Lekcja 14

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Patrz uważnie - ostrzegł mnie Sasori, unosząc trzymane w rękach przedmioty lekko do góry, by zwrócić na nie moją uwagę. - To jest ampułkostrzykawka. To jest pen. Oba zawierają adrenalinę. Tobie przypiszą pewnie pen, trudniej go rozwalić i łatwiej użyć. W sam raz dla dzieciaka.

Przewróciłem oczami, ale na ustach błąkał mi się uśmiech.

Akasuna opowiadał o tym, co powinienem wiedzieć jako alergik spokojnym głosem, dokładnie i rzetelnie. Tak, jak wykładał materiał z biologii lub chemii. Używał tego samego tonu i dodawał takie same złośliwe uwagi. Chcąc nie chcąc przypominały mi się nasze lekcje.

- Brakowało mi trochę tych twoich wykładów - wyrwało mi się, zanim zdążyłem przemyśleć tę wypowiedź. Rude brwi powędrowały do góry, a kasztanowobrązowe oczy spoczęły na mnie.

- Próbujesz się podlizać? Słaba metoda.

- Nie, nie - zaprzeczyłem. - Po prostu... żałuję, że już mnie nie uczysz. Wbrew pozorom wynosiłem z twoich zajęć coś więcej niż depresja i załamania nerwowe.

Czy mi się wydało, czy kącik jego ust drgnął?

- Sam jesteś sobie winien.

- Wiem.

- To świetnie, a teraz skup się na tym, na czym powinieneś. Trzymaj - podał mi jednego z dwóch penów, a ja uniosłem się lekko z łóżka, by po niego sięgnąć. Student siedział na przeciwko mnie, na następnym łóżku, stojącym równolegle do mojego.

- Chwytasz to w ten sposób - poinstruował, samemu dokonując prezentacji. - Kciuk przy nakładce.

Zerknął na moje poczynania i skinął głową w czymś, co może nie było aprobatą, ale brakiem krytyki.

- Okej. To jest nakładka ochronna. Gdy ją zdejmiesz i przyłożysz dość mocno do uda, automat sam wbije igłę. Ale tego teraz nie rób - dodał prewencyjnie.

- Wszystko jedno, w którą część uda wbiję? - spytałem, oglądając urządzonko.

- Gdzieś po środku, w bok lub przednią część. Ważne, by pod kątem prostym. Może być przez ubranie, im szybciej, tym lepiej - wyjaśnił rudowłosy, odsuwając połę kitla, która zasłoniła jego udo.

Udo, opięte brązowym materiałem eleganckich spodni, z idealnie układającymi się zagięciami materiału.

Cóż, przez chwilę wgapiłem się w nie jak skończony idiota, a myśli pewnej szczególnej natury prześlizngnęły się na pograniczu mojej świadomości. Dobrze że przynajmniej miałem dobrą wymówkę na patrzenie w tamte rejony, bo inaczej nie wiem, jak bym się wytłumaczył.

Sasori olał mój tępy wyraz gęby, prezentując, jak ma wyglądać wbicie igły. Wysiliłem resztki neuronów by wyryć sobie zdecydowany ruch w pamięć.

- Gdy wbijesz, pomasuj chwilkę, jakieś dziesięć sekund - dodał mężczyzna. - No i brawo, może nie zejdziesz przed dojazdem do szpitala.

- Fajnie - mruknąłem.

- Całkiem spoko - przyznał sarkastycznie, pochylając się do przodu i zabierając mi pena. Zamiast niego w ręce została mi wsadzona ampułkostrzykawka. - To działa podobnie. Chwytasz od strony, gdzie nie ma igły. Zdejmujesz nakładkę. Wbijasz pod kątem prostym, naciskasz tłok do końca i wyciągasz. W penie nie trzeba, ponieważ on sam wytłacza epinefrynę ze środka, po czym wyciąga igłę. Tutaj musisz to zrobić samemu. Masujesz tak samo i brawo, może się uratujesz.

- Może? - spytałem, nie do końca zadowolony, że znów użył tego słowa.

- Masz bardzo silną reakcję oddechową - stwierdził student, pozwalając mi jeszcze chwilę pomiętolić ampułkostrzykawkę w rękach i poudawać, że wbijam ją sobie w udo. - A adrenalina potrzebuje czasem nawet dziesięciu minut, by zadziałać. Chociaż u ciebie powinno być szybciej, to jednak ryzyko zawsze pozostaje.

Skinąłem głową. Było mi sucho w ustach i dopiero teraz poczułem, jak bardzo przyspieszył mi puls. Elektrokardiogram, do którego wciąż byłem przyłączony, miał wyciszony dźwięk, ale rejestrował moje zdenerwowanie.

- Aczkolwiek bez niej nie masz szans. Jakichkolwiek. - Zabrał mi lek, po czym odłożył go na szafkę, ukrytą gdzieś wśród medycznych aparatur. - Więc ogarnij dupę Deidara, bo teraz zapominalstwo będziesz mógł przypłacić życiem.

- Wiem.

Spuściłem łeb, wlepiając wzrok w podłogę.

Akasuna przez chwilę się nie odzywał, po czym nagle wstał i nieco się przybliżył. Chwycił moje dłonie, ale tym razem nie było w tym aż takiej intymności, jak wcześniej. Mimo wszystko ten niespodziewany dotyk sprawił, że po moich plecach prześlizgnęły się dreszcze.

- No co? - mruknąłem, rozdarty między cofnięciem się, a pozwoleniem mu na robienie wszystkiego, co tylko postanowi zrobić. Tak czy siak nie pozwolił mi na zabranie rąk; trzymając nadgarstki, odwrócił je wierzchem do góry, a ja zrozumiałem, o co chodzi.

Pamiątką po moim małym wybuchu w pracowni chemicznej nie była tylko utrata korepetytora. Poparzenia wewnętrznych stron dłoni zostawiły podłużne blizny, dość podobne do siebie, przecinające poziomo skórę mniej więcej powyżej kciuka. Wiedziałem, jakie są w dotyku: lekko wypukłe, nierówne, okropne. Teraz jednak to opuszki kciuków Sasoriego się po nich przesunęły, a ja poczułem czerwień na policzkach. To było tak, jakby student odkrywał kolejną moją wadę, których i tak przecież miałem już cały wachlarz.

Wyglądał, jakby chciał to skomentować. Rzucić uwagą, jak nieodpowiedzialny i głupi jestem. Zamiast tego jednak puścił je, wstał i odszedł kawałek. Stanął dwa metry dalej, tyłem do mnie, z rękami złożonymi na piersi, jakby się nad czymś poważnie zastanawiał. Przerywana cichym pikaniem medycznych aparatur cisza trwała, póki rudowłosy po dłuższej chwili nie zdecydował się jej przerwać.

- Wiesz, że zostaną ci do końca życia?

- Tak. Ale co mogę poradzić? Nie cofnę czasu - mruknąłem, tępo wgapiając się w szramy. Przypominały wargi, rozdziawione w krzywych uśmiechach, jakby śmiały się ze mnie i mojej sytuacji.

Akasuna nie skomentował tych słów i przez chwilę znów trwaliśmy w tej względnej ciszy. Przerwała ją dopiero wcześniej krzątająca się po sali młoda pielęgniarka.

- Odłączysz go od EKG, panie Akasuna? - poprosiła, sprawdzając coś przy sprzęcie za sąsiednimi łóżkami.

Rudowłosy zaszczycił ją dwusekundowym spojrzeniem, zanim obrócił się w moją stronę. Kasztanowe tęczówki były tak samo onieśmielające jak ich właściciel, który znów się do mnie zbliżył.

- Planuję zdjąć elektrody - uprzedził. Skinąłem głową jak w transie, bo świadomość tego, co zaraz nastąpi momentalnie wyłączyła większą część mojej kory mózgowej.

Jego bliskość. Dłonie, które sprawnie rozwiązały sznurki szpitalnej koszuli, odsłaniając mój nagi tors, z przyklejonymi do niego różnokolorowymi elektrodami.

Musnął. Musnął skórę na żebrach. To miejsce mrowiło, chociaż dotyk był prawie nieodczuwny. Nad ramieniem studenta widziałem, jak odczyty aparatury wariują.

Nie minęło nawet parę sekund, gdy materiał zakrył moje ciało, a supły znów znalazły się na swoixh miejscach.

- Masz na pamiątkę. - Wręczył mi zużyte krążki, po czym cofnąć się kawałek. Przekląłem w myślach swoje zapewnie ostentacyjnie zerwone poliki. Nie miałem ochoty unosić wzroku, lecz to jego głos pokierował moimi ruchami.

- Deidara.

Skutecznie wymusił na mnie kontakt wzrokowy. W myślach przełknąłem ślinęm Był poważny.

- Chcesz drugą szansę?

Mogłem się tylko domyślać, o co mu chodzi, lecz mimo tego znałem odpowiedź.

- Tak.

Skinął głową, jakby tego oczekiwał.

- Przeprosisz profesora Ebizo za swój brak mózgu i nadużycie jego życzliwości. Ze swoich oszczędności zapłacisz za szkody - wyliczył takim tonem, jakby sam nie wierzył, że to robi. - Oraz przedstawisz mi pełen opis doświadczenia wraz z reakcjami, które raczyłeś zaprezentować na zajęciach praktycznych.

- Przyjmiesz mnie ponownie na zajęcia? - spytałem z nadzieją.

- Obym tylko tego nie żałował - mruknął, po czym opuścił salę.

***




- Hej, tato. - Zamknąłem za sobą drzwi auta i posłałem mężczyźnie lekki uśmiech.

Japończyk najpierw zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, jakby się upewniał, że jestem w jednym kawałku i dopiero później odpowiedział skinięciem głowy. W oczach zmienionych w półksiężyce od uśmiechu widziałem ulgę.

Tata nigdy nie był gadatliwy i towarzyski. Zawsze jednak można było na niego liczyć, a pracowity był jak mało kto. Co prawda przez to widywałem go dość rzadko, lecz w chwilach takich jak ta wiedziałem, że się pojawi.

- Nie odwiedziliśmy cię - powiedział, uruchamiając silnik - ponieważ twój nauczyciel nas powiadomił, że wszystko dobrze i nie musimy się martwić. Że musisz tylko wypocząć i lepiej ci nie przeszkadzać.

Zamrugałem, lekko zaskoczony. Rzeczywiście, przez towarzystwo Konan i Sasoriego nie zauważyłem, że nikt do mnie nie przyjechał. Miło było wiedzieć, że powodem była jednak ingerencja Akasuny, nie ich brak zainteresowania moją osobą.

- Sorry, że musieliście się martwić - mruknąłem tylko, zapinając pas.

- Najważniejsze, że już jest dobrze. - Mężczyzna poprowadził auto w stronę wyjazdu z parkingu, a ja posłałem ostatnie spojrzenie w stronę dużego budynku szpitala.

Gdzieś tam Sasori i Konan kończyli zajęcia.

Nie mogłem powstrzymać leciutkiego uśmiechu.

Nie umarłem. Wrócę na korepetycje.

Ta historia w końcu skończyła się dobrze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro