musiałem ją tam zanieść, w czym mi kompletnie nie pomagała.

Narzekała, że mam lodowate dłonie, choć miałem je ciepłe – uznałem to za objaw gorączki. Później stwierdziła, że byłem niedelikatny i nigdy nie znajdę sobie dziewczyny. Szczerze, powoli zaczynała we mnie narastać ochota, by zadzwonić do rodziców i prosić o pomoc przy Becce. To nie tak, że miałem jej dość, ale kompletnie nie wiedziałem, co robić. Zadzwoniłem do lekarza, ale nie miał wolnego terminu, żeby sprawdzić, co z dziewczyną i powiedzieć, jakie leki powinienem jej dać. Sam wolałem z niczym nie ryzykować, ale Becca sama powiedziała, żebym dał jej antybiotyk i coś na ból głowy, i żebym się z nią nie kłócił.

Ponownie odetchnąłem.

Jakbym chciał się z nią kłócić...

Złapałem za kubek i za leki, o jakie poprosiła, po czym ruszyłem na piętro. Nie chciałem dawać jej antybiotyku, kiedy była na czczo. Tym bardziej obecnie, biorąc pod uwagę, że się struła alkoholem, więc miała podrażniony żołądek. Może powinienem powiedzieć, że dostanie lekarstwo, gdy coś zje? Możliwe, że wtedy by się zgodziła, bo jednak wątpiłem, by lubiła chorować. Kto za czymś takim by przepadał?

Zapukałem w powłokę delikatnie. Z drugiej strony usłyszałem pozwolenie, iż mogłem wejść. To też zrobiłem, cicho wkraczając do pomieszczenia. Kątem oka widziałem rozwalony o ścianę budzik. Wchodząc tu rano, kompletnie nie zwróciłem na niego uwagi, ale teraz już wiedziałem, że przyjdzie mi to zbierać. Tak samo pewnie zostanę zmuszony, żeby ogarnąć ogółem ten pokój. Gdziekolwiek by nie spojrzeć, leżały porozrzucane ubrania czy inne rzeczy. Jeżeli zamierzałem poprosić rodziców o pomoc, nie mogli zobaczyć bałaganiarstwa swojej córki, bo by się aż przeżegnali.

Zatrzymałem się przy łóżku Becky. Opatuliła się pod sam nos, zwinęła w kłębek i jakimś sposobem przeglądała rzeczy na telefonie. Spojrzała na mnie spod przymrużonych oczu, po czym szybko odwróciła wzrok i wróciła do poprzedniej czynności.

Westchnąłem.

Nie spodziewałem się, że jakoś się do mnie odezwie. Nie wiedziałem, co by się musiało stać, by zaczęła ze mną rozmowę sama z siebie.

— Czemu nie poszedłeś do szkoły? — odezwała się nagle, gdy kładłem na szafce kubek z ciepłym napojem.

Zerknąłem na nią zaskoczony. Patrzyła na mnie spod grzywki, wygaszając przy tym ekran. Zobaczyłem jedynie, że komuś wysłała zdjęcie, jak leżała w łóżku, więc musiała z kimś rozmawiać. Stawiałem na tego całego Miszę, o którym zawsze wspominała, gdy patrzyła w telefon.

Przełknąłem ślinę, opuściłem wzrok i zacząłem skrobać skórki przy lewym kciuku.

— Ledwo jesteś w stanie się ruszyć, więc ktoś musiał się tobą zająć. Jesteś moją siostrą, więc nikomu innemu bym nie pozwolił, żeby się tobą zaopiekował — wytłumaczyłem niepewnie, by kolejno na nią spojrzeć.

Uważnie mi się przyglądała. Na jej twarzy nadal dostrzegałem wyraźny rumieniec, co znaczyło, że gorączka nie spadała. Musiałem na świeżo namoczyć kompres i dać jej jakieś leki, żeby zbić to cholerstwo.

Mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem. Oblizała wargi, spoglądając w stronę szafy. Sam także tam zerknąłem.

— Podasz mi suchą piżamę? — poprosiła spokojnie, czym mocno mnie zaskoczyła. — Ta, którą mam na sobie jest już cała przepocona.

Przytaknąłem szybko, po czym podszedłem do mebla. Otworzyłem drzwi i lekko się przeraziłem, widząc wszystkie ubrania porozwalane na półkach.

Becca zdecydowanie ma jakieś złe relacje z porządkiem w pokoju...

Westchnąłem, po czym zacząłem wszystko przeglądać. Nie do końca wiedziałem, co Becca uznawała za piżamę. Z jednej strony co ranek widziałem ją w luźnych spodniach i koszulce na ramiączkach, ale mogła posiadać jeszcze inne warianty. Musiała się wygrzać, więc powinienem znaleźć coś, w czym nie zmarznie.

W tej chwili wpadł mi do głowy pomysł, by dać jej po prostu coś mojego. Byłoby jej i wygodnie, i ciepło. Obejrzałem się za siebie, dzięki czemu zobaczyłem, jak dziewczyna się podniosła i akurat napiła się tego, co jej przygotowałem. Uśmiechnąłem się pod nosem.

— Poczekaj moment — rzuciłem, gdy właśnie na mnie zerknęła.

Ruszyłem do wyjścia, by szybko przejść do siebie. Akurat, gdy złapałem za klamkę, w pokoju Becky rozbrzmiał jej dzwonek do telefonu. Nie chciałem być wścibski, ani nic takiego, ale ciekawość wygrała. Zatrzymałem się w progu do siebie.

Nadal pamiętałem, co wczoraj odkryłem. Becca coś ukrywała, a ja musiałem się po prostu dowiedzieć, czym to coś było. Martwiłem się, że wpakowała się w coś większego, z czym sama by sobie nie poradziła, ale z jej upartością, nie ważne, co bym powiedział, nie przetłumaczyłbym tej dziewusze, że chciałem jakoś pomóc.

— Cześć, Misza — rzuciła na samym wstępie.

Przełknąłem ślinę, ponownie słysząc imię jej przyjaciela.

— Pisałam ci, dlaczego jestem w domu, a że nie czytasz ze zrozumieniem, to już nie moja wina.

Chciałem się zaśmiać, ale w porę ugryzłem się w język. Mieli ciekawą relację. Kilkukrotnie słyszałem, jak Becca podnosiła na niego głos i go za coś opieprzała. Ciekawiło mnie, czy na żywo zachowywała do niego identyczny temperament.

— Nie wystawiłam się na warunki pogodowe tutaj nago, więc nie zwalaj tego na coś tak abstrakcyjnego. Dzień w dzień każesz mi załatwiać swoje sprawy, jakbyś sam się tym nie mógł, kurwa, zająć. Wsadzaj dupę do samolotu i tu przyleć, bo to przez ciebie jestem tak wymęczona, że mój własny organizm stwierdził bunt.

Nieco szerzej uchyliłem powieki.

— Nie, nie załatwię ci dzisiaj tego, musi poczekać... To do niego zadzwoń i powiedz, że ma siedzieć na dupie i czekać... Mało mnie obchodzi, że będzie się użalał nad swoją gównianą egzystencją. Lepiej tobie, niż mnie. Ode mnie by przy okazji zarobił w zęby... Nie ma bata, że my się polubimy. Mamy identyczne charaktery, więc zostaw nas samych, a rozpierdolimy pół miasta... Czy ja ci mam załatwić aparat słuchowy, staruchu? Mówię, że się nie polubimy.

Tym razem się nie powstrzymałem. Cicho parsknąłem.

— A sam mu urabiaj koło dupy. Czy ja ci wyglądam na opiekunkę dla chłopa, który ma dwadzieścia trzy lata?

Zamrugałem szybko. Postanowiłem, że na tym powinienem skończyć podsłuchiwanie. Nie chciałem, by Becca sobie pomyślała, że ją szpiegowałem. Niestety, ciekawość ponownie zwyciężyła, gdy usłyszałem te dwa zdania:

— Jak się sprawy mają? Odkryłeś coś?

Zostawiłem uchylone drzwi. Wszedłem do środka, łapiąc za pierwszą bluzkę z długim rękawem i moją ciepłą bluzę z kożuchem w środku.

— Cholera... Czyli póki tamten bęcwał się czegoś nie dowie, będę tu siedziała bez końca... Już cię niejednokrotnie przepraszałam za sytuację z tamtym chujem... I nie musisz mi powtarzać po raz, chyba, setny z kolei, że tu jestem bezpieczniejsza...

Zamknąłem drzwi od siebie, ponownie przeszedłem do pokoju Becky.

— Zadzwonię później, Misza... Na razie.

Poczułem na sobie jej wzrok, jednak jeszcze przez moment na nią nie patrzyłem. Wygrzebałem z szafy jakieś spodnie od dresu. Po chwili się do niej zbliżyłem i podałem ubrania. Przyjrzała się moim ciuchom, mierząc je oceniającym spojrzeniem.

Poprawiła się, krzywiąc wyraźnie, jednak nie z powodu ubrań, a, jak się po chwili okazało, dyskomfortu związanego z wilgotnymi ubraniami.

— Może przeniosę cię do łazienki? — zaproponowałem, drapiąc się po karku.

— Nie trzeba, wystarczy, że się odwrócisz — powiedziała, dlatego to też zrobiłem.

Stanąłem do niej plecami, zakładając na piersi ręce. Nie spodziewałem się, że postanowi się przebierać przy mnie. Okej, rodzina rodziną, geny genami, ale nie powinna wyskakiwać z czymś takim. Słyszałem jej ciche mamrotanie pod nosem, kiedy to próbowała się, prawdopodobnie rozebrać. Jakby na to nie spojrzeć, miała na sobie dość przylegające ubrania. W sumie nie pierwszy raz, bo nosiła tego typu ubrania już kilka razy, jednak wtedy zazwyczaj na ramiona zakładała bluzę lub jakąś narzutkę.

Warknęła nagle.

— Pomóż mi... — rzuciła, dlatego odwróciłem się zaskoczony.

Siedziała na łóżku odwrócona plecami. Koszulka całkowicie się zrolowała na kręgosłupie. Zauważyłem lekko wystające żebra. Nie była przeraźliwie chuda, jednak dało się je zauważyć. Po jasnej skórze spływały pojedyncze kropelki potu, dlatego postanowiłem złapać za ręcznik, który leżał na krześle od biurka.

Podszedłem do niej, złapałem za materiał, by kolejno pomóc jej go zdjąć, uważając przy tym, by nie pociągnąć jej za roztargane włosy. Prędko zakryła się pościelą. Usiadłem za nią, delikatnie odsunąłem włosy. Wzdrygnęła się.

— Co ty myślisz, że robisz? — naskoczyła nieco.

— Nie ruszaj się — powiedziałem, po czym przetarłem jej plecy.

Ponownie złapałem za strąki, bardziej wyrzucając je za przez jej ramię. Skóra minimalnie zaczerwieniła się od tarcia, ale Becky nie narzekała na nic. Siedziała cicho, co raczej się jej nie zdarzało. Nie sądziłem, że potrafiła tak po prostu się zamknąć i kompletnie nie narzekać na wszystko dookoła.

Nie wiedziałem, o czym mogła myśleć. Może do głowy jej wracały słowa, które wypowiedziała w nocy? Bądź zastanawiała się nad jeszcze innymi rzeczami. Cóż, nie mogłem się jej tak po prostu o to zapytać. Mogłoby się to skończyć na oberwaniu w głowę albo dostaniem łokciem w brzuch. Ilekroć próbowałem się do niej jakkolwiek odezwać, istniała taka szansa, a mimo to moja upartość sama z siebie napędzała, bym nie dawał jej spokoju i nadal próbował jakoś do niej dotrzeć. Niekiedy sam siebie podziwiałem, że nadal się nie poddałem.

Niejednokrotnie Becky dała mi motyw, by zaprzestać jakiegokolwiek działania w swoją stronę, a jednak ja nadal parłem do przodu i na nią naciskałem, by nie pozwolić jej się od siebie nader odsunąć.

W tym momencie zobaczyłem kolejny malunek, który, według mnie, szpecił jej jasną skórę. Tym jednak razem przedstawiał się jako cytat:

„Siłę daje ci to, co robisz dla siebie".

Znajdował się na żebrach, zapisany kursywą i bardzo ozdobną kaligrafią. To dziwne. Przeważnie każdy tatuaż, jaki zobaczyłem na jej skórze przedstawiał się w dość przerażających aspektach bądź były to daty – te, które ją zmieniły. Coraz bardziej przeczuwałem, że wszystko, każdy jeden malunek na jej skórze miał jakieś dodatkowe znaczenie i nie robiła ich tylko i wyłącznie po to, by zmasakrować sobie największy organ.

— Umarłeś czy co? — rzuciła nagle, dlatego się otrząsnąłem.

Przez bite dwie minuty siedziałem, wgapiając się w jej tatuaż, nadal trzymając ręcznik przy jej plecach.

— Wybacz... — wymamrotałem jedynie, by kolejno opuścić rękę. — Po prostu... Te wszystkie tatuaże, jakie posiadasz...

— Co z nimi? — Okręciła delikatnie głowę.

Nawet w najskrytszych marzeniach nie sądziłem, że kiedykolwiek będę z nią tak po prostu rozmawiał. Dialog nie był napięty, nie wisiała nad nami chmura z żarzącymi się błyskawicami, która po chwili przerodziłaby się w prawdziwą burzę czy inny sztorm przez naszą kłótnię. Oboje nie odczuwaliśmy żadnej negatywnej emocji. Przyznawałem, że to prawdopodobnie przeze mnie zawsze nadchodziła ostra wymiana zdań, ale co mogłem zrobić? Becca testowała moją cierpliwość, a za tym szło, że w pewnych momentach mogła mi ona po prostu puszczać. W końcu geny po mamie, która także, identycznie jak sama Becky czy inni członkowie rodziny od jej strony, była czystym cholerykiem, robiły swoje.

— One posiadają jakieś znaczenie? No, poza tymi datami na przedramieniu. O nich już mówiłaś. — Opuściłem nieco wzrok.

Parsknęła, czym, nie powiem, że nie, ale mnie zaskoczyła i to tak konkretnie. Mimo wszystko, pierwszy raz zabrzmiało to tak, jakby nie miało to być przesiąknięte ani sarkazmem, ani ironią czy po prostu kpiną skierowaną w moją stronę.

Wzruszyła ramionami.

— Część ma — przyznała.

Szerzej uchyliłem powieki, nie wiedząc, co w ogóle powiedzieć. Nie spodziewałem się, że czymkolwiek się ze mną podzieli. Jak widać, gdy bywała chora, puszczały jej hamulce związane ze swoją upartością jak osioł.

— Daty mają najwięcej znaczeń — zaczęła. — Nie powiem ci oczywiście, co każda data znaczy osobno. To dla mnie sprawa osobista, dlatego tym nie powinieneś się interesować — rzuciła nieco chamsko — aczkolwiek mogę ci co nieco zdradzić.

Podniosłem na nią wzrok. Akurat sięgała po koszulkę, którą jej przyniosłem.

— Oczy na łydkach miały symbolizować mnie teraz i tę mnie kiedyś, gdy jeszcze byłam płaczką i wystarczyło mnie lekko pchnąć, żebym upadła i zbiła sobie kolana.

Zmarszczyłem brwi.

— Ale dlaczego akurat oczy? — zaciekawiłem się.

Wciągnęła koszulkę na siebie. Przez ruch swojej ręki zauważyłem kolejny tatuaż.

— Jak się płacze, to raczej łzy ciekną z oczu — wytłumaczyła, jakby to miało być najprostsza do zrozumienia na świecie rzecz. — To płaczące oko to ja przez zwianiem na drugi koniec globu. To przebite sztyletami to ja teraz, która zabiła starą i słabą wersję samej siebie.

— To nieco niepokojące.

— Uważaj, co chcesz, ale mi się podobają. — Wzruszyła ramionami.

— Jasne. — Wywróciłem oczami. — A ten cytat na twoim boku?

— „Siłę daje ci to, co robisz dla siebie". To cytat z książki Kinga.

Niemal od razu skojarzyłem fakty.

— „Instytut"?

Odwróciła się do mnie zaskoczona.

— Czytałeś? — spytała zainteresowana.

— To o tym obiekcie państwowym, gdzie uprowadzano dzieci z całych Stanów i gdzie przeprowadzano na nich jakieś tam testy i tak dalej?

Przytaknęła.

— Czytałem — potwierdziłem. — Mam nawet tę książkę na półce u siebie.

Mruknęła coś w zastanowieniu. Nijak jednak tego nie skomentowała, jednak gdzieś z tyłu głowy powstało przeczucie, że mogłem się później spodziewać, iż mniemana książka zniknie mi z półki. Biorąc pod uwagę, że na jej boku znalazł się ten cytat, już wcześniej musiała znać tę książkę. Cóż, nie sądziłem, że interesowała się tego typu książkami. Raczej strzelałem w jakieś horrory albo w ogóle nie książki, a bardziej filmy.

— Wracając? — rzuciłem.

— Od spodu lewego ramienia mam swój znak zodiaku w formie konstelacji na niebie.

Okej, czyli to mają prezentować te kropki i kreski...

— To chyba....

— Za lewym uchem mam diamencik — kontynuowała, czym mnie zaskoczyła, bo myślałem, że to już wszystko. — Nie ma jakiegoś specjalnego znaczenia.

Widziałem, że już brała głębszy wdech, by coś jeszcze dopowiedzieć, jednak przerwał jej rozbrzmiewający dzwonek do drzwi. Było po jedenastej, a raczej ani ja, ani Becky nikogo się nie spodziewaliśmy. Gdyby wrócili chłopacy, posiadali klucz do drzwi. Ich jednak od razu skreśliłem, bo mieli teraz lekcje. Przez to też stwierdziłem, że to ktoś z zewnątrz.

Wstałem z materaca, mówiąc cicho, że pójdę sprawdzić, kto przyszedł. Becca jedynie przytaknęła, ale wydawała się jakby zaniepokojona bądź podejrzliwa. Nie wiedziałem, czego to kwestia. Ktoś zadzwonił do drzwi, najzwyklejszy ktoś postanowił zawitać, więc nie istniała potrzeba, aby przez coś takiego szykować się na najgorsze.

— Spróbuj się przespać — powiedziałem, a ona jedynie odprowadziła mnie wzrokiem.

Nic więcej nie mówiła. Mimo wszystko, nie ważne, jakby na to nie spojrzeć, spędziliśmy ze sobą nieco czasu. Spokojnie rozmawialiśmy. Nic nie wskazywało, że za moment może nastąpić kłótnia. Co prawda, miałem teraz za złe osobie, która postanowiła nas odwiedzić.

Zbiegłem po schodach, przeszedłem przez salon i skręciłem w korytarz przy kuchni. Zwolniłem kroku, kiedy to zobaczyłem nieznajomą i zniekształconą sylwetkę przez szybę w drzwiach. Wziąłem głębszy wdech, sięgając do wieszaka z kurtkami. Z wiszącej tam torby wyjąłem pistolet, którego magazynek wyjąłem, by sprawdzić ilość nabojów. Były wszystkie. Odbezpieczyłem broń, przełożyłem ją do lewej dłoni i schowałem za ścianę, kiedy stanąłem przy wejściu.

Oddychałem spokojnie, marszcząc brwi. Miałem dziwne przeczucie, że na zewnątrz znalazło się prawdziwe niebezpieczeństwo. Czułem to podskórnie, dlatego wolałem się ubezpieczyć.

Chwyciłem za zamek, odkręciłem go i złapałem za klamkę. Przekręciłem ją i powoli uchyliłem powłokę.

— Basilu Jeremiahu Oliverze Pembrook — naskoczyła na wstępie.— W tej chwili masz mi wytłumaczyć, dlaczego opuściłeś lekcje!

Odskoczyłem, chowając pistolet za plecami.

— Mama? — Skuliłem się nieco.

Kobieta weszła do domu. Za nią wszedł tata, który zdawał się być umęczony. Miałem przeczucie, że mama musiała nadawać, co mi zrobi przez całą drogę i teraz miał po prostu wszystkiego dość.

— A spodziewałeś się kogoś innego? — odezwała się pretensjonalnie. — W tej chwili wyjaśnij, dlaczego dostaliśmy telefon z waszej szkoły, że i ty, i Rebecca nie pojawiliście się na dzisiejszych zajęciach!

Spojrzałem na tatę, na co ten jedynie pokręcił głową. Nie było możliwości, aby jakkolwiek dyskutować z kobietą, więc pozostawało jedynie powiedzieć o wszystkim.

— Masz dwie sekundy, żeby...

— Becca się przeziębiła i czymś struła — przerwałem jej. Zamrugała kilkakrotnie, usłyszawszy moje słowa. — Nie ma siły, żeby w ogóle się ruszyć z łóżka, a przecież nie zostawiłbym jej pod opieką Benjiego czy Douga, bo skończyliby z czymś wbitym w tyłek. Samej tym bardziej bym jej nie zostawił.

Kobieta zaniemówiła, by kolejno zdjąć jak najszybciej płaszcz i rzucić go w moją stronę. Nim się obejrzałem, weszła do kuchni. Jej zmiany humory równały się już nawet tym Becky. Zdecydowanie było widać, że to matka i córka, ale wolałem tego chyba nie komentować na głos. Wolałem się nie narażać.

Tata westchnął, by kolejno do mnie podejść i zabrać kurtkę kobiety. Pokręcił głową na jej zachowanie, by po chwili odwiesić materiał na wieszak. Swoją kurtkę także zostawił i przeszedł do kuchni, nawołując kobietę, by się uspokoiła i nie mieszała w szafce z lekami. Korzystając z okazji, że zostałem sam, jak najciszej zabezpieczyłem pistolet i schowałem z powrotem do torby. Wolałem nie ryzykować, że mama zacznie czegoś szukać po kieszeniach, dlatego wepchnąłem broń jak najgłębiej pod wszystkie graty w siatce.

Po chwili wszedłem do pomieszczenia, gdzie zobaczyłem, jak tata przytrzymał mamę w miejscu, aby zostawiła „biedną" szafkę z lekami w spokoju. Z tego, co zauważyłem, połowa medykamentów została przez nią wyjęta na blat.

Westchnąłem.

— Chcecie coś do picia? — zaproponowałem, na co oboje przytaknęli.

— Nie zdążyliśmy wypić kawy, więc poprosimy — odezwał się tata.

Przytaknąłem, by kolejno zabrać się za przygotowanie dla nich napojów.

— Wczoraj Rebecca wydawała się jak najbardziej zdrowa — zauważyła kobieta. — Coś się stało?

Spojrzałem na nią przez ramię, kiedy to złapałem za rączkę czajnika.

— Szczerze?

Zauważyłem, jak przytaknęła.

— Nie mam bladego pojęcia. — Wzruszyłem ramionami, przygotowując wszystko. — Wróciła po dwudziestej trzeciej. Było dość chłodno, a ona nie miała żadnej kurtki. Podejrzewam, że tym się załatwiła, ale z tego, co udało mi się dowiedzieć przypadkiem, gdy gadała przez telefon, ma osłabiony organizm. Wymęczyły ją sprawy jej przyjaciela, które dla niego załatwiała.

— Nie podoba mi się, że włóczy się po wieczorach — zaczął tata.

— Mnie też, tato. — Odwróciłem się do nich. — Czekałem za nią, dopóki nie wróciła, a potem dostałem od niej opierdziel, że się o nią martwię.

— Coś się jeszcze stało, prawda? — wtrąciła się mama, która uważnie mi się przyglądała.

No jasne. Musiała zauważyć, że byłem o wiele bardziej zamyślony, niż zazwyczaj, choć od momentu powrotu Becci do Seattle, chodziłem w taki sposób bez przerwy, zastanawiając się nad sposobem przekonania jej do siebie. Coraz bardziej miałem wrażenie, że taki nie istniał. Tym bardziej po tym, co powiedziała wieczorem.

— Trochę się... pokłóciliśmy — przyznałem, drapiąc kark.

Wyraźnie się zmartwili. Wiedziałem, że nie chcieli, żebyśmy darli ze sobą koty, ale nie potrafiliśmy chyba inaczej. Ostatecznie każda nasza rozmowa tak się kończyła, poza tą dzisiaj, zanim przyszli. Nadal dziwiłem się Becce, że ani razu się nie odszczeknęła podczas wcześniejszej wymiany zdań. Mimo wszystko, zadawałem jej dość prywatne pytania, gdy chciałem się dowiedzieć o znaczeniach tatuaży.

— O co? — wyrwała mnie z zamyślenia.

Podniosłem wzrok na mamę, a w tym samym momencie usłyszałem gotującą się wodę. Zająłem się najpierw drugą sprawę i zalałem napoje dla rodziców, które kolejno im podałem. Oparłem się o blat ramionami, głośno wzdychając.

— Powiedziałem Becce, że jeżeli sobie z czymś nie radzi, to jej pomogę, ale chyba jej się to nie spodobało.

Rodzice zmarszczyli brwi.

— Nazwała mnie „Matką Teresą" i zaczęła wyrzucać z siebie wszystko, co leżało jej na wątrobie. — Poprawiłem się i podparłem o przedramiona. — Cóż, sporo tego było, ale najbardziej uderzyło we mnie zdanie w stylu „Powiedz, co ja mam zrobić, żebyś ty mnie wreszcie znienawidził?" czy jakoś tak. Oczywiście, użyła przy tym masy wulgaryzmów, których wolę nie powtarzać, bo mama by się przeżegnała.

Rodzice momentalnie się zacięli. Spojrzeli na mnie, jakby widzieli syna pierwszy raz na oczy, a do tego odłożyli kubki.

— Później kontynuacją tego było „Żeby mnie wszyscy znienawidzili".

Wymienili zaniepokojeni spojrzenia, a ja skupiłem się na skórkach przy kciuku.

— Najpierw wyzywała mnie, że jestem żałosny, a potem sama siebie nazwała żałosną. Do tego... — zaciąłem się, by przełknąć ślinę — stwierdziła, że jest najbardziej żałosna, bo nie ważne co zrobi, to ja i tak jej wybaczam. Jakoś tak to ujęła.

Mama wzięła głębszy wdech. Ponownie zwróciła się do taty.

— Michael, zadzwoń do Sue — poprosiła spokojnym głosem.

Zmarszczyłem brwi, nie wiedząc o kogo chodziło. Nie znałem żadnej Sue, która miała jakiś związek z rodzicami. Dlaczego niby dzwoniliby do niej, kiedy mówiłem o Becce? Może to jakiś lekarz?

Tata jedynie przytaknął i wyjął telefon z kieszeni. Już po chwili przyłożył go do ucha i odszedł na bok. Przerzuciłem wzrok na mamę. Akurat podnosiła kubek, żeby się napić.

— Kim jest Sue? — dopytałem spokojnie.

Obejrzała się, spoglądając na tatę, który dość cicho mówił, przez co kompletnie nic nie zrozumiałem.

— Znajoma, która wisi mi i twojemu ojcu przysługę — wyjaśniła tajemniczo.

Chciałem dopytać o jakieś konkrety, jednak przerwał mi dzwonek komórki w kieszeni. Wyjąłem go, zerknąłem na powiadomienie, dzięki czemu zobaczyłem wiadomość od Becky, którą miałem zapisaną jako, po prostu, „Becky". Otworzyłem ją.

Zaraz się porzygam...

Niczym błyskawica ruszyłem do wyjścia z kuchni, a kolejno przebiegłem przez salon. Przeskakiwałem co dwa stopnie, by wbiec do pokoju Becky. Szybko do niej podszedłem. Wydawała się niemal zielona na twarzy, dlatego czym prędzej wziąłem ją na ręce niczym księżniczkę, po czym przeniosłem do łazienki. Gdy ją odłożyłem, niemal natychmiast pochyliła się nad ubikacją. Wyrzuciła wszystko, co znalazło się w jej żołądku. Odkaszlnęła kilkakrotnie, by wyrzucić kolejną falę.

Stanąłem za nią, złapałem delikatnie jej włosy i zebrałem razem, by ich nie zabrudziła. Wolałem oszczędzić jej marudzenia. W ciągu kilku sekund w drzwiach stanęli rodzice. Widocznie zaniepokoili się stanem dziewczyny, bo mama niemal natychmiast do niej podeszła i kucnęła obok. Pogłaskała Beccę po plecach, a ona uniosła na nią zamulony wzrok. Chciała coś powiedzieć, jednak następny przypływ wymiotów jej to uniemożliwił. Zajęło kilka minut, zanim skończyła jej się zawartość żołądka. Po tym wszystkim usiadła na podłodze i oparła plecami o ścianę.

Spojrzałem na nią, gdy podciągnęła nogi i położyła głowę na kolanach.

— Może jak wyrzygam żołądek, to w końcu będzie spokój... — wymamrotała pod nosem.

Westchnąłem cicho, spoglądając na zmartwionych rodziców. Nadal pewnie myśleli o tym, co powiedziałem im wcześniej. O rozmowie w nocy. Cóż, nie dziwiłem im się. Sam prawdopodobnie nie potrafiłbym przyswoić informacji, że własne dziecko chciało, by wszyscy je nienawidzili. Nie potrafiłem jednak wyobrazić sobie niczego, co mogli w tej chwili czuć.

— Nie powinnaś siedzieć na kafelkach — zauważyłem, wyciągając do niej rękę.

— Ale tu jest chłodniej... — wymamrotała senna, co znaczyła, że teraz już kompletnie nie miała siły.

— Jak tu zaśniesz, to i tak cię przeniosę do łóżka.

— A rób, co chcesz... — Oparła się głową o kafelki na ścianie.

Zdecydowanie musiała odpocząć.

Kucnąłem, ponownie ją podniosłem jak wcześniej, by kolejno zanieść ją do łóżka. Becky mruknęła coś pod nosem.

— Basil... — wymamrotała.

— Tak?

— Pierdol się...

— Co proszę?

Nie odpowiedziała. Zamiast tego, oparła się głową o moje ramię i... Usnęła. Wyrzuciła z siebie wszystkie zapasy, jakie mogły dać jej jakąkolwiek energię, więc w sumie się nie dziwiłem. Każdy, gdyby wyrzucił z siebie takie ilości, miałby po prostu dość i padł jak długi.

Usłyszałem za plecami, jak ktoś cicho się zaśmiał, dlatego spojrzałem na tatę. Widocznie bawiła go ta krótka wymiana zdań, a ja nie rozumiałem, co w tym takiego śmiesznego. Zmarszczyłem brwi, a mama pchnęła go ramieniem.

— Co śmiesznego jest w tym, że nasza córka mówi do swojego brata, żeby się pierdolił? — spytała, także nie rozumiejąc entuzjazmu taty.

— Zauważcie, że, pomimo choroby, nadal stara się każdego do siebie zniechęcić — wyjaśnił. — Jest uparta jak ty, Ann. Za wszelką cenę chce dopiąć swego i nawet ledwo żywa próbuje jakoś każdemu zajść za skórę. Trochę mi przypomina ciebie, gdy byłaś w jej wieku.

Mama szerzej uchyliła powieki. Parsknąłem, widząc jej minę.

— Ja się do tego nie przyznaję....

Już po chwili położyłem Becky w łóżku. Mruknęła coś pod nosem niezrozumiale, dlatego zrzuciłem to na najzwyklejsze majaczenie. Zakryłem ją, poprawiłem włosy, by nie wchodziły do ust. Przewróciła się na prawy bok. W tej samej chwili obok stanęła mama, niosąc przy tym czarną szczotkę do włosów. Ruchem ręki kazała mi się odsunąć, dlatego od razu to zrobiłem.

Złapała za gumkę do włosów, delikatnie ją rozplątała, a następnie złapała za końce strąków. Zaczęła je rozczesywać, uważając, by nie pociągnąć zbyt mocno jakiegoś kołtuna. Kilka minut minęło, zanim zaczęła jej zaplatać dobieranego warkocza, co miała nieco utrudnione przez wzgląd na położenie Becky. Mimo wszystko leżała. Na końcu zawiązała gumkę, która wyglądała na miłą w dotyku.

W tym momencie Becca kilkukrotnie odkaszlnęła, na co mama pogłaskała ją po plecach, a kolejno po głowie, odsuwając pasma grzywki.

Wątpiłem, by spodziewała się, że dostanie szansę, aby zająć się chorą córką. Cóż, sam nie sądziłem, że kiedyś przyjdzie mi robić coś takiego. Ostatnie lata myślałem, że nie żyła, a za tym szło, że całkowicie straciłem na coś takiego szansę. Potem prawda okazała się całkowicie inna, a ona tu wróciła, mając kłopoty, czego świadczyły jej wczorajsze słowa, gdy okazało się, iż w Oslo nie było dla niej bezpiecznie.

Nie wiedziałem, co to miało znaczyć. Coś jej zagrażało, a ja nijak nie mogłem do niej dotrzeć, aby więcej mi powiedziała. Chciałem ją ochronić przed wszystkim, co jakkolwiek by jej zagrażało. Nic jednak nie potrafiłem dla niej zrobić. Powiedziała, że nie oczekuje słownych przeprosin, a czynów. Powinienem o tym pomyśleć.

Co mógłbym zrobić dla niej, aby mi wszystko wybaczyła?

Już wiedziałem, że nie należało to do niczego prostego. Becca była wymagająca, co już zauważyłem, a do tego uparta jak ja. Przez to też zdawałem sobie sprawę, że choćby nas zamknięto w płonącym budynku, żadne z nas by nie ustąpiło, choć dla niej pewnie bym przegrał. Dałbym jej wygrać, bo to moja siostra, dla której chciałem jak najlepiej.

— Dlaczego... — wymruczała Becky.

Tym samym zwróciła uwagę wszystkich w pomieszczeniu.

— Dlaczego tak bardzo się staracie...?

Usłyszałem, jak tata wypuścił powietrze, dlatego na niego spojrzałem.

— Bo jesteśmy rodziną, Rebecca — odpowiedział krótko. — To jak najbardziej normalne, że będziemy się o ciebie starać.

Mruknęła ponownie pod nosem, jednak nic nie odpowiedziała. Tata jedynie się uśmiechnął. Mama tak samo, by następnie wstać.

— Dajmy jej odpocząć — stwierdziła spokojnie.

Przytaknąłem jedynie, przepuszczając ich jako pierwszych by wyszli z pokoju. Ostatni raz zerknąłem na Beccę, gdy się ruszyła. Zrzuciła nieco z siebie pościel, dlatego podszedłem i ją poprawiłem. Przekręciła się na plecy, jednak dalej głowę kierowała w prawo.

Uśmiechnąłem się, widząc ją taką bezbronną. Normalnie pewnie nigdy by sobie nie pozwoliła na opuszczenie gardy w moim towarzystwie, jednak teraz miałem poczucie, jakbym w końcu mógł ją ochronić. Pierwszy raz miałem wrażenie, że jakoś u niej zapunktowałem. Mimo wszystko, nie poszedłem do szkoły tylko i wyłącznie, aby się nią zająć. Nie zostawiłbym jej.

— Mam nadzieję, że wreszcie jakoś inaczej na mnie spojrzysz, a nie przez pryzmat tego, co stało się kiedyś... — wyszeptałem.

Już miałem iść, kiedy to zatrzymałem się gwałtownie. Coś mi mignęło przed oczami, a ja nie wiedziałem, czy tylko mi się przywidziało, czy może...

Przełknąłem ślinę, odwróciłem się do Beccy, jednak już tego nie widziałem. Odwróciła głowę ku pół ściance, a tym samym nie dała mi potwierdzenia tego, co zdawało mi się, że ujrzałem – pasma jasnych, platynowych włosów wplecionych w spód warkocza. 



Mam nadzieję, że rozdział się podobał.

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro