Lekcja 15

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Poczułem jak moje czoło marszczy się w niezadowoleniu.

- Te batoniki zawsze miały w sobie tyle syfu? - mruknąłem pod nosem, na co moja rodzicielka zaśmiała się cicho pod nosem.

- Pierwszy raz w życiu czytasz skład tego, co w siebie wpychasz? - Jej ręce zajmował wielki gar, więc zamknęła szafkę biodrem.

- Właściwie to tak - przyznałem niechętnie, po czym schowałem słodycz z powrotem do szafki.

- Lepiej późno niż wcale. - Kobieta postawiła naczynie na kuchni, po czym zaczęła grzebać w lodówce. - Chodź tu, pomożesz mi kroić warzywa.

- Oj mamo... - skrzywiłem się, szukając w głowie dobrej wymówki do ucieczki.

- Pomóż mi, to może zdążymy poczęstować pana Akasunę moim curry.

- Chyba lepiej dla niego, byśmy nie zdążyli...

Nie tylko nie uchroniło mnie to przed awansem na kuchcika, ale i dostałem ścierą po plecach. Nie marudząc już dłużej, przyjąłem podawane mi cebule i ruszyłem do zlewu. Właściwie to mój żołądek skwapliwie popierał pomysł, by obiad był gotowy jak najszybciej.

- Co powiesz na puszczenie świątecznych utworów w tle? - Azjatka uśmiechnęła się lekko, wyjmując resztę składników na blat.

- I tak byś je puściła - wzruszyłem ramionami, nie przerywając obmywania warzyw pod bieżącą wodą. Nie musiałem długo czekać na odgłos włączenia głośników z salonu i pierwszych tonów ,,Last Christmas". Przewróciłem oczami. Minęło tyle lat, a ona wciąż słuchała na okrągło tego samego.

Nieczęsto mieliśmy okazję spędzać czas w ten sposób. Chociaż moja rodzicielka pracowała głównie w domu, to ja czasami przychodziłem tu tylko spać. Teraz jednak nie chodziłem na zajęcia a Hidana, głównej przyczyny moich późnych powrotów do domu nie było.

Chwyciłem podsuwaną mi deskę do krojenia i zabrałem się do roboty.

- Ktoś mi syna podmienił.

Uniosłem łeb znad marchewki i spojrzałem pytająco na rodzicielkę, uwieszoną nad moim ramieniem.

- Jeszcze niedawno krojąc coś w tym tempie odkroiłbyś sobie palce - wyjaśniła. - Przyznaj się. Masz dziewczynę i razem gotujecie?

Moje wargi samoistnie ułożyły się w głupi uśmiech.

- Nie jest moją dziewczyną - zaznaczyłem - ale tak. Starsza koleżanka ostatnio pokazała mi jak to robić.

Brwi mojej rodzicielki powędrowały do góry, a ja parsknąłem śmiechem na jej nieudolnie sugestywną minę.

- Serio. Nie ma w tym nic romantycznego. - Mimo wszystko wspomnienie wspólnego szykowania obiadu z Konan było całkiem miłe. Przypomniało mi o wciąż leżącej na moim biurku spince z kwiatem i o tym, że może powinienem przekazać ją Akasunie. Miał więcej okazji, by oddać ją właścicielce.

Właściwie to od mojego powrotu ze szpitala minął już jakiś czas. Ponieważ nieuchronnie zbliżała się przerwa świąteczna, a ja niedawno ledwo co nie trafiłem do kociołka, już od dawna naszykowanego dla mnie w piekle, rodzice miłosiernie pozwolili mi nie uczęszczać do szkoły przez tych kilka ostatnich dni.

Sam budynek liceum jednak odwiedziłem - mama nalegała, by podziękować nauczycielce, która mi uratowała życie przynajmniej kwiatami, a ja nie kwestionowałem tego pomysłu. Od profesor Tsunade oprócz reprymendy i wykładu na temat alergii pokarmowych dostałem również podziękowania za podarunek, więc misja ta zakończona została sukcesem.

Z kolei odkupienie win u profesora Ebizo zajęło mi więcej czasu i kosztowało więcej wysiłku. Staruszek nie był na bieżąco z technologią, więc musiałem osobiście odwiedzić feralną pracownię chemiczną, by z nim porozmawiać. Ostatecznie jednak sprawę udało się załatwić - i całe szczęście, bo Akasuna tak jak zapowiedział, tak też zrobił, nie odzywając się do mnie dopóki nie wywiązałem się ze wszystkich podanych przez niego warunków.

A teraz co? Mrugałem intensywnie, walcząc z drażniącymi właściwościami soku z cebuli i szykując obiad na którym miał się pojawić rudy diabeł we własnej osobie.

Jak na wezwanie, do moich uszu dobiegł dźwięk dzwonka.

- Ja pójdę - oznajmiłem, czując, że i tak muszę odsunąć się od deski do krojenia bo inaczej moje gałki oczne rozpuszczą się i wypłyną.

Szybkie umycie rąk, szybkie wytarcie ich w spodnie i po chwili już otwierałem drzwi od domu, starając się przegonić resztki łez.

- Deidara!

Kompletnie mnie wmurowało. Chłodny materiał płaszcza i osoba nim pokryta nagle przywarły do mojej klatki piersiowej a ja, zdezorientowany, potrzebowałem chwili by zorientować się w sytuacji.

- Kumi? - Odruchowo położyłem ręce na plecach znajomej z klasy. W pierwszej chwili jej nie poznałem; zawsze związane w warkocze włosy teraz były w nieładzie i wraz z grubym szalikiem zasłaniały jej twarz. - Co ty tu robisz?

Nie dostałem odpowiedzi, lecz przyklejonym do mnie ciałem wstrząsnął szloch.

- Kumi?! - wydusiłem ponownie, zdezorientowany, z przerażeniem uświadamiając sobie, że dziewczyna naprawdę płacze.

- Deidara, wszystko w porządku? - zawołała moja rodzicielka, wychylając się z kuchni.

- Tak! - odkrzyknąłem, po czym zwróciłem się do roztrzęsionej dziewczyny. - Hej, co się stało? Wszystko okej?

- Nie było cię w szkole. - Usłyszałem ciche słowa, stłumione przez jej szalik.

- To jeszcze nie powód...

- Nie było cię w szkole przez tyle dni! - krzyknęła, odchylając się do tyłu i  uderzając mnie pięścią w pierś. - Po tym, jak prawie umarłeś przez to, co ci dałam! Jak mogłeś mi nie powiedzieć, że wszystko jest okej? Jak mogłeś mi nie odpisać?! Myślałam... - jej głos przycichł a ja chyba nigdy nie czułem większych wyrzutów sumienia. - Myślałam że cię zabiłam.

- Deidara, kto przyszedł? - Głos mojej mamy docierał do mnie jak przez mgłę.

- A potem nie pojawiłeś się w szkole - kontynuowała Japonka, a słowa brzmiały jakby ledwo przechodziły jej przez gardło. - Powiedziano nam, że musiałeś zostać w szpitalu. Nawet nie masz pojęcia jak strasznie-

- Kumi, hej - przerwałem jej, chwytając jej wątłe ramiona i odsuwając od swojego torsu. Nie mogłem znieść żalu w jej głosie.

Nigdy wcześniej razem nie pisaliśmy, musiałem zwyczajnie przegapić jej wiadomości. Że też mi nie przyszło do głowy, co ona może czuć. Martwiła się o to, czy w ogóle żyję, czy przypadkiem nie zabiła człowieka, a mnie w tym czasie po prostu nie chciało się iść do liceum i chillowałem sobie w domu.

Nawet nie wiedziałem, jak powinienem zareagować.

- Najważniejsze, że jestem cały, tak? - powiedziałem delikatnie. - Patrz. - Chwyciłem jej nadgarstek, przykładając chłodną od mrozu dłoń do swojej klatki piersiowej, tak, by poczuła bicie serca. - Żyję. Wszystko jest dobrze. Chodź, wejdź do środka. Jest za zimno by stać w otwartych drzwiach.

Dziewczyna rozpłakała się na dobre, więc objąłem ją ramieniem, by wprowadzić ją do domu. Gdy jednak uniosłem głowę, prawie zamarłem w pół kroku.

Sasori Akasuna stał dwa metry dalej, bez słowa patrząc na całą sytuację. Twarz zasłaniała mu maseczka, a z oczu nie byłem w stanie nic wyczytać. Z jakiegoś powodu poczułem się tak, jakby przyłapał mnie na czymś wstydliwym. Jakby nie powinien był zobaczyć całej tej sceny, pomimo tego, że przecież nic się nie stało.

- S-sasori.

- Deidara - odpowiedział podchodząc bliżej, a jego głos był równie chłodny jak otaczające nas powietrze. - Mogłeś poinformować mnie wcześniej. Przełożylibyśmy zajęcia na weekend.

- Nie! Jest okej! - zapewniłem go, prawie zabierając rękę z ramion Kumi, lecz uświadomiłem sobie, że nie mogę jej teraz puścić.

- Jesteś... zajęty.

- Nie jestem! - zapewniłem gorliwie. - Wejdź proszę!

Tym razem maseczka nie była w stanie ukryć jego niezadowolenia. Mimo tego podszedł bliżej, a ja przepuściłem w drzwiach najpierw lekko zdezorientowaną koleżankę z klasy, a potem nauczyciela.

- Ymm... - zacząłem, by przerwać niezręczną ciszę, która zapadła w holu po tym, jak już przekręciłem klucz w zamku, a moi mniej lub bardziej spodziewani goście zaczęli zdejmować płaszcze. Dłonie mojej rówieśniczki lekko się trzęsły. - Yy, Sasori to jest-

- Nie obchodzi mnie, kim ona jest - oznajmił mężczyzna, agresywnie stawiając buty na macie i wchodząc w głąb pomieszczenia.

Kumi spojrzała na mnie, zaskoczona, a ja tylko potarłem kark w zażenowaniu.

- To mój korepetytor, mieliśmy mieć dziś zajęcia - wyjaśniłem nieudolnie - Jest niezbyt... towarzyski. Nie bierz tego do siebie.

- Jest okej - powiedziała, a ja nie mogłem nie zauważyć, że znów używa tego tonu, co zawsze. Tego wycofanego tonu, pod którym na co dzień skrzętnie ukrywała wszystkie uczucia i zachowywała bezpieczny dystans od innych. Tym bardziej poczułem się paskudnie - emocje, których przeze mnie doznała były tak silne, że stłukły jej bezpieczną bańkę. Otarła jednak łzy i szybko ponownie wzniosła swoją barierę. Z jednej strony cieszyłem się, że przestała płakać, z drugiej - martwiło mnie to, jakie mogą być efekty takiego zamykania wszystkiego w głębi siebie.

Podeszła do mnie mama, opierając dłoń na wątłym ramieniu młodszej Azjatki.

- Kumi, prawda? - spytała delikatnie, uzyskując potakujące skinięcie głową. Zawsze miała pamięć do imion i twarzy, ja tego niestety nie odziedziczyłem. - Miło mi cię widzieć. Niestety wybrałaś słaby moment na odwiedziny, Deidara będzie miał zajęcia.

- Przepraszam. Mogę wracać-

- Ależ nie, kochana! - Kobieta chwyciła ją pod ramię, zachwycona, że będzie mogła otruć kolejną osobę swoim curry. - Pewnie przemarzłaś na dworze. Zostań chociaż na obiad.

Moja uwaga się rozproszyła, więc uciekła mi reszta ich rozmowy. Gdzieś po moim pustym mózgu obijała się ta jedna komórka nerwowa, jak obrazek na wygaszaczu komputera - Sasori czekał na mnie. A on nienawidzi czekać.

- Mamo, muszę iść - powiedziałem, spoglądając przepraszająco na nią i na koleżankę z klasy.

- Tak, jasne, leć. My sobie poradzimy. - Kobieta dała mi ręką sygnał bym się zwijał i to też uczyniłem.

Chociaż byłem ateistą, to w drodze do pokoju wypowiedziałem w myślach zaimprowizowaną modlitwę. Nie wiedziałem czego się spodziewać, ale jedno było pewne - mój nauczyciel nie był zadowolony. A fakt, że były to pierwsze zajęcia po przerwie wcale nie polepszał mojej sytuacji.

Wziąłem po drodze krzesło i starając się nie poobijać ścian, wszedłem do swojej sypialni.

Owszem, posprzątałem ją. Ba, idąc za sugestią mamy powiesiłem nawet złote lampki i zapaliłem świeczkę o bardzo świątecznej woni mandarynek. Poprzednie doświadczenia z Sasorim pokazały mi mniej więcej, czego student ode mnie oczekuje i chociaż utrzymanie takiego porządku na co dzień graniczyło z cudem - chciałem pokazać, że potrafię sprostać jego oczekiwaniom. Cóż, chociaż teraz nie byłem tego już taki pewien - w końcu wkurzyłem go jeszcze zanim nawet zamieniliśmy ze sobą chociaż jedno pełne zdanie.

Rudowłosa perfekcja spojrzała na mnie zza szkieł okularów, a ja poczułem, że włosy na karku stają mi dęba.

Wyglądał... jak zwykle dobrze i nawet lekko zaczerwienione od mrozu uszy nie odbierały mu tej elegancji. Co więcej - pasowały idealnie do całokształtu. Nie mam pojęcia, jak mogłem wcześniej nie zauważyć, że na koszulę zarzucił nie byle jaki, lecz świąteczny sweter. I jeśli ktoś mógłby wyglądać elegancko w takim outficie - to zdecydowanie on. A lampki w tle, rzucające złoty blask odbijający się na metalowych oprawkach, tylko podkreślały jego prezencję.

Jak zwykle mu nie dorównywałem, pomimo założenia swoich najlepszych jeansów i świątecznej koszulki z Grinchem.

- Dobrze, że przyniosłeś drugie krzesło - odparł chłodno, pokazując gestem, bym do niego dołączył. Zamknąłem drzwi, po czym niezgrabnie podszedłem do biurka, trzymając mebel pod pachą. Sasori już zajął część blatu, zostawiając mi jednak miejsce do pracy.

- Pamiętasz w ogóle, czym ostatnio się zajmowaliśmy? - zapytał student, czekając, aż wyjmę materiały z teczki, którą na szczęście wcześniej sobie naszykowałem.

- Oczywiście! - zapewniłem. - Powtarzałem przed zajęciami.

- Oh, doprawdy? Zobaczymy.

Nie żałował sarkazmu nawet w święta.

- Aczkolwiek... - zacząłem niepewnie; ponaglający ruch głową uświadomił mi, że powinienem mówić szybciej. - Reakcje tlenków amfoterycznych wciąż sprawiają mi kłopot. Zwłaszcza glin. Możemy to jeszcze powtórzyć?

- Tak - oznajmił, otwierając teczkę. - Przerobimy jeszcze raz teorię, a potem pokażesz mi przykłady, w których miałeś problem.

Przystałem na to chętnie.

Szczerze powiedziawszy, ciągnęło się to za mną już od pierwszej klasy, lecz wtedy ignorowałem te braki, zwyczajnie przepisując gotowe rozwiązania z internetu. Dwa dni temu siedząc nad papierami i nie potrafiąc rozwiązać któregoś z kolei przykładu dotarło do mnie jednak, że ta strategia na maturze niezbyt może zadziałać.

 Swoją drogą, uwielbiałem to, jak ton jego głosu się zmieniał, gdy tłumaczył materiał. Dalej wyjaśniał wszystko tak samo dokładnie i z cierpliwością, której nie miał w żadnym innym aspekcie życia, co nadawało tym chwilom pewnej wyjątkowości. Czy w ogóle wspominałem, jak cholernie imponował mi jego zmysł artystyczny pod kątem ubrań? Na pewno, myślałem o tym przy prawie każdym spotkaniu. Ale dziś przeszedł samego siebie. Ależ mnie urzekł ten sweterek.

Gdy przeszliśmy do zadań, natychmiast pożałowałem przykładania większej uwagi do tonu jego głosu niż sensu słów. Zawisłem nad kserówką, nie wiedząc za co się zabrać najpierw.

- Mów na głos swój tok myślenia - poinstruował Sasori, pochylając się nieco w moją stronę by widzieć zadanie, a ja czułem jak mi przyspiesza puls. Idiotyczne fizyczne odruchy.

- Nie wiem od czego zacząć.

- Od czego zawsze zaczynasz zadania obliczeniowe?

- Od reakcji.

- To pisz reakcję, na co czekasz.

- No reakcja to jest właśnie problem.

Akasuna odchylił się do tyłu z niedowierzaniem. Ja z kolei próbowałem się na powrót skupić, a wcale nie było to łatwe, gdy jego szyja była tak wyeksponowana, a złote światło pogłębiało wszystkie linie, namalowane przez mięśnie. Dopiero gdy orzechowe tęczówki z powrotem spoczęły na mnie, przeniosłem wzrok na kartkę, nie mogąc znieść tego spojrzenia. Jak głupi błądziłem wzrokiem po odczynnikach, próbując zerknąć w stronę notatek, ale student jakby celowo zasłonił je łokciem.

- Weź obudź te szare komórki. Jak tlenki amfoteryczne zachowują się w reakcjach z silnymi kwasami?

- No... jak zasady?

- Trochę więcej przekonania w głosie, bo takim tonem to nawet przedszkolaka nie przekonasz do swoich teorii. - Akasuna przewrócił oczami. - No to jaka sól powstanie, skoro zachowują się jak zasady? Masz, zapisz jej wzór sumaryczny, uzgodnij współczynniki stechiometryczne, przedstaw zapis jonowy skrócony i oblicz to, o co cię proszą. Ja idę do łazienki.

Mój oprawca rzeczywiście wstał, a następnie zniknął z mojego pola widzenia. Było to o tyle nietypowe, że chyba nigdy wcześniej nie opuścił nawet fragmentu zajęć. Gdy jednak zniknął ten rozpraszający bodziec, którym była cała jego osoba, a  ja zostałem sam z problemem i notatkami, łatwiej było mi się za to zabrać. Nagle dotarło do mnie, że w gruncie rzeczy reakcja otrzymywania heksahydroksoglinianu sodu wcale nie jest aż tak trudna, a wspomnienie słów korepetytora połączyło się z jasnymi wskazówkami z notatki. Z zadowoleniem dopisałem odpowiednie współczynniki i zająłem się obliczeniową częścią. Jednak może nie byłem aż takim idiotą.

- Czyli jednak potrafisz ruszyć łbem.

Z zaskoczeniem uniosłem wspomnianą przez niego część ciała. Ruda przystojność stała tuż za mną i kompletnie nie przejmując się tym, jak mnie przestraszyła, czytała nasmarowane na papierze hieroglify znad mojego ramienia.

Gdy już opanowałem zawał, chciałem skomentować, że może nie jest aż taki pusty, ale zamiast tego po prostu wręczyłem mu dosłownie sekundę temu skończone zadanie.

Jego oczy jeszcze raz prześlizgnęły się po tekście, po czym odzyskałem kserówkę. Rudzielec obdarzył mnie złośliwym uśmieszkiem.

- Doskonale - powiedział, a ja wyczułem w tym jednym słowie tak ogromne pokłady ironii, że gdyby istniało wykrywające ją urządzenie, jego odczyt byłby większy niż dostępna skala. - Powiedz proszę, co jest aż tak rozpraszającego w mojej obecności, że nie możesz tego zrobić od razu?

Zamarłem. Spodziewałem się wszystkiego, ale nie tego pytania.

- Co masz na myśli...?

- Masz mnie za debila, Deidara? - westchnął, zajmując swoje miejsce na moim obrotowym fotelu. - Dziś jesteś wyjątkowo rozkojarzony, ale wcześniej też dało się to dostrzec. Co, nadal się boisz? Fakt, nie mam dziś najlepszego dnia, ale to chyba trochę przesada.

Czułem wstyd, rozlewający się po policzkach. Nie wiedziałem co odpowiedzieć.

- Dostałeś drugą szansę. Nie chcesz jej wykorzystać?

- Chcę! - zapewniłem od razu, wreszcie znajdując odwagę na to, by spojrzeć na swojego rozmówcę.

Jego oczy w tym złotym świetle wyglądały jak topazy. Jak płynny bursztyn. Były przepiękne i nie mogłem znieść intensywności, z którą się we mnie wpatrywały. Jakby próbowały mnie prześwietlić na wylot. Odkryć to, co ja nieudolnie starałem się ukryć.

Jego przystojna aparycja przyprawiała mnie, jako artystę, o gęsią skórkę wywołaną zachwytem nad ulotnym pięknem, które reprezentował. A ukrycie tego, że miałem ochotę przypatrzeć mu się tak, jak koneserzy sztuki przypatrują się dziełom wystawionym w galeriach i na wystawach, wcale nie było proste.

- Mów do mnie, Deidara, bo inaczej nie rozwiążemy tego problemu.

Był za blisko. Czułem presję bijącą z jego głosu, z jego postawy, poważnej miny. Mój mózg zaszedł gorącą parą. Zapach wosku nagle stał się duszący. Nie potrafiłem zebrać myśli.

- Rozpraszasz mnie - wydusiłem pod wpływem tego nacisku. - Rozpraszasz mnie tym swoim sweterkiem, oczami, zawsze doskonale dobraną koszulą. Ja pierdolę...

Zasłoniłem twarz dłońmi, nie mogąc uwierzyć że te słowa naprawdę przeszły mi przez usta. Policzki płonęły mi żywym ogniem i chyba tylko cudem białka je tworzące nie zaczęły denaturować.

Moja wiara w to, że odbieram rzeczywistość poprawnie legła w gruzach, gdy nagle do moich uszu dobiegł śmiech.

Natychmiast odsłoniłem twarz, nie mogąc ufać tylko jednemu zmysłowi.

Jednak to była prawda.

Najszczersza prawda, a jednak tak abstrakcyjna, że z początku w nią nie uwierzyłem.

Sasori Akasuna... się śmiał.

Ten dźwięk niemalże w przyjemny sposób wypalał swój ślad w moich nerwach słuchowych. Nigdy nie wyobrażałem sobie, jak brzmiałby jego śmiech, lecz i tak moja wyobraźnia nie byłaby w stanie dorównać rzeczywistości.

Nie mogłem w to uwierzyć. On chyba też, bo szybko powstrzymał ten napływ emocji, zasłaniając twarz jedną ręką i spoglądając na mnie z niezbyt dobrze tłumionym uśmiechem.

- Rozprasza cię mój sweter? - wydusił z absolutnym niedowierzaniem, a ja zrozumiałem, jak odebrał moje słowa i mentalnie odetchnąłem z ulgą.

Nie zrozumiał, że chodzi o niego. Nie zrozumiał. Byłem uratowany.

Wygiąłem usta w podkowę, bo mimo ulgi, to wciąż zawstydzenie było główną odczuwaną przeze mnie emocją.

- W życiu bym nie wpadł na to, że to durny sweter może być przyczyną. - Student pokręcił głową w rozbawieniu, ściągając okulary i odkładając je na stół. Chwycił dolną część czerwonego materiału, a ja zorientowałem się co chce zrobić i od razu werbalnie zakomunikowałem, że nie musi, z marnym jednak skutkiem.

Patrzenie na to, jak mężczyzna ściąga przez głowę ubranie, siedząc zaledwie metr od niego, przyprawiło mnie o zatrzymanie akcji serca na dobrych paręnaście sekund. Na tamtym etapie naprawdę nie wiedziałem, co wygląda obłędniej, czy jego odchylone do tyłu ciało, z odsłoniętą smukłą szyją, koszulą ciaśniej opinającą klatkę piersiową, czy może tym, że jej materiał został lekko podciągnięty do góry, odsłaniając dolną część brzucha. A wszystko to skąpane w złotym świetle lampek, woni wosku. Boże. Czułem się właśnie tak, jakbym próbował oddychać płynnym woskiem, parząc sobie drogi oddechowe i mimo prób nie mogąc zaczerpnąć tlenu do płuc.

Sweter w białe renifery znalazł swoje miejsce na oparciu krzesła, koszula została poprawiona lecz moje problemy z układem krążeniowo-oddechowym trwały nadal. Zwłaszcza, że gdy spojrzałem na rude włosy, teraz uroczo zwichrzone, a Akasuna podążył za moim wzrokiem i zrozumiał o co chodzi. Pełnym gracji ruchem przeczesał je dłonią, co absolutnie nie poprawiło mojego stanu.

Był tak przepiękny, że to aż fizycznie bolało.

- Teraz lepiej? - zażartował, lecz ja nie byłem w stanie wydusić odpowiedzi. - Deidara?

Skinąłem tylko łbem, starając się nie zemdleć. Ilość wrażeń była wręcz przytłaczająca, moje zmysły nie mogły się zdecydować, czy to dla nich zbyt wiele, czy pragną więcej, przez co korepetytor zdawał się być coraz bardziej podejrzliwy w stosunku do mojego stanu.

Uratowała mnie moja własna matka, która nagle otworzyła drzwi, zdobywając tym uwagę Sasoriego.

- Wiem, że przeszkadzam - zaczęła - ale obiad stoi na stole. Miałam nadzieję, że jeszcze nie zaczęliście. Dwie godziny zajęć to bardzo długo, pomyślałam, że dobrze by było wcześniej zjeść.

Pokiwałem łbem w aprobacie.

- Z przyjemnością, pani Okabe. - Akasuna był takiego samego zdania.

- Ależ macie tu duszno - rzuciła Azjatka, ruszając w stronę okna i uchylając je lekko. W myślach złożyłem jej kolejne szczere podziękowania. - No już Deidara, ty też.

- Pójdę jeszcze tylko do łazienki - wydusiłem, starając się brzmieć normalnie.

Gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi, spomiędzy moich warg uciekło ciche westchnienie. Podszedłem do umywalki, opierając się dłońmi o jej chłodne brzegi. Z wiszącego na przeciwko lustra spoglądało na mnie moje własne odbicie, a ja z niezadowoleniem dostrzegłem, że grzywka wcale nie ukrywała czerwonych policzków.

Nie mogłem dłużej okłamywać samego siebie, że on mi się nie podoba.

Ale nie mógł mi się podobać.

Cholera. To nie było tylko zauroczenie tym, jak przepiękny był, prawda?

Przed oczami stanęły mi wszystkie sceny z naszych spotkań. Te nieprzyjemne, głównie dotyczące niezliczonej ilości opierdoli i złośliwych komentarzy przynajmniej chroniły mnie przed rosnącą fascynacją jego osobą. Lecz teraz? Teraz, gdy doświadczyłem miłych gestów z jego strony, spokojniejszych lekcji, czegoś, co mógłbym określić nieco ułomną troską? Zabranie mnie z deszczu w tamtą feralną noc, dawanie kolejnych szans mimo tego, że tak mocno nadwyrężały jego cierpliwość. Te delikatne gesty, jak wtedy, gdy chwycił moje dłonie w szpitalu, gdy wiedział, że zaraz puszczą mi nerwy i zwyczajnie się rozpłaczę, lub gdy rzucił nieśmiałym ,,dobranoc" w trakcie jednej z naszych nocnych rozmów...

Nie mogłem przestać o tym myśleć. Nie mogłem przestać myśleć o nim.

Odkręciłem kran i agresywnie ochlapałem twarz wodą. Uniosłem wzrok. Musiałem ochłonąć. Czekał mnie wspólny obiad, czekała mnie wspólna lekcja.

- Deidara! - stłumione wołanie matki przebiło się przez drzwi.

Westchnąłem ostatni raz, zakręciłem kran, po czym żałując, że nie mam więcej czasu na pozbieranie myśli, ruszyłem w stronę salonu.


***



Mała przedświąteczna niespodzianka ;D

Dziękuję Wam za cierpliwość. Moje życie jest teraz jednym wielkim rollercoasterem, fakt, że udaje mi się nie tylko nie wypaść z wagonika, ale też jakoś w miarę nim kierować zaskakuje nawet mnie samego. Ten rok akademicki jest i będzie dla mnie ciężki, lecz nie zawieszam tej historii. Nie jestem w stanie dodawać rozdziałów tak regularnie jak kiedyś, lecz proszę, zostańcie ze mną do końca Permission for Love.

Dużo zdrówka moi drodzy, wypocznijcie w te święta ile tylko możecie i dbajcie o siebie i swoich bliskich <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro