Lekcja 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Jeśli miałbym starszego brata, to zapewne właśnie tak bym się przez całe życie czuł, jak w tej chwili.

Stojący przede mną nieznajomy zachowywał kamienną twarz, gdy moja mama, nie szczędząc pochwał wymieniała wszystkie składowe jego zajebistości. Zacząwszy od wysokich ocen już od czasów liceum, poprzez rewelacyjnie napisane egzaminy i liczne dyplomy z konkursów. Nie mogła sobie przy tym oczywiście oszczędzić przyrównania tych osiągnięć z moimi, nie tak imponującymi, wynikami w nauce, przez co czułem się niczym zgnojony dzieciak, porównywany do swojego idealnego starszego brata. Zakończyła wykład informacją, że to oto idealne stworzenie, które raczyło zagościć w naszym mieszkaniu z przysłowiowym palcem w dupie dostało się na uczelnię, na którą i ja miałem aspiracje zdawać.

Podsumowując, ten kilkuminutowy wykład skutecznie odebrał mi całą chęć do dalszej egzystencji i wzbudził porównywalną do zgagi, palącą od środka zazdrość.

- Mam na imię Sasori Akasuna - oznajmił chodzący ideał, lekko się kłaniając. Jego opanowany, obrzydliwie przyjemny dla ucha głos łaskotał moje bębenki. - Zostałem poproszony o to, by pomóc ci w nauce do egzaminów i w dokładnie takim celu się tu pojawiłem. Liczę na owocną współpracę.

Zmierzyłem całą jego sylwetkę nieprzychylnym, oceniającym spojrzeniem.

Szanowny student Sasori Akasuna swoim wyglądem prezentował się równie perfekcyjne, co jego osiągnięcia. Od eleganckich butów, poprzez ciemne spodnie i białą, nieskalaną nawet jednym niechcianym wygnieceniem koszulę, aż do irytująco przystojnej twarzy prezentował się nienagannie. Był niczym wycięty z magazynu modowego dla nastolatek idol, wyfotoszopowany do granic absurdu.

Pocieszałem się jednak pewnym faktem, w pełni świadom niedojrzałości tej myśli.

Jedyna, odbierająca mu powagi i dostojności skaza, była również tą cechą jego aparycji, która najbardziej rzucała się w oczy. Bo jak można było przegapić płomienny, walący po oczach odcień rudości jego włosów, który niczym wisienka na torcie dopełniał całego obrazu wybitnego studenta?

- Deidara. - Niemalże wyplułem z siebie to imię, z mieszanką rozbawienia i niechęci jeszcze raz prześlizgując się spojrzeniem po czubku jego głowy, zanim wróciłem wzrokiem do twarzy. - Ja również liczę na owocną współpracę.

- Doskonale. W takim razie ja już was zostawię samych - oznajmiła moja rodzicielka, spoglądając na wiszące w holu lustro i skorzystawszy z pomocy w postaci swojego odbicia poprawiła sobie włosy. - Przecież chyba sobie poradzicie.

- Tak, tak - westchnąłem, podając kobiecie torebkę. Przyjęła ją ode mnie bez nawet cienia wdzięczności, po czym minąwszy moją osobę podeszła do wciąż nieco sztywno stojącego w drzwiach studenta. Widziałem, jak po trwającym dekady szukaniu portfela w końcu go wyciąga, a z niego kilka banknotów. Na ich widok przeszła mi przez głowę myśl, że za tę sumę przeżyłbym przez miesiąc, jak nie więcej.

- Zgodnie z umową - oznajmiła, podając studentowi jakże wartościowe papierki.

Następnie wyszła z mieszkania, nawet nie czekając na jakąkolwiek reakcję chłopaka. O moje uszy obiło się jeszcze szybkie pożegnanie, po czym drzwi się za nią zamknęły z cichym stuknięciem.

A ja zostałem sam wraz z rudym ucieleśnieniem perfekcji, które aktualnie zajęło się ściąganiem wypolerowanych na połysk skórzanych butów. Cisza, która między nami zapadła była wysoce niekomfortowa. Na szczęście jednak nie trwała długo, bo Akasuna po stanięciu nudnymi, czarnymi skarpetami na panelach zdecydował się ją przerwać.

- A więc planujesz zdawać na Uniwersytet w Tokio? - powiedział tonem, jak dla mnie podbarwionym kpiną. - Bardzo ambitnie.

- Wbrew pozorom, chcę do czegoś w życiu dojść - odpowiedziałem z braku lepszej riposty. Rudzielec uśmiechnął się z już nawet nieukrywaną złośliwością, po czym niejako w odpowiedzi na moje wcześniejsze wgapianie się w jego osobę otaksował mnie spojrzeniem.

A ja przez chwilę pożałowałem, że nie umyłem wczoraj blond kłaków. I że nie założyłem na siebie czegoś lepszego, niż może i najwygodniejsze, ale równocześnie najbardziej rozciągnięte, wiszące mi na dupie dresy, poplamiony wczorajszą kolacją podkoszulek i skarpetki w podobizny dinozaurów. Chociaż tego ostatniego elementu garderoby się nie wstydziłem. Skarpety były zajebiste.

Po krótkiej chwili zastanowienia doszedłem jednak do wniosku, że w sumie opinia Akasuny na mój temat nie jest specjalnie istotna i przestałem się tym przejmować.

- Kawy, herbaty? - spytałem przez grzeczność. Rudowłosy wzgardził jednak moją hojnością.

- Nie, dziękuję. Szkoda czasu, najlepiej od razu zabierzmy się do rzeczy.

Wzruszywszy ramionami, jak szanowny książę sobie życzył, zaprowadziłem go do mojego osobistego pokoju.

Pomieszczenie to, może i było dość duże, jednak przez panujący wokół syf wcale nie było tego widać. Z racji wrodzonej alergii na sprzątanie, uczyniłem bowiem z niego prawdziwą graciarnię, nieład tak wybitnie artystyczny, jak to tylko było możliwe.

Ignorując idącego za mną nowego korepetytora, wkroczyłem do mojego prywatnego królestwa. Jednym, już wypracowanym ruchem ręki zgarnąłem rozsypane na biurku papiery w jedną kupę, która następnie wylądowała na łóżku. Zadowolony z porządku na blacie, który udało mi się w ten sposób uzyskać, odwróciłem się w tył, z zamiarem pójścia po jeszcze jedno krzesło.

Powstrzymała mnie mina rudzielca, który z czystym niesmakiem i wręcz lekkim przerażeniem przyglądał się nie tylko moim działaniom, ale i całemu otoczeniu.

- Spokojnie, zaraz tu jeszcze trochę ogarnę - spróbowałem go uspokoić, ale nie zatrzymało to drżącej w nerwowym tiku rudej brwi.

- Chyba sobie kpisz - wydusił wreszcie student, tonem pełnym takiej ilości oburzenia, że aż się wzdrygnąłem.

- No ale o co chodzi? - rzuciłem nieco urażony.

- O co mi chodzi?! - warknął, nawet nie starając się zachować chociaż udawanej grzeczności. - Co to ma być za chlew?! O nie, nie będę pracować w takich warunkach.

Teraz z kolei we mnie się zagotowało. Bezczelny, idealny gnojek!

Najwyraźniej jednak rozjuszony rudzielec jeszcze nie skończył dzielenia się swoją frustracją ze światem.

- Już nawet jestem w stanie przymknąć oko na fakt, że osoba, która chce się dostać na mój Uniwersytet wygląda jak kloszard. Jest weekend, siedzisz cały dzień na dupie w domu. To rozumiem. Ale jak można żyć na codzień w takich warunkach? Nie dziwię się, że twoje oceny są tak chujowe! W takim otoczeniu niczego się nie osiągnie.

Z oburzenia otworzyłem usta, zapewne wyglądając jak wyciągnięta z wody ryba. Wyraz pyska pewnie też miałem tak samo głupi.

A to skurwiel!

Zmieszany z błotem i wściekły, wydusiłem z siebie o dziwo słowa, nie krzyki, które były jednak tylko ciszą przed burzą. Kłębiący się we mnie czysty wkurw był niczym lawa gotowa do erupcji.

- To dlaczego tu jeszcze jesteś, skoro nic ci nie odpowiada?! - warknąłem, zaciskając ręce w pięści tak mocno, że aż zbielała mi skóra.

- Bo potrzebuję hajsu - rzucił student z paskudnym uśmiechem - i tylko dlatego cię zdzierżę. Zabieraj książki, rozpieszczona królewno, a potem marsz do salonu - dodał nieznoszącym sprzeciwu głosem, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł w sobie tylko znaną stronę.

Ależ miałem ochotę krzyczeć. Rozsadzała mnie od środka wściekłość w najczystszej, niezwykle łatwopalnej i wybuchowej postaci, a myśli wypełnione były tylko i wyłącznie obelgami, którymi miałem dziką ochotę obrzucić nowego korepetytora. A każda kolejna z nich była coraz bardziej niestosowna.

Jedno było pewne. Aby mnie, może nie wybitnie spokojnego, ale i też dość przyjaznego gościa doprowadzić do takiego stanu w zaledwie dwie minuty po pierwszym spotkaniu trzeba było mieć po prostu talent.

Drżącymi z chęci mordu rękami chwyciłem wcześniej naszykowaną stertę podręczników, zeszytów i wszelkiego rodzaju materiałów naukowych. Następnie akcentując każdy krok wściekłym tupnięciem, poczłapałem do salonu.

Moi rodzice co prawda nie spali na kasie, ale niewątpliwie nie zaliczaliśmy się do skrajnej biedoty. Nasze mieszkanie dobrze to oddawało: chociaż na suficie nie wisiały kryształowe żyrandole, to jednak dzięki zawodowi mamy, która była dekoratorką wnętrz wszystko było urządzone w dobrym guście. Ładnie, ciepło i funkcjonalnie.

I właśnie to ciepło i rodzinną atmosferę zazwyczaj panującą w tym domu bezczelnie pogwałcił pewien cholerny wysłannik piekieł. Rudy gnojek rozsiadł się na moim ulubionym fotelu, rzucając swoją teczkę na stolik do kawy.

Wyglądał przy tym jak szef ogromnej korporacji, który po maksymalnym wykorzystaniu jakiegoś pracownika i zniszczeniu jego zdrowia psychicznego teraz ma zamiar wywalić go na zbity pysk.

Gdy znalazłem się w zasięgu jego wzroku, wskazał oszczędnym gestem mniej wygodną od fotela kanapę. A ja, oczywiście wybitnie niezadowolony z tego poniżającego traktowania, zająłem wskazane miejsce. Trzymaną pod pachą stertę papieru odłożyłem koło jego teczki.

- Zostały ci dwa lata do egzaminów wstępnych? - spytał, mierząc krytycznym wzrokiem tytuły przyniesionych przeze mnie podręczników.

- Tak - potwierdziłem, krzyżując ramiona na piersi. - W sumie nie całe.

- Jedyną rzeczą, która dobrze o tobie świadczy to fakt, że zacząłeś się uczyć teraz, a nie miesiąc przed.

Prychnąłem na tę marną pochwałę.

- Naprawdę chcę się dostać na medycynę - przyznałem.

- Dlaczego?

Jeszcze bardziej się skrzywiłem i jeszcze mocniej zwinąłem ramiona na piersi.

- Nie pana sprawa.

- Masz rację. Nie chcesz, nie mów - przyznał Akasuna, przysuwając do siebie swoją teczkę i zaczynając w niej grzebać. - Sama twoja deklaracja dostania się na tę uczelnię mi wystarczy.

Obserwowałem, jak wyciąga spośród tysiąca innych papierów zwykłą kartkę papieru, po czym kładzie ją przede mną. Wpatrzyłem się w zwykły arkusz A4, równie pusty, co mój umysł w tej chwili.

- Zaczniemy od czegoś prostego, lecz fundamentalnego - zaczął rudowłosy, kładąc przede mną jeszcze długopis. - Najpierw podyktuję ci zestaw kilku słów. Twoim zadaniem jest ich zapamiętanie. Następnie pokażę ci inny zestaw i te wyrazy również masz zapamiętać. A ostatni komplet zostanie przez ciebie zapisany nie tylko na tej oto kartce ale i w twoim umyśle. Za godzinę cię z tego przepytam.

Zmarszczyłem lekko brwi.

- To jakiś test psychologiczny? - wyraziłem swoje wątpliwości względem metod nowego korepetytora.

- Można tak powiedzieć. Przyłóż się do niego. Zacznijmy już, szkoda czasu. Wszystko ci objaśnię potem.

Tak jak powiedział, tak też zrobiliśmy. Co prawda moje wątpliwości urosły do absurdalnych rozmiarów, gdy usłyszałem wypowiedziany całkowicie poważnym tonem pierwszy komplet, brzmiący: ,,zegarek, nosorożec, płetwonurek, korona, śledź" a ja sam mimowolnie parsknąłem śmiechem. Pozostałe dwa zestawy były zestawieniem równie wyrwanych z kontekstu, bezsensownych słów. Jedynym wyrazem, który pasował mi do aktualnej sytuacji była ,,wiewiórka", która z racji swojej rudości natychmiast skojarzyła mi się z nowym korepetytorem.

Jak się wkrótce okazało, była to ta przyjemniejsza część. Zaraz po tym badaniu psychologicznym pod mój nos została podsunięta spora sterta papieru. Pobieżnie ją przejrzałem, zauważając na zadrukowanych kartkach liczne skreślenia, ślady niebieskiego i zielonego zakreślacza oraz odręczne notatki na marginesach.

- To jest dość szczegółowy zakres materiału - oświadczył rudowłosy, uśmiechając się wrednie. - Uzupełniony moimi własnoręcznymi notatkami dotyczącymi zagadnień, które najczęściej się pojawiały w ostatnich latach. Masz to szczęście, że ci je pożyczam.

- Wow - powiedziałem, gładząc opuszkami palców chłodny papier. - Że też ci się chciało.

Ruda brew zadrżała w irytacji.

- Pożyczam ci je. Są do obowiązkowego zwrotu - oznajmił, wyraźnie akcentując pierwsze słowo. - Do naszego następnego spotkania masz do tego usiąść i wszystko przejrzeć, zaznaczając tematy, które są dla ciebie szczególnym problemem. Z jednymi zajęciami w tygodniu nie ma absolutnie żadnych szans na przerobienie całości materiału, dlatego skupimy się tylko na tych problematycznych kwestiach.

Skinąłem głową, bawiąc się rogami kartek.

- Brzmi rozsądnie.

- Zapamiętaj, dzieciaku. Gdy już coś robię, robię to dobrze - oznajmił rudowłosy, po czym nachylił się w moim kierunku. Okrutnie przy tym naruszył moją przestrzeń osobistą, a ja, nie wiedząc za bardzo, jak się zachować w tej sytuacji, po prostu dalej się na niego patrzyłem. Mój nawyk utrzymywania kontaktu wzrokowego z rozmówcą teraz okazał się być prawdziwym gwoździem do trumny. Nie byłem w stanie odwrócić wzroku, a nasze twarze były tak blisko siebie, że chcąc nie chcąc zauważyłem, że jego tęczówki są w ciepłym odcieniu głębokiego brązu. Przez mój umysł przeleciała pojedyncza myśl, że ten kolor w zestawieniu z intensywnie rudymi włosami dawał naprawdę nietypowe połączenie.

- Tego samego wymagam od ciebie - kontynuował poważnym głosem Akasuna, świdrując mnie bystrym spojrzeniem. Przez tę zdecydowanie niepożądaną bliskość dotarł do mnie delikatny zapach jego drzewno-cytrusowych perfum. - Oczekuję pełnego skupienia i zaangażowania na lekcjach. Poświęcam ci mój cenny czas, więc dobrze go wykorzystaj.

Dopiero gdy student ponownie zwiększył dystans między naszymi twarzami, mój mózg powrócił do prawidłowego funkcjonowania. Spanikowany, natychmiast odsunąłem się od napastnika na tyle, na ile pozwoliło mi oparcie kanapy, a następnie pokiwałem łbem z taką werwą, że aż zabolała mnie szyja.

Ukontentowany rudy diabeł także się wyprostował.

- Dziś planowałem coś w stylu lekcji organizacyjno-przygotowawczej - oznajmił, wygodniej rozsiadając się w fotelu - ale już skończyliśmy, a zostało sporo czasu.

Zerknąłem na zegarek. Rzeczywiście, czas leciał nieubłaganie wolno. Nie minęło więcej niż piętnaście minut naszego uroczego spotkania.

Tak naprawdę, miałem już stanowczo dosyć rudowłosego studenta. A w szczególności jego wyniosłego spojrzenia, towarzyszącemu każdej wypowiedzi przekonania o własnej nieomylności i szokująco pociągającej aparycji, którą chyba najbardziej przeklinałem w myślach.

- Całe szczęście, przewidziałem, że może się tak zdarzyć - oznajmił rudy diabeł, a złośliwa satysfakcja w jego głosie zjeżyła mi włosy na głowie. Z przerażeniem obserwowałem, jak student wyciąga z teczki coś, co przypominało test i kładzie go przede mną. Mój wskaźnik chęci mordu rósł z każdą z chwilą.

- Chyba sobie żartujesz - parsknąłem.

- Chyba pan sobie żartuje, jeśli już. Jestem twoim nauczycielem, nie kolegą - poprawił mnie, a ja poczułem się jeszcze gorzej. - I nie, nie żartuję. Chcę znać twój aktualny stan wiedzy, by wiedzieć, nad czym należy popracować. Nie przewracaj oczami, tylko zabieraj się do roboty, bo marnujesz mój czas. To nie jest aż takie trudne.

Skrzywiony, niezadowolony i wściekły, przeniosłem spojrzenie na położony przede mną test.

A to dziad. Nie wiem, ile dokładnie jest starszy, ale na pewno nie więcej, niż siedem lat. Jeszcze tego brakuje, bym mówił do niego per pan!

Odłożyłem jednak irytację na bok. Zdecydowałem, że zrobię ten pieprzony arkursz najszybciej, jak się da i będę miał to z głowy. Zabrałem się więc do wypełniania poleceń.

Akasuna miał rację. Same pytania nie były specjalnie trudne. Problem polegał na tym, że by na nie odpowiedzieć trzeba było dobrze znać duży zakres materiału, łączyć ze sobą różne tematy i wiedzieć, co z czego wynika. Dodatkowo, przy większości z nich był odręcznie dopisany fragment polecenia, na przykład proszący o uzasadnienie swojego wyboru lub z dodatkowym pytaniem. Byłem przyzwyczajony do pytań zamkniętych, więc taka forma mocno mnie zaskoczyła.

- Nie próbuj ściągać czy zgadywać - oznajmił rudzielec, wstając nagle z fotela. - To nie jest na ocenę, tylko dla mojej oceny sytuacji. Bądź uczciwy w stosunku do mnie i samego siebie.

Wciąż zirytowany, obserwowałem go kątem oka, gdy ruszył w kierunku połączonej z salonem kuchni. Po chwili do moich uszu doleciał szum ekspresu.

Ponownie skupiłem swoją uwagę na pytaniach. Niektóre z nich wpędzały mnie w czystą irytację, bo mimo relatywnie niskiego ich poziomu dotyczyły tematów omawianych przeze mnie w poprzednim liceum. Teraz już zwyczajnie ich nie pamiętałem.

Akasuna wrócił jakieś trzy zadania później, mieszając łyżeczką zawartość parującego kubka. W powietrzu rozniósł się zapach kawy.

Zmarszczyłem brwi, oburzony faktem, że traktuje mój dom, w którym był przecież po raz pierwszy, jakby należał do niego.

- Nie na za dużo sobie pozwalasz? - wymamrotałem z niezadowoleniem.

- Twoja matka mi pozwoliła, a ty sam proponowałeś. Nie gadaj, tylko rozwiązuj zadania - uciął dyskusję. Wystawiłem mu język, ale akurat patrzył na życiodajny napój, więc tego nie zauważył.

Chcąc jak najszybciej zakończyć tę masakrę, jeszcze raz, teraz na poważnie, zająłem się testem. Skończenie go trwało wieki, ale w końcu z dzikim zadowoleniem naniosłem na kartę ostatnią odpowiedź.

Widząc, że odłożyłem długopis z uśmiechem na ustach, Akasuna uniósł brwi.

- Skończyłeś?

- Taaaak... - przeciągnąłem samogłoskę, odsuwając od siebie cholerny arkusz.

- Doskonale. - Student odstawił kawę na stół, po czym zabrał mi test i upchnął w teczce. Najwyraźniej jednak jeszcze ze mną nie skończył, bo wyciągnął jeszcze jakąś kartkę. Nie raczył się jednak ze mną podzielić jej zawartością.

- Co znowu? - spytałem.

- Teraz - zaczął rudzielec, a na jego usta wrócił ironiczny uśmieszek - powiesz mi, co tam zapamiętałeś z początku naszych zajęć. Piętnaście słówek. Słucham.

Mój trochę zmęczony testem umysł całkowicie się wyłączył. Usłyszałem tylko w uszach melodyjkę zamykania systemu Windows, po czym zapadła kompletna pustka.

- No, słucham - ponaglił mnie Akasuna, zaciskając usta w geście irytacji. Cholernie niecierpliwy był z niego człowiek. Czy raczej diabeł, bo cech ludzkich się w nim nie byłem w stanie dopatrzeć.

Ależ mnie denerwował. Po prostu wpadałem w czysty szał przez to, że traktował mnie jak upierdliwego dzieciaka, który nie zasługuje na jego szacunek. Może i ten cholerny chodzący ideał był ode mnie starszy, a jego wyniki w nauce znacznie wyższe. To jednak nie upoważniało go do takiego mieszania mojej osoby z błotem. Rudy wredny gnojek.

Zaraz. ,,Rudy"...?

Wytężyłem mózgownicę.

Rude, rude... co jeszcze jest rude oprócz siedzącego obok studenta z kubkiem kawy i świrem na punkcie gnojenia mnie?

- ,,Wiewiórka"! - zawołałem nagle w przypływie natchnienia.

- Gratuluję odkrycia, ale to jedno słowo. Z piętnastu - podkreślił Akasuna, patrząc na mnie z politowaniem.

Na szczęście mój zlagowany umysł już się trochę ogarnął, bo zaraz za pierwszym wyrazem poszły i następne.

- ,,Brokuł", ,,gwóźdź"... - wygrzebywałem kolejne, całkowicie pozbawione sensu słówka z głębin umysłu. - Może jeszcze ,,azot"...

Zamilkłem na chwilę. Przekopywałem zbiory pamięci ze z każdą chwilą bardziej umierającą nadzieją na znalezienie jeszcze jakiś wyrazów.

- To wciąż cztery na piętnaście. - Akasuna był wyraźnie niezadowolony nie tylko z mojego wyniku, ale i ,,marnowania jego czasu".

Zirytowany do granic możliwości nie tylko jego wrednotą, ale i własną słabością (w końcu to było piętnaście prostych wyrazów. Zadanie na poziomie przedszkolaka) poderwałem się z kanapy,

- Nie będę się uczył na pamięć jakiegoś bezsensownego gówna! - zawołałem, uderzając w stół. Demon w ludzkiej skórze bardziej się przejął tym, że prawie wylałem jego kawę, niż samym wybuchem.

- To tylko pamięć krótkotrwała, za chwilę i tak o tym zapomnisz - warknął w odpowiedzi. - A wynik tego testu jest ważny, także z łaski swojej rusz tym pustym blond łbem i wygrzeb z pamięci coś jeszcze!

Złożyłem ramiona na piersi w ramach buntu, jednak trochę wbrew sobie ponownie spróbowałem jeszcze coś sobie przypomnieć.

- ,,Karp" - dodałem. - I może jeszcze ,,huśtawka". A! No i ,,filc". Ale to już naprawdę wszystko, co pamiętam!

- Tak? - sarknął rudzielec. - A nie było tam może takiego cudownego sformułowania ,,imbecyl, który nie przykłada się do ćwiczeń robionych dla jego dobra"?

- Ach, chyba pamiętam jeszcze jedno - odwarknąłem. - Brzmiało ,,rudy drań, który w ramach rozrywki gnoi swoich uczniów".

I tak określiłem go zaskakująco delikatnie. W moich myślach zdecydowanie nie wyrażałem się o nim tak grzecznie.

Korepetytor zaśmiał się, o ile tak można było nazwać tę reakcję. Jego oczy wcale nie były wesołe.

- Doprawdy, jesteś przezabawny - oznajmił, ale oboje wiedzieliśmy, że wcale tak nie myśli. - Skoro tak cię gnoję i tak ci jest źle, to powiedz matce, że rezygnujesz i ucz się sam. Jestem bardzo ciekaw, czy uda ci się dostać wtedy chociaż na listę rezerwową.

Jego głos był poważny.

Odwróciłem wzrok, nie mogąc znieść tego bystrego spojrzenia, przewiercającego mnie na wylot.

Prawda była taka, że potrzebowałem tej pomocy.

Dlaczego akurat od Akasuny? Cóż, przez wygodę. To mama dzięki swoim znajomościom załatwiła mi tego, jakże cudownego, korepetytora. Jego miałem na już, łatwo, bez wysiłku. A tak to musiałbym szukać nowego nauczyciela samemu.

Nie zmieniało to faktu, że i tak minimum trzy zajęcia musiały się odbyć. Na tyle byliśmy umówieni i za to student miał mieć z góry zapłacone. Taki był jego warunek.

- Tak myślałem. - Najwyraźniej rudzielec uznał moją ciszę za przyznanie mu racji. I cóż, chociaż nie chciałem się do tego przyznawać, to rzeczywiście ta racja była po jego stronie.

- Co z tym testem? - spytałem poirytowany. Nie chciałem już myśleć o fakcie, że Pan Ideał mnie zagiął.

Na szczęście rudzielec nie skomentował zmiany tematu.

- Osiągnąłeś wynik siedem na piętnaście - poinformował mnie, upijając łyk kawy. - Zapamiętałeś wszystkie słówka z ostatniej piątki i dwa ze środkowej.

- O czym to świadczy?

- O tym, że jesteś głąbem. - Znów uraczył mnie sardonicznym uśmieszkiem. - Jeszcze niczego się nie domyśliłeś?

Zmarszczyłem czoło, bez wahania podnosząc rzuconą mi rękawicę.

Wytężyłem nieliczne neurony.

Test. Piętnaście słów, po pięć na każdą metodę...

Po co on go w ogóle przeprowadzał? Co to za informacja i czemu była mu potrzebna? Przecież przyszedł tu mnie uczyć a nie badać, jak najłatwiej zapamiętuję informacje...

Zaraz. No jasne!

- Chodziło o to, by zobaczyć, jaką metodą najlepiej się uczę! - zawołałem, niezmiernie zadowolony z siebie.

- Brawo, geniuszu. - Jego głos ociekał sarkazmem do tego stopnia, że nawet nie łudziłem się, że jest to komplement. - I co z tego wynikło?

- No... - zacząłem, by dać sobie chwilę na zebranie myśli - że najlepiej coś pamiętam, gdy zapiszę daną informację?

- Dokładnie. - Akasuna odsunął kubek od ust; ten nieziemsko irytujący, złośliwy uśmieszek nie schodził z nich nawet na sekundę. - No i jesteś wzrokowcem, chociaż na patrzeniu na tekst i modleniu się, że sam wejdzie do głowy bym nie polegał...

Chyba chciał powiedzieć coś więcej, jednak przerwał mu dzwonek do drzwi. Przewracając oczami, jakimś nadludzkim wysiłkiem zmusiłem się do ruszenia dupska z kanapy. Zostawiłem studenta sam na sam z czarną jak jego dusza kawą.

Z czystego lenistwa nie zerknąłem przez wizjer, więc gdy uchyliłem drzwi miliard kilogramów żywej niespodzianki dosłownie zwaliło mi się na głowę.

- Deiiiiii!

Cudem uniknąłem zmiażdżenia przez najlepszego kumpla. Potykając się o pieprzone, idealnie wypastowane butki Akasuny, odskoczyłem od pachnącego etanolem nastolatka, prawie wywijając przy tym solidnego orła.

- Hidan, do cholery! - krzyknąłem, tylko jakimś cudem łapiąc równowagę i nie zabijając się przy upadku. - Mówiłem ci, nie wbijaj bez zapowiedzi!

- Mi też miło cię widzieć, blondi!

- Ekhm. Nie przeszkadzam?

Na ten pozornie spokojny, lecz kryjący w sobie niezwykłą energię potencjalną wkurwu głos zjeżyły mi się włoski na karku.

Odwróciłem się, widząc, że zirytowany Akasuna Sasori stoi na korytarzu i przygląda się naszej dwójce z wyraźną niechęcią.

Zdawałem sobie sprawę z tego, że zarówno student, jak i ja już mamy dosyć tych zajęć. Najchętniej oboje byśmy się rozeszli w swoje strony. Zanim zdążyłem jednak cokolwiek powiedzieć, rudy podwładny Szatana we własnej osobie zabrał głos.

- Właściwie, zajęcia i tak już dobiegły końca - oznajmił, wkładając trzymane w rękach papiery do teczki.

Przyjąłem te słowa z ulgą, której nie dało się wyrazić słowami.

Gdy rudzielec jak gdyby nigdy nic podszedł do wieszaka i narzucił na siebie elegancki czarny płaszcz, Hidan wgapiał się w niego z tak idiotyczną miną, że potrzebowałem całej siły woli, by nie wybuchnąć śmiechem. Chłopinie ewidentnie przegrzały się te nieliczne neurony, które jeszcze posiadał. Jego procesy myślowe były tak opóźnione, iż farbowany na siwo nastolatek doszedł do jakichkolwiek wniosków dopiero, gdy mój nowy korepetytor stanął w otwartych drzwiach, już z butami na nogach. Ta opóźniona reakcja niezwykle mnie bawiła.

- Na następny raz przejrzyj te wymagania, które ci zostawiłem. I przemyśl wyniki testu - oznajmił Akasuna na odchodnym.

- Jasne, jasne - zapewniłem go, ze szczerą niechęcią myśląc o naszym kolejnym spotkaniu.

- Do zobaczenia. - Pożegnał mnie swoim ulubionym ironicznym uśmieszkiem. A ja mimo wypowiedzenia swojego ,,do widzenia" grzecznym tonem w myślach zamordowałem studenta już kilka razy.

Po tym, jak ruda, nieprawdopodobnie irytująca perfekcja opuściła mieszkanie, zamknąłem drzwi na wszystkie spusty.

- Kto to niby był? - spytał Hidan, który wciąż nie ogarniał, co się wokół niego działo. Cóż, wcześniej wypite, wyczuwalne dzięki zapachowi procenty chyba mu w tym nie pomagały.

- Nowa, największa zmora mojego życia - odpowiedziałem, z przerażeniem zdając sobie sprawę z tego, że to zdanie było aż nazbyt prawdziwe.

***




Witam serdecznie w moim drugim tworze dotyczącym pewnej pary artystów!

Powiem krótko: rozdziały będą, jak znajdę czas i siłę na pisanie. Życie daje mi ostatnio trochę w tyłek, ale postaram się je jakoś ogarnąć.

Swoją drogą, ta historia trochę odbiega stylem od innych moich opowiadań i są to dla mnie nowe wody. Dlatego też ślicznie proszę wszystkich chętnych marynarzy o opinie i rady dotyczące żeglugi po tych terenach c;

Buziaki i do następnego rozdziału! <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro